|
Dziurawy Kociol www.kociool.fora.pl ---- wszystko o HP
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pią 1:44, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 13
Zbrodnia
Pierwszy września nadszedł nad wyraz szybko. Wszyscy uczniowie, zarówno czarodzieje jak i mugole, narzekali na system oświaty. Jakby wakacje nie mogły trwać co najmniej pół roku!
W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa panowała nerwowa atmosfera. Młodzież wkładała do kufrów ostatnie drobiazgi, a Zakonnicy próbowali ustalić jakąś strategię, która wygodnie pozwoliłaby odtransportować młodych adeptów sztuk magicznych na dworzec.
Pani Weasley, podobnie jak przez kilka ostatnich dni lamentowała. Nikt nie miał pojęcia, gdzie jest Harry, a chłopak ciągle nie dawał znaku życia. Z pośród wszystkich mieszkających na Grimmuald Place 12 jedynie Sienna nie przejmowała się przedłużającą się obecnością chłopaka.
- Pośpieszcie się! – krzyknął pan Weasley.
Najpierw zeszła Nicole, która, dzięki staraniom Nickolasa, również miała jechać do Hogwartu, skąd każdego dnia świstoklikiem miała przenosić się do swojej szkoły. Po chwili pojawiła się również pozostała trójka hogwartczyków.
Dorośli szybko wytłumaczyli im, że na King’s Cross dostaną się świstoklikiem, bo jest już za późno, żeby iść na piechotę, wzywać Błędnego Rycerza, czy jechać ministerialnymi samochodami. Ron niechętnie się na to zgodził. Nienawidził świstoklików równie mocno, jak Harry, ale on przynajmniej nie przewracał się za każdym razem.
- A Harry? – zapytała Ginny.
- Widzisz go gdzieś tutaj? – warknął wściekle Moody. – Bo ja nie. Skoro go tu nie ma, to niech sam sobie radzi – uciął.
Zapanowało milczenie. Wszyscy wiedzieli o otwartej wojnie między Szalonookim i Potterem, ale do tej pory obaj starali się siebie unikać, więc nie było jakichś większych scysji.
- A Hedwiga? Przecież nie może tu zostać – zauważyła Hermiona.
Sowę ostatni raz widziano w pokoju Sienny, dlatego też dziewczyna pobiegła tam i po kilku minutach wróciła z siedzącą na ramieniu Hedwigą. Ptak był najwyraźniej zadowolony ze swojego miejsca, bo wtulił główkę pod skrzydło i z powrotem zapadł w sen.
Wszyscy przenieśli się na dworzec. Nicole zachwiała się niebezpiecznie, kiedy w jej uszy uderzył gwar panujący na peronie. Gdyby nie Ron, który chwycił ją za ramię, zapewne zginęłaby w tłumie, który spieszył do pociągu. Trudno się dziwić, skoro odjazd miał nastąpić za dziesięć minut.
Państwo Weasley uściskali po kolei każde ze swoich dzieci, a potem także Hermionę i Siennę. Państwo Granger, którzy na swoje wyraźne żądanie także zostali zabrani na peron nakazali Hermionie dbać o zęby i życzyli jej powodzenia, co też zrobili w stosunku do pozostałych. Ojciec dziewczyny poprosił ją także, by pozdrowiła od niego Harry’ ego.
Kufry zostały wepchnięte do pociągu i młodzież w ostatnim momencie do niego wskoczyła. Znaleźli przedział, w którym siedziała już Luna i Neville. Lovegood jak zwykle czytała żonglera. Longbottom natomiast patrzył na nich pytającym wzrokiem.
- Pytanie pierwsze: kim jest ta szacowna panienka? – zapytał wskazując Nicole. – Pytanie drugie: gdzie jest Harry?
- Ta panienka – zaczął oficjalnym tonem Ron – to Nicole Fogg, wnuczka Nickolasa Fogga, jednego z członków Rady Starszych. Co do twojego drugiego pytania, to nie mam pojęcia, gdzie przebywa Harry i wydaje mi się, że nie chcę tego wiedzieć.
Neville skwitował to stwierdzenie uniesieniem brwi, ale nic nie powiedział.
Hermiona chrząknęła.
- A więc, Nicole, w przedziale siedzą Neville Longbottom, siódmy rok, Gryffindor i Luna Lovegood, szósty rok, Ravenclaw.
- W takim razie miło mi poznać – powiedziała dziewczyna, lekko pochylając w ich stronę głowę.
Ginny patrzyła na Neville’ a z rosnącym zainteresowaniem. Już w zeszłym roku chłopak wyprzystojniał, ale nadal poruszał się niezdarnie, miał za długie ręce i za krótkie nogi. Dopiero teraz zaczął przypominać prawdziwego przystojniaka – jak stwierdziła dziewczyna.
Luna właściwie niewiele się zmieniła. Jedynie na szyi przybył dodatkowy sznur korali z kapsli.
Wszyscy ponownie zasiedli na wolnych miejscach, a Ron i Hermiona poszli do przedziału prefektów, aby jak co roku odebrać instrukcje od Mcgonagall.
Sienna zajęła wolne miejsce i przez chwilę przyglądała się pozostałym towarzyszom podróży. Westchnęła ledwie zauważalnie. Gdyby był tu Harry zapewne by się nie nudziła.
Pół godziny później Ron i Hermiona wrócili, dziewczyna sprawiała przy tym wrażenie wyjątkowo zdegustowanej, a chłopak starał się nie roześmiać.
- Co jest? – zapytał Neville, który przestał z uporem wpatrywać się w Nicole.
- Parkinson wydarła się na Malfoya, bo ten powiedział, że przypomina mopsa. Na to ona stwierdziła, że Malfoy jest zapatrzonym w siebie bubkiem i już ona postara się, żeby wyszedł na ludzi – usłużnie wyjaśnił Ron.
Sienna uśmiechnęła się delikatnie.
W jakiś czas później do ich przedziału zawitał Malfoy w obstawie swoich dwóch goryli. Krytycznym wzrokiem obrzucił wszystkich. Zdziwił się trochę, że nie zauważył nigdzie Pottera, ale nie dał niczego po sobie poznać.
Jego wzrok padł na siedzącą w rogu drobną dziewczynę, ubraną we francuskim stylu.
- A to kto? – zwrócił się w jej stronę. – Nigdy cię tu nie widziałem. Jesteś nowa?
- Można tak powiedzieć – odezwała się spokojnym głosem. – Jestem Nicole Fogg.
- Draco Malfoy, do usług.
Chłopak ukłonił się z galanterią, ale dziewczyna zdawała się tego nie zauważać. Patrzył na coś za jego plecami i uśmiechała się lekko ironicznie. Patrzył na jej twarz szukając czegokolwiek, co mogłoby mu powiedzieć, czego Nicole wypatruje, ale niczego nie dostrzegł.
- Nie sądzę, aby przebywanie w ich towarzystwie miało pozytywny wpływ na ciebie – kontynuował tymczasem. – Biedak, szlama, Pomyluna i ten półcharłak Longbottom… Ciekawe towarzystwo, nie powiem.
- Zamilknij, zanim powiesz coś, czego naprawdę mógłbyś żałować – odezwał się cichy, ale doskonale słyszalny głos za blondynem.
Draco odwrócił się powoli. Zamierzał zbesztać Crabe’ a i Goyle’ a, ale zamiast nich zobaczył Pottera, który opierał się o drzwi. Malfoya nie zdziwił sam widok pojawiającego się znikąd chłopaka, lecz jego wygląd.
Potter ubrany był w luźne, czarne bojówki i takiegoż koloru bezrękawnik z kapturem. Na torsie wyszyta była rozwarta paszcza tygrysa. Włosy Pottera postawiony były na żel, a ich końcówki miały barwę butelkowej zieleni. Chłopak nie miał okularów, ale szpanował soczewkami z źrenicami w kształcie gwiazdek. Do pasa przypiętą miał kaburę z najprawdziwszym rewolwerem. I to właśnie w niego wpatrywał się Draco.
Harry podążył za jego wzrokiem i uśmiechnął się kpiąco. Prawdziwa broń leżała bezpiecznie schowana w czwartej skrytce jego nowego kufra, kolejnego prezentu od Yennefer.
- Podoba ci się, co? – powiedział. – Niestety, nie nadaje się dla dzieci. Pokazałbym ci go, ale mógłbyś zrobić sobie krzywdę, a tego chyba nie chcemy.
Mówił, jak do małego dziecka. Przy tym objął go ramieniem i wyprowadził na korytarz. Zamknął mu drzwi przed nosem i odwrócił się do zdziwionych przyjaciół.
- No co? Chcieliście się go pozbyć, nie?
Sienna pokręciła ze śmiechem głową, ale zaraz potem zmarszczyła brwi.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłeś żadnego głupstwa? – zapytała tak, żeby tylko on to usłyszał.
- Spokojna głowa – uśmiechnął się w odpowiedzi. – Może jestem Gryfonem, ale nie szaleńcem.
- Tego ostatniego nie byłabym taka pewna – odparowała dziewczyna.
Potter prychnął lekceważąco.
Hermiona, która cały czas przysłuchiwała się ich rozmowie zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Z tego, co udało jej się zrozumieć, to Nicole wiedziała, że Harry zniknął i nikomu o tym nie powiedziała. Nie podobało jej się to. Bardzo jej się nie podobało.
- Harry? – Odważyła się zapytać. – Gdzie się podziewałeś przez ostatnie kilka dni?
- Tu i tam – padła niemal natychmiastowa odpowiedź. – Wczoraj na ten przykład odwiedziłem Pokątną.
Słowem nie wspomniał jednak o tym, że był również na Nokturnie i rozmawiał z Lokim. Dowiedział się wtedy, że wszystkie wampirze klany przeczuwają nadchodzącą wojnę i ciągle zastanawiają się, po czyjej stronie stanąć.
Hermiona ciągle nie była przekonana, czy Harry mówi prawdę, ale nie odezwała się, bo na horyzoncie widać już było szkołę. Wygoniła z przedziału chłopców i razem z dziewczynami przebrała się w mundurek. Jedynie Sienna nie musiała tego robić, ale i tak założyła czarną spódnicę, białą bluzkę i żakiet, które na co dzień były jej szkolnym strojem.
***
Wielka Sala przyozdobiona była setkami świec. Nad każdym ze stołów wisiały sztandary z herbami poszczególnych domów, a nad stołem nauczycielskim herb szkoły. Uczniowie zajęli już swoje miejsca. Wszyscy dziwnie patrzyli na Siennę, ale ta rozmawiała szeptem z Harrym i wyjaśniała mu, dlaczego Nickolas zdecydował, że jego wnuczka nocować będzie w Hogwarcie i codziennie przenosić się do swojej szkoły.
Profesor Mcgonnagal wprowadziła przerażonych pierwszorocznych i ustawiła ich przed podium. Wygłosiła swoją tradycyjną mowę. Tiara Przydziału zaśpiewała piosenkę, która jak co roku mówiła o potrzebie zjednoczenia się i pokonania uprzedzeń.
Harry nie słuchał. Wpatrywał się za to w błyszczące złością oczy Mary. Wiedział, czemu tak się dzieje. Przez całe wakacje nie napisał do niej ani jednego listu, a te od niej odsyłał nawet ich nie otwierając. Był zbyt skupiony na nauce i próbie utrzymania się przy życiu, by jeszcze przejmować się humorami rozkapryszonej panienki.
Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że Mary rozkapryszoną panienką na pewno nie była. Będąc córką Łowcy musiała przyzwyczaić się do ryzyka i strachu, że tata następnego dnia nie wróci do domu.
Mary natomiast starała się ignorować czającą się pod skórą bestię, którą ona sama nazywała wściekłością. Rozumiała, że Harry może mieć problemy. Zdawała sobie sprawę, że tortury zmieniają ludzi, ale, na Merlina, czy Potter musiał zadawać się z tą całą Nicole? W czym ona była lepsza od niej? Była ładniejsza? Mądrzejsza?
Harry ocknął się z zamyślenia dopiero, gdy Mcgonnagal wyczytała jedno z ostatnich nazwisk. Kiedy Zacharry Sarah trafiła do Hufflepuffu powstał dyrektor. Rozejrzał się dookoła i jeszcze chwilę poczekał, aż wszyscy się uspokoją.
- Witajcie uczniowie! – rozpoczął przemowę. – Zanim zaczniecie jeść, chciałbym wam tylko przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest absolutnie zakazany.
Tym razem jego wzrok nie skierował się do Harry’ ego. Dyrektor wiedział, że chłopak w zeszłym roku szkolnym nie opuszczał szkoły, a przynajmniej żadne portrety mu o tym nie doniosły. Może tylko hogwardzkie duchy, zwłaszcza rezydenci poszczególnych domów, byli nieco bardziej tajemniczy, ale jednocześnie zadowoleni. Za każdym razem, kiedy Albus pytał o taki stan, te uśmiechały się obłudnie i odpowiadały, że jeszcze nie nadszedł czas prawdy.
- Pan Filch pragnie przypomnieć, że… zabawki ze sklepu braci Weasley są zakazane.
W tym momencie Harry uśmiechnął się złośliwie. Dumbledore nie miał pojęcia, co aktualnie produkują bliźniaki, a właściwie czym zajmują się ich pracownicy. Na dnie jednej ze skrytek w kufrze miał nie tylko podarowany przez Blacków rewolwer, ale także broń poprawioną przez Didi i Dextera. W końcu musiał ją gdzieś wypróbować, a z tego co pamiętał, to Carmen była w skora do pomocy, jeśli chodzi o takie rzeczy.
- Chciałbym też przedstawić nowego nauczyciela od Obrony Przed Czarną Magią, profesor Morgana La Fay!
Wskazał wysoką kobietę, w czarnej szacie z obszernym kapturem narzuconym na głowę. Jej twarz skryta była w mroku, ale widać było, że ma rude włosy, które teraz wiły się wokół twarzy i ramion.
Dumbledore poczekał, aż oklaski umilkną.
- W Hogwarcie gości jeszcze jedna kobieta. Będzie ona praktykować Eliksiry i pomagać Severusowi Snape’ owi w przygotowywaniu eliksirów leczniczych dla Skrzydła Szpitalnego. Przywitajmy Yennefer Malfoy!
Tym razem tylko pojedyncze osoby klaskały. Oczy wszystkich skierowały się natomiast na Dracona, który miał minę, jakby zobaczył upiora. Nie dało się zaprzeczyć, że kobieta jest niesamowicie podobna do chłopaka, choć jej oczy były raczej rozbawione niż chłodne.
Harry wymamrotał coś niewyraźnie. Spojrzał na siedzącą po prawej stronie Mistrza Eliksirów kobietę, która w tej chwili również na niego spojrzała. Uśmiechnęła się złośliwie, na co chłopak odpowiedział tym samym. Pojęcia nie miał, czemu nic mu nie powiedziała, że załatwiła sobie praktyki w Hogwarcie, ale wolał w to nie wnikać.
Tymczasem dyrektor życzył wszystkim smacznego i klasnął w dłonie, powodując, że na stołach pojawiło się jedzenie. Pierwszoroczni przez chwilę patrzyli na to oszołomieni, ale w końcu zaczęli jeść.
Ron pochłaniał kolejne porcje z zatrważającą szybkością. Hermiona prychnęła ze złością. Nie lubiła, kiedy rudzielec zachowywał się jak dzikus. Ginny spojrzała na nią z pobłażaniem.
- Dziwisz się, Hermiono? Przez tyle lat mieszkania pod jednym dachem z Fredem i George’ em wszyscy musieliśmy wykształcić w sobie coś takiego jak “umiejętność szybkiego jedzenia”, żeby żaden z tych debili nie dosypał czegoś do twojego obiadu.
Granger pokiwała głową. Doskonale wiedziała, do czego zdolne są te dwa “patafiany”, jak czasami określała bliźniaków w myślach.
Harry uśmiechnął się delikatnie. Wszystko, wracało do normy. Znowu był w Hogwarcie. Musiał tylko uważać, żeby któryś ze współlokatorów nie odkrył czasem, że Harry ma Mroczny Znak. No i była jeszcze Sienna, której pojawienia się ciągle nie rozgryzł.
Najbardziej martwiła go jednak zawzięte mina Mary. Siedząca kilka miejsc dalej Alisson skrzyżowała z nim wzrok i przejechała palcem po szyi wskazując swoją siostrę. Harry nigdy nie był zbyt dobry w rozpoznawaniu takich przekazów, ale ten był wyjątkowo jasny do zrozumienia. Miał nieliche kłopoty
Odłożył sztućce. Przechylił się w stronę Hermiony i szeptem zapytał ją o hasło do Wieży Gryffindoru. Potem spokojnym krokiem wyszedł z Wielkiej Sali.
***
Następnego dnia Mary obudziła się z przeczuciem, że stanie się coś złego. Nigdy nie miała powodów, by nie ufać swoim przeczuciom, a teraz to uczucie z każdą chwilą stawało się coraz silniejsze.
Westchnęła, wiedząc, że tej zagadki teraz i tak nie rozwiąże. Wstała z łóżka i powłócząc nogami poszła do łazienki. Piętnaście minut później jej współlokatorki zaczęły się niecierpliwić, więc chcąc nie chcąc wróciła do dormitorium i ubrała się.
Całą czwórką weszły do Wielkiej Sali i skierowały się do swojego stołu. Jakiś czas później uczniowie jedli już śniadanie, które zostało przerwane przez przybycie sów zaopatrzonych w listy.
Mary sięgnęła po Proroka Codziennego, którego doręczyła jej brązowa płomykówka. Zapłaciła za przesyłkę. Chwilę później odrzuciła gazetę na bok ze wstrętem wymalowanym na twarzy. To samo zrobiło kilka innych dziewcząt, jedynie Hermiona Granger głośno krzyknęła.
Ron zajrzał jej przez ramię i nabrał głośno powietrza. Odsunął od siebie jedzenie, twierdząc, że już nie jest głodny. Na jego twarzy malowało się skrajne obrzydzenie wymieszane z szokiem.
Harry sięgnął po Proroka Codziennego. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie salonu tonącego we krwi, ale nie to tak przeraziło jego przyjaciół. W centralnym punkcie znajdowały się rozszarpane na kawałeczki zwłoki, czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było człowiekiem.
Chłopak zagwizdał cicho. Nie przypuszczał, że ścierwo pozostałe po Kruku zostanie tak szybko odnalezione. Owszem, widok jaki zobaczył na fotografii mocno raził w jego zmysł estetyczny, którego nabawił się przebywając w towarzystwie Yennefer, a który został mocno rozciągnięty przez pobyt w Trójkącie.
- Harry? Mógłbyś o… o tym, przeczytać? – poprosiła ciągle blada Hermiona.
Skinął głową i odnalazł właściwy ustęp artykułu.
KRUK MARTWY, TYM RAZEM NAPRAWDĘ
Wczoraj, w godzinach późno-wieczornych mugolka, Samatha Ferox, znalazła zmasakrowane zwłoki, których płci nie była w stanie określić. Wezwana policja zbadała wszelkie poszlaki, ale nie odnaleziono żadnych śladów bytności kogoś innego niż denat.
Wśród policjantów znalazł się charłak, który pragnie zachować anonimowość. Zawiadomił on służby aurorskie, a te zajęły się sprawą. Na miejscu odnaleziono znikome ślady magii, które równie dobrze mogła zostawić sama ofiara jak i napastnik.
Udało się ustalić, że denat zginął nie więcej niż czterdzieści osiem godzin wcześniej. Ponadto jest nim były Auror, znany pod pseudonimem “Kruk”. Kilkanaście lat temu zaginął on w niewyjaśnionych okolicznościach, jednak plotki głoszą iż przeszedł na stronę Sami – Wiecie – Kogo.
Dowódca sił aurorskich obiecał, iż morderca lub mordercy szybko zostaną ujęci. Podejrzewa się, iż za tą zbrodnią stoją wampiry.
Więcej informacji na stronie drugiej.
Autor: Rita Skeeter
Harry odłożył na bok gazetę i jakby nic zabrał się za jedzenie. Sięgnął po tost, a później, jakby robiąc Ronowi na złość po dżem truskawkowy. Nałożył sporą warstwę czerwonej mazi na kanapkę i zjadł ją patrząc na przerażoną Mary. Popił to wszystko herbatą.
- Jak możesz być tak spokojny? – zdziwiła się Hermiona, która powoli zaczęła odzyskiwać kolory. – Zabito człowieka, a ty…
- Co ja? – syknął chłopak. – Mam go opłakiwać? Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem go wykończyć. Sam, osobiście, ale ktoś mnie ubiegł. Więc teraz pozostaje mi tylko pogratulować temu komuś i żyć dalej.
Panna Granger spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. W wakacje Harry zachowywał się jak człowiek, który ma wiele tajemnic, ale teraz był po prostu straszny.
- Ale ten Auror… – oponowała dziewczyna.
- Auror – prychnął Harry. – Auror który przeszedł na stronę wroga? Nie, Hermiono, dla takich nie ma litości.
- Ale…
- Zdajesz sobie sprawę, że stajesz po stronie człowieka, który omal cię nie zabił? – powiedział niespodziewanie Potter. Tym razem jego głos był smutny, ale z całą pewnością kryły się pod nim kryształki złości.
Hermiona otworzyła usta w zdziwieniu. Wiedziała, że w zeszłym roku ktoś rzucił na nią pewną klątwę, której natury do tej pory nie pojęła, ale nie miała pojęcia, kto to zrobił. Chciała zapytać o coś jeszcze, ale czarnowłosy już wyszedł z Wielkiej Sali.
Ron spojrzał na nią.
- Obawiam się, że to już wymyka się spod kontroli – oświadczył nad wyraz poważnie. – Musimy powiadomić o tym Dumbledore’ a.
Hermiona pokiwała głową.
Tymczasem Harry oparł się o chłodny mur szkolnych korytarzy. Przymknął oczy, próbując uspokoić oddech. Dał się ponieść emocjom. Miał ochotę zakląć, ale to wzbudziłoby jeszcze więcej podejrzeń.
Przed jego twarzą pojawiła się mała, czarna karteczka. Chwycił ją i przejechał palcem po pieczęci z herbem francuskich Malfoyów. Yennefer przesyłała pilną wiadomość, skoro posłużyła się czarnym papierem i srebrnym atramentem.
Natychmiast w moich kwaterach. Lochy, czwarte drzwi za salą eliksirów. Hasło: Krew i Potęga.
Harry wykrzywił twarz w drwiącym uśmiechu. Wampiry ponoć lubią miejsca takie jak lochy i stare katakumby czy kanały, ale Potter wiedział, że Vipera nie trawi brudu, a jeszcze bardziej nie znosi chłodu.
Szybkim krokiem skierował się w stronę lochów. Miał tylko nadzieję, że nikt go nie zauważy.
Yennefer powitała jego przybycie spokojnym uśmiechem. Wskazała mu jeden z foteli.
- Teraz słuchaj uważnie, Złoty Chłopcze. Rozpętaliśmy coś, na co nie mamy już wpływu. Odpowiedzialność za zabicie Kruka spadnie na Czarnego Pana, ale, co logiczne, sam zabić nie mógł, dlatego mordercy ex-aurora będą szukani. Sami zainteresowani chętnie pozbyliby się drania, dlatego śledztwo nie będzie zbyt skrupulatnie prowadzone, ale mimo wszystko musimy mieć się na baczności. – Zamilkła na kilka minut. – Po zamku krąży pełno Aurorów i Zakonników. W związku z tym…
- Siedzieć na dupie i ani mru-mru – dokończył Harry.
Yennefer spojrzała na niego przeciągle.
- Coś mi się zdaje, że za długo przebywałeś na Nokturnie. Pilnuj się, dobrze ci radzę. Wujaszek Severus często bywa we Wściekłym Bazyliszku albo Niebie, a połowę swojej młodości spędził włócząc się po różnych spelunach, dlatego zna slang. Postaraj się posługiwać w miarę normalnym językiem.
Harry pokiwał głową. Starać się mógł, ale co z tych starań wyjdzie, nigdy nie wiadomo. Przed wyjściem zapytał, jak powinien zwracać się do Yennefer przy ludziach. Ta stwierdziła, że po nazwisku raczej nie pasuje, a dodawać przedrostek “pani profesor”, to grube przegięcie.
***
W gabinecie Dumbledore’ a panowała przygnębiająca atmosfera. Dyrektor głaskał w zamyśleniu łebek Fawkesa. Naprzeciwko niego siedziała Minerwa Mcgonnagal, Severus Snape i Alastor Moody.
Szalonooki co chwilę rzucał niechętne spojrzenia w stronę Mistrza Eliksirów, ale ani razu się nie odezwał.
- Albusie? – nie wytrzymała w końcu kobieta.
Mężczyzna wyrwał się w końcu z zamyślenia. Spojrzał na nią swoimi niebieskimi oczami, w których teraz nie igrał żaden ognik.
- Przepowiednia się sprawdziła – powiedział w końcu.
Mężczyzna strząsnął do Myślodsiewni jedno ze wspomnień. Nad misą zaczął się formować kształt przypominający człowieka.
- Tralewney? – zdziwił się Snape. – A co ona ma do martwego Kruka?
Dumbledore nie odpowiedział. Wskazał za to coraz wyraźniejszą mgiełkę. Chwilę później zachrypnięty głos widmowej wieszczki zaczął mówić:
Ruszyły Anioły w tan
Poleciały do piekła bram
Tam gdzie nie sięga już wzrok
Tam gdzie duszę ogarnia mrok
Wszyscy pogrążyli się w milczeniu. Wszyscy razem i każdy z osobna zastanawiali się, co mogą oznaczać takie słowa.
Severus czuł, że coś mu świta. Gdzieś na dnie podświadomości znał rozwiązanie zagadki, ale ta jak wąż wyślizgiwała mu się. Nigdy nie lubił Wróżbiarstwa i ludzi parających się tą dziedziną magii, a już Tej – Starej – Wariatki – Tralewney nie cierpiał.
Miał jednak świadomość, że z przepowiedniami i wróżbami trzeba ostrożnie. To, czy pozwolimy im się wypełnić zależało tylko od ludzi. Tak samo jak to, czego dotyczyły. Prawdziwych wróżbitów była zaledwie garstka i zawsze wydawało mu się, że Sybilla do nich nie należy.
- Kiedy ją usłyszałeś, Albusie? – zapytała Mcgonnagal.
- Na początku sierpnia i później jeszcze raz. Dwa dni przed rozpoczęciem roku szkolnego.
Snape zmarszczył brwi. To o czym myślał mogło mieć sens, ale niekoniecznie go miało. Jak wszystko, co wiązało się z przeznaczeniem, losem, czy czym tam jeszcze. Pewnie przepowiednia stanie się jasna już po fakcie. Jak zwykle.
Alastor zastanawiał się, o co mogło chodzić z Aniołami. Kim były, gdzie je znaleźć. Nie miał pojęcia. Był starym Aurorem, który wiele w życiu przeszedł i jeszcze więcej widział, ale to, co musiało wydarzyć się w domu Kruka przerażało nawet jego.
- A wracając do sprawy Kruka. Mamy jakieś podejrzenia? – zapytał w końcu.
- Czarny Pan – mruknął w końcu Snape. – Nie sam, oczywiście, ale to jego robota. A raczej jego Bezimiennych.
- To znaczy? – zapytała Minerwa. – Kim są Bezimienni?
- Ludźmi, którym Czarny Pan bezwzględnie ufa. Jest ich dwójka. Kobieta i mężczyzna. Wiem o nich tylko tyle, że nawet ten szaleniec się z nimi liczy.
***
W Ministerstwie Magii, mimo późnej godziny nikt nie próżnował. Kilka godzin wcześniej znaleziono zwłoki jednego z Aurorów. Byłego, co prawda i do tego drania, ale sprawą należało się zająć.
Wszyscy siedzieli w sali odpraw i przeglądali posiadane przez siebie informacje, które praktycznie równe były zeru. Tak jak ich szanse na szybkie pójście do domu.
- Morderstwo doskonałe? – zasugerował nieśmiało Schakelbot.
- Nie istnieje – warknął głównodowodzący. – Musi być coś, co przegapiliśmy.
- Wampiry? Wilkołaki? Strzygi? Mantykory? Chimery? Ludzie?
Bernard Rose prychnął cicho słysząc wymieniane przez Kinglseya gatunki. Wilkołaki i strzygi mogły być groźne dopiero za tydzień. Wampiry nie mieszały się w politykę, a mantykory i chimery były zbyt głupie, żeby zaatakować. No, chyba, że ktoś je kontrolował, ale jeśli to prawda, to mieli poważny problem, bo ten, kto był w stanie kontrolować tak drapieżne zwierzęta musiał być naprawdę potężnym czarnoksiężnikiem.
Z drugiej strony teoria Kinga o morderstwie doskonałym i Człowieku Zjawie miała sens. Nie znaleziono żadnych śladów, zero obcej magii, poza tą należącą do denata. Legendarny Człowiek Zjawa naprawdę mógł maczać w tym palce.
Mężczyzna potrząsnął głową. Jeśli nawet on zaczynał myśleć o spełniającej się bajce, to co dopiero jego zmęczeni podwładni. Wszyscy byli na nogach już od blisko dwudziestu godzin, a Samantha miała na utrzymaniu czteromiesięczną córkę, którą karmiła piersią.
- Sam, do domu – zdecydował w końcu. Nie mógł patrzeć, jak dziewczyna słania się na nogach. – Tonks ty też się zbieraj. Reszta do roboty!
Większość spojrzała na niego jak na kosmitę. Co tu było do roboty? Sprawa była prosta jak drut: ktoś zabił Kruka, którego sami mieli ochotę rozszarpać za wodzenie ich za nos. Powinni być wdzięczni temu komuś, kto odwalił za nich brudną robotę, a tymczasem muszą szukać winnych.
- Uznajmy po prostu, że to robota Sami – Wiecie – Kogo i po sprawie – stwierdził ktoś stojący z tyłu.
- On tak nie działa. Jest okrutny, ale nie rozrywa ludzi na strzępy – uparcie powtórzył Bernard.
- A skąd wiesz, co przeciągnął na swoją stronę? Może ma już Władców Bestii, a może coś jeszcze gorszego. Z tym szaleńcem nigdy nie dojdziesz do ładu.
Bernard w milczeniu przyznał rację podwładnemu. Zresztą, Aurorzy mieli walczyć, a tymczasem bawią się w detektywów, co, bynajmniej, nie należało do ich obowiązków.
- Dobrze, skapitulował w końcu. Powiedzmy, że to robota Tego – Którego – Imienia – Nie – Wolno – Wymawiać. Mroczny Znak nie wisiał nad domem, więc to raczej mało prawdopodobne, ale niech wam będzie. Gdzie dowody?
- Nie zrobił tego osobiście. Może to jakaś Bestia?
- Wyczulibyśmy ślad magii.
- Niekoniecznie – wtrącił King. – A ja nadal twierdzę, że to wampir.
Takich kłótni do samego rana było jeszcze mnóstwo. Każdy z Aurorów miał jakąś teorię, którą koniecznie powinno się sprawdzić. Niestety, żadna z nich nie zbliżała ich do rozwiązania sprawy nawet na jotę.
***
Voldemort siedział na czarnym fotelu i uśmiechał się ironicznie, o ile to wykrzywienie warg można było nazwać uśmiechem. Nagini skręcała się pod jego nogami.
- Jak myślisz, moja droga, czy Potter brał w tym udział?
Wąż syknął coś o zemście. Czarny Pan przyznał Nagini rację. Zemsta była doskonałym motorem popychającym do działania. On sam właśnie od tego zaczynał. W jego szeregach pełno było ludzi, którzy tylko czekali na możliwość wypowiedzenia trzech słów: “Zemsta została wypełniona”.
Voldemort nie był głupi i wiedział, że jeśli Potter się rozbestwi, to ciężko go będzie pokonać, ale na razie obecność chłopaka mu nie przeszkadzała. Co więcej, w pewnym sensie, bawiła go. Uwielbiał patrzeć na rozlatujący się świat Złotego Chłopca, gdzie białe jest białe, a czarne jest czarne.
On sam wiedział już, że nie zawsze czarne znaczy złe. Dlatego jego Śmierciożercy mieli białe maski. Wyglądali wtedy jeszcze straszniej, zwłaszcza w świetle pojedynczej latarni. A Bezimienni? Oni mieli być tymi, którzy obserwują i wymierzają sprawiedliwość zdrajcom.
Carmen Black (23:23)
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 2:27, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 14
Mistyfikacja
Tonks spojrzała na Remusa. Billy już dawno spał, więc nie musieli uważać na to co mówią. Rozmawiali o postępie śledztwa, w które zostali zaangażowani chyba wszyscy Aurorzy i do tego niektórzy Niewymowni. Zupełnie, jakby od rozwiązania zagadki śmierci Kruka zależało co najmniej istnienie magii.
Lupin przeglądał zdjęcia zrobione przez mugolską policję i przez magoreporterów. Był wilkołakiem i wiele w swoim życiu widział, ale nawet on był mocno zdegustowany oglądając sfotografowane szczątki byłego Aurora.
- Krążą plotki, że to dzieło wampira – odezwała się Tonks
- Wątpię – stwierdził po namyśle Lupin. – Nie ma śladów pazurów ani zębów, więc to na pewno nie zwierzę.
- Więc co? – jęknęła zrezygnowana Nimfadora. – To już trzy dni odkąd znaleziono zwłoki. Bernard miota się jak węgorz wyjęty z wody, a i Diggory zrobił się nerwowy.
- Może ktoś potraktował Kruka zaklęciem Confractio*?
Kobieta zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Użycie tego zaklęcia brane było pod uwagę, ale wszyscy woleli postawić na Śmierciożerców, a większość z nich nie znała aż tak starej i zaawansowanej magii.
Remus tymczasem pokrótce wyjaśnił jej, że zaklęcie to było najczęściej stosowane przez wampiry przeciwko Łowcom. Lupin wcale nie dziwił się nieumarłym. Wiedział z jakim okrucieństwem dawniej traktowano krwiopijców, nawet jeśli ci nosa nie wyściubiali poza swoje posiadłości.
Wampiry w odpowiedzi na rzucane w nich zaklęcia słoneczne odpowiadały czymś równie okropnym. Dopiero w XVI wieku międzynarodowy kongres, złożony z ludzi i wampirów, zabronił używania obu zaklęć; zarówno Contractio jak i Słonecznego Blasku.
- Przeczytałeś wszystkie książki z hogwardzkiej biblioteki? – zapytała podejrzliwie Tonks.
- Wszystkie nie… Nie dorwałem się tylko do pięciu. Ale to tylko dlatego, że chroniła je zbyt potężna magia.
- A gdzie się dowiedziałeś o Confractio i jego skutkach?
- U Blacków. Jak chcesz to mogę skoczyć i przynieść ci odpowiedni fragment.
- Byłoby miło.
Remus skinął głową. Wyszedł przed dom i zdeportował się z cichym trzaskiem. Pojawił się w zaułku nieopodal Grimmuald Place 12. Nie oglądając się na boki wbiegł do domu swojego zmarłego przyjaciela. Przywitał się z krzątającą się po kuchni Molly, odmawiając zjedzenia kolacji.
Wszedł do salonu. Podszedł do biblioteczki i przez chwilę wodził palcem po tytułach. W końcu wyciągnął “Najstraszliwsze klątwy i uroki. Zemsta Wampira” i odszukał właściwy fragment. Przywołał czysty kawałek pergaminu i przyłożył go do strony w książce.
- Exemplar!*
Tą samą czynność powtórzył jeszcze trzy razy i zadowolony wrócił do przysypiającej Tonks.
- Masz? – zapytała od razu.
Skinął głową, podając jej plik kartek. Sam skierował się do kuchni. Dla siebie zrobił herbatę, a dla Aurorki kawę. Zanosiło się na długą noc, a wiedział, że wszyscy, którzy mieli w sobie choć odrobinę krwi Blacków, byli niesamowicie uparci. Może nie tak jak Potterowie, ale jednak.
Nimfadora wygodniej rozsiadła się na sofie. Sięgnęła po plik kartek i ułożyła je w odpowiedniej kolejności. Nie było ich dużo, dziesięć, może jedenaście, ale już pierwsze linijki powiedziały jej, że lektura nie będzie należała do najprzyjemniejszych.
…I rzekł wtedy największy z Dzieci Nocy: “Palą nasze ciała Słonecznym Blaskiem, wyrywają nasze dusze i wtrącają je w Szeol, a my, Dzieci Nocy, nie możemy się bronić. Głupcy nie wiedzą, że nie można nas zniszczyć i unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana.” Wyciągnął miecz swój wampirzy i złożył nań przysięgę, że odnajdzie najsroższego z Łowców i pomści śmierć niewinnych. A imię jego Muerte…
Tonks sięgnęła po kolejną kartkę.
…Muerte, podróżował po wielu krajach, zwiedził wszystkie wampirze siedliska, lecz dopiero w Transylwanii udało mu się natrafić na ślad Zapomnianej Magii. Wiele ksiąg przeczytał, wiele rzeczy znalazło swe nowe wyjaśnienie(…). Zaklęcie “Confractio” zostało stworzone przez Pana i ofiarowane Dzieciom Nocy, aby i one mogły się bronić…
Na tym kończyła się część związana z legendą. Tak przynajmniej wywnioskowała Tonks sądząc po nieco archaicznym języku. Teraz wzięła się za część naukową, ale i z niej niewiele zrozumiała.
Zaklęcie Rozerwania powstało najprawdopodobniej około 1459 roku. Powoduje ono powolne rozrywanie ciała ofiary, jednocześnie nie pozwalając jej zbyt szybko umrzeć. W zależności od miejsca, na które zostanie skierowany promień zaklęcia, miejsce to może zostać oderwane jako pierwsze, bądź ostatnie.
Komenda zaklęcia to: Confractio!
Nie wiadomo, kto wymyślił zaklęcie, ale przez pierwsze lata było ono używane jedynie przez wampiry, które były na tyle potężne, by móc zapanować nad ludzką magią. Nieumarli chcieli zbliżyć się do ludzi, by móc wytępić wszystkich Łowców i stać się rasą rządzącą. Nie udało im się to, jednak w przeciągu stu lat zabito blisko dziesięć tysięcy Łowców i około dwieście przypadkowych osób.
Nimfadora odłożyła na bok wszystkie przeczytane kartki. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobił się z nich spory stosik. Potarła piekące oczy i przeciągnęła się jak kotka. Dopiła zimną już kawę.
Remus cały czas patrzył na nią spod opuszczonych powiek. Kiedy kobieta skończyła spojrzał na nią już otwarcie.
- I jak? Ciekawa lektura?
- Aha… - ziewnęła potężnie. – Wiesz może o co chodzi z tym Panem?
- W którym momencie?
Szybko przerzuciła kilka kartek.
- Tutaj: “Głupcy nie wiedzą, że nie można nas unicestwić, albowiem moc nasza i życie nasze pochodzi od Pana”.
- Chodzi im o Księcia Piekieł, Szatana, czy jak tam go nazwiesz. Szatan był zbuntowanym aniołem, który stanął po stronie słabego człowieka i za to został strącony do piekieł. Druga wersja mówi, iż chciał władzy równej boskiej i otrzymał ją, ale stał się mrocznym.
Tonks niemrawo kiwnęła głową. W następnej chwili Lunatyk musiał ją podtrzymać, żeby ze zmęczenia nie upadła na podłogę. Kobieta broniła się przed pójściem spać i zaprzestaniem poszukiwania odpowiedzi na ciągle dręczące ją pytania, ale w końcu dała za wygraną.
Lupin uśmiechnął się, patrząc na śpiącą Nimsy. Wyglądała słodko z czarnymi włosami. Zastanawiał się, dlaczego nigdy nie chodziła w swojej naturalnej postaci, ale zawsze zapominał o to zapytać.
Wrócił do salonu i poukładał porozwalane kartki na stoliku. Przeciągnął się, siadając na sofie. Było już grubo po drugiej w nocy, ale jemu nie chciało się spać. Co więcej, czuł, jakby rozpierała go energia. Ostatni raz miał takie odczucia, kiedy chodził jeszcze do Hogwartu i nocami wymykał się razem z chłopakami, żeby zrobić kolejny kawał lub po prostu poszukać czegoś w Dziale Ksiąg Zakazanych.
***
Tonks jak na skrzydłach wbiegła do kwatery aurorów. Większość miała ponure miny, ale ona uśmiechała się radośnie. Co prawda ostatnio nie sypiała zbyt dobrze, ale teraz nawet dzisiejszy trzygodzinny sen jej nie przeszkadzał.
Znalazła przełożonego i szepnęła mu kilka słów do ucha. Ten uśmiechnął się półgębkiem i z niedowierzaniem pokręcił głową. Kobieta wyciągnęła z torby kilka plików kartek i pokazała mu je. Mężczyzna szybko je przejrzał, a z każdym przeczytanym słowem z jego twarzy odpływały kolory.
- Zwołaj wszystkich, Tonks – polecił. – Zdaje się, że znalazłaś trop.
Dwadzieścia minut później wszyscy Aurorzy siedzieli w sali odpraw. Każdy z nich dostał skopiowany fragment tekstu, mówiący o pochodzeniu, zastosowaniu i skutkach użycia zaklęcia Confractio.
- Dzięki Tonks udało nam się, przynajmniej po części, rozwiązać zagadkę morderstwa dokonanego na Kruku. Tak jak niektórzy z was przypuszczali, brał w tym udział jakiś wampir i musimy go znaleźć. Jakieś pytania?
- A jak już tego wampira znajdziemy, to co mamy zrobić? – zapytał jeden z nowych, Daniel, o ile dobrze pamiętała Tonks.
- Jak to co? – oburzył się Bernard Rose. – Złapać i doprowadzić przed Wizengamot!
Chłopak prychnął pogardliwie. Atakowanie wampira, nawet całą hordą aurorów, nie było rozsądnym posunięciem. Jeśli taki osobnik był w stanie pokonać Kruka, notabene jednego z lepiej wykształconych czarodziejów, to załatwienie kilkunastu nie znających się na rzeczy ludzi nie powinno sprawić mu problemów.
- Coś ci się nie podoba, Daniel? – pozornie spokojnym głosem zapytał Bernard.
- Cała ta sprawa. Niech się pan zastanowi. Wie pan dlaczego Łowcy idą na nieludzi grupą doświadczonych zawodowców? Odpowiem panu. Bo w ten sposób jest bezpieczniej.
- Czyżbyś mi coś sugerował?
- Żeby schował pan dumę w kieszeń i przestał zgrywać bohatera. Chce pan złapać wampira? Niech się pan skontaktuje z Łowcami.
Bernard poczerwieniał ze złości i już miał coś odwarknąć, kiedy z kominka wyszedł wysoki, brązowowłosy mężczyzna i dziewczyna z przyklejonym do twarzy ironicznym uśmieszkiem.
- Witaj, Bernardzie, dawno się nie widzieliśmy – powiedział na powitanie mężczyzna.
- Seth – prychnął Rose. – Czego tu szukasz?
Seth nie odpowiedział. Uśmiechnął się złośliwie i spojrzał na swoją towarzyszkę. Ta pstryknęła palcami, a w jej ręce pojawił się plik dokumentów, które rzuciła Bernardowi. Mężczyzna z trudem je złapał, choć kilka papierów i tak wypadło. Machnięciem różdżki przywołał je do siebie i zaczął przeglądać w milczeniu.
- No dobrze – westchnął w końcu. – Udało ci się mnie zainteresować. Zechciałbyś…?
Abernathy skinął głową. Zajął miejsce Aurora i potoczył wzrokiem po zgromadzonych. Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
Tonks zmarszczyła brwi. Słowa Setha miały w sobie coś z prawdy. Jej też nie uśmiechała się samotna wyprawa na prawdopodobnie bardzo potężnego wampira. Tymczasem Łowca mówił do rzeczy.
Istniało podejrzenie, że Kruka zaatakowało więcej “jednostek niebezpiecznych”. Co za tym idzie, wśród osobników był człowiek, który przekonał mężczyznę, że nic mu nie grozi. Lub też, co bardziej wiarygodne, rzucił na niego jakieś zaklęcie, które powodowało chwilowe odebranie rozsądku. Na początku rozważano Imperiusa, ale, jako że czarodzieje nie wykryli nawet śladu czarnej magii, ta wersja odeszła w zapomnienie.
Większości zaklęć wampirzych nie da się wykryć już po kilkunastu minutach od ich rzucenia. Co za tym idzie, bez specjalistycznego sprzętu i gamy odpowiednich zaklęć, nie ma możliwości zweryfikowania podejrzeń co do rzucającego urok czy klątwę.
Sami Łowcy na miejscu zdarzenia pojawili się w dwie godziny po Aurorach i sprawę zbadali pod każdym możliwym kątem. Doszli do wniosku, że osobnik, który brał udział w morderstwie, był nie tylko doskonale wyszkolony w zacieraniu za sobą śladów, ale w dodatku był mistrzem magii. Tylko taka osoba byłaby w stanie włamać się do magicznie zabezpieczonego domu bez uruchamiania szeregu alarmów, także mugolskich.
W domu Kruka wykryto ślady kilku zaklęć, ale były one tak nikłe, że nie dało się określić ich przeznaczenia. Tak więc równie dobrze mogły powodować śmierć, jak i zamianę fotela w szafę.
- Czyli nie wiemy praktycznie niczego – po namyśle stwierdził Daniel.
- Wręcz przeciwnie – odezwał się Seth. – Wiemy całkiem sporo. Dzięki nekromantom udało nam się ustalić czym został potraktowany nasz przyjaciel. – W tym momencie uśmiechnął się złośliwie, doskonale wiedząc, co działo się w głowach Aurorów. – Najpierw oberwał Tormentą. Później ktoś kazał mu podciąć sobie żyły, a na koniec, kiedy już był martwy, potraktował go zaklęciem Confractio, choć równie dobrze mógł użyć zwykłego Destructo. Bernardzie?
- Jak większość z was zapewne wie, kiedy przybyliśmy na miejsce zbrodni w tej…no…
- Wieży stereo – usłużnie podsunął Daniel.
- Właśnie – przytaknął mężczyzna. – Odtwarzany był w niej kawałek “Wiosny” Vivaldiego.
- Koneser – mruknął Daniel.
Seth skinął głową. Miał mgliste pojęcie kto mógł to zrobić. Co więcej, sam sprawdzał wyniki wszelkich przeprowadzonych analiz i nie miał co do nich żadnych wątpliwości. Zostały wykonane właściwie. Zdawał sobie sprawę, że zatajenie części prawdy jest niezgodne z prawem i figuruje jako utrudnianie śledztwa, ale jakoś się tym nie przejmował. Co więcej, odnosił wrażenie, że Aurorom również niespecjalnie zależy na rozwiązaniu zagadki.
- W domostwie Kruka znaleźliśmy coś, co ewentualnie mogłoby was zainteresować – odezwał się po krótkiej chwili milczenia.
Jego towarzyszka podała mu niewielkie, szczelnie zamknięte pudełeczko, które nie wiadomo kiedy pojawiło się w jej rękach. Przez przeźroczyste ścianki dało się dostrzec, że przedmiot, który znajdował się w środku, miał bardzo ostre, postrzępione brzegi i zaostrzoną końcówkę.
- To pióro harpii – wyjaśnił. – Bardzo rzadko spotykany element niektórych eliksirów, niemal doskonała broń i całkiem ładny bibelot. Problem polega na tym, że kosztuje krocie, a Kruka raczej nie byłoby stać na takie cacko. Czyli nasuwa się z tego wniosek, że zostawił to morderca.
- No dobrze, pióro zostawił morderca. Ale do czego pan zmierza, panie Abernathy? – wtrąciła mocno zniecierpliwiona Tonks.
- Pióro harpii jest znakiem rozpoznawczym skrytobójców z rodu Jenissery – wyjaśnił. – To grupa wampirów, bardzo dumnych wampirów, które nie pracują dla byle kogo i raczej wątpię, żeby stanęły po stronie Sami – Wiecie – Kogo.
- Czyli? – dopytywała Tonks.
- Oj, Nimsy, włącz mózgownicę! – prychnęła towarzyszka Setha. – Zawsze słynęłaś z szybkości kojarzenia faktów.
Nimfadora spojrzała na nią ze złością. Dopiero teraz dotarło do niej, że ta długowłosa kobieta to Sagitta, najstarsza córka Abernathy’ ego i Puchonka, młodsza od niej o dwa lub trzy lata. Sagitta zawsze słynęła z niechęci do chłopaków i ciętego języka, którego używała nawet wobec Snape’a, przez co zyskała sobie przydomek Wariatki.
- Kruk był iluzjonistą, z tego co mi wiadomo – produkowała się Łowczyni. – Taka magia jest w środku nas i istnieje tylko jeden sposób, aby ją zablokować…
- Obroża – szepnęła Tonks.
- Właśnie, obroża. Ministerstwo ma takich kilka, prawda? Zabranie ich z waszego składu jest całkiem proste, jeśli się wie, gdzie szukać.
- Z wiadomych źródeł wiem, że Sami – Wiecie – Kto ma takich kilka, a już jedną na pewno – wtrąciła Nimfadora. – Ktoś mi o tym doniósł – wyjaśniła.
- Czyli jesteśmy w punkcie wyjścia – westchnął Bernard. – Równie dobrze mógł to zrobić Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Jeszcze przez ponad godzinę sprzeczano się odnośnie tego, czy zrobił to Czarny Pan czy jakieś niezależne ugrupowanie. Tonks obstawiała Voldemorta, podobnie jak Daniel i, o dziwo, Sagitta. Jej ojciec uparcie twierdził, że Jenissera nigdy nie przyłączyłaby się do Riddle’a, a Bernard Rose z dość głupią miną przeglądał zdjęcia.
Na jednym ze zdjęć zauważył coś, co musiało mieć jakieś znaczenie, nie wiedział tylko jakie. Niewielka kulka papieru, zrobiona ze zwykłej kartki wyrwanej z zeszytu, walała się w okolicach stolika do herbaty. Nic więc dziwnego, że mogli ją przegapić.
Zawołał do siebie Tonks i polecił jej sprawdzić, czy zabrali ze sobą karteczkę, ale Nimfadora zaprzeczyła. Kazał więc wziąć ze sobą któregoś z żółtodziobów i w trybie ekspresowym dostarczyć materiał dowodowy, jak to określił.
Kobieta westchnęła z irytacją, ale posłusznie wypełniła polecenie. Towarzyszył jej bardzo podekscytowany Daniel. Co trochę zerkał na nią ze zdziwieniem, bo ta nie raczyła mu wytłumaczyć powodu tak nagłego opuszczenia towarzystwa.
Do kwatery wrócili już pół godziny później. Daniel kurczowo trzymał się za krwawiącą dłoń, a Tonks z wściekłością wymalowaną na twarzy niosła przed sobą w niewielkim woreczku zgnieciony papier.
- Ja się tym nie będę zajmować – oświadczyła na wstępie. – Ten, kto zostawił tam to… coś, na pewno nie był miły.
Sagitta spojrzała na nią z kpiną. Stwierdziła, że Tonks zaczyna histeryzować, ale nie powiedziała tego głośno. Podeszła natomiast do dziewczyny i odebrała od niej woreczek. Uważnie przyjrzała się kartce.
- No dobra ludzie – odezwała się w końcu. – Że to jest przesiąknięte Czarną Magią, to widzę. Niech ktoś to otworzy i zobaczy co tam pisze.
Zabrał się za to sam Bernard. Obejrzał papier na wszystkie możliwe strony, użył kilku zaklęć i dopiero kiedy był pewien, że nic mu się nie stanie, bardzo ostrożnie rozwinął go uważając, żeby nie połamać go z powodu dużej ilości zaschniętej już krwi, która się na nim znalazła.
Napisane na niej było tylko kilka słów. Ładny charakter pisma i zielony atrament głosiły, że dzieło Czarnego Pana zostało rozpoczęte i teraz już nikt nie może czuć się bezpieczny, bo Anioły zostały spuszczone z łańcucha.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu odezwał się zaintrygowany Seth.
- Że co proszę? Jakie Anioły?
- Bezimienni Czarnego Pana – usłużnie wyjaśniła Tonks. – Jest ich dwójka, on i ona. Dziewczyna zwana jest Aniołem Śmierci, a co do chłopaka nie mam pewności. Wiem tylko, że są protegowanymi Sami – Wiecie – Kogo i z całą pewnością potrafią o siebie zadbać.
- Czyli ogłaszamy, że to Czarny Pan stoi za morderstwem?
- Na to by wychodziło – skwitował Bernard. – A teraz wracać do roboty! Seth, Sagitto, dziękuję za pomoc.
***
To nieprawda, że Ślizgoni są źli, Gryfoni dobrzy, Krukoni mądrzy a Puchoni wierni. Morgana wiedziała o tym już od dawna, a rozmowa, której się przysłuchiwała, tylko utwierdzała ją w tym przekonaniu.
Pierwszy dzień pracy minął jej dosyć spokojnie. Była sobota, więc praktycznie nie miała nic do roboty. Chodziła tylko po zamku, strasząc uczniów swoim wyglądem. Nie dziwiła im się. Wolała jednak uchodzić za zakapturzoną miłośniczkę Dementorów niż naprawdę doprowadzić któreś z tych dzieci do zejścia na zawał.
Nie, nie chciała być szpiegiem, ale ta dwójka nastolatków wybrała akurat korytarz tuż pod jej kwaterami, żeby urządzić sobie kłótnię. Właściwie już od pół godziny ani razu nie usłyszała głosu chłopaka, ale była pewna, że ciągle tam stoi.
Stali tam, kiedy wchodziła do saloniku, a było to jakieś dwie godziny temu, i stali tam do tej pory. Dowiedziała się już, że czarnowłosym młodzieńcem jest nie kto inny jak słynny Harry Potter. Kim jest dziewczyna – nie miała pojęcia.
Drobna blondynka, która wrzeszczała na gryfońskiego Złotego Chłopca była, jak stwierdziła Morgana, prawdziwą diablicą. Uśmiechnęła się złośliwie. Zdawało jej się, że chłopak długo już nie wytrzyma słuchając kolejnej salwy żalów.
Ona sama jakoś nigdy nie pałała do mężczyzn wielką sympatią i nad wyraz ukochała sobie wolność. Dusiłaby się w stałym związku, ale jeśli już musiałaby dzielić z kimś życie, to musiałby być to człowiek, który byłby w stanie zrozumieć jej częste nieobecności.
- Zamknij się! – usłyszała w końcu głos Pottera. – Lubiłem cię, Mary, naprawdę cię lubiłem. Kto wie, może nawet kochałem, ale, wybacz moją śmiałość, nie mogę być z osobą, która chce zmieniać mnie na siłę. Albo akceptujesz mnie całego, ze wszystkimi wadami i zaletami, albo żegnaj.
- Myślałam, że ci na mnie zależy! – wykrzyknęła gniewnie dziewczyna. – Że ci na mnie zależy – dodała już ciszej.
- Zależało mi na Mary. Na roześmianej dziewczynie, która nie wtykała się w moje sprawy. Gdzie ona jest, no gdzie?
Harry odwrócił się na pięcie i poszedł przed siebie. Wiedział, że zachował się jak świnia, ale nie mógł nic na to poradzić. Nienawidził ludzi, którzy z butami pakowali mu się w życie i chcieli ustawiać go po kątach.
Mary przez chwilę stała nieruchomo. Zmarszczyła gniewnie brwi i rzuciła się w pogoń za chłopakiem. Dopadła go dopiero przy wyjściu z zamku.
- Czemu nie odpisywałeś na listy? Czemu nie dawałeś znaku życia? – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Miał na głowie czerwonookiego szaleńca, głodne wampiry, a na deser dowiedział się, że jego daleka rodzina od strony ojca żyje i ma się całkiem nieźle, a ta dziewucha chciałaby, żeby odpisywał na jej listy? No dobrze, powinien był się przemóc i chociażby je przeczytać, ale nie zrobił tego.
- Może dlatego, że nie chciałem, aby ktokolwiek mnie namierzył? – syknął przez zaciśnięte zęby. – Dziewczyno, zmiłuj się, uciekinierzy zazwyczaj nie chcą, aby ich odnaleziono.
Mary miała dość. Harry się zmienił, zdecydowanie nie był już tym samym chłopakiem co przed wakacjami.
- A co? Wolisz tą całą Nicole? W czym ona jest lepsza ode mnie? – zapytała płaczliwym tonem.
- Nie zadaje pytań – uciął dyskusję Potter. – Wybacz Mary, ale zdaje się, że z tego już nic nie będzie. Po co to ciągnąć i się męczyć? Proponuję rozstać się w pokoju, jak na cywilizowanych ludzi przystało.
Powoli skinęła głową, mając świadomość, że ich związek się rozpada. Wiedziała, że jeśli powiedziałaby coś więcej, to mogłaby żałować tego do końca życia. Lepiej pozostać przyjaciółmi i zachować piękne wspomnienia, niż odejść kłócąc się ze sobą.
Harry odchrząknął.
- Panno Mary, było mi bardzo miło, że mogłem uważać się za twojego chłopaka.
- Paniczu Harry, cieszę się, że mogłam poznać pańską prawdziwą twarz. Dziękuję ci też za najpiękniejsze sześć miesięcy mojego życia.
Uścisnęli sobie dłonie, a potem wybuchli niepohamowanym śmiechem. Nie byli już parą. Zgodnie stwierdzili, że ich rozstanie bardziej pasowało do melodramatów niż do prawdziwego życia
Wyszli na zewnątrz, a każde z nich dołączyło do swoich własnych przyjaciół. Harry poszedł w stronę Rona i Hermiony, którzy aktualnie przekonywali Nicole, że skoro jest niemagiczna, to codzienne przenoszenie się świstoklikiem do szkoły może źle wpłynąć na jej zdrowie.
Sienna z kolei uparcie twierdziła, że odkąd skończyła trzynaście lat żyła właśnie w taki sposób. Jej dziadek dużo podróżował, a ona mu towarzyszyła, przynajmniej od śmierci babci.
Kilka metrów dalej Mary i jej przyjaciółki rozmawiały przyciszonymi głosami. Blondynka co chwilę rzucała w stronę Pottera ukradkowe spojrzenia, ale ten był zbyt zajęty tępym wpatrywaniem się w jezioro.
Harry czuł się podle. Jakkolwiek starał się być miły dla Mary, tak nie był do końca pewien, czy coś mu z tego wyszło. Kiedyś czuł do Mary coś więcej niż przyjaźń. Kochał ją, ale teraz? Miał wrażenie, ze wolał spędzać swój wolny czas z Yennefer niż z blond Puchonką.
***
Carmen niemal całą sobotę i niedzielę spędziła w bibliotece, czym zdziwiła samą Hermionę Granger, która wolała spędzać czas na świeżym powietrzu niż w murach szkoły. Black szukała czegoś, co mogłoby wytłumaczyć dziwaczne zachowanie Pottera, ale dotychczas na nic nie natrafiła.
Hogwardzka biblioteka była naprawdę dobrze wyposażona, ale dziewczyna miała ochotę całą ją rozwalić w diabły. Przez całe dwa dni praktycznie nie wychodziła z królestwa pani Pince, lecz ani trochę nie zbliżyła się do rozwiązania zagadki.
Ze złością zatrzasnęła książkę i chwyciła się za głowę. Gdyby chodziło o aspekt psychologiczny całej tej afery z niekontrolowanymi atakami to sprawę wyjaśniłaby Vipera, w końcu studiowała psychologię. Jednak problem musiał tkwić gdzieś głębiej, a dziewczyna nie miała pojęcia, gdzie powinna zacząć szukać.
Wymamrotała ciche przekleństwo, machając różdżką i odsyłając księgę na miejsce. Nawet nie zauważyła, kiedy pojawił się przed nią Blaise. Chłopak usiadł naprzeciwko i przyglądał się Carmen.
- Czyżbyś była nie w sosie? – zagadnął wesoło. – Czemu tak maltretujesz te książki?
- Hm… Odpowiedź na pytanie pierwsze: tak, jestem nie w sosie. A książki przestanę męczyć, jeśli powiesz mi, czemu Harry zachowuje się jak kompletny idiota.
- Co masz na myśli?
- A dochowasz tajemnicy?
Blaise podniósł prawą rękę i przyłożył ją do serca, lewą zgiął w łokciu i z poważnym wyrazem twarzy oświadczył, iż owszem, nie zdradzi powierzonych mu sekretów.
Carmen pochyliła się w jego stronę i wyszeptała:
- W wakacje zrobiliśmy Harry’ emu imprezę urodzinową. Poszliśmy do Koloseum. Ja i Harry załapaliśmy się na walkę. Kilka dni później Harry przysłał mi wiadomość, że dzieje się z nim coś złego, że atakuje praktycznie wszystko, co próbuje się do niego zbliżyć. Obiecałam, że poszukam czegoś na ten temat, ale do tej pory nie wiem praktycznie nic. Prócz tego, że boli mnie głowa.
Chłopak spojrzał na nią ze współczuciem. Nie miał pojęcia, jak mógłby pomóc jej z problemem Pottera, ale teraz ważniejsze było jej zdrowie. Póki co, to Harry nie stanowił realnego zagrożenia i nie zaatakował, kiedy Mary złapała go na korytarzu i urządziła mu awanturę.
- Czekaj… mówisz, że w wakacje urządziliście Harry’ emu imprezę?
- Aha.
- Więc jakim cudem Dumbledore nie wiedział, gdzie podziewał się jego Złoty Chłopiec?
- Zapytaj Złotego Chłopca. Ja też nie wiem, gdzie bywał przez miesiąc. Na przyjęcie zaprosiła mnie… znajoma – zakończyła kulawo.
Blaise popatrzył na nią spod uniesionych brwi, ale o nic nie zapytał. Z doświadczenia wiedział, że Black nie można zbyt długo wypytywać, bo zaczyna się robić nerwowa.
- Co do twojego wcześniejszego pytania, poszukaj czegoś na temat założycieli szkoły. O Gryffindorze, dokładnie mówiąc.
Nie czekając na reakcję przyjaciółki wybiegł z biblioteki, jakby goniło go stado wściekłych hipogryfów. Przy drzwiach stała Milicenta Bulstrode i tłumaczyła coś Pansy, która po chwili znikła z pola widzenia. Sam Blaise skinął Milicencie i pobiegł dalej. Jak się później okazało, chciał porozmawiać z profesorem Snapem.
Carmen przez chwilę siedziała bez ruchu. Otrząsnęła się z rozmyślań, położyła głowę na blacie stołu i westchnęła przeciągle. Bladego pojęcia nie miała, skąd Zabini mógł wymyślić, żeby przeczytała książkę dotyczącą akurat Godryka, ale chyba wolała nie wiedzieć.
Wstała z zajmowanego przez siebie miejsca i podeszła do pani Pince. Kobieta obrzuciła ją zaintrygowanym spojrzeniem.
- Wiem, jestem dziwna – mruknęła dziewczyna. – A teraz niech mi pani poda tytuły książek, w których mogę znaleźć coś na temat wzajemnych stosunków Gryffindora i Slytherina. Ze szczególnym zaznaczeniem tego pierwszego.
Kobieta skinęła głową i przez chwilę machała w powietrzu różdżką, mamrocząc niezrozumiałe słowa. Po chwili pojawiła się przed nią kartka z alfabetycznie zapisanymi tytułami i autorami dzieł. Szybko przejechała po niej wzrokiem, wykreślając dwie lub trzy pozycje.
- Te książki od samej góry mogą się najbardziej przydać. Te od dołu najmniej, ale jednak są w nich jakieś odnośniki do zagadnienia. Wykreślonymi się nie interesuj, bo są w Dziale Ksiąg Zakazanych.
Carmen skinęła głową. Odebrała spis i wylewnie za niego podziękowała. Skierowała się do wyjścia.
Dopiero później odważyła się przejrzeć wymienione pozycje. Najbardziej zainteresowały ją “Pamiętniki Helgi Huffelpuff” i “Wspomnienia Roveny Ravenclaw”. Jeśli zostały one napisane autentycznie przez dwie założycielki to istniało prawdopodobieństwo, że znajdzie tam coś o zachowaniu Godryka i Salazara.
Kiedy weszła do Wielkiej Sali czuła się co najmniej dziwnie. Wokół panowała nerwowa atmosfera, wszyscy co chwilę spoglądali w stronę drzwi, ale nikt się nie odzywał. Dziewczyna zajęła swoje stałe miejsce i pochyliła się w stronę Pansy. Blaise’a nie było nigdzie w pobliżu.
- Co jest? – zapytała. – Ktoś umarł?
- Potter pokłócił się z Abernathy. Gdybyś nie siedziała w bibliotece to byś wiedziała – wyjaśniła dziewczyna.
Carmen pokiwała głową i spojrzała na Pabla. Ten uśmiechnął się do niej i pokręcił głową, co miało oznaczać, że pogadają później. Nie minął jednak posiłek, kiedy dziewczyna otrzymała od niego wiadomość.
Wyciągnęła z kieszeni spodni lusterko i spojrzała na nie. Z czarnej teraz tafli błyskała do niej zminiaturyzowana twarz Sangre. Kiedy stuknęła w nią różdżką wypłynęły z niej pojedyncze słowa, które ułożyły się w napis:
Furia nie da sobie w kaszę dmuchać. Żebyś ty widziała, jak pertraktował z Kocicą! Normalnie cudo! On nie chciał, żeby wpychać mu się w życie z butami, a ona chciała chłopaka na stałe. Harry nie odpisywał na jej listy i się dziewczyna, delikatnie powiedziawszy, zdenerwowała. Urządziła mu scenę jakąś godzinę temu. No to Furia powiedział jej, że nie chce kolejnego szpicla w swoim życiu, czy jakoś tak. Ale rozstali się w pokojowych nastrojach. Żebyś ty widziała ten melodramat!
Black wykrzywiła wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech i wymamrotała coś pod nosem. Miała dziwne wrażenie, że Harry, w przeciwieństwie do swojego ojca, nie miał aż takiego szczęścia do dziewczyn.
Pansy spojrzała na nią ze zdziwieniem, zaraz jednak jej uwagę przykuł Malfoy, który próbował żartować, ale marnie mu to wychodziło.
- Wiesz, Draco – odezwała się Pansy. – Masz kiepski dowcip.
Blondyn spojrzał na nią z wyższością, ale jego miny nie robiły na dziewczynie wrażenia, a przynajmniej udawało jej się je ignorować. Prychnął pogardliwie, na nowo zabierając się za posiłek.
Yennefer siedząc przy stole nauczycielskim uważnie obserwowała uczniów Slytherinu. Zwłaszcza Dracona i Pansy. Wiedziała, że musi ich przypilnować, żeby nie pozabijali się w przypływie czułości.
Podziękowała za posiłek i wstała. Przeszła przez całą salę, odprowadzana spojrzeniami uczniów. Uśmiechnęła się nieco złośliwie do Harry’ego, na co chłopak odpowiedział jej wystawionym po kryjomu językiem.
Vipera zatrzymała się tuż za drzwiami i zaczekała na któreś z przyszłych dziedziców fortuny Malfoyów. Wyszli razem, co mocno zdziwiło Yennefer. Nie pytając o pozwolenie zgarnęła ich do swojej kwatery, bo miejsca tego raczej nie mogła nazwać apartamentem. Kazała im usiąść na kanapie, a sama zakrzątnęła się w okolicach barku. Kiedy znowu się do nich odwróciła w ręce dzierżyła trzy butelki kremowego piwa.
- Czasem dobrze jest mieć rodzinę wśród nauczycieli – stwierdził z rozbawieniem Draco.
- Dla ciebie mam soczek – odparowała kobieta.
Pansy patrzyła na nich nic nie rozumiejąc. Yennefer poznała zaledwie kilka tygodni temu i już zdążyła ją polubić. Co zaś się tyczy Dracona to jakoś nigdy nie była w stanie w pełni go zrozumieć. Zawsze wiało od niego chłodem, a teraz najzwyczajniej w świecie się uśmiechał, i do tego żartował.
- Draco – odezwała się nadzwyczaj poważnym tonem Yennefer. – To, że jestem tu na praktykach wcale nie oznacza, że możesz więcej niż inni uczniowie czy prefekci. Poza tym obiecałam twojej matce, że będę cię pilnować.
Chłopak zrobił przerażoną minę. Zacisnął palce na butelce piwa i wziął potężny łyk napoju. Przyjemne ciepło rozlało mu się po brzuchu. Pogrążył się we własnych myślach, więc nie słyszał rozmowy między jego kuzynką i Parkinson.
- Czy tylko ty tak na niego działasz? – zapytała młodsza z prawdziwym zainteresowaniem. – Nigdy się tak nie zachowywał.
Yennefer w odpowiedzi jedynie się uśmiechnęła.
- Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? To co mówiłam jest prawdą. Musisz wychować sobie Dracona. Teraz, póki jeszcze jego umysł się kształtuje. Później twoje wysiłki mogą nie osiągnąć zamierzonego efektu. Tylko pamiętaj: bądź ostrożna i przebiegła.
Jeszcze przez kilkanaście minut wymieniały między sobą uwagi na temat prezencji chłopaka. W końcu zgodnie stwierdziły, że przypomina on ulizanego szczura i koniecznie trzeba będzie zająć się jego podejściem do mody.
Yennefer wygoniła ich ze swojego pokoju i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Jako jedyna z kadry nauczycielskiej przybyła do zamku tylko kilkanaście minut przed uczniami, więc nie zdążyła się nawet rozpakować. Spędziła na tym cały weekend, więc uczniowie widzieć ją mogli tylko na posiłkach. Teraz jednak nie będzie mogła się ukrywać. Już jutro miały się zacząć lekcje, a ona musiała być obecna na wszystkich zajęciach eliksirów.
Spojrzała na plan lekcji zawieszony nad kominkiem. Zaczynała z drugim rokiem Huffelpuff – Ravenclaw, więc nie powinno być aż tak tragicznie. Miała tylko nadzieję, że opowieści Snape’ a o tępocie hogwardzkiej braci były jedynie bujdą.
__________________________
* confractio – łac. rozerwanie
* exemplar – łac. kopia.
Carmen Black (18:32)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 17:09, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 15
Kopuła Gromu
Poniedziałek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko, przynajmniej jak na gust Harry’ego. Chłopak tylko cudem zdążył na śniadanie. W ciągu dziesięciu minut umył się, wysuszył i ubrał, choć do Wielkiej Sali i tak zszedł z mokrymi włosami.
Skinieniem głowy przywitał się z Carmen, Pablem i Angelicą. Pomachał do Mary i Allison. Wykrzywił się do Yennefer, a ona odpowiedziała tym samym, choć każdy mógłby przysiąc, że kobieta zakrztusiła się pitym właśnie sokiem pomarańczowym (nie znosiła dyni pod jakąkolwiek postacią).
Harry usiadł obok Rona, a naprzeciwko Hermiony. Mruknął coś na powitanie. Zaraz jednak się rozchmurzył i zabrał za jedzenie. Granger i Weasley wymienili między sobą zaintrygowane spojrzenia.
- Wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie dziewczyna.
- Tak, w jak najlepszym – sarknął Harry. – Nie mam dziewczyny, zaczęła się szkoła, a dodatkowo się nie wyspałem. Czy może być coś gorszego?
- Tak. Za trzy godziny mamy eliksiry – z całą mocą stwierdziła Hermiona. – A teraz przestań zachowywać się jak najbardziej nieszczęśliwy człowiek na świecie.
Harry uśmiechnął się ponuro. Chwilę później na jego twarzy zawitał prawdziwie złośliwy uśmieszek, jednak nie wytłumaczył go przyjaciołom. Zamiast tego zastawił się wyciągniętą z torby książką.
Panna Granger zmarszczyła brwi, kiedy dostrzegła jej tytuł: “Jak uwarzyć chwałę i usidlić zmysły. Praktyczny poradnik młodego Mistrza Eliksirów”. Kto jak kto, ale Potter rzadko czytał książki o eliksirach.
Dalsze przemyślenia Gryfonki przerwała sowia poczta. Przed dziewczyną jak zwykle wylądował dorodny puchacz z Prorokiem Codziennym w dziobie. Zapłaciła za gazetę i rozwinęła ją. Z pierwszej strony uśmiechała się do niej różowo-włosa Tonks.
Wielki, czerwony nagłówek głosił:
Sprawcy rozpoznani! Trwają poszukiwania!
Jak donoszą nasze nieoficjalne źródła Aurorom w ciągu zaledwie dwóch dni udało się dowiedzieć, kto stoi za morderstwem dokonanym na Kruku. Nieoceniona okazała się Nimfadora Tonks, która jako pierwsza zorientowała się, czym został potraktowany denat. Okazało się, że to było bardzo mocne zaklęcie burzące.
“Za całą sprawą stoją Śmierciożercy” powiedziała nam Nimfadora. “Nad domem nie było Mrocznego Znaku, ale w środku znaleźliśmy coś, co utwierdziło nas w przekonaniu o odpowiedzialności za ten czyn zwolenników Sami – Wiecie – Kogo”.
Tym tajemniczym “czymś” okazał się list, który pozwoliliśmy sobie w całości przytoczyć:
“Strzeżcie się, albowiem Czarny Pan nadchodzi. Strzeżcie się, albowiem nie znacie dnia ani godziny, teraz, kiedy Anioły zostały spuszczone z łańcucha! Oto nadchodzą ci, którzy położą kres światłu i ci, którzy nie ulękną się mroku. Oto nadchodzimy my, Anioły Czarnego Pana!.”
Kim są tajemnicze Anioły? Czemu ujawniły się dopiero teraz? Nie znamy odpowiedzi na te pytania.
Jeśli tylko uda nam się zdobyć jakiekolwiek informacje na ten temat, będziemy na bieżąco państwa informować.
Rita Skeeter
Hermiona skończyła czytać. Spojrzała na Harry’ego, mając w pamięci jego ostatni wybuch, kiedy była mowa o Kruku. Tym razem jednak Harry jedynie uśmiechał się złośliwie, patrząc na stół nauczycielski. Dziewczyna podążyła za jego wzrokiem, ale nie dostrzegła niczego godnego uwagi.
Tylko Sienna w milczeniu patrzyła na Pottera. W końcu pożegnała się ze wszystkimi i wstała ze swojego miejsca. Powolnym krokiem skierowała się w stronę drzwi. Na plecy zarzuciła nie wzbudzający podejrzeń czarny plecak. Dopiero w holu aktywowała świstoklik i przeniosła się do swojej szkoły we Francji.
***
Morgana była podenerwowana przed swoją pierwszą lekcją, ale dzielnie nie dawała się pożreć nerwom. Wzięła kilka głębokich oddechów. Głęboko na czoło nasunęła kaptur i machnęła kilka razy różdżką, nakładając na twarz zaklęcie cienia. Dopiero, kiedy była już pewna, że widać jedynie kawałek jej podbródka, wpuściła do klasy uczniów.
Z pewną dozą ciekawości obserwowała, jak każdy próbuje znaleźć sobie miejsce. Zazwyczaj nie było z tym problemów, ale teraz obecni byli tutaj siódmoklasiści ze wszystkich domów.
Po kilku minutach, kiedy większość już siedziała, a tylko kilka osób podpierało ściany, odezwała się cicho:
- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego jest was tutaj aż tak dużo?
Odpowiedziało jej nerwowe potakiwanie. Dopiero teraz zauważyła, że Ślizgoni stoją po lewej stronie klasy, Gryfoni po prawej, a Krukoni i Puchoni zajmując środek starali się trzymać jak najdalej od Wężów. Westchnęła niezauważalnie. Zapowiadało się na ciężki rok.
- Nie obchodzi mnie, w którym jesteście domu. Jest was tutaj około czterdziestu, więc musimy się pospieszyć. Każdy z was przejdzie krótki test posiadanych umiejętności i dopiero wtedy zdecyduję do jakiej grupy kogo przydzielić. Jakieś pytania?
Rękę podniosła jak zwykle Hermiona. Starała się sprawiać wrażenie pewnej siebie, ale marnie jej to wychodziło. Zwłaszcza, kiedy zmuszona była spojrzeć na nauczycielkę.
- Mówi pani o grupach, do których chce nas pani przydzielić. O jakie grupy konkretnie chodzi?
Morgana przez chwilę w milczeniu patrzyła na dziewczynę. Dopiero po kilku minutach odpowiedziała na pytanie.
- Jesteś inteligentną osobą i na pewno zauważyłaś, że poziom waszej wiedzy jest dość różnorodny. Nie śmiem nawet marzyć o tym, że jest inaczej. Tak więc utworzę trzy grupy, każda o innym stopniu zaawansowania. Do pierwszej trafią uczniowie, którzy definitywnie sobie nie radzą i tacy, którzy o obronie jakie takie pojęcie mają, ale są zbyt leniwi, żeby wykorzystać swoją wiedzę. Druga została zarezerwowana dla tych, którzy się starają, ale im nie wychodzi. Ostatnia będzie przeznaczona dla osób, które nie dość, że mają wiedzę teoretyczną, to jeszcze umieją ją wykorzystać w praktyce. Dla tych osób przewidziane są dodatkowe fakultety dotyczące Czarnej Magii, oczywiście dobrowolne. Coś jeszcze?
Tym razem jakoś nikt nie kwapił się z zadawaniem pytań. La Fay uśmiechnęła się pod nosem. Domyślała się, że większość zastanawiała się do jakiej grupy trafi. Po kilku kolejnych minutach kazała uczniom opuścić klasę i przejść na błonia. Sama zaś dokładnie zamknęła pomieszczenie i dopiero potem skierowała się do wyjścia.
Ustawiła uczniów w okręgu. Na ich twarzach zobaczyła gamę najróżniejszych emocji. Od lekceważenia – w przypadku Ślizgonów, poprzez konsternację – Puchoni, powagę – Krukoni, do pewności siebie – Gryfoni. W tym przypadku nic się nie zmieniło, odkąd ona sama się tu uczyła.
Uniosła różdżkę nad głowę i przez chwilę mamrotała dość długą formułkę. W końcu, gdy od nastolatków odgrodziła ją bladobłękitna kopuła, zaprosiła do środka pierwszą osobę, a reszcie na wszelki wypadek kazała odsunąć się o kilka kroków.
Wywoływała wszystkich alfabetycznie, twierdząc, że nie chce jej się patrzeć na kolor naszywki na szacie. Szóstym zmysłem wyczuwała, że wśród młodzieży jest ktoś, kto podtrzymuje rzuconą przez nią tarczę. Nie miała tylko pojęcia kto to taki.
Harry patrzył na sprawdzian, jaki każdy z siódmorocznych hogwartczyków musiał przejść. Znajdujący się aktualnie w tarczy miał za zadanie zaskoczyć czymś nową nauczycielkę, udowodnić jej, że umie coś więcej niż machać różdżką.
Z rosnącym szacunkiem obserwował płynne ruchy kobiety, kiedy ze zwinnością kota uskakiwała przed nadlatującymi zaklęciami. Do tej pory nie podniosła różdżki na żadnego ucznia. Widać po niej było, że chciałaby sobie pozwolić na chwilę zapomnienia.
- Uważaj na nią – szepnęła Carmen. – Coś mi się zdaje, że nasza pani profesor ma wiele tajemnic.
- Owszem – równie cicho odpowiedział Harry. – Jak na przykład to, że od kilkunastu lat powinna być martwa.
Dziewczyna nie zdążyła zadać nurtującego ją pytania, bo została wywołana przed zakapturzone oblicze Morgany. Obie przez chwilę mierzyły się wzrokiem, jakby chciały tylko siłą woli zmusić przeciwniczkę do kapitulacji.
Harry obserwował walkę i musiał przyznać, że gdyby nie znał wieku i doświadczenia Carmen, od razu mógłby śmiało powiedzieć, że ma do czynienia z zawodowcem. Dziewczyna co chwilę atakowała nauczycielkę wyjątkowo paskudnymi zaklęciami, choć jakoś niespecjalnie groźnymi.
Co ciekawe, jej przeciwniczka również nie pozostawała dłużna. Sama posyłała w stronę nastolatki jedynie łagodne i krótkotrwałe klątwy, ale jeśli chodzi o tarcze, to miała ich w zanadrzu całkiem sporo. Praktycznie do każdego zaklęcia wykorzystywała inną, jakby chciała im pokazać, że to ona jest najlepsza i nie dorastają jej nawet do pięt.
Dopiero po kilku minutach do chłopaka dotarło, że na walkę poświęca co najwyżej trzy minuty, a dwie kolejne przeznaczone są na zapisanie notatek w niewielkim, czarnym kajeciku. Na jednego ucznia tracone więc jest średnio pięć minut.
Carmen wróciła na swoje miejsce i przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Dopiero mocne szturchnięcie ze strony Harry’ego obudziło ją z chwilowego letargu.
- Weź mi tutaj nie zapadaj w śpiączkę, co?
Dziewczyna ostentacyjnie popukała się w głowę. Owszem, czuła się wyjątkowo zmęczona, ale wątpiła jednak, by było to wynikiem kilkuminutowego pojedynku. Chociaż właściwie wszystko było możliwe.
Dopiero, kiedy Granger wracała z konfrontacji z nauczycielką (całkiem dobrze jej poszło, jak stwierdziła Carmen) do Black coś dotarło. Wszyscy, którzy wychodzili spod kopuły byli wyjątkowo zmęczeni. Ona sama dość szybko zregenerowała swoje siły, ale taka Hermiona marzyła zapewne o ciepłym łóżku.
Spojrzała na Pabla i Angelicę, aby szybko do niej podeszli. Przez chwilę rozmawiała z Krukonem, a ten co chwilę potakiwał.
- No dobra, Smoczki – odezwała się w końcu Black. – To niebieskie coś, co wyczarowała la Fay zwie się Kopułą Gromu i, mówiąc ogólnie, wysysa z przeciwnika energię.
- Jedynym sposobem, żeby to pokonać jest nie atakowanie – dodał Red.
- Czyli, żeby pokonać przeciwnika, trzeba rzucać odpowiednie tarcze lub posłużyć się mugolskimi sposobami? – chciał upewnić się Harry.
Carmen ponuro pokiwała głową. Właściwie o zaklęciu, którym posłużyła się nauczycielka, wiedziała niewiele. Tylko tyle, że jest ono paskudne i zapewnia rzucającemu stały dostęp do energii wroga.
Angel popatrzyła po twarzach pozostałej trójki. Wszyscy pozostali byli zaaferowani pojedynkiem Malfoya i jakoś niespecjalnie zwracali uwagę na czwórkę Smoków. White bezczelnie wykorzystała to podając wszystkim po niewielkiej fiolce błękitnego płynu.
Spojrzeli na nią niepewnie.
Dziewczyna zapewniła, że w najbliższej przyszłości nie zamierza ich otruć. Eliksir, który im podała miał wyeliminować skutki zmęczenia wywołanego pojedynkiem.
Rose niepewnie opróżniła swoją dawkę leku. Po kilku minutach kolory wróciły na jej twarz, a oczy zabłyszczały radośnie. Uśmiechnęła się w podzięce do przyjaciółki.
- Mówiłam ci już, że jesteś cudowna?
Angelica zaśmiała się. Ostatni raz słyszała to z ust koleżanki ponad miesiąc temu, kiedy leczyli kaca.
Harry przestał zwracać uwagę na przyjaciół. Podszedł do Hermiony, która dyszała jak po prawdziwym maratonie. Wykrzywił się do niej w parodii kpiącego uśmiechu.
- I jak, śpiąca królewna się zmęczyła?
Spojrzała na niego morderczym wzrokiem, zastanawiając się jednocześnie, czy czasem ktoś nie podmienił Pottera.
- Ironia do ciebie nie pasuje. – warknęła.
- Snape twierdzi inaczej – odparował chłopak. Przed nosem dziewczyny pomachał fiolką. – Wypij jedną trzecią – polecił.
Wahała się przez chwilę, ale kiedy zobaczyła rozbawienie w oczach chłopaka przyjęła fiolkę. Obejrzała ją z każdej możliwej strony, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Odkorkowała ją i powąchała jej zawartość. W nozdrza uderzył ją ledwie wyczuwalny zapach jagód. Smak również był zbliżony do tych owoców.
- Harry Potterze, jeśli natychmiast nie powiesz mi, kto ci to dał, to zrobią ci krzywdę! – wybuchła, kiedy mikstura zaczęła działać. – Wiesz w ogóle, co to było?
Furia pokręcił przecząco głową. Miał zaufanie do Angel i nigdy nie przyszło mu do głowy pytać o zawartość każdej fiolki. Zresztą blondynka sprawiała wrażenie mądrej i kompetentnej.
Hermiona westchnęła niemal teatralnie. Tak po prawdzie, to ona też nie za bardzo wiedziała, czym poczęstował ją Potter. Jeśli jednak chodzi o pochodzenie specyfiku, to nie zamierzała odpuścić. Zapytała o to ponownie, ale Gryfon jedynie uśmiechnął się tajemniczo. Kilka sekund później szedł w stronę nauczycielki, która z rosnącym zniecierpliwieniem czekała na niego.
Kiedy chłopak przechodził przez niebieskawą tarczę poczuł delikatne mrowienie na całym ciele. Zupełnie, jakby miał bliskie, choć niezbyt mocne spotkanie z błyskawicą. Teraz wiedział już, czemu ta półkulista tarcza nazywa się Kopułą Gromu.
- Nareszcie. Już myślałam, że będę musiała wysłać panu specjalne zaproszenie – sarknęła na powitanie kobieta.
Harry się nie odezwał. Stał tylko kilka metrów od krawędzi pola ochronnego i w milczeniu patrzył na nauczycielkę. Ta uśmiechała się do niego drwiąco, pewna swojego zwycięstwa. Potter odpowiedział takim samym uśmiechem, swego czasu zaobserwowanym u Snape’ a.
Morgana patrzyła na Pottera, który nie wykonał nawet najmniejszego ruchu, aby ją zaatakować. Bawił się za to różdżką w sposób wyjątkowo irytujący. Kobieta uważała się za oazę spokoju i zrozumienia, ale ten chłopak doprowadzał ją do szału. Może dlatego, że był bardzo podobny do Jamesa.
- Czyżbyś bał się zaatakować? – zakpiła.
- Panie mają pierwszeństwo – odpowiedział, lekko się kłaniając, ale ani na moment nie spuszczał jej z oczu.
Zgrzytnęła ze złości zębami. Sama właściwie nie wiedziała, czemu się wścieka, ale w tej chwili najmniej ją to obchodziło. Miała ochotę roznieść tego bachora na strzępy, ale wiedziała, że to niemożliwe. Bądź co bądź uczyła w szkole, a to zobowiązywało do jakiej takiej kontroli nad sobą.
Uśmiechnęła się złośliwie. Jeśli Złoty Chłopiec nie chciał zaatakować, to na własnej skórze poczuje jej zaklęcia.
- Crisper! – warknęła.
Harry odchylił się. Zdawał sobie sprawę, że denerwowanie nauczycielki nie było dobrym pomysłem, ale jedynym jaki miał. Co najważniejsze, wszystko się sprawdzało. Zaklęcie było niecelne i tylko dlatego udało mu się go uniknąć.
- Noirwinker! – Nie przestawała kobieta.
- Propulso!*
Harry uśmiechnął się ledwie zauważalnie. Tarcza, którą zastosował, była praktycznie bezbarwna i nigdy nie było wiadomo, czy zadziałała właściwie. Jej fenomen polegał na tym, że była inna od wszystkich tarcz. Prócz tego, że odpierała większość punktowych ataków, to jeszcze zmieniała niektóre właściwości rzuconych przez przeciwnika zaklęć.
Propulso było typowym czarnomagicznym wynalazkiem, ale Potter bynajmniej nie zamierzał się tym martwić. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
Czarna Strzałka odbita od wyczarowanej tarczy poleciała wprost na Morganę. W locie zmieniła swoją barwę na krwistoczerwoną, wydłużyła się i bardziej przypominała oszczep, niż cokolwiek innego.
La Fay odbiła swoje własne zaklęcie, ale Potter nie próżnował. Wokół niego zobaczyła kilka migoczących punkcików, które, gdy tylko jeszcze silniejsze zaklęcie zbliżyło się na odpowiednią odległość, wystrzeliły tworząc wokół chłopaka siateczkę drobniutkich błyszczących niteczek, które sprawiły, że zaklęcie nauczycielki rozszczepiło się na dwie części i wsiąknęło w Kopułę Gromu.
Sama przed sobą musiała przyznać, że Potter bezbłędnie rozegrał tą partię, ale ona nie zamierzała się poddawać. Jeszcze sprawi, że chłopak będzie miał przez nią koszmary. Nie miała bladego pojęcia, dlaczego akurat on rozgryzł tajemnicę Kopuły, lecz domyślała się, że sporą w tym pomoc miał ze strony Granger, choć i tego już nie była pewna. Równie dobrze mogła mu pomóc Black, bo i z nią spędzał dużo czasu.
- Dziękuję, panie Potter. Przedni pojedynek – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Może pan już iść.
- Nie musi się pani starać. Profesora Snape’a i tak pani nie pobije – odparował chłopak.
Morgana przez chwilę stała zdezorientowana. Zdawała sobie sprawę, że w gnębieniu innych nie doszła jeszcze do takiej perfekcji jak Severus, ale zazwyczaj wystarczała sama jej obecność, lub kilka niemiłych słów, żeby uczniowie zaczęli zachowywać się należycie.
Odgoniła natrętne myśli. Zapisała kilka słów w notatniku i zawołała kolejną osobę.
Nim sprawdziła umiejętności każdego ucznia minęły wszystkie przeznaczone jej w dniu dzisiejszym lekcje. Właściwie z siódmoklasistami powinna mieś tylko dwie godziny, ale udało jej się ubłagać Minerwę, aby zwolniła wszystkich z trzeciej lekcji. Nieocenioną pomoc w tym względzie okazał również Albus, który, gdy tylko dowiedział się, co zamierza zrobić Morgana, sam zaproponował, że porozmawia z nauczycielami.
- Dobrze. Wyniki poznacie jeszcze dzisiaj. Przyjdźcie pod klasę o szesnastej. Do widzenia! – pożegnała wszystkich.
***
Eliksiry, w przeciwieństwie do Obrony, były nudne jak flaki z olejem. Na samym początku Snape przedstawił Yennefer i po raz kolejny odpowiednio usadził uczniów, w taki sposób, żeby wszyscy siedzieli jak najdalej od siebie.
Harry, któremu znowu trafiła się pierwsza ławka przelotem spojrzał na Viperę. Malfoy co trochę krzywiła się, zupełnie jakby chciała wyrazić swoją dezaprobatę dla panującego wokół mroku. Chłopakowi wydało się nawet, że mamrotała coś o przedszkolakach, ale nie był tego pewien.
- W tym roku weźmiemy na warsztat odtrutki i, jeśli wystarczy nam czasu, to także lekarstwa. Wszystko jasne?
Odpowiedział mu zgodny pomruk. Nauczyciel uśmiechnął się kpiąco. Większość z nich zapewne nie zrozumie połowy instrukcji zawartych w książce, ale on nie zamierzał się tym przejmować.
Zadał pierwsze z brzegu pytanie. Łatwe, jeśli tylko ktokolwiek zajrzał przez wakacje do podręcznika. Od razu zgłosiła się Granger. Chcąc nie chcąc wskazał ją. Dziewczyna zaczęła mówić. Teoretycznie odpowiedź na pytanie o lubczyk wymagała raptem dwóch zdań, ale Gryfonka jak zwykle chciała popisać się swoją wiedzą.
Profesor przerwał jej w połowie rozległej wypowiedzi.
- Chciałem usłyszeć odpowiedź, a nie cały podręcznik, Granger.
Hermiona spojrzała na niego morderczym wzrokiem, ale zaraz potem szybko usiadła i pochyliła głowę. Gdyby tego nie zrobiła, zobaczyłaby grymas niezadowolenia na twarzy Yennefer.
- Potter, może zechciałbyś wytłumaczyć odpowiedź koleżanki?
Harry myślał przez kilka minut. Lubczyk. Nic prostszego. Ciotka Petunia czasami dodawała go do zupy, lub innych potraw, jeśli chciała osiągnąć odpowiedni efekt smakowy i zapachowy. Wątpił jednak aby o to chodziło.
- Jest to roślina lecznicza, ma działanie moczopędne i wykrztuśne. Używana jest także jako aromatyczna przyprawa do potraw. Czasami dodaje się ją do eliksirów miłosnych.
Yennefer uśmiechnęła się delikatnie. Niemal niedostrzegalnie pokazała uniesiony kciuk. Miała wrażenie, że opłaciło się wspólne gotowanie. Co prawda to Harry praktycznie cały czas pichcił, ona za to odwdzięczała się krótką charakterystyką właściwości i działania poszczególnych, używanych w kuchni ziół.
Snape zrezygnował z dalszego pytania Pottera. Nie dlatego, że nie miał na to ochoty, bo tę miał aż w nadmiarze. Po prostu doskonale pamiętał, jakie książki chłopak czytał na Grimmuald Place 12. Takie nagłe zamiłowanie do eliksirów nie mogło wróżyć niczego dobrego, ale nie miał teraz czasu na rozważanie tak mało istotnych spraw.
- Draco, co wiesz o krwi nietoperza?
***
Obiad mijał w stosunkowo spokojnej atmosferze. Uczniowie cały czas debatowali o tajemniczej śmierci Kruka i jego mordercach. Nawet najmłodsi mieli swoje teorie na ten temat.
Albus Dumbledore po przeczytaniu porannej gazety miał mieszane uczucia. Nigdy nie był dobry z wróżbiarstwa, a interpretowanie przepowiedni również nie należało do jego mocnych stron. Potrzebował czyjejś pomocy przy rozwiązaniu tej zagadki, ale na dobrą sprawę znał tylko dwie wróżbitki.
Jedna z nich uczyła w Hogwarcie i przez większość czasu nie wykazywała żadnych zdolności w tym kierunku. Wszystkim naokoło przepowiadała śmierć, mając nadzieję, że jakaś jej wróżba się sprawdzi. Cóż, patrząc na dzisiejsze czasy, było to bardzo prawdopodobne.
Drugą była Anabelle McDonnald, obecnie Abernathy. Albus pamiętał, że ta niepozorna blondynka znała się na rzeczy i swoją pierwszą przepowiednię wygłosiła w wieku trzynastu lat. Co prawda, nie dotyczyła ona bezpośrednio niczego ważnego, ale tak właściwie, to Lily w końcu wyszła za Jamesa i urodził im się śliczny chłopiec, tak jak przepowiedziała to Anabelle.
Oczywiście, Dumbledore mógł jeszcze porozmawiać z Firenzo, ale wątpił, żeby ten miał jakiekolwiek pojęcie o interpretacji wróżb. Zwłaszcza takich. Centaury słynęły z przepowiedni, fakt, ale zazwyczaj przyszłość odczytywały z gwiazd.
Cóż, dyrektor musiał spróbować. Najpierw poprosi o pomoc Firenza, a dopiero później skontaktuje się z Anabelle.
Odłożył sztućce. Rozejrzał się po Wielkiej Sali. Młodzież zajadała się specjałami przygotowanymi przez skrzaty, kilka osób cicho dyskutowało o pewnie bardzo interesujących sprawach.
Młody Malfoy miał znudzoną minę, ale kiedy tylko Pansy Parkinson szepnęła mu kilka słów do ucha od razu się rozpogodził i chyba po raz pierwszy w ciągu całych sześciu lat uczęszczania do Hogwartu uśmiechnął się naprawdę szczerze. Albus zdawał sobie sprawę, że Draco nie kochał Pansy, ale został zmuszony przez tradycję do poślubienia jej. Możliwe, że chłopak w końcu pogodził się z losem i przynajmniej udawał szczęście.
Przeniósł wzrok na stół Gryffindoru. Harry co chwilę rozglądał się po Wielkiej Sali, zupełnie jakby za wszelką cenę chciał ignorować szepczących do siebie przyjaciół. Ron i Hermiona tworzyli naprawdę ładną parę, ale Potter był w ten sposób na uboczu. Teraz, kiedy pokłócił się z Mary, został praktycznie sam.
Dyrektor nie zwykł zwracać uwagi na sprawy sercowe uczniów, ale niektórzy tak bardzo obnosili się ze swoimi uczuciami, że nawet on nie był w stanie ich zignorować. Doskonale pamiętał ile rozrywki dostarczyła mu “para stulecia”, jak zwykło się nazywać Lily i Jamesa. Tamte podchody trwały trochę ponad sześć lat, ale przyniosły właściwy efekt.
Uśmiechnął się do swoich wspomnień.
***
Morgana siedziała w klasie i, jakby od niechcenia, machała różdżką. W powietrzu tworzyły się finezyjne wzory, które później opadały na podłogę i wsiąkały w nią, jarząc się na niebiesko. Dookoła czuć było napięcie.
Kobieta zaklęła szpetnie. Przez ostatnie kilka lat tylko raz wybuchła gniewem. Tylko raz, a teraz Potterowi niemal udało się doprowadzić ją do łez. Niemal. Wzięła kilka głębokich oddechów.
Sięgnęła po leżący na biurku zeszyt. Przez chwilę go przeglądała. Właśnie skończyła zajęcia i teraz na poważnie musiała zastanowić się nad odpowiednim podzieleniem siódmoklasistów.
Była niezadowolona z efektów sprawdzianu. Co prawda dzieciaki, bo właśnie tak ich postrzegała, nie miały nawet kilku minut na przygotowania. W prawdziwej walce nikt nie będzie pytał, czy przeciwnik już przygotował się do pojedynku czy nie.
Różdżką zaznaczała kolejne nazwiska.
Longbottom… Neville umiał wyczarować kilka tarcz, ale nie radził sobie zbyt dobrze. Zdawało się, że bał się własnego cienia. Na razie przydzieliła go do najsłabszej z grup. Najwyżej później chłopak awansuje. Do tej samej grupy trafili Crabe i Goyle.
Granger… dziewczyna znała mnóstwo czarów, ale nie zawsze wiedziała, w którym momencie je wykorzystać. Jeśliby trochę nad nią popracować, to byłaby z niej świetna Aurorka. Tak, Granger zdecydowanie nadawała się do trzeciej, najlepszej grupy.
Weasley… Miał potencjał. Niewątpliwie. Co prawda nie dorastał do pięt Hermionie, ale i tak radził sobie całkiem dobrze. Zasługiwał na dostanie się do grupy drugiej. Tak samo jak Malfoy, który irytował ją już samym swoim wyglądem. Lucjusz był o wiele bardziej dystyngowany, nawet, kiedy był tylko nastoletnim chłopcem opanowanym przez hormony.
Po kilkunastu minutach większość została już przydzielona. Do rozdzielenia została jej tylko czwórka. Black, Potter, Sangre i White.
Ślizgonka używała niebagatelnych czarów. Niektóre z nich wymagały lat praktyki i jeszcze większej siły magicznej. Nie ulegało wątpliwości, że dziewczyna zna się na rzeczy.
Gryfon praktycznie nie użył żadnego zaklęcia. Prócz dwóch tarcz. Same w sobie nie były trudne, ale ich znajomość… Była pewna, że chłopak nie nauczył się ich w poprzednich latach na lekcjach.
Krukon nie walczył. Nie wyciągnął nawet różdżki. Przez cały czas jedynie uskakiwał. Nie dała rady rzucić na niego ani jednego czaru, bo chłopak zawczasu pojawiał się w innym miejscu. Zupełnie, jakby czytał jej w myślach.
Puchonka była z nich zdecydowanie najsłabsza. Słabsza nawet od Granger. Znała mniej zaklęć od Gryfonki, za to te których używała umiała w odpowiedni sposób wykorzystać.
Po namyśle Angelicę przydzieliła do drugiej grypy, pamiętając, żeby zwracać na nią szczególną uwagę. Tak samo jak na Rona. Pozostała trójka trafiła do grupy trzeciej. Chciała zrobić na złość Harry’ emu, ale zdawała sobie sprawę, że dzieciak musi umieć jak najwięcej, żeby pokonać Riddle’ a. Dlatego z ciężkim sercem postawiła przy jego nazwisku trzy kreski.
Pół godziny później do klasy zaczęli wchodzić uczniowie. Tym razem każdy znalazł miejsce siedzące. Morgana przez chwilę na nich patrzyła.
- No dobrze. Lista z waszymi nazwiskami i grupą, do której trafiliście, wisi na zewnątrz drzwi. Przy wychodzeniu możecie ją przejrzeć. Tymczasem mam dla was zagadkę. Dlaczego po zakończeniu naszego krótkiego pojedynku każdy z was wyglądał na zmęczonego? Odpowiedzi przygotujcie na następną lekcję. Punkty czekają.
Jej uwadze nie uszło szybkie spojrzenie wymienione między Black i Potterem.
- Panie Potter, dlaczego pojedynkował się pan ze mną jedynie na rykoszety?
- Którą wersję odpowiedzi woli pani usłyszeć?
- Prawdziwą.
- Bo to bardziej podniecające i nieprzewidywalne. Niech pani nie udaje, że nie czuła tego dreszczyku, tej adrenaliny – powiedział rozmarzonym głosem, choć jego oczy błyszczały złośliwością. – A prawdziwą odpowiedź pani zna. Nie chciałbym odbierać innym możliwości otrzymania punktów.
- Wyjaśnij! – zażądała.
I znowu miała wrażenie, jakby chłopak porozumiewał się z Carmen.
- Kopuła Gromu – odezwał się po chwili, jakby to miało wyklarować sytuację.
- Pięć punktów od Gryffindoru, za posiadanie zakazanej wiedzy – warknęła. – I kolejne pięć za pyskowanie.
Hermiona Granger zacisnęła pięści, tylko siłą woli powstrzymując się przed wybuchem. Gryfoni wilkiem spojrzeli na Harry’ego, ale ten ignorował ich wpatrzone w niego oczy.
- Możecie już iść – powiedziała w końcu nauczycielka. – Pan, panie Potter jeszcze zostanie.
Chłopak westchnął teatralnie nie ruszając się ze swojego miejsca. Na twarzy Malfoya zagościł szeroki uśmiech. Harry spojrzał na niego przeciągle, ale nie skomentował. Mrugnął za to do Pansy, która mimowolnie zarumieniła się.
Kiedy wszyscy uczniowie opuścili pomieszczenie, Morgana skupiła wzrok na siedzącym przed nią chłopaku.
- Skąd znasz to zaklęcie? – zaatakowała niemal od razu.
- Bywało się tu i tam – bezczelnie odpowiedział Potter. – I nie, nie znam go. Słyszałem tylko o właściwościach i nazwie. To chyba nie zabronione?
- Owszem, zabronione – syknęła. – Za samą umiejętność rozpoznania tego czaru spokojnie mógłbyś dostać milutką celę w Azkabanie.
- O? – zdziwił się chłopak. – W takim razie za umiejętność rozpoznania Avady Kedavry również powinienem siedzieć? Więc lepiej niech od razu zamkną wszystkich, z sobą włącznie – skwitował.
- Idź już, Potter.
Harry wstał i z przesadną kurtuazją skłonił się przed nauczycielką. Odruch podpatrzony u Martina.
Morgana sapnęła ze złością, ale zaraz potem się uspokoiła. Złoty Chłopiec nie był jednak wierną kopią swojego ojca. Bardziej przypominał Lily i jej cięty język. Uśmiechnęła się na wspomnienie dawnej przyjaciółki. Tak, Lisica umiała się kłócić, choć rzadko podnosiła głos.
Wróciła wspomnieniem do rozmowy z Harrym. Chłopak miał rację. Sama znajomość działania poszczególnych klątw nie powinna być zakazana.
- Dziesięć punktów dla Gryffindoru za umiejętność logicznego myślenia – mruknęła w przestrzeń.
***
Hermiona wrogo spojrzała na Harry’ ego. Pięknie, już trzeciego dnia szkoły udało im się stracić dziesięć punktów. A wszystko przez głupie gadki Pottera.
- Jesteś z siebie zadowolony? – warknęła na powitanie.
Chłopak nie odpowiedział. Usiadł tylko na fotelu i wpatrywał się w ogień buzujący w kominku. Koniecznie musiał pogadać z Lisicą. Zwłaszcza na temat nowej pani profesor. Prócz tego czekała go jeszcze rozmowa z Carmen i resztą Smoków.
Hermiona zgrzytnęła zębami.
- Zechcesz mi odpowiedzieć, Potter? – zapytała przesłodzonym głosem.
- Oczywiście. I nie, nie jestem zadowolony. Mogłem z niej więcej wyciągnąć.
- Nie jesteś tu od przesłuchiwania nauczycieli – przypomniała czerwona ze złości dziewczyna.
- Jasne – dla świętego pokoju zgodził się Harry. – Swoją drogą, profesor la Fay ślicznie się złości.
Ron roześmiał się nerwowo. Jemu o wiele bardziej do gustu przypadła Yennefer Malfoy. Z pewnością miała w sobie coś z wili, żadna kobieta nie była w stanie w ogóle się nie starając być aż tak pociągająca. Potrząsnął głową. Miał Hermionę i nie powinien zawracać sobie głowy jakąś tam praktykantką. Definitywnie.
- Harry, bardzo cię proszę, żebyś więcej tego nie robił – poprosiła panna Granger.
Potter pokiwał się głową. Kilka minut później zerwał się na równe nogi i pognał do dormitorium. Nie minął kwadrans, a on już wybiegał z Pokoju Wspólnego. Wszyscy spojrzeli po sobie zdziwieni, bo chłopak na plecy miał narzucony plecak, który dziwnym trafem był bardzo wypchany.
***
Carmen siedziała w wieży Bractwa. Przeglądała polecone przez Pince książki, ale jak na razie nie znalazła niczego interesującego. Jedynym godnym uwagi faktem była wzmianka o rodowodzie Gryffindora i niemal legendarnej umiejętności wpadania w kłopoty.
Potarła zmęczone oczy. W ciągu trzech ostatnich dni czytała zdecydowanie zbyt dużo. Miała nadzieję, że Furia niedługo się tu pojawi i zechce jej wytłumaczyć zaczęty kilka godzin wcześniej temat.
Chłopak jakby czytał jej w myślach. Zjawił się po około dwóch minutach.
- Cześć. Zanim zaczniemy rozmawiać na jakikolwiek temat, powiedz mi, czy stąd można się aportować?
- Stąd? Jak najbardziej, ale wrócić już się nie da. Zabezpieczenia antyteleportacyjne są zbyt dobre – odpowiedziała zdziwiona dziewczyna.
Harry skinął głową i na jednym z wieszaków powiesił wyjętą z plecaka pelerynę i maskę. Wyjaśnił, że wolałby nie ryzykować bliskiego spotkania z pięścią Rona, gdyby chłopak znalazł śmierciożercze szaty. Co prawda, wątpił w to, bo kufer miał obłożony kilkoma zaklęciami antywłamaniowymi, ale niebezpieczeństwo zawsze istniało.
W czasie, kiedy Potter męczył się z rozwiązanym sznurowadłem, do salonu weszła pozostała dwójka. Wygodnie rozsiedli się w fotelu i z wyczekiwaniem spojrzeli na Gryfona.
- Jak już wcześniej mówiłem, Morgana la Fay od co najmniej osiemnastu lat powinna wąchać kwiatki od spodu – oświadczył. – Zanim zaczniecie zadawać pytania spójrzcie na to.
Na niewielkim stoliku położył pamiętnik swojej matki. Wyciągnął pióro i kałamarz.
Cześć, Liluś. Co wiesz o Morganie la Fay?
Nie – mów – do – mnie – Liluś! Jestem Lily, albo Lisica. Wybierz sobie jedno określenie. Zupełnie nie wiem, jak mogłam spłodzić aż takiego kretyna.
Oj, czepiasz się Lily. Więc? Co wiesz o Morganie?
Morgana? Była Krukonką, najlepszą uczennicą na roku i w ogóle w szkole. Miała mało przyjaciół. Właściwie tylko ze mną i z Severusem regularnie rozmawiała, choć częściej z Sevem. Na Czarnej Magii znała się nie gorzej od samego Voldemorta. Jej rodzina, la Fayowie, od lat parali się tą dziedziną, ale nigdy nie popierali takich szaleńców jak Riddle czy Grindelwald. Zginęła bodajże 30 czerwca 1979. Nie znam szczegółów. Wiem tylko, że chciała się zemścić. Na kim i za co, nie mam pojęcia.
Jesteś pewna, że zginęła?
Tak, a co?
Jakby ci tu… chodzi o to, że naszą nową nauczycielką od OPCM jest właśnie Morgana la Fay.
O rzesz w mordę hipogryfa! Serio?
Aha. I chyba mnie nie lubi.
Nie dziw się. Rogacz był dla niej wyjątkowo okropny. Chyba dlatego, że była kuzynką Seva. Daleką, ale zawsze.
Dzięki za informacje, mamo. Są bardzo… interesujące.
Nie mów do mnie per “mamo”, bo się czuję staro.
Złość piękności szkodzi.
Bezczelny dzieciak!
Mam to po tobie!
Carmen gwizdnęła z przejęciem. Gdyby ona powiedziała coś takiego własnej matce raczej marnie by się to dla niej skończyło. No fakt, Lisica jakoś niewiele mogła zrobić Potterowi, ale dziewczyna miała wrażenie, że Lily nie przeszkadza takie traktowanie.
- To się nie dziwię, że ci się język wyostrzył.
- Wiesz, Harry – odezwała się milcząca do tej pory Angel. – Twoja mama jest bardzo rozrywkową kobietą.
- Czasem myślę, że aż za bardzo – ze śmiechem skwitował Harry.
- Czyli wychodzi na to, że nasza pani psor wywinęła się śmierci spod kosy – zauważył Pablo. – Co z tym zrobimy?
- Na pewno nie będziemy jej o to wypytywać – zarządziła Rose. – Poobserwujemy ją i dokładnie dowiemy się, co ją tu sprowadza. Red, dasz radę odczytać jej myśli?
Sangre wzruszył ramionami. Nie uśmiechało mu się grzebanie w umyśle nauczycielki, ale z Carmen wolał się nie sprzeciwiać. Obiecał, że skontaktuje się w tej sprawie z Louisem i razem postarają się dowiedzieć, co chodzi Morganie po głowie. Musieli tylko poczekać na odpowiedni moment.
__________________
* propulso – (łac.) odpierać; odwracać; bronić
Carmen Black (15:30)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 17:38, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 16
Zszargana opinia
Tydzień w szkole minął nadzwyczaj szybko.
Już po kilku dniach okazało się, że Morgana la Fay do najmilszych osób nie należy. Kobieta była złośliwa i z zacięciem godnym lepszej sprawy rywalizowała z Mistrzem Eliksirów o tytuł Największego Drania. Punkty odejmowała na prawo i lewo, ale szlabanu jeszcze nikomu nie dała.
Zachowanie Yennefer również wzbudzało sporo kontrowersji. Dziewczyna była zawsze nienagannie ubrana i uczesana, ale w przeciwieństwie do Dracona potrafiła się bawić. Z jej prywatnych kwater często dochodziły dźwięki muzyki, która Severusa Snape’a doprowadzała do szewskiej pasji.
Obecność Nicole w zamku również nie przeszła bez echa. Uczniowie byli zdziwieni zasadami na jakich dziewczyna przebywa w szkole, ale jeszcze bardziej zdziwieni byli, że jest stuprocentową mugolką. Ona jednak w ogóle się tym nie przejmowała. Sporo czasu, zwłaszcza po lekcjach, spędzała z Harrym, tak jak teraz.
Już od ponad godziny siedzieli pod drzewem nieopodal jeziora. Chłopak trzymał na kolanach książkę do matematyki i z dość dziwną miną próbował cokolwiek z niej zrozumieć. W końcu zrezygnował i sięgnął po kolejny podręcznik, tym razem do francuskiego. Przeglądał go, ale tak naprawdę nic z niego nie rozumiał.
Sienna co trochę parskała jak rozjuszona kotka. Z kpiącym uśmieszkiem patrzyła na towarzysza.
- Daruj sobie – stwierdziła w końcu. – Nie byłeś, nie jesteś i nigdy nie będziesz językowcem.
- Językowcem?! Dziewczyno, ty mnie deprawujesz!
Stojąca kilka metrów dalej Vipera parsknęła śmiechem, który szybko zamaskowała kaszlnięciem. Chyba jednak Harry za długo przebywał w towarzystwie piratów. Znając życie pewnie nasłuchał się o pewnych aspektach stosunków damsko – męskich i nie tylko znacznie więcej niż powinien.
Musiała jednak przyznać rację tej całej Nicole. Potter nie był poliglotą. Co więcej nie był też amantem rodem z romansów, które większość dziewczyn uwielbia. Yennefer do tej pory przeczytała tylko jedną taką książkę, przez co nabawiła się niestrawności. Nie mogła zrozumieć, jak niektóre panienki były w stanie traktować te badziewne “powieści dla Barbie” jak podręcznik podrywania facetów.
- Coś ty taka wesoła, Yen? – zapytał Draco, który nie wiadomo kiedy pojawił się obok niej.
- Kto to jest językowiec?
- Eee… poliglota? – niepewnie odpowiedział blondyn.
- Rany, dzieciaku, jak ty mało wiesz o życiu – westchnęła z udawaną rezygnacją. – Orientuj się.
Odwróciła się na pięcie i powolnym krokiem ruszyła w stronę zamku. Draco jeszcze przez chwilę stał bez ruchu. Nie miał zielonego pojęcia, o co mogło chodzić Yennefer. Dopiero po kilku minutach zaczął kontaktować ze światem. Gdzieś z prawej strony dobiegł go śmiech. Szybko spojrzał w tamtą stronę. Pod drzewem siedzieli Potter i Fogg, którzy wyglądali, jakby świat poza nimi nie istniał.
Draco prychnął pogardliwie. Gryfon ledwie tydzień temu rozstał się ze swoją panienką, a tu już natrafiła mu się kolejna. Malfoy wiedział oczywiście, że Nicole była całkiem niezłą partią. W ostatnim liście matka wytłumaczyła mu dokładnie kim był Nickolas Fogg i kim jest jego wnuczka. Oczywiście, dość kłopotliwe było, że dziewczyna jest mugolką, ale to był akurat najmniejszy problem. Żaden właściwie, jeśli wziąć pod uwagę jej pozycję towarzyską. Chłopak niechętnie musiał przyznać, że Potter ma gust i najwyraźniej w świecie polityki orientuje się całkiem nieźle.
***
Morgana siedziała przy jednym ze stolików w Trzech Miotłach. Po drugiej stronie usadowił się Severus. Oboje popijali piwo kremowe. Tak jak kiedyś, kiedy jeszcze chodzili do szkoły.
Snape patrzył na nią z dziwnym błyskiem w oku.
- No, moja droga, opowiadaj.
Spojrzała na niego nic nie rozumiejąc.
- Nie udawaj idiotki. Jakim cudem przeżyłaś?
Przymknęła powieki. Nie chciała tego pamiętać. Zbyt wiele bolesnych wspomnień się z tym wiązało. A może po prostu nie była gotowa, by o tym mówić? Zamknij się – skarciła się w duchu – minęło już ponad osiemnaście lat.
Wzięła głęboki oddech i zaczęła swoją opowieść.
W żyłach pulsowała jej nienawiść. Żądza zemsty powoli opanowywała jej umysł. Była pewna, że nie wyjdzie cało z tej farsy, ale nie obchodziło jej to.
- Przynajmniej zabiorę ze sobą tych skurwieli – mruknęła do siebie.
Lisica już kilka dni wcześniej powiedziała jej, że James jej powiedział, że… (głuchy telefon zapewne miał niezwykle długą listę nazwisk) Aurorzy tylko czekają na rozkazy od Ministra by oficjalnie móc zaatakować dom la Fayów.
Morgana założyła na siebie czarny kombinezon. Już kilka razy miała go na sobie, ale teraz miał to być ostatni raz. Ogniście rude włosy związała w ciasnego koka i ukryła pod czapką. Krytycznym wzrokiem przyjrzała się swojemu odbiciu. Było idealne.
Zaklęcia ochronne rzucone na rezydencję jeszcze przez jej pradziadka, Albrechta, zaczęły wyć i szaleć. Uśmiechnęła się ironicznie. Nadszedł czas na wymierzenie sprawiedliwości.
Za ojca i brata. I za matkę, która popełniła samobójstwo. To wszystko przez nich.
Chwyciła niewielki prostokącik z dwoma przyciskami, zielonym i czerwonym. Ten pierwszy miał aktywować bomby. Ten drugi miał je zdetonować. W prawą rękę wzięła różdżkę.
Ostatni raz spojrzała na portret pełnej jeszcze rodziny.
- To dla was, kochani.
Wybiegła z salonu i cicho przemknęła na tyły domu. Ukryła się wśród korony kasztanu. Zawsze lubiła to drzewo. Kiedyś miała tutaj nawet domek, ale później, kiedy poszła już do Hogwartu i do domu przyjeżdżała tylko na wakacje domek nie był nikomu potrzebny. Ciągle jednak zajmował swoje stare miejsce, bo nikt jakoś nie miał sumienia by go zlikwidować. Dopiero w zeszłym roku rozleciał się ze starości.
Tak jak się spodziewała. Aurorzy wkrótce wybiegli z domu i zaczęli rozglądać się nerwowo.
- Morgano la Fay jesteś aresztowana pod zarzutem współpracy z Sama – Wiesz – Kim! Jeśli poddasz się z własnej woli kara zostanie złagodzona.
- Poddać się?! Nigdy! – ryknęła wściekle kobieta zeskakując jednocześnie z drzewa.
Auror był zbyt zaskoczony by zauważyć, że rudowłosa nacisnęła zielony przycisk.
- A gdzie domniemanie niewinności? – zapytała słodko, ale jej twarz wykrzywiona była w grymasie wściekłości.
- Mamy dowody…
- Gówno mnie obchodzą wasze dowody – warknęła. – Tormenta! – Z satysfakcją patrzyła jak mężczyzna zwija się z bólu. Jej zaklęcia były perfekcyjne. – To za moją rodzinę – syknęła.
Nim ktokolwiek zdążył zareagować dwadzieścia metrów dalej rozległ się ogłuszający huk, a na nich poleciały grudki ziemi i czegoś czerwonego, co dziwnie przypominało mięso. Kilkanaście sekund później to samo stało się dużo bliżej.
Morgana upuściła na ziemię detonator. Patrzyła w oczy przerażonego mężczyzny, który chyba już zauważył, że nie ma szans na ucieczkę. Z terenu rezydencji mógł się zdeportować tylko członek rodziny la Fay. Dopiero widząc strach w oczach Aurora zapragnęła żyć.
Kolejna detonacja nastąpiła zdecydowanie zbyt blisko. Potem zapanowała ciemność.
Kiedy Morgana się obudziła, leżała w drewnianej chatce na czymś, co przypominało łóżko. Posłanie nie było zbyt wygodne, ale nie mogła narzekać. Z trudem udało jej się otworzyć oczy. Dookoła panował przyjemny półmrok. Obok niej kręciło się troje ludzi: dwie kobiety i chłopiec. To on pierwszy zauważył, że rudowłosa się obudziła.
Młodsza z nieznajomych widząc wysiłki Morgany uśmiechnęła się do niej.
- Nie wstawać. Jeszcze mało silna – poleciła łamaną angielszczyzną.
- Wylądowałam w Amazonii – wyjaśniła. – Przez ponad pół roku kilka szamanek próbowało wyleczyć moje rany. Nie udało się. Ponoć kiedy mnie znaleziono wyglądałam na martwą. Przez miesiąc byłam w śpiączce. Rzucałam się, wykrzykiwałam niezrozumiałe słowa. Dopiero Harya zrozumiała, że mówię po angielsku.
Cały czas mówiła beznamiętnym tonem, ale Severus za długo ją znał, by nabrać się na te tanie sztuczki. Widać było, że Morgana powstrzymuje łzy.
- Tylko mi się tu nie rozklejaj. Nie jestem zbyt dobry w pocieszaniu.
- No coś takiego – uśmiechnęła się kpiąco. – A ja myślałam, że jesteś zawodowym pocieszaczem.
Snape odetchnął w duchu. Jeśli la Fay żartowała, to znaczy, że wszystko było z nią w porządku. Mężczyzna miał jednak świadomość, że jest jeszcze coś, co dręczy Morganę. Nie naciskał. Wiedział, że prędzej czy później kobieta i tak mu się wygada.
Wyjrzał przez okno. Nie było jeszcze późno, słońce dopiero chyliło się ku horyzontowi, ale on czuł nadchodzące niebezpieczeństwo. Zawsze zastanawiało go, skąd biorą się u niego takie przeczucia, ale nigdy nie udało mu się znaleźć odpowiedzi.
Dopili piwa i uregulowali rachunek. Rosmerta podejrzanym wzrokiem patrzyła na zakapturzoną towarzyszkę Mistrza Eliksirów, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, żeby wróciła do swoich zajęć.
- Zawsze umiałeś poradzić sobie z kobietami – zgryźliwie zauważyła Morgana. – Prawdziwy amant.
Nie skomentował.
***
W gabinecie dyrektora Hogwartu jeszcze nigdy nie panowało takie zamieszanie. Albus Dumbledore z mieszaniną pobłażania i skrywanej złości patrzył na ubranych w ministerialne szaty ludzi. Nie było wśród nich nikogo z Zakonu.
- Ukrywasz tu zombie! – warknął jeden z Aurorów. – Ta kobieta powinna być martwa!
- Ale żyje, a ja nie widzę powodu dla którego miałaby nie uczyć uczniów. Jest kompetentna i…
- To zombie!
Albus westchnął ze zrezygnowaniem. Niektóre przypadki naprawdę nie nadawały się do reformy. Już godzinę próbował przekonać dwójkę siedzących przed nim Aurorów, że Morgana nie jest zombie. Oni jednak byli wyjątkowo uparci.
- Dość tego panowie – powiedział w końcu. – Jako jeden z członków rady rozkazuję wam opuścić teren Hogwartu.
Obaj mężczyźni spojrzeli na niego z niedowierzaniem. W końcu wstali i skinąwszy głowami opuścili gabinet. W drodze do Hogsmeade spotkali Snape’a i la Fay, ale ograniczyli się tylko do wściekłego spojrzenia.
***
Draco miał wszystkiego dość. Już od samego rana chodził podminowany, a życia z całą pewnością nie ułatwiała mu Yennefer, która co krok czyniła jakieś aluzje. Pansy chyba się na niego uwzięła, bo nie odstępowała go nawet na minutę. Chłopak zastanawiał się, czy dziewczyna wejdzie mu też do łóżka, co wcale nie wydawało mu się irracjonalnym pomysłem.
Uśmiechnął się drwiąco, kiedy w drzwiach wejściowych zobaczył Świętą Trójcę Hogwartu. Teraz zdawało mu się, że bardziej adekwatną nazwą byłby Święty Kwartet. Cała czwórka śmiała się z czegoś.
Oczy blondyna zrobiły się nieco ciemniejsze. Chciał im dopiec. Wszystkim. A najbardziej chyba Nicole. Za to, że zignorowała go w pociągu. Podszedł do nich. Dopiero teraz zauważył, że Potter i Fogg obejmują się. Kilka metrów dalej z naburmuszoną miną stała starsza Abernathy. Malfoy wiedział już, co powinien zrobić.
- No, no, no, Potter. Czyżby już znudziła ci się twoja laleczka? Pożyczysz mi ją?
Harry spojrzał na niego przeciągle. Rzucił szybkie spojrzenie Mary. Dziewczyna już jawnie na nich patrzyła. Skinął na nią, na co ta z ociąganiem do niego podeszła. Objął ją wolną ręką i przyciągnął do siebie. Teraz po obu swoich stronach miał dziewczyny, a nieco po prawej Rona i Hermioną. Po lewej, w cieniu, stała Vipera i Rose.
- A nie wpadłeś na to, że lubię trójkąciki? – zapytał Harry z dziwnym błyskiem w oku. – I nie, nie pożyczę ci żadnej z nich, chyba, że któraś tego chce.
Spojrzał na nie pytająco, na co obie pokręciły przecząco głowami. Draconowi wydawało się, że Nicole uśmiechała się z rozbawieniem, z kolei Mary wyglądała na naprawdę oburzoną.
- A co? Szlama już ci nie dogadza? Teraz przerzuciłeś się na młodsze?
Ron poczerwieniał ze złości, przed rzuceniem się na Malfoya powstrzymał go Pablo. Mgliście kojarzył tego Krukona, kilka razy widział go rozmawiającego z Harrym. Red pokręcił głową jakby mówił, że Potter załatwi to sam.
Harry wypuścił ze swoich objęć dziewczyny. Nicole miała błaganie wypisane na twarzy.
- Nie zrób czegoś głupiego – szepnęła.
- Abstynencja seksualna ci nie służy, Malfoy – odparował Potter, całkowicie ignorując słowa Sienny.
W blondynie zagotowało się ze złości. Do tej pory jeszcze nikt go aż tak nie obraził.
- Mów za siebie, Potter – warknął. – Pewnie jesteś jeszcze prawiczkiem, co?
- Zdziwiłbyś się – odpowiedział nad wyraz spokojnie Harry.
- Już przeleciałeś Granger? Pewnie oddałeś ją Weasleyowi, bo już się do niczego nie nadawała.
Hermionie po policzkach pociekły łzy. Miała ochotę rzucić się na Malfoya, rozszarpać go gołymi rękoma, ale obejmująca ją z tyłu Angelica skutecznie uniemożliwiała jej jakikolwiek ruch.
- Zeszmaciłaś się Granger – powiedział zwracając się w stronę Gryfonki, która teraz już otwarcie płakała. – Najpierw Potter, potem Weasley. Kto jeszcze? Finnigan? Longbottom?
Harry zacisnął pięści.
- Jeszcze raz nazwiesz ją szmatą, a osobiście wyprawie cię na tamten świat – syknął przez zaciśnięte zęby. – Ale najpierw urżnę ci jaja i usmażę je w głębokim oleju.
- Nie odważysz się.
Draco sprawiał wrażenie pewnego siebie, ale tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. Potter zdecydowanie nie zachowywał się tak jak w poprzednich latach.
- Chyba pobyt u Czarnego Pana poprzestawiał ci klepki. Za mało cię tam wyrżnęli, co? – odezwał się z wyjątkowo perfidnym uśmiechem.
- Owszem – potwierdził z uśmiechem Harry. Zmiana jego zachowania jak i mimiki była tak szybka, że wszyscy uczniowie stojący dookoła nic już nie rozumieli. – Pewnie chciałbyś się ze mną zamienić. Tam przynajmniej zrobiłbyś użytek ze swojego języka.
Yennefer wiedziała, że ta rozmowa prowadzi donikąd. Ona sama wiedziała, że Potter stara się odwrócić uwagę Dracona od przyjaciół i jednocześnie nie pozwolić im zaatakować Ślizgona. Z kolei Draco zdecydowanie nie zachowywał się jak na dżentelmena przystało.
- Dość tego – wkroczyła do akcji. – Obaj zachowujecie się jak rozpieszczone dzieci. Zachowanie Pottera jeszcze rozumiem, ale ty Draco?
Stanęła za Harrym i położyła mu rękę na ramieniu. Kazała mu odprowadzić dwójkę przyjaciół do Skrzydła Szpitalnego i poprosić pielęgniarkę o eliksiry uspokajające, co zresztą przydałoby się także Mary i Nicole. Później chłopak miał przyjść do jej kwatery.
Harry prychnął pogardliwie patrząc na Ślizgona. Ciągle buzowała w nim wściekłość, ale stopniowo malała. Otarł Hermionie łzy z policzków i powiedział, żeby nie przejmowała się Malfoyem, bo to idiota. Dziewczyna uśmiechnęła się z wysiłkiem, ale broda ciągle jej drżała. Oparła się na chłopaku i krok za krokiem ruszyła za nim.
- Idziemy, Ron – powiedział chłodno do rudzielca, który najwyraźniej wcale nie zamierzał ruszać się z miejsca.
Weasley popychany przez Reda ruszył za przyjacielem, ale sprawiał wrażenie robota. Oczy ciągle błyszczały mu złością, ale Pablo skutecznie uniemożliwiał mu zawrócenie i nagadanie Draconowi.
Yennefer spojrzała na Dracona ze złością.
- Jesteś większym idiotą niż przypuszczałam – stwierdziła nad wyraz spokojnie. – I do tego niewychowaną świnią. Nawet, jak to określiłeś “szlama” nie zasługuje na takie traktowanie. Wiesz, że ona też ma uczucia?
- Zasłużyła na to – warknął chłopak.
- A czym?
- Istnieniem.
- A Potter? – zapytała niespodziewanie. – Tym samym?
- Przez niego mój ojciec siedział w Azkabanie – powiedział jakby to miało cokolwiek wyjaśniać.
- Dał się złapać – beznamiętnie odezwała się Vipera. – To tylko jego wina. Widzisz Draco, trzeba umieć być mordercą. Lucjusz tego nie umie. A tak w ogóle co masz do Pottera?
- To idiota.
Tym razem Yennefer już otwarcie się roześmiała. Załzawionymi oczyma spojrzała na blondyna. Patrzył na nią bez krztyny zrozumienia.
- Skoro na niego lecisz to mu o tym powiedz – stwierdziła chichocząc cicho.
Odwróciła się na pięcie. Rozgoniła uczniów, którzy powoli zaczęli już komentować całe zajście.
- I jeszcze jedno, Draco – dodała na odchodnym. – Slytherin traci pięćdziesiąt punktów. A ty przeprosisz. Nie obchodzi mnie kiedy, masz miesiąc. Jeśli tego nie zrobisz twój dom straci kolejne punkty.
***
Harry nie od razu poszedł do Yennefer.
Najpierw co najmniej dziesięć minut spędził tłumacząc pani Pomfrey, dlaczego Hermiona powinna dostać coś na uspokojenie. To samo tyczyło się Rona. Pielęgniarka była trochę sceptycznie nastawiona do jego teorii, ale gdy tylko spojrzała w oczy Pabla, który do tej pory jeszcze nigdy jej nie okłamał, uległa i zostawiła dwójkę Gryfonów w sali.
Nicole uśmiechnęła się do Harry’ego z nutką przekory. Właściwie tylko ona wiedziała, dlaczego Gryfon nie rzucił się na Malfoya i dlaczego powiedział, że lubi “trójkąciki”. Chłopak machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę.
Tylko Mary zdawała się być zdziwiona całym zajściem, ale Sienna wzięła na siebie obowiązek wytłumaczenia jej pewnych aspektów rozumowania Pottera. Tak więc Harry opuścił rażące bielą pomieszczenie.
Poszedł do Wieży. Przez blisko dwie godziny walczył z Carmen. Na zaklęcia i na miecze. Najpierw to chłopak wygrywał, ale w końcu złość z niego wyparowała i pozostała tylko pustka, którą Black szybko zapełniła rozbawieniem.
- Naprawdę powiedziała mu, żeby powiedział mi, że na mnie leci? – zapytał między jednym a drugim atakiem śmiechu.
Przytaknęła z nadzwyczaj poważną miną. Po chwili i ona zwijała się na podłodze próbując powstrzymać spazmy chichotu. Szczegółowo opisała cały przebieg rozmowy po odejściu Gryfona i jego przyjaciół. Najwięcej kontrowersji wzbudziła mina Malfoya, którą po namowach dziewczyna opisała jako “wyjątkowo paskudną”.
Teraz Harry stał przed kwaterami Yennefer. Uniósł dłoń i zapukał, ale odpowiedziała mu cisza. Zapukał jeszcze raz, tym razem głośniej. Vipera otworzyła z szerokim uśmiechem na ustach. Zaprosiła chłopaka do środka.
- Przecież znasz hasło. Mogłeś wejść – powiedziała, kiedy już Harry rozsiadł się na sofie.
- Szanowna pani wybaczy, ale byłoby to trochę podejrzane. Poza tym, mógł się tu odbywać akt niemoralny.
- Przebywanie z piratami zdecydowanie ci nie służy – udała zmartwienie Yennefer. – Coś zbyt często ostatnio o seksie myślisz.
Harry spojrzał na nią przeciągle. Uśmiechnął się nieco ironicznie.
- Oczywiście, wszystko co złe to oni. A kto zabierał mnie do burdelu?
- Wściekły Bazyliszek nie jest burdelem – odparowała kobieta marszcząc przy tym brwi. – To tylko pub świadczący usługi seksualne.
Potter pokiwał głową. Tym razem to Vipera wygrała pojedynek słowny.
Yennefer podeszła do barku i wyciągnęła z niego dwie butelki najzwyklejszej w świecie Pepsi. Jedną z nich rzuciła chłopakowi. Sama zasiadła po drugiej stronie niewielkiego stolika. Pstryknęła palcami.
Nie wiadomo skąd popłynęły ostre metalowe brzmienia. Harry nigdy nie znał się na muzyce, co więcej nigdy się nią nie interesował, ale nie przypuszczał, że Vipera może lubić akurat ten gatunek.
Kobieta roześmiała się na widok jego miny. Wytłumaczyła, że to dzięki babci poznała mugolskie zespoły i w ogóle się z nimi zetknęła. Babka Vivian nigdy nie miała nic do mugoli a ich muzykę wręcz ubóstwiała. Co prawda tolerowała tylko klasykę, ale nie miała nic przeciwko innym gatunkom. Raz nawet poświęciła się i kupiła wnuczce wieżę i płytę jej ulubionego zespołu – Metalliki. Yennefer miała wtedy osiemnaście lat.
Jeszcze przez kilkanaście minut analizowali każde słowo Harry’ ego jak i Dracona, wypowiedziane w czasie ich kłótni. Vipera powiedziała, że jest dumna z Pottera, bo ten zamiast zaatakować i porządnie przywalić Malfoyowi jedynie wywracał kota ogonem i każde wypowiedziane przez Ślizgone słowo potrafił wykorzystać przeciwko niemu.
Harry uśmiechnął się drwiąco.
- Z nim poszło łatwo. Gorzej jest z tobą czy Ginger a nawet Martinem.
- Widzisz – Yennefer zaczęła tłumaczyć, jak małemu dziecku – Oni są starsi i musieli nauczyć się pyskować, kiedy trafili w szeregi piratów, choć już w szkole przejawiali dziwną skłonność do tego typu przepychanek słownych.
Potter pokiwał głową ze zrozumieniem. On sam na statku i w Trójkącie zrozumiał, że czasami lepiej zaatakować słowem niż czynem. To potrafiło ranić równie dotkliwie jak zaklęcia, ale na dłużej pozostawiało ranę. I dawało zdecydowanie większą satysfakcję.
Kobieta patrzyła na chłopaka spod przymrużonych powiek. Domyślała się, co chodziło Harry’ emu po głowie. Ona sama, kiedy tylko zaczęła dostrzegać potęgę słowa nie potrafiła się powstrzymać i często najpierw mówiła, a dopiero potem myślała. Dopiero kiedy wstąpiła w szeregi Śmierciożerów zaczęła się kontrolować i wykorzystywać swoje zdolności przeciwko Gadowi.
Zapanowało milczenie. Nie było ono jednak złe, przynosiło raczej ukojenie skołatanym nerwom.
Harry wpatrywał się w ozdobną tarczę wiszącą nad kominkiem. Pod nią pyszniły się dwa skrzyżowane miecze, ale to tarcza zwracała na siebie uwagę. Na czarnym tle widniał miecz ostrzem skierowany w dół. Dookoła niego owinięty był wąż, kobra z rozpostartym kapturem. Pod spodem był czerwony napis: Sanguis et honor.
Chłopak pytająco spojrzał na Yennefer.
- To herb rodowy Malfoyów – wyjaśniła. – Napis jest po łacinie, w dosłownym tłumaczeniu znaczy: Krew i honor. Miecz miał być symbolem honoru i waleczności. Wąż jest uosobieniem zła, ale tutaj chodzi raczej o jego usposobienie, jakby mówił “nigdy nie atakuj pierwszy. Broń się, ale nie atakuj.”
Harry milczał przez chwilę. Ciekawe czy Potterowie też mieli swój herb. Skoro mieli czystą krew to pewnie tak. Zapytał o to Yennefer, ale ta wzruszyła ramionami. Nie każda rodzina czystokrwista miała własny herb. Weasleyowie na przykład go nie mieli, choć w ich rodzinie nigdy nie było mugoli, co najwyżej charłaki.
Po kolejnych kilkunastu minutach, kiedy Harry poznał tytuł książki, która mogłaby mu się przydać w poszukiwaniu herbu, Vipera pożegnała się z nim. Chłopak spojrzał na zegarek. Dochodziła pora kolacji, więc szybko pobiegł w stronę Wielkiej Sali.
Yennefer zrezygnowała z posiłku. Zamiast tego siadła w fotelu i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w ścianę. Skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie kłótnię mającą miejsce kilka godzin wcześniej. Musiała porozmawiać na ten temat z Draco. Koniecznie.
Jej rozmyślania zostały przerwane przez gwałtowne uderzenia w drzwi. Znała tylko dwie osoby pukające w ten sposób. Zdenerwowany Severus Snape lub przerażona Corinne Potter. Teraz stawiała na tego pierwszego.
Uśmiechnęła się drwiąco. Pewnie Mistrz Eliksirów zobaczył tabelę z punktami. Zaraz jednak spoważniała. Machnęła różdżką uciszając muzykę. Przeciągnęła się, rozprostowując kości. Podeszła do drzwi i je otworzyła.
Tak jak się spodziewała, na zewnątrz stał Snape. Nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.
- Co to miało być? – warknął.
- Co, co miało być? – zapytała uśmiechając się słodko.
- Czemu Slytherin ma już tylko ujemne punkty? I czemu Draco chodzi po szkole warcząc na wszystko i wszystkich?
- A, to. Chyba jego duma ucierpiała. A punkty ja odjęłam. Chrześniak zdążył ci się poskarżyć, wujaszku?
Severus zgrzytnął zębami. Draco, owszem, poskarżył się, a raczej wykrzyczał, że Yennefer jest zboczeńcem i że on nie chce mieć z nią nic wspólnego. Potem mówił jeszcze coś o Potterze i jego poprzestawianych klepkach, i masochistycznych zapędach.
Vipera usłyszawszy to parsknęła stłumionym śmiechem.
- Dowiem się czemu odjęłaś mojemu domowi punkty? – wycedził zirytowany Snape.
- Oczywiście. Draco sam na to zasłużył. Pokłócił się z Potterem. Pozwól, że oszczędzę ci szczegółów.
- To trzeba było odjąć punkty obu domom. Potter pewnie jak zwykle…
- To Draco zaczął – wpadła mu w słowo Yennefer. – A Potter bronił jedynie koleżanki. Miałam mu odejmować punkty za to, że stanął po stronie przyjaciółki i jednocześnie Weasleyowi nie pozwolił uszkodzić Dracona?
- Draco musiał mieć powód.
- Jasne – prychnęła. – Nazwanie Hermiony Granger szmatą było wybitnie miłe. Może damy mu jeszcze za to punkty? Tak ze sto na dobry początek? Jesteś ślepy i głuchy czy tylko udajesz?
Severus stał osłupiały. Nie mógł uwierzyć w to, że młody Malfoy potraktował tak Gryfonkę. Owszem, często się kłócili, ale zazwyczaj nikt na tym nie ucierpiał.
Nie reagując na kolejną tyradę blondynki wyszedł z jej kwater. Zaszył się w swoim gabinecie i sięgnął po Ognistą Whisky. Pociągnął zdrowy łyk z butelki, a następnie odesłał ją na miejsce.
Yennefer miała rację. Granica między zwykłą złośliwością a arogancją była naprawdę cienka, a Draco powoli ją przekraczał.
***
Trójka Gryfonów i Nicole siedzieli w pokoju wspólnym. Ron i Hermiona starali się wyciągnąć z Harry’ego, czego chciała od niego Yennefer, ale chłopak uparcie milczał. Tylko od czasu do czasu uśmiechał się tajemniczo.
Sienna cały czas śmiała się na wspomnienie kłótni ze Ślizgonem. Pogratulowała Harry’emu politycznego podejścia do sprawy, na co Potter dostał nagłego ataku kaszlu.
Weasley koniecznie chciał dowiedzieć się, czemu Harry nie pozwolił mu zaatakować Malfoya.
- Widzisz, Ron – zaczął, nieświadomie używając tego samego tonu co Vipera – gdybyś go uderzył stracilibyśmy punkty. A tak odebrałem mu dumę, a to będzie go bolało o wiele dłużej niż rozcięta warga.
- Mówisz jak Ślizgon – zauważyła milcząca do tej pory Hermiona.
Harry jedynie skrzywił się w parodii uśmiechu.
***
Do gabinetu Snape’ a wparowała Morgana. Głośno zatrzasnęła drzwi. Severus zdawał się nie zauważać natręta. Kobieta westchnęła i podeszła bliżej. Usiadła na wolnym krześle i w milczeniu patrzyła na przyjaciela.
- Draco to idiota – wymamrotał mężczyzna.
- Jest synem Lucjusza, nie zapominaj – stwierdziła. – Pewnie odziedziczył to po ojcu, bo Narcyza z tego co pamiętam może była wyrachowana, ale miała swoją godność.
Snape pokrótce streścił rozmowę przeprowadzoną z Yennefer. Morgana co jakiś czas kiwała głową. W końcu stwierdziła, że zarówno Draco, jak i Harry są typem ludzi, których albo się kocha, albo nienawidzi. I nie ma innej możliwości.
Carmen Black (23:16)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 18:17, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 17
Miś
Poniedziałek był dniem, którego Harry nienawidził z całego serca. Cały czas był jeszcze rozleniwiony po weekendzie, a tu już trzeba było wcześnie wstać i przygotować się do lekcji. Najchętniej w ogóle wyrzuciłby ten dzień z kalendarza.
Sądząc po odgłosach dochodzących z sąsiednich łóżek jego przyjaciele uważali tak samo. Ron ciągle chrapał, Dean i Seamus siarczyście przeklinali, jednocześnie próbując wyplątać się z koców i prześcieradeł. Tylko Neville w spokoju przemawiał do swojej kolejnej roślinki.
Potter wstał z łóżka i poszedł do łazienki. Zamknął drzwi dodatkowymi zaklęciami. Ściągnął z siebie wszystkie zaklęcia kamuflujące. Krytycznie przyjrzał się swojemu odbiciu. Wyglądał koszmarnie.
Zwizualizował ochraniacze i odrzucił je na bok. Przyjrzał się swoim rękom, ale nie zauważył nic niepokojącego. Tylko Mroczny Znak straszył swoją szkaradą.
Tak jak kazała Yennefer, przemył wszystkie stare blizny. Właściwie nie wiedział, po co to robi. Już nie krwawił, nawet nic go nie bolało. Kiedy zapytał o to ostatnim razem Malfoy jedynie uśmiechnęła się tajemniczo.
Wziął szybki prysznic, z powrotem nałożył ochraniacze i zaklęcia, i dopiero wtedy ubrał się. Pospieszył się, kiedy jego współlokatorzy zaczęli się mocno niecierpliwić. Wyszedł przed drzwi z szerokim uśmiechem na ustach i niemal od razu sięgnął po plecak. Wygrzebał z niego fiolkę z kończącym się eliksirem i pociągnął z niego niewielki łyk.
Przez kilkanaście minut leżał na łóżku czekając aż reszta chłopaków przygotuje się do lekcji.
Śniadanie minęło w przyjemnej atmosferze. Co prawda już kilka osób czyniło aluzje dotyczące rozmowy Harry’ ego i Dracona z soboty, ale wystarczyło jedno ponure spojrzenie Gryfona, żeby wszyscy zamilkli.
Dumbledore obserwował Harry’ ego i Yennefer. Zwłaszcza od soboty, kiedy to do jego gabinetu wpadła roztrzęsiona, choć również rozbawiona Morgana i pokrótce opowiedziała mu, co wydarzyło się na korytarzu, a Slytherin stracił pięćdziesiąt punktów.
Albus miał wrażenie, że Gryfon i Malfoy znali się już wcześniej. Nie było między nimi praktycznie żadnej scysji, a z tego co się orientował, to Harry nie cierpiał wszystkich, którzy byli spokrewnieni z Lucjuszem.
Za każdym razem dochodził do podobnych wniosków. Nawet jeśli ta dwójka się znała, to doskonale ukrywała swoją przyjaźń. Mężczyzna czuł, że w szkole dzieje się coś, co nie powinno mieć miejsca. Niestety nie wiedział, gdzie szukać źródła swoich przeczuć.
***
Sienna ze znudzoną miną słuchała wykładu nauczycielki dotyczącego Drugiej Wojny Światowej. Znała jej historię niemal na pamięć. Nawet w środku nocy mogłaby wyrecytować daty i miejsca wszystkich ważniejszych bitew.
Ziewnęła dyskretnie. Heinrich Himmler, Adolf Hitler… mieli posłuch, fakt, ale byli tylko ludźmi. Ludźmi z wizją. Ponoć ten drugi był szaleńcem z bzikiem na punkcie czystości krwi. Jak Voldemort i jemu podobni.
Świat stanął na krawędzi Trzeciej Wojny. Sienna i Nickolas nie oszukiwali się. Wiedzieli, że jeśli dojdzie do otwartej walki, to wezmą w niej udział również mugole. Już teraz zaczynali coś podejrzewać.
Swoją drogą, ciekawe gdzie dziadek się podziewał. Nie miała od niego wiadomości już od przeszło miesiąca. Pewnie jak zwykle próbuje się czegoś dowiedzieć, ale dziewczyna nie mogła nic poradzić na to, że się martwiła.
Z zamyślenia wyrwał ją surowy głos nauczycielki. Spojrzała na kobietę, ale ta mówiła coś do siedzącego w pierwszej ławce chłopaka. Bruno, chyba tak miał na imię, ale nie była pewna.
Przerwa, wreszcie upragniony spokój. Zaszyła się w łazience. Tylko tam panowała względna cisza. Wyciągnęła z plecaka piórnik i zeszyt. Spróbowała skupić się na zadaniu z matematyki, ale nie wychodziło jej to.
Kogo obchodzą jakieś durne funkcje, kiedy świat tańcuje na ostrzu noża? Ano tak, niczego nieświadomych matematyków. Czasami miała ochotę strzelić temu zadufanemu w sobie facetowi wykład o aktualnej sytuacji politycznej w czarodziejskim świecie, ale za każdym razem rezygnowała.
Do pomieszczenia ktoś wszedł. Nawet bez odrywania wzroku od zeszytu wiedziała kto to. Yvonne. Jedna z jej najlepszych koleżanek. Dziewczyna wesoła i zawsze skora do pomocy.
- Co jest, Nicole? Ostatnio jesteś jakaś taka zamyślona.
- Nic mi nie jest, naprawdę. – Próbowała się uśmiechnąć.
- Nie kłam. Znam cię nie od dziś. Coś się stało, prawda?
Sienna zamyśliła się. Wiedziała, że Yvonne prędzej czy później wyciągnie z niej prawdę, więc po co odwlekać nieuniknione? Wzięła głęboki oddech.
- Pamiętasz, jak kiedyś mówiłam ci o pewnym chłopaku, którego poznałam mieszkając jeszcze w Anglii? Spotkałam go w wakacje, ale on się zmienił.
- Nicky, mieliście wtedy po siedem lat. Od tego czasu minęło dziesięć. Każdy by się zmienił. Wtedy był dzieciakiem, a teraz jest już prawie mężczyzną.
- Nie, Yvonne. On nadal jest dzieciakiem, po prostu musiał szybko dorosnąć. Za szybko, jak na mój gust. I chyba wiem, jak wrócić mu dzieciństwo.
Dziewczyna uśmiechnęła się krzywo. Przypuszczała, że Harry nie będzie zbytnio zadowolony z prezentu, ale przynajmniej będzie trochę śmiechu. Potter ostatnio coś często był przygnębiony.
- O nie – z udawanym przerażeniem powiedziała Yvonne. – Coś wymyśliłaś.
- Tak. I ty pomożesz mi zrealizować plan. Po lekcjach pójdziemy do centrum handlowego. Muszę… coś kupić.
- Już się boję.
Nicole prychnęła. Jakby jej pomysły naprawdę były niebezpieczne. No dobrze, były. Zwłaszcza na chemii. Czy to jej wina, że te wszystkie chemikalia są do siebie tak irytująco podobne? Nie mówiąc już o tym, że lekcje są nudne jak flaki z olejem. Trzeba więc było trochę rozruszać towarzystwo. Nie mogła tylko przewidzieć, że złączenie akurat tych dwóch rzeczy będzie miało tak destrukcyjny wpływ. Na szczęście nikt nie dowiedział się, że to ona maczała palce w pożarze w sali chemicznej. Nikt prócz wszystkowiedzącej Yvonne.
Do końca zajęć Sienna siedziała jak na szpilkach. Domyślała się, że Dumbledore ma jej plan lekcji i zna godziny jej powrotu, dlatego musiała się spieszyć.
Zaraz po matematyce, dzięki Bogu ostatniej lekcji w tym dniu, wyciągnęła Yvonne na miasto. Do gigantycznego domu handlowego od szkoły było tylko kilka przystanków, najwyżej dziesięć minut autobusem.
Yvonne pytającym wzrokiem spojrzała na koleżankę, kiedy już stały przed wielką halą. Ta przez chwilę szukała czegoś we wszystkich możliwych kieszeniach plecaka. W końcu z triumfalnym okrzykiem “Jest!” ruszyła przed siebie.
- Do sklepu z zabawkami – powiedziała jakby to miało cokolwiek tłumaczyć.
Yvonne westchnęła i chwyciła Nicole za rękę. Przeszły kilka metrów i zatrzymały się przed tablicą informacyjną. Gdy upewniły się, gdzie powinny iść niemal od razu skierowały się w tamtą stronę.
“Świat Zabawek” przyciągał wszelaką klientelę. Kręciło się tam mnóstwo kobiet z małymi dziećmi, ale nie zabrakło też mężczyzn ze swoimi partnerkami, niektórymi bardzo “brzuchatymi”, jak określiła to Yvonne.
- Znajdź mi jakiegoś ładnego miśka. Tylko niezbyt dużego – poleciła Nicole.
- Po co ci misiek? – zdziwiła się druga dziewczyna. – Chyba nie dla tego chłopaka?
- Właśnie dla niego. – Uśmiechnęła się nieco przekornie. – On chyba nigdy nie miał prawdziwego pluszaka. Kiedyś na urodziny dałam mu jednego, takiego ładnego, brązowego z czarnymi koralikowymi oczkami, ale już następnego dnia zniszczył go jego kuzyn.
- Więc teraz kupisz mu misia. Nie uważasz, że siedemnastolatek jest już trochę za stary na maskotki?
- Nie on – kategorycznie stwierdziła Nicole. – Znam go. Na początku trochę się powścieka, że robię z niego dzieciaka, którym nie jest, ale potem będzie zachwycony.
Yvonne zaczęła rozglądać się po całym sklepie w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Jej wzrok niemal od razu skierował się do małego, kudłatego niedźwiadka. Nawet oczka miał czarne, a haftowana buźka zdawała się taka smutna. Miś całym sobą zdawał się mówić “przygarnij mnie, a nie pożałujesz”. Podała go Nicole.
Sienna przez chwilę obracała zabawkę w dłoniach. Uniosła nieco okulary i przyjrzała jej się uważnie. Tak jak czuła to wcześniej, cały miś pokryty był delikatną siateczką bieli. Uśmiechnęła się do siebie. Ktoś musiał włożyć w zrobienie tej maskotki dużo serca.
- Jest tutaj więcej takich? – zapytała po chwili przedłużającego się milczenia.
- Nie, to jedyny egzemplarz – odezwał się jakiś głos za nimi. – Chcą panienki go kupić?
- Jeśli jest na sprzedaż – uśmiechnęła się Nicole. – Musi być wyjątkowy.
- Prócz tego, że został zrobiony przez mojego dziadka, to nic wyjątkowego w nim nie widzę. Dwadzieścia pięć franków i jest wasz.
- To trochę drogo – mruknęła Yvonne.
- Nie sądzę – wtrąciła Sienna. – To ręczna robota i myślę, że mu się spodoba. Bierzemy. A przepraszam, mógłby pan zapakować go w czarny papier i owinąć zieloną wstążką?
- Czarne papier? – zdziwił się sprzedawca.
- To spóźniony prezent urodzinowy. I chcę wywołać efekt zaskoczenia, a czarny papier nadaje się do tego idealnie.
Mężczyzna wzruszył ramionami i ruszył za ladę. Zdziwił się trochę doborem kolorów. Dziewczyna w ciemnych okularach na nosie jakby czytała mu w myślach, wytłumaczyła, że czerń to pustka, a to kryje się w sercu jej przyjaciela, a zieleń ma symbolizować nadzieję na lepsze jutro.
Nicole zapłaciła i zadowolona włożyła pakunek do plecaka. Zapytała przyjaciółki o godzinę, a ta z ociąganiem stwierdziła, że już dawno powinna być w domu, bo dochodziła szesnasta.
- Teraz tylko do jubilera i jesteś wolna.
- Po co? – burknęła Yvonne. Chyba jako jedyna z całej familii nie lubiła zakupów.
- Prezent urodzinowy.
- Znowu spóźniony?
- Nie. Hermiona urodziny ma dziewiętnastego września. W związku z tym potrzebuję złotych kolczyków.
- Jaka Hermiona?
- Przyjaciółka kolegi.
- Tego, dla którego jest misiek?
- Tak. Teraz pomóż mi coś wybrać. Od razu mówię ci, że to ma być coś gustownego i ładnego.
Yvonne westchnęła. Jej ciekawość ciągle nie została zaspokojona, ale domyślała się, że od Nicole nic już dzisiaj nie wyciągnie. W końcu pół godziny później wyszły na zalaną popołudniowym słońcem ulicę. Pożegnały się ze sobą. Yvonne pobiegła na przystanek, a Nicole zawróciła i weszła do pierwszej z brzegu toalety. Dopiero stamtąd przeniosła się do Hogwartu.
***
Harry ze zrezygnowaniem opadł na fotel w Pokoju Wspólnym. Wszystkie dzisiejsze lekcje były wyjątkowo męczące.
Najpierw Obrona Przed Czarną Magią. Do tej pory odbyły się dopiero cztery normalne lekcje, a już przeprowadzono chyba z dziesięć pojedynków. Właściwie uczyli się tego samego co wcześniej, tyle tylko, że niewerbalnie. Później Transmutacja, również niewerbalna. Kolejne były Eliksiry. Potem Zaklęcia.
Chłopak zastanawiał się, po co wcześniej uczyli się wypowiadając inkantację, skoro teraz musieli obejść się bez niej. Hermiona szybko wyjaśniła mu powody tego. Harry mógł zgodzić się co do Obrony. Przeciwnik nie wiedział, jakie zaklęcie w niego leci, chyba, że potrafił je rozpoznać po kolorze promienia. Ale Transmutacja? Przecież nie zamierzał używać jej na polu walki.
Zirytowana Hermiona wymamrotała coś niewyraźnie, po czym poszła do biblioteki.
Potter domyślał się, że dziewczyna zamierza zawczasu zrobić wszystkie wypracowania. Westchnął przeciągle. Nie miał najmniejszej ochoty na zajmowanie się nauką, ale w chwili obecnej nie miał nic ciekawszego do roboty. Nawet pogadać z Ronem nie mógł, bo rudzielec siedział w Skrzydle Szpitalnym. Uroki zaklęcia lewitacji.
Do Harry’ ego podszedł Neville. Chłopak przez chwilę miał ochotę zawrócić, ale w końcu zrezygnował z tego pomysłu.
- Wiesz, Harry mam do ciebie… tego no… prośbę mam.
Harry uniósł brew.
- Jaką?
- Mógłbyś podszkolić mnie z Obrony?
- Jasne, ale nie dziś, Neville. Jestem zbyt ciapnięty, żeby myśleć, jeszcze jakiś głupot ci nagadam. Jutro po lekcjach bądź w pokoju życzeń i weź ze sobą notatki. Dobra?
Neville pokiwał głową.
Harry wyciągnął z plecaka książki i wziął się za wypracowanie z eliksirów. Wypisz wszystkie właściwości bezoaru. Nic trudnego, jeśli ma się odpowiednie książki. Uśmiechnął się kpiąco sięgając po wolumin, który zabrał jeszcze z Grimmuald Place 12.
Bezoar był odtrutką na niemal wszystkie trucizny. Teraz wystarczyło tylko wypisać ich nazwy i pokrótce określić działanie, jednocześnie pisząc dlaczego akurat należało użyć bezoaru, aby uratować nieszczęsnego smakosza trucizn.
Na wprost niego usiadła jakaś dziewczyna będąca bodajże na piątym roku. Harry bardzo starał się przypomnieć sobie jej nazwisko niestety nic z tego nie wychodziło. Chłopak zmarszczył brwi. Nie mógł się skupić, a obecność piętnastolatki wybitnie mu to uniemożliwiała.
Podniósł głowę i zmarszczył brwi. Gryfonka ubrana była w tradycyjny szkolny mundurek. Na głowie miała krótko ścięte włosy nieokreślonego koloru. Mysie, jak po namyśle stwierdził Potter. Uparcie wpatrywała się w chłopaka.
- Tak? – zapytał Harry. – Chciałaś coś?
- Jestem Amy – przedstawiła się, – ale nie o tym chciałam. Wiesz, że za posiadanie tej książki można wylądować w Azkabanie? – Wskazała leżący na stoliku wolumin.
- Serio? Nie wiedziałem, ale dzięki za ostrzeżenie. A teraz mogłabyś mnie zostawić? Chciałbym dokończyć referat z eliksirów.
Dziewczyna poczerwieniała ze złości, ale wstała i poszła do swojego dormitorium.
Harry przez chwilę zastanawiał się, o co tak naprawdę mogło chodzić tej Amy, ale nie doszedł do żadnych konstruktywnych wniosków. Spojrzał na swoje wypracowanie dla Snape’ a. Dopisał kilka linijek tekstu i jeszcze raz przebiegł całość wzrokiem. Powinno być dobrze.
Przeciągnął się. Spojrzał na zegarek. Dochodziła osiemnasta, czas kolacji. Hermiona pewnie ciągle siedziała w bibliotece, a Ron jeszcze nie wyszedł ze skrzydła Szpitalnego. Ponoć miał w kilku miejscach złamaną nogę. Zdarza się.
Zebrał wszystkie swoje rzeczy. Wpakował je do plecaka i poszedł do sypialni. Ściągnął z siebie szatę szkolną. Pod spodem miał czarne dżinsy i białą koszulę. Pozbył się krawata. Teraz było mu zdecydowanie wygodniej.
- Neville, idziesz na kolację?
Chłopak pokiwał głową i razem poszli do Wielkiej Sali, po drodze zabierając Levander i Parvati. Harry musiał przyznać, że kiedy dziewczyny nie nosiły szkolnego mundurka wyglądały zdecydowanie lepiej.
Kolacja minęła we względnie spokojnej atmosferze. Rona ciągle nie było, ale znając Pomfrey będzie mógł opuścić jej królestwo dopiero jutro. Hermiona też nie pojawiła się na posiłku. Wszyscy przypuszczali, że zasiedziała się w bibliotece.
Harry pochylił się w stronę Longbottoma i szeptem przekazał mu, że zmienił plany, i żeby chłopak był w Pokoju Życzeń po kolacji. Sam Potter wstał i pobiegł do dormitorium szóstorocznych Gryfonów.
Nie rozglądając się po pomieszczeniu wszedł do łazienki. Opłukał twarz zimną wodą i ściągnął z siebie koszulę. Przeciągnął się i założył podkoszulek. Przez plecy przerzucił miecz, a do łydki przypiął sztylet. Nie zamierzał pokazywać tego Nevillowi, ale po jego zajęciach miał zamiar powalczyć trochę z Carmen i Viperą.
Skontaktował się z Carmen i poprosił ją, żeby zjawiła się w Pokoju Życzeń. Dopiero potem wyszedł na korytarz.
***
Neville trochę niepewnie wszedł do pomieszczenia. Dookoła panował półmrok. Chłopak rozejrzał się na boki. Miejsce, w którym się znalazł przypominało lochy, z tym, że było niesamowicie wysokie i gdzieniegdzie stały grube kolumny.
Niespodziewanie w jego stronę poleciały dwa promienie. Czerwony i niebieski. Ten pierwszy na pewno był Drętwotą, a ten drugi? Nie miał pojęcia. Nie było czasu na zastanawianie się. Wyszarpnął różdżkę, ale nie zdążył rzucić żadnego zaklęcia, bo już leżał na ziemi unieruchomiony i miał wrażenie, jakby po całym ciele latały mu mrówki.
Oczy rzucały wściekłe spojrzenia we wszystkie widoczne z pozycji horyzontalnej kąty. Neville miał wrażenie, że coś tu zdecydowanie jest nie tak jak powinno.
Z mroku powoli zaczęły wyłaniać się dwie zakapturzone postacie.
- Zasada pierwsza dobrego wojownika: zawsze bądź przygotowany na niespodziewany atak – odezwała się jedna z nich, zapewne dziewczyna.
- Zasada druga dobrego wojownika: miej oczy dookoła głowy – kontynuowała druga. Tym razem z całą pewnością był to chłopak.
- Zasada trzecia i najważniejsza: nie myśl, działaj. Plany zazwyczaj biorę w łeb w najmniej odpowiednim momencie – powiedzieli razem.
Longobottom zastanawiał się przez chwilę. To co mówili miało sens. Problemem była jednak znajomość zaklęć. Neville znał ich całkiem sporo, ale tylko w teorii, praktyka zawsze sprawiała mu mnóstwo trudności.
Kilka minut później ściągnięto z niego zaklęcia. Chłopak rozmasował obolałe mięśnie. Rozejrzał się na boki. Teraz nie było już tu jak w lochach. Całe pomieszczenie było natomiast wyłożone matami, pod ścianą stał stojak z różnego rodzaju bronią. Nie było okna, ale światło padało równomiernie.
Jak się okazało osoby, które go zaatakowały to Harry i jakaś nastolatka, w tej chwili stojąca tyłem do Longbottoma. Chłopak spojrzał pytająco na kolegę, ale ten wzruszył ramionami.
- Jakieś pytania? – zapytała dziewczyna.
- Jedno. Czemu mnie zaatakowaliście?
- A czy Śmierciożercy będą pytać, czy jesteś gotowy na pojedynek? Nie sądzę. Poza tym musisz umieć się bronić sam. Nie możesz liczyć na to, że Aurorzy zawsze będą w pobliżu.
- Tak po prawdzie to nie możesz liczyć na nich w ogóle – bezlitośnie stwierdził Potter. – I tu rodzi się kolejna zasada: licz tylko na siebie.
- A ty? Kim ty jesteś? – Neville zwrócił się w stronę dziewczyny.
- Jam jest alfą i omegą – prychnęła. – Carmen Black. To ja was zostawiam chłopaki. Muszę poszukać czegoś w paru książkach. – Spojrzała znacząco na Harry’ ego.
Kiedy Carmen opuściła pomieszczenie to od razu przybrało nieco cieplejsze barwy. Złoty Chłopiec spojrzał na przyniesione przez kolegę notatki. Właściwie poziom tych zaklęć Harry uznał za minimalny. Nie było tam nic groźnego, ani tym bardziej nic pożytecznego.
- Dobra, Neville – powiedział w końcu. – Dziś powtórzymy to co miałeś już na lekcjach, a potem mały pojedynek. Prawdziwą naukę zaczniemy za jakiś czas, równocześnie będziesz musiał opanować oklumencję. Innymi słowy, będziesz musiał nauczyć się blokować swój umysł przed penetracją z zewnątrz.
- A po co miałbym się tego uczyć?
- Bo zaklęcia, które teraz przerabiacie nie są nawet wystarczające, żeby móc obronić się przed zwykłymi oszałamiaczami. Zresztą to już mieliśmy. A to, czego chcę cię nauczyć jest, delikatnie powiedziawszy, zakazane. Dlatego lepiej, żeby nikt o tym nie wiedział.
- Nawet Dumbledore?
- Zwłaszcza on.
Longbottom skinął głową. Właściwie nie wiedział, czemu miałby się uczyć tego oklucośtam. I dlaczego dyrektor nie mógł się dowiedzieć, że Harry umie więcej niż przeciętny uczeń? Nie miał pojęcia.
Przez blisko godzinę Harry tłumaczył Gryfonowi tajniki otwartej walki i zaklęć ofensywnych oraz defensywnych. Na razie nic wielkiego. Powtórka z tego, co było w poprzednich latach.
Potter musiał przyznać, że Neville jest pojętnym uczniem. Z każdym kolejnym ćwiczeniem zaklęcia wychodziły mu coraz lepiej. Harry musiał porozmawiać z resztą Smoków, przynajmniej z tymi, których znał najdłużej, o możliwości częściowego wprowadzenia Longbottoma do Bractwa. W końcu równie dobrze to ten niepozorny Gryfon mógł być Wybrańcem, więc Harry liczył na pozytywne rozpatrzenie prośby.
***
Hermiona siedziała w Pokoju Wspólnym i zastanawiała się, gdzie podział się Harry. Levander twierdziła, że widziała Pottera na kolacji, ale wyszedł prawie w ogóle nie tknąwszy jedzenia.
Ron spojrzał na dziewczynę pytającym spojrzeniem. Czuł się już całkiem nieźle, jeśli nie liczyć lekkiego szczypania w nodze, ale było to całkowicie normalną reakcją na niektóre eliksiry, którymi podała mu pielęgniarka.
- Zastanawiam się, gdzie jest Harry. Właściwie od jakichś czterech godzin go nie widziałam.
Weasley nie zdążył odpowiedzieć, bo przejście otworzyło się i do pomieszczenia wszedł Harry w towarzystwie Neville’ a. Obaj byli mocno spoceni i obaj nosili na sobie ślady ciężkiej pracy, choć Longottom wyglądał zdecydowanie gorzej.
Harry opadł na fotel i uśmiechnął się nieco złośliwie do Longbottoma. Chłopak oddychał ciężko.
- Nie martw się, Nev – Potter poklepał przyjaciela po ramieniu. – Ja miałem jeszcze gorzej. Co do późniejszych spotkań… dowiesz się w swoim czasie. Trzeba wszystko ustalić i przygotować.
- Jasne.
Hermiona i Ron patrzyli raz na jednego, raz na drugiego chłopaka, ale ci umiejętnie ignorowali natrętne spojrzenia. Harry rozglądał się po pomieszczeniu. Siedział w niedbałej pozie i uśmiechał się nieco ironicznie. Większość dziewczyn chichotała, kiedy tylko jego wzrok prześlizgiwał się po ich twarzach.
Tylko jedna osoba nie zachowywała się jak większość. Amy. Dziewczyna patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi. Na kolanach miała jakiś zeszyt i pisała nim najzwyklejszym mugolskim długopisem. Wyrwała jedną z kartek i różdżką przylewitowała ją do Harry’ ego.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się w papier. Przechylił głowę w bok i patrzył na nastolatkę z żądzą mordu w oczach. Co jak co, ale nie chciał, żeby Dumbledore dowiedział się, co czytuje po kątach. Karteczkę wrzucił do kominka.
Wstał i poszedł w stronę dormitorium. Po drodze zatrzymał się przy Amy, pochylił się w jej stronę i coś szepnął. Dziewczyna zbladła i spojrzała na niego ze strachem, ale on już znikał na schodach.
Kilkanaście minut później wrócił do Pokoju Wspólnego ubrany całkowicie na czarno. Właściwie jedyną anormalną rzeczą w jego ubraniu była kurtka z klamerkami i pasek z ćwiekami. Na plecy zarzucony miał wyjątkowo wypchany plecak.
Nie rozglądając się na boki poszedł w stronę wyjścia.
- A ty dokąd, Harry? – zapytała Hermiona patrząc na niego podejrzliwie.
- Na spacer. A potem na polowanie.
- Żyjemy w dwudziestym wieku. Nie trzeba polować, żeby przeżyć – zauważyła rozsądnie.
- I co w związku z tym?
- Dokąd idziesz naprawdę?
- Nie twój biznes.
Nie czekając na reakcję przyjaciółki wyszedł i pobiegł przed siebie. Granger przez chwilę stała zbyt zdziwiona, żeby właściwie zareagować. Powoli odwróciła się i podeszła do zajmowanego wcześniej fotela. Opadła na niego i tępo wpatrywała się w Rona.
- Co to było? – zapytała.
- Chyba znowu chce dostać status uciekiniera. – Wzruszył ramionami. – Jak za dwie godziny nie wróci to pójdziemy do dyrektora.
Uczniowie w ciszy zaczęli komentować całe zajście.
Nicole siedziała razem z Ginny. Dziewczyna wiedziała, że Harry musiał mieć ważny powód takiego postępowania, bo raczej nie zachciało mu się urządzać nocnych spacerów. Przypuszczała nawet, że Potter miał po prostu dość ingerujących w jego życie ludzi.
Szepnęła kilka słów do rudowłosej, a ta uśmiechnęła się lekko kiwając głową. Musiały tylko poczekać, aż Harry wróci. W przeciwnym wypadku całe planowanie mogło wziąć w łeb.
***
Harry wylądował w mieszkaniu. Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Jedynie trochę kurzu uzbierało się na meblach i teraz psuły wystrój. Zrezygnował z porządków, zresztą nawet nie miał na nie czasu.
Włączył komputer. Nigdy do końca nie nauczył się go obsługiwać, ale i o tę dziedzinę jego edukacji zadbała Yennefer. Zalogował się do swojej poczty i sprawdził wiadomości. Jedna była od Maxa.
Mężczyzna pisał, że spotkanie zostało przełożone na dwudziestego dziewiątego września, bo córka człowieka, z którym miał się spotkać rozchorowała się i ojciec nie chciał zostawiać jej samej. Prosił też, aby Harry jak najszybciej się z nim skontaktował.
Chłopak spojrzał na datę otrzymania wiadomości. Sobota, dziewiąty grudnia. Nie miał ochoty na odwiedziny u Maxa, zresztą nie miał już czasu. Wyciągnął z kieszeni komórkę i znalazł właściwy numer.
I teraz chłopak dowiedział się, że nastąpiła zmiana planów. Miał zjawić się w biurze braci około siedemnastej i ubrać się “odpowiednio”. Ani oficjalnie, ani wyzywająco. Sprawa nie została do końca wyjaśniona, ale chłopak przypuszczał, że pomysł Maxa mu się nie spodoba.
Wyłączył komputer i przeciągnął się. Przez drobną sprzeczkę z blondynem stracił cenne pół godziny.
Aportował się w okolicach Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Kryjąc się w mroku wszedł do budynku. Skierował się do salonu. Pech chciał, że siedział tam Remus. Harry zatrzymał się w drzwiach i miał zamiar się wycofać. Niestety, został już zauważony.
- Harry? A co ty tu robisz? – zapytał zdezorientowany wilkołak.
- Odnoszę książkę – powiedział wymijająco. – Poza tym chciałem się czegoś dowiedzieć.
Chłopak podszedł do biblioteczki i odnalazł właściwe miejsce. Wsunął tam wolumin i wyciągnął kolejny, który pobieżnie przejrzał. Carmen byłaby zadowolona mogąc przeczytać tę pozycję. “Zapomniane obrzędy nekromanckie” były prawdziwym białym krukiem.
Lupin spojrzał na trzymaną przez chłopaka książkę. Zmarszczył brwi. Nie przypuszczał, że Potter interesuje się takimi rzeczami. Bał się też, że Harry zechce zrobić jakieś głupstwo, jak na przykład ożywienie Syriusza czy rodziców.
- Czego chciałeś się dowiedzieć? – zapytał pozornie obojętnym tonem.
- W jaki sposób… Nie, inaczej. Co stało się z Morganą la Fay? Co wiesz na jej temat?
- Czemu cię to interesuje?
Furii wydawało się, że głos Remusa nie brzmiał tak jak powinien. Jakby też bał się, że powie zbyt dużo.
- Tak po prostu – odpowiedział po chwili wahania.
- Nie powinieneś o to pytać. Nie sądzę, żeby Morgana była zachwycona, że o nią wypytujesz.
- Jasne – beztrosko stwierdził Harry. – Zresztą już rozwiałeś moje wątpliwości. Dzięki. A teraz wybacz, będę wracał do szkoły.
Kiedy Harry wyszedł z Kwatery, Remus podszedł do biblioteczki. Odnalazł książkę, którą przyniósł chłopak. Ze zdziwieniem spojrzał na tytuł.
- Trucizny? – powiedział w przestrzeń.
Powietrze jednak uparcie milczało, nie dając żadnej odpowiedzi. Mężczyzna wzruszył ramionami i z powrotem usiadł w fotelu. Wiedział, że Albus powinien się dowiedzieć, co czytuje Harry, ale z drugiej strony chłopak miał prawo do prywatności. A zamiłowanie do Czarnej Magii czy działu eliksirów dotyczących trucizn mógł odziedziczyć po Lily. Nie od dziś wiadomo było, że Lisica interesowała się Mroczną i całe dnie potrafiła spędzać nad starymi woluminami. Zresztą jej przyjaciele do milutkich też nie należeli.
***
Harry zdawał sobie sprawę, że Remus pewnie powie o wszystkim Dropsowi i skrócą jego samowolkę. Na razie jednak bardziej martwił się bezpiecznym dotarciem do Pokoju Wspólnego i próbą uniknięcia bliższych kontaktów z nauczycielami.
Jakimś cudem dotarł do portretu Grubej Damy. Wyszeptał hasło. Kobieta na płótnie spojrzała na niego z oburzeniem, bo kto to widział, żeby wracać o tak późnej porze. Otworzyła jednak przejście.
W pomieszczeniu siedzieli niemal wszyscy uczniowie, prócz pierwszorocznych, których Hermiona zagoniła do łóżek. Chłopak podszedł do przyjaciół, opadł na fotel, z którego wstała Nicole. Dziewczyna usiadła mu na kolanach. Zaraz potem się skrzywiła.
- Piłeś – zawyrokowała. – I czuję papierosy. W barze byłeś.
- Oczywiście, pani detektyw. A szanowna pani co porabiała?
- Szanowna pani życzy sobie, żebyś przestał traktować ją jak niedorozwoja. A teraz chłopczyk pójdzie do łazienki, umyje się i pójdzie spać, bo jutro będzie go główka bolała i lepiej, żeby się wyspał.
- Muszę, mamusiu?
- Musisz. Bo jak nie, to Dumbledore dowie się, że włóczysz w niewłaściwym towarzystwie w miejscach, których Złoty Chłopiec nie powinien odwiedzać. Zmykaj.
Chłopak westchnął teatralnie. Wstał z zajmowanego fotela i powłócząc nogami poszedł do dormitorium. Kilka minut później dało się słyszeć głośny łoskot i siarczyste przekleństwa.
Nicole zachichotała, potem, kiedy z góry zaczęły dobiegać jakieś niezidentyfikowane dźwięki, śmiała się już otwarcie. Hermiona miała zamiar pobiec na górę i zobaczyć co się tam dzieje, ale Sienna ją powstrzymała.
- Znasz go dłużej ode mnie, a nie wiesz, co się dzieje, kiedy jest zdenerwowany?
Granger spojrzała na nią ze zdziwieniem. Kiedy Potter jest zdenerwowany rozwala wszystko w zasięgu swojego wzroku. I rąk jeśli jest wściekły. Wtedy zapomina o czymś takim jak magia.
Nicole pokiwała głową. Spojrzała na Ginny, która uśmiechnęła się nieco złośliwie. To ona przeniosła paczkę i obłożyła ją kilkoma zaklęciami. Dziewczyny miały co prawda czekać, aż chłopak wróci ze “spaceru”, ale kiedy zbliżyła się północ stwierdziły, że równie dobrze mogą tę sprawę załatwić wcześniej. Zdążyły w ostatnim momencie, bo Harry przyszedł kilka minut później.
Dziewczyna przestała się uśmiechać, kiedy na schodach zamajaczyła postać Pottera. Chłopak ściskał coś w rękach, ale nikt tego nie widział. Podszedł do Nicole i spojrzał na nią z rządzą mordu w oczach.
- Wiesz, Nicole, zawsze byłaś świrem, ale teraz przeszłaś samą siebie. I właśnie za to cię lubię.
Sienna spojrzała na niego nic nie rozumiejąc. Chociaż, czy Pottera ktokolwiek rozumiał? Pewnie nie. Mogła się nawet założyć, że psychoanalitycy mieliby mnóstwo roboty próbując zanalizować psychikę chłopaka.
- Dałaś mi misia, wariatko. I wiesz co ci jeszcze powiem?
Pokręciła przecząco głową.
- Jesteś najukochańszą, najcudowniejszą osobą na świecie. Pocałowałbym cię, ale to byłoby jak świętokradztwo, aniołów się nie całuje.
- Kretynów też, więc pocałunku nie dostaniesz. Poza tym, chyba nie chcemy popełnić kazirodztwa?
- Nie, nie chcemy. I dziękuję za misia. Jest świetny.
Przytulił do siebie dziewczynę. W ich uścisku nie było ani odrobiny erotyzmu, zachowywali się raczej jak brat i siostra, którzy po kłótni się godzą. Ginny uśmiechnęła się. Nie wiedziała, czy to o ten specyficzny rodzaj uśmiechu na twarzy Harry’ ego chodziło Nicole, ale jeśli tak, to gra warta była świeczki.
Potter oderwał się od Sienny i przelotem spojrzał na rudowłosą. Uśmiechnął się do niej jeszcze szerzej.
- O tobie też nie zapomniałem, Ruda. Tylko ty umiesz robić taki bajzel.
Zachichotał, przypominając sobie wystrój okolic swojego łóżka, kiedy wszedł do dormitorium. Całe łóżko wyglądało jakby ktoś potraktował je Zaklęciem Patroszącym. Z kolumienek smętnie zwieszały się resztki kotar, a w okolicy walało się pierze z poduszki. A na środku pobojowiska leżało czarne pudełko.
Ginny uśmiechnęła się niewinnie. Nie wiedziała czego się spodziewać po chłopaku, ale ten tylko podszedł do niej, objął ją ramieniem i wyszeptał kilka słów wprost do jej ucha.
- Nigdy więcej nie używaj tak wrednych klątw. Domyślam się, że Bill cię podszkolił, ale naprawdę, nie musiałaś rzucać Lodowych Płomieni na wstążkę. To było wredne, wiesz?
- Powiedzmy, że zostałam do tego zmuszona.
- Wierzę na słowo.
Rozejrzał się po wpatrzonych w niego twarzach. Domyślał się, że taki wybuch pozytywnych emocji w jego przypadku musiał wyglądać co najmniej dziwnie. W końcu w czasie ostatniego tygodnia przypominał raczej chmurę gradową.
- Wybaczcie ludzie – powiedział głośno. – Pójdę bliżej zapoznać się z moim nowym przyjacielem. Dobranoc wszystkim.
Hermiona jakby dopiero teraz ocknęła się z odrętwienia. Dochodziła już pierwsza, więc wszyscy powinni iść spać. Pogoniła Gryfonów do łóżek.
Ani ona, ani Ron nie byli u Dumbledore’ a. Co prawda wybierali się do niego, ale powstrzymała ich Nicole. Dziewczyna stwierdziła, że każdy potrzebuje samotności, a Harry nie jest już małym dzieckiem. Powiedziała też, że to co robi Potter jest tylko jego sprawą.
Hermiona nie mogła się z takim rozumowaniem zgodzić. Uważała chłopaka za swojego przyjaciela, a ci powinni sobie wszystko mówić. Sienna pokiwała głową i orzekła, że tu tak naprawdę chodzi o zaufanie.
Harry nie ufał już prawie nikomu. Mógł zadawać się z wieloma ludźmi z różnych kręgów, ale nie mógł nazwać ich przyjaciółmi. W Hogwarcie była grupa osób, z którymi chłopak dzielił radości i smutki, ale Granger i Weasley powoli przestawali być jej częścią. Jak określiła to Nicole za bardzo polegali na mądrości Dumbledore’ a, nie dopuszczając do siebie świadomości, że dyrektor może się mylić.
Hermiona wyszła z łazienki i położyła się na swoim łóżku. Przypomniała sobie uśmiechniętego Harry’ ego. Tak powinien wyglądać zawsze, śmiać się całym sobą.
Carmen Black (18:5
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 21:49, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 18
List
Wieść o nowym towarzyszu Harry’ ego rozniosła się po szkole lotem błyskawicy. Nie minęły dwa dni i chłopak miał już wszystkich dość, a najbardziej Malfoya. Blond arystokrata zrobił wszystko, żeby mu dopiec, ale tym razem się pilnował. Nigdy nie atakował przy dużej ilości świadków i tylko wtedy, gdy był pewien, że Yennefer go nie nakryje. Potter starał się ignorować Dracona, ale to zdawało się jeszcze bardziej go rozwścieczać.
Harry szedł do biblioteki. Umówił się tam z Carmen, która miała dla niego jakieś rewelacyjne wiadomości. Pech chciał, że po drodze spotkał Malfoya i Parkinson. Ślizgon jak zwykle zaczął się awanturować, a dziewczyna miała zdegustowaną minę.
Potter spojrzał na Pansy. Nie była pięknością, nie była nawet ładna, ale miała w sobie to coś. Wrócił wzrokiem do produkującego się Malfoya.
- Wiesz co, Draco? Zachowujesz się jak smarkacz, który nie dostał wymarzonej zabawki. Dorośnij – powiedział spokojnie. – I zmień płytę. Znudziło mnie już wysłuchiwanie tych samych tekstów. Ułóż coś nowego albo nie, sam to zrobię i cię o tym poinformuję.
Zza załomu korytarza wyszła opiekunka Gryffindoru. Zatrzymała się gwałtownie, kiedy zauważyła stojących naprzeciw siebie nastolatków. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ta dwójka prowadzi już otwartą wojnę. Uczniowie co i rusz donosili jej o kolejnych kłótniach, ale gdy tylko przybywała na miejsce tej dwójki już nie było.
- Co tu się dzieje? – zapytała podchodząc bliżej.
Nikt jej nie odpowiedział. Pansy wbiła wzrok w swoje buty i zagryzła wargi. Draco zbladł jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Tylko Harry otwarcie patrzył na nauczycielkę.
- Zapytałam, co tu się stało? Czy ktoś raczyłby mi to wyjaśnić?
- Oczywiście, pani profesor. – Uśmiechnął się Potter. – Rozmawialiśmy. Czy to zbrodnia?
- Czemu ci nie wierzę, panie Potter?
- Nie wiem, pani profesor. Może dlatego, że statystycznie rzecz ujmując prawdopodobieństwo tego, że kiedykolwiek będę rozmawiał z Draco Malfoyem jest znacznie mniejsze niż tego, że oświadczę się Millicencie Bulstrode?
Minerwa spojrzała na ucznia z zainteresowaniem. Harry rzadko używał tak wyrafinowanych określeń, a jeszcze rzadziej po to, żeby bronić Ślizgona. Powiedziała coś niewyraźnie i odeszła w stronę biblioteki.
Droca spojrzał na Pottera ze zdziwieniem. Nie miał pojęcia, czemu Gryfon to zrobił, ale nie miał zamiaru mu dziękować. Jeszcze tak nisko nie upadł, żeby bratać się z wrogiem.
- Nie dziękuj, Malfoy – prychnął Potter. – A tobie Pansy współczuję – powiedział zwracając się w stronę dziewczyny. – Nie chciałbym spędzić reszty życia z takim niewychowanym gburem.
Parkinson otworzyła ze zdziwienia usta. Nie sądziła, że ktokolwiek poza grupką Ślizgonów będzie wiedział o jej zaręczynach. Nie zdążyła jednak zadać żadnego pytania, bo z cienia wyłoniła się Yennefer.
- Uczniowie: dwa, nauczyciele: zero – powiedziała jakby w przestrzeń. – Jeszcze trochę i będziesz w tym mistrzem, Potter. Tylko trochę praktyki by ci się przydało.
Harry uśmiechnął się kpiąco widząc zdezorientowane miny dwójki uczniów.
- To załatw obiekty do eksperymentów. Te ze szkoły się nie nadają, za łatwo z nimi idzie.
Yennefer wykrzywiła wargi w złośliwym uśmiechu.
- Trochę szacunku, panie Potter. Jestem starsza od ciebie i mam w tej szkole więcej praw.
- Nie śmiem w to wątpić, a teraz wybaczycie ten nietakt, ale muszę się pożegnać. Damy nie powinny zbyt długo czekać.
- A od kiedy to Black jest damą? – krzyknęła za oddalającym się chłopakiem Yennefer.
- Od kiedy ty jesteś w tej szkole!
- Bezczelny dzieciak!
- Potraktuję to jako komplement!
Kiedy Harry wszedł już do biblioteki, Yennefer uśmiechnęła się delikatnie. Pod nosem wymamrotała coś, co brzmiało jak “zdecydowanie dostaniesz swoje obiekty”. Odwróciła się na pięcie i skierowała w tylko sobie znanym kierunku.
Draco bezradnie spojrzał na Pansy. Dziewczyna nie wyglądała jak osoba, która ma chociaż blade pojęcie o zaistniałej sytuacji. Żadne z nich nie wiedziało, że z mroku patrzą na nich lekko żółtawe oczy.
Louis wciągnął powietrze rozkoszując się słodkim zapachem dwójki nastolatków. Prawdziwa burza jaka panowała w ich niezdyscyplinowanych umysłach zapewniała mu mnóstwo pożywienia.
Przerwał połączenie pozwalając im odejść. Nie mógł ich zabić, a zbyt długo utrzymywany kontakt mógł w najlepszym wypadku sprowadzić na nich śpiączkę, w najgorszym śmierć.
Wysunął się z cienia, kiedy Ślizgoni znikli za rogiem. Odetchnął głęboko. Tak, zakamuflowanie się w szkole miało swoje plusy, ale również dużo minusów.
Z jednej strony miał wystarczająco młodych umysłów, które zapewniały mu pokarm, ale z drugiej musiał uważać, żeby czasem któryś z pilnujących zamku Aurorów go nie przyuważył.
Poza tym nigdy nie umiał spędzić w jednym miejscu okresu dłuższego niż kilka dni, maksymalnie tygodni. Zawsze kochał ruch i zmiany. Uśmiechnął się ukazując lekko wydłużone kły – jedyny mankament, który w wampiryzmie mu się nie podobał.
Zamienił się w orła i odleciał w jedyne bezpieczne miejsce, gdzie mógłby się zdrzemnąć. Kwatery Yennefer były wyjątkowo przytulne, jak na gust lokatorki. Nie zmieniając swojej postaci usiadł na żerdzi specjalnie dla niego przygotowanej i zapadł w ożywczy sen.
***
Carmen przez chwilę patrzyła na Harry’ ego. W końcu wyciągnęła z torby jedną z książek. Wolumin był stary i pachniał zaległym na nim od lat kurzem. Pożółkłe stronice przyciągały wzrok i hipnotyzowały wyblakłymi, ręcznie kaligrafowanymi literami.
Harry nie był w stanie dojrzeć tytułu dzieła, ale był niemal pewien, że posiadanie go groziło wysoce prawdopodobnym wyrokiem kilkuletniego pobytu w Azkabanie. Nie przejął się tym. Ostatnio w swoich rękach miał tyle manuskryptów i ksiąg za znajomość których powinien zostać osądzony, że ta nie robiła na nim wrażenia.
Black uśmiechnęła się delikatnie.
- Pamiętasz o co poprosiłeś mnie w wakacje? – zapytała.
- Aha – przytaknął chłopak. – Miałaś się dowiedzieć, czemu wariuję. Znalazłaś coś ciekawego?
- A jakże, nawet całkiem sporo. Tylko nie wiem, co z tego jest prawdą, a co czystą fikcją. Autor tego… dzieła, zdecydowanie daleki był od normalności. Zresztą sam się przekonasz.
Podała mu opasłe tomiszcze i kazała otworzyć na zaznaczonych stronach. Chłopak przez chwilę miał trudności z rozszyfrowaniem pisma, ale w końcu udało mu się to. Zmarszczył brwi czytając kolejne linijki ubogiego tekstu.
Salazar Slytherin zwany Mrocznym i Godryk Gryffindor zwany Wielkim od lat wielu toczyli między sobą bój o potęgę. Nikt nie był w stanie przekonać ich, że każdy z nich jest mistrzem w swoim fachu.
Salazar, Mistrz Czarnej Magii, rozwinął sztuki nekromanckie i sztuczki umysłu. Hartem swojego ducha był w stanie pokonać niejednego z przeciwników. Za broń służyła mu różdżka i krótki sztylet o potrójnym ostrzu.
Godryk, Mistrz Białej Magii, pierwszy znany z nazwiska Łowca, który litości dla wroga nie znał. Głosem swym był w stanie kruszyć najtwardsze nawet mury ludzkich serc. Walczył krótkim mieczem jednoręcznym i różdżką.
Krążą legendy, jakoby obaj dali się opętać przez swoje mrzonki.
Chłopak przerzucił kilka stron.
Slytherin dał porwać się Czarnej Magii. Mimo iż na początku kontrolował ją, to z czasem opętała go ona na tyle mocno, że przestał być człowiekiem, a stał się marionetką w rękach potężniejszych od siebie. Imię pana jego – Mrok, lecz zły nadal nie był.
Mrok pozyskał jego ciało, lecz nie posiadł duszy. Przez lata całe zabiegał o Salazara, ale ten dzielnie stawiał czoła silniejszemu wrogowi. Walka była tylko pozorna, bo obaj zdawali sobie sprawę, że człowiek nie jest w stanie wygrać z Mrokiem.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat życia Salazar coraz bardziej popadał w szaleństwo. Nieliczni przyjaciele odwrócili się od niego, a wrogowie przestali zwracać nań uwagę słusznie domyślając się, że mąż ten jest już straconym dla świata.
Slytherin umarł w wieku lat stu i pięćdziesięciu w swojej rodzinnej posiadłości w Birmingham.
Kolejne kartki zostały przerzucone. Na policzkach Pottera zaczęły wykwitać rumieńce napięcia. Jeśli słusznie się domyślał, to teraz powinien przeczytać o Gryffindorze. Tak też się stało.
Krążyły plotki iż w żyłach Gryffindora płynęła krew wampira, lub też, co bardziej prawdopodobne zaraził się nią w czasie swoich polowań na Dzieci Nocy.
We władaniu mieczem nie miał sobie równych, jeśli nie liczyć Muerte. Godryk traktował swój oręż z czcią równą tej, którą mąż winien poświęcić swej żonie.
Z czasem widział więcej rozrywki w walce niż spotkaniach towarzyskich. Zaczęto uważać, że musi po prostu odpocząć od nachalnych kobiet, które zwracały nań uwagę ze względu na wyjątkowo piękną aparycję. Nie wszyscy jednak wierzyli w takie wyjaśnienie.
Gdy Godryk zaczynał walczyć wyglądał jak tancerz. Był mistrzem Danse Macabre, zawsze unikał ostrza Pani Kosy. Ponoć miał więcej szczęścia niż rozumu.
Zginął w walce, jak na prawdziwego wojownika przystało. Lat miał wtedy sto dwadzieścia i cztery. Jego zmaltretowane ciało znaleziono niedaleko Hogwartu, siedziby szkoły, której był współzałożycielem.
Harry odłożył księgę na bok i spojrzał na Carmen. Dziewczyna nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w widok za oknem. Zachodzące powoli słońce ciepłym blaskiem muskało jej twarz.
- Twierdzisz, że to prawda? – zapytał z napięciem chłopak.
Wzruszyła ramionami.
- Jeśli wierzyć Khaliemu ab Nessarowi. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony ma to swoje logiczne wyjaśnienie, ale z drugiej… - zawiesiła głos, nie wiedząc, co mogłaby powiedzieć.
Chłopak samym spojrzeniem zachęcił ją do kontynuowania przerwanego wątku. Black czujnie rozejrzała się na boki od niechcenia machając różdżką i dźwiękoszczelna, przeźroczysta ściana odgrodziła ich od reszty pomieszczenia.
- Khali napisał, że ilekroć Godryk brał do ręki miecz stawał się naprawdę groźnym przeciwnikiem. Ty jesteś jego potomkiem i, jakby nie patrzeć, masz w swoich żyłach jego krew. W związku z tym przypuszczam, że w twoich genach mogą być jakieś uwarunkowania, które sprawiają, że radzisz sobie z mieczem.
- Zdrowo pogięta teoria – stwierdził po chwili chłopak. – Ale to nie zmienia faktu, że wszystko i wszystkich atakuję.
- To nie, ale skupmy się teraz na Salazarze. Mrok opanował ciało, ale nie duszę. Salazar stał się nerwowy i chwilami agresywny. Nikomu nie zwierzał się ze swoich tajemnic, ale wszyscy wiedzieli, że dzieje się z nim coś złego.
- Myślisz, że przejmuję najgorsze cechy obu moich przodków?
- Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się, że zaczynasz zachowywać się jak zaszczute zwierzątko, mój ty Ślizgonie. Chcesz mieć kontrolę nad wszystkim, ale to inni kontrolują ciebie.
- Powinnaś studiować psychologię, a nie nekromancję – stwierdził nad wyraz poważnie. – Ale nadal nie dałaś mi odpowiedzi na moje pytanie.
- Nie znam jej – powiedziała ze znużeniem. – Nie mam pojęcia czemu tak się dzieje. Może dlatego, że jesteś strasznie sfrustrowany? A może w ten sposób twoje lęki znajdują ujście? Nie chcesz przyznać się do słabości, więc zamieniasz ją w agresję.
- Może – przytaknął.
Ramię w ramię opuścili bibliotekę, odprowadzani niezadowolonym spojrzeniem bibliotekarki. Pani Pince lubiła Harry’ ego, ale jego przyjaciółka napawała ją lękiem. W tej dziewczynie było coś mrocznego, coś nieuchwytnego jak sama śmierć, ale równie przerażającego.
***
Angelica się nudziła. Zdarzało się to nad wyraz rzadko, ale jeśli już, to nuda przyjmowała wręcz kolosalne rozmiary. Dziewczyna czuła, że jeśli zaraz nie znajdzie sobie jakiegoś zajęcia to umrze.
Wszystko dookoła niej było jasne, kolorowe i irytująco radosne. Większość Puchonów siedziała na trybunach i przyglądała się treningowi swojej drużyny Quidditcha, ale ją powoli zaczynało to denerwować.
Wszyscy zawodnicy wykonywali te same, miarowe ruchy. Byli idealnie zgrani i mieli duże szanse na wygraną w zbliżającym się meczu z Krukonami. Co prawda miał się on odbyć dopiero w połowie listopada, bo tym razem pierwszą kolejkę wylosowali Ślizgoni i Gryfoni.
White wiedziała, że mogła zaszyć się w Wieży i eksperymentować z eliksirami, ale w tej chwili nie miała na to ochoty. Przed wszystkimi mogła udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, że jest grzeczną dziewczynką, której tylko Uzdrowicielstwo jest w głowie. Nie była to do końca prawda. Teraz na przykład chętnie pooglądała by pojedynek. Prawdziwy pojedynek, taki jak w wakacje, w Koloseum. Ciekawe, czy mogliby się tam wybrać?…
Otrząsnęła się z myśli. Spojrzała na boisko, ale nie zauważyła tam nic ciekawego. Powolnym krokiem ruszyła w stronę zamku.
Godzinę później pisała ostatnie zdanie swojego eseju na eliksiry. Nie czekając na swoje współlokatorki położyła się do łóżka. Morfeusz otulił ją swoimi skrzydłami, zabierając do krainy snu.
***
Słońce powoli wdzierało się do dormitorium siódmorocznych Krukonów. Pablo zerwał się z łóżka rozglądając się na boki. Jego współlokatorów już nie było, ale oni zawsze wstawali wcześniej.
Opadł na poduszki i przetarł oczy. Wymruczał coś gniewnie w stronę ostrego o tej porze słońca i dopiero wtedy zdecydował się spojrzeć na zegarek. Nagle dotarło do niego, że jeżeli się nie pospieszy to spóźni się nie tylko na śniadanie, ale i na pierwsze lekcje.
Ciągle był zaspany, ale zmusił się do heroicznego wysiłku wstania z łóżka. Poszperał przez chwilę w kufrze wyszukując w nim nadające się na lekcje ubranie. Ostatecznie i tak wszystko jedno co założy, bo na wierzchu będzie miał szkolną szatę.
Piętnaście minut później, mając jeszcze nie więcej niż kwadrans na zjedzenie śniadania biegł w stronę Wielkiej Sali. Zostało mu może dziesięć metrów do pokonania, kiedy zderzył się z rozpędzonym czymś, a raczej kimś.
Cała czwórka z jękiem dźwignęła się z podłogi. Red zauważył, że osobami, które mu przeszkodziły była trójka jego najbliższych w tej szkole przyjaciół. Uśmiechnął się z cierpiętniczą miną widząc ich zaspane spojrzenia.
- Widzę, że dla was Morfeusz był równie uprzejmy co dla mnie – zaczął tonem niezobowiązującej konwersacji.
- A jakże – ze śmiechem odpowiedziała Carmen. – Ten facet jest cudowny. Milutki, uprzejmy…
- Wredny – wtrącił Harry.
- …słodki i ogólnie cudowny. Tylko trzeba umieć z nim pracować – kontynuowała niczym nie zrażona dziewczyna.
- Pracować z Morfeuszem? Ja rozumiem, że można mieć nie po kolei, ale żeby aż tak? – niewinnie zdziwiła się Angel.
Wszyscy roześmiali się głośno. Ramię w ramię wkroczyli do Wielkiej Sali i każde z nich skierowało się do swojego stołu. Teraz nikt już nie dziwił się, że ta czwórka ze sobą rozmawia, choć żaden z uczniów nie miał pojęcia, dlaczego właściwie Potter zaprzyjaźnił się z tą tajemniczą trójką.
Posiłek upłynął w przyjemnej atmosferze. Nawet przybycie poczty niczego nie zakłóciło. W Proroku nie pisano niczego ciekawego. Ataki Czarnego Pana ustały, co wydawało się jeszcze bardziej podejrzane niż otwarta walka. Wszyscy wiedzieli, że kolejny atak będzie prawdziwym ciosem, skoro Riddle tak skrupulatnie i długo się do niego przygotowuje.
Przed Harrym wylądowała zmęczona Hedwiga. Jej pióra były pozlepiane i przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy. W jej oczach widać było wycieńczenie, ale i poczucie spełnionego obowiązku.
Do nóżki przywiązany miała fiolkę ze zwiniętym w rulonik papierem w środku. Na niewielkim koreczku widać było delikatne żłobienia układające się w kształt kotwicy. Gdy tylko dotknął niewielkiej płaskorzeźby fiolka wyparowała.
Rozwinął list i zaczął czytać. Z każdym kolejnym słowem jego zdziwienie rosło.
Cześć kuzynie!
Mam nadzieję, że u ciebie wszystko w porządku. Chciałam nadmienić, że do dbania o twoją skromną osobę zobowiązuje mnie pokrewieństwo krwi, więc chcąc nie chcąc muszę się martwić. Tak chyba powinny zachowywać się starsze siostry, nie?
No, ale przejdźmy do meritum. W najbliższy piątek, albo raczej sobotę, zależy z której strony zegara patrzeć, w Koloseum szykują się walki. Nie to, żebym ściągała cię na złą drogę czy coś, ale pomyślałam, że może chciałbyś odwiedzić swoją najukochańszą kuzynkę.
Zaproszenie kieruję oczywiście nie tylko do ciebie. Tyczy się ono również Angel, Rose, Reda i oczywiście tej wredoty – Vipery. Och, jakżebym śmiała zapomnieć o Jesse’ ym, który to właśnie 15 września obchodzi swoje urodziny?
Nie pytaj skąd mam takie informacje. I tak nie zdradzę moich informatorów! Honor Pirata mi zabrania!
Zapytaj przyjaciół, czy chcieliby odwiedzić Koloseum i Lokiego. Zdaje się, że Vipera za nim nie przepada, nie? Jeśli zgadzacie się na popijawę to w piątek około 23.30 czekam w Niebie przy MOIM stoliku (Vipera wie, który to).
Będę już kończyć, bo ta hołota na górze nie wie nawet jak należy rozwinąć żagle (ja też, ale o tym sza J ).
Och, byłabym zapomniała! Tatko kazał cię pozdrowić i uściskać (przez papier tego nie zrobię, ale jak tylko się spotkamy to szykuj się na czochranie J ). Martin też śle pozdrowienia, choć w życiu nigdy by się do tego nie przyznał. Czasami myślę, że on jest bardziej dziecinny od ciebie, a to już prawdziwy wyczyn.
Pozdrawiam,
Miss Incognito.
Harry uśmiechnął się szeroko. Tylko jedna osoba była w stanie pisać list fioletowym atramentem i do tego rysować uśmiechnięte buźki w nawiasach. Starannie złożył papier, zwykły w kratkę, w pośpiechu wyrwany z zeszytu.
Hermiona patrzyła na chłopaka pytającym wzrokiem.
- Od kogo był ten list, Harry?
- Od Miss Incognito – niedbale powiedział chłopak.
- A kim jest?… - dziewczyna chciała zadać kolejne pytanie.
- A czy to ważne?
- Tak, bo może być śmierciożerczynią – odpowiedziała poważnie dziewczyna.
- Wierz mi, Hermi, nie jest nią. Ufam jej i wiem, że nie zrobiłaby mi krzywdy, przynajmniej świadomie.
- Świadomie?
- Czasami jej odbija – wyjaśnił chłopak zrywając się ze swojego miejsca i idąc w stronę Carmen.
Bez ceregieli przysiadł się do stołu Ślizgonów, na którym natychmiast pojawiło się nowe nakrycie. Chłopak sięgnął po kielich z sokiem dyniowym. Podał list dziewczynie, a ta z każdym zdaniem wydawała się być bardziej szczęśliwa.
- Pójdziemy?
- A mamy inne wyjście? – westchnął chłopak. – Damom się nie odmawia.
Carmen prychnęła pogardliwie.
- Miss Incognito z całą pewnością damą nie jest. Damy nie chodzą ubrane w tak ordynarny sposób, nie mówiąc już o tym, że nie śpią w rynsztokach.
- Jeśli ona śpi w rynsztokach, to ja jestem Merlinem – zripostował chłopak. – Pogadaj z kim trzeba, a ja zajmę się resztą.
- Jasne – uśmiechnęła się dziewczyna. – Jeśli uda mi się wyciągnąć Pana – Mam – Wszystkich – W – Nosie – Aurora z domu, to możemy iść.
Cały czas do siebie szeptali, więc nikt nie mógł usłyszeć ich rozmowy. Tylko najbliżej siedzące osoby słyszały urywki zdań. Nic więc dziwnego, że wkrótce cała Wielka Sala zastanawiała się, kim jest tajemnicza Miss Incognito.
Harry czekał ukryty w cieniu. Kiedy zauważył wychodzącą z Wielkiej Sali Angelicę od razu do niej podszedł. Pokrótce wyjaśnił jej całą sprawę przeświadczony, że dziewczyna odmówi pójścia do Koloseum. Zaskoczyła go jej rozradowana mina.
Angel nawet się nie zastanawiając, zgodziła się na wyprawę. Obiecała, że poinformuje Reda, a Harry musiałby obgadać całą sprawę z Viperą. White znikła za rogiem. Potter jeszcze przez chwilę stał bez ruchu, aż w końcu poszedł na lekcje. I tak był już spóźniony na Transmutację.
***
Czas do piątku minął Smokom na nerwowym oczekiwaniu. Wszyscy, zarówno uczniowie, jak i nauczyciele i duchy zauważyli, że coś się stanie. Harry cały czas uśmiechał się z pobłażaniem, kiedy widział Dracona. Carmen sprawiała wrażenie kogoś obecnego jedynie ciałem, ale nie duchem. Pablo zachowywał się stosunkowo normalnie, ale i tak uczył się gorzej niż zwykle. Angelica co i rusz uśmiechała się szeroko, jakby widziała coś, czego nie są w stanie zauważyć inni. Jedynie Yennefer nie dawała niczego po sobie poznać.
Spotkali się o dwudziestej trzeciej w głównym holu. Ostatni przybył na miejsce Harry, który okryty był peleryną niewidką.
- Kiedyś zrobię im krzywdę – powiedział na powitanie. – Ja nie rozumiem, jak można o takiej porze grać w szachy.
- Weasley? – domyśliła się Vipera. – Pewnie pospołu z Granger?
- Hermiona już śpi. A Ron tym razem upolował Deana.
- Dość tych pogaduszek – wtrącił Red. – Czas leci, a my ciągle tutaj.
Wyszli z zamku przez nikogo nie niepokojeni. Skierowali się do strefy teleportacyjnej mieszczącej się w samym środku Zakazanego Lasu. Dzięki genom wampira obecnym w krwi Yennefer żadne zwierzęta ich nie niepokoiły.
Przed wejściem do Nieba czekała już na nich Ginger w towarzystwie Martina i Jesse’ego. Ten ostatni sprawiał wrażenie wyjątkowo niezadowolonego z życia. Carmen współczująco poklepała go po plecach.
- Wiem co czujesz, braciszku. Stary się robisz.
Jesse spojrzał na nią z rządzą mordu w oczach. Nie zdążył nic powiedzieć, bo Ginger i Martin zaczęli wpychać wszystkich do pubu. Potem, jakby nigdy nic zeszli do podziemi i skierowali się do Koloseum.
Miejsce to w ogóle nie zmieniło się od ich ostatniego pobytu tutaj. Może jedynie było nieco więcej gości. Tak jak ostatnio zajęli miejsce przy samym wejściu, żeby w razie jakichkolwiek kłopotów móc wziąć nogi za pas.
Pomieszczenie powoli wypełniało się niecierpliwiącymi się ludźmi. Gdzieś w tłumie zakapturzonych postaci Potterowi mignęła blond głowa Didi albo Dextera. Dałby też sobie rękę uciąć, że widział kilku piratów.
Ginger uśmiechnęła się do niego.
- No, mój drogi kuzynie, też to czujesz, prawda? Te emocje, tą… adrenalinę?
Chłopak spojrzał na nią, jakby wyrosły jej na głowie czułki. Oczywiście, wiedział o czym mówiła. Domyślił się tego już dawno temu. Kiedy raz zaczęło się walczyć ciężko było przerwać.
- Zamilknij, kobieto – odpowiedział z wrednym uśmieszkiem. – Idę o zakład, że dzisiaj to ty będziesz walczyć.
- O co się zakładamy?
- Powiedzmy, że o życzenie. Albo nie, bądźmy jak złota rybka, o trzy życzenia. Wchodzisz?
- Jasne – odpowiedziała natychmiast podając mu rękę.
Martin oficjalnie był sędzią, więc przecinał i jednocześnie wprawiał zakład w życie. Minę miał przy tym niezbyt tęgą. Z doświadczenia wiedział, że jeśli dwóch Potterów się zakłada, to walka będzie ostra. A on, jak ostatni osioł, zgodził się sędziować.
Pokręcił głową, chcąc odgonić od siebie natrętne myśli. W ogóle kto wymyślił, żeby urodziny Aurora organizować w takim miejscu? Oczywiście, chciał spotkać się z Furią, ale czy od razu musieli ściągać tu całą bandę z Hogwartu i do tego Aurora, z możliwościami zostania jednym z lepszych włamywaczy?
Jego wzrok od razu skierował się w stronę Ginger. Dziewczyna była roześmiana i szczęśliwa, choć przez ostatnie tygodnie chodziła wyjątkowo nabuzowana. Domyślał się, że to z powodu braku Harry’ ego, ale przecież ona nigdy nie zachowywała się w tak dziwaczny sposób. Zupełnie jakby zakochała się w chłopaku, chociaż doskonale wiedział, że to niemożliwe. Oczy Corinne nigdy nie zwróciły się w stronę młodszych, więc na pewno nie chodziło o Furie czy Reda, więc może Jesse? Nie, raczej nie. On ślinił się na widok Vipery.
Rozmyślania Martina zostały przerwane przez wejście Lokiego. Mężczyzna samym swoim wyglądem skupiał na sobie uwagę. Uniósł rękę uciszając tym samym tłum. Rozejrzał się po zgromadzonych. Jego bystry wzrok w półmroku od razu dostrzegł tego, kogo szukał. Przy stoliku zazwyczaj zajmowanym przez Ginger znowu ktoś siedział i najwyraźniej była to sama pani kapitan, bo ochroniarze nie zrobili rabanu.
- Witajcie na kolejnych igrzyskach – jego donośny głos potoczył się po sali. – Dziś nie odbędą się walki wstępne, żaden Szczur nie zechciał dołączyć do grona Gladiatorów.
Większość roześmiała się, ale niektórzy zachowali pokerowe oblicza.
- Tak więc, przejdźmy do konkretów. Każdy może rzucić wyzwanie każdemu! Jedyna zasada, żadnych zaklęć uśmiercających.
Kiedy Loki zszedł z areny jego miejsce zajęła grupka kilkunastu zwiewnie odzianych dziewczyn. Większość z nich miała jasne, niemal białe włosy, choć zdarzyło się kilka ciemnowłosych.
- Wile – szepnęła Yennefer. – Pozostałe to pewnie Elfice, Anielice albo Demonice.
Kobiety nie zagrzały sobie długo miejsca. Szybko zostały przegonione przez kilku rosłych mężczyzn z toporami w rękach. Wyglądali jak krasnoludy, ale były to tylko pozory. Pod płaszczami ukrywali niesamowicie umięśnione ciała i piękne oblicza.
- Sanguarianie – wyjaśniła Vipera. – Rzadko zdarza się, żeby walczyli między sobą, więc albo powodem jest dziewczyna, albo młodzieńczy bunt.
- Dziewczyna – uśmiechnął się Jesse. – Tamta czerwonowłosa panienka przyszła razem z nimi i, zdaje się, zwycięstwo krótkowłosego niezbyt jest jej w smak.
Wszyscy się roześmieli, kiedy wampir opadł na podłogę i zaczął mówić coś do przeciwnika, na co ten żartobliwie pogroził mu palcem i zajął się rozmową z uśmiechniętą teraz kobietą.
Arenę znowu zajęły tancerki.
Do stolika Ginger podszedł Loki i szepnął jej kilka słów. Corinne wyglądała jakby toczyła ze sobą prawdziwy pojedynek. Na jej twarzy malowało się mnóstwo emocji.
- Chętnie bym się z nim spotkała – powiedziała w końcu – ale niestety nie mogę. Nie mam zamiaru spełniać życzeń tego kretyna. – Wskazała Harry’ ego. – Możesz mu przekazać, że oddaję walkę walkowerem.
- Komu oddajesz walkę? – do ataku od razu przystąpił Martin. – Chyba się nie boisz?
- Kojarzysz Diabolona? – zadała pytanie w przestrzeń. – On nienawidzi wszystkiego, co nazywa się Potter, więc wolę nie ryzykować.
- Diabolon? – zdziwił się Harry. Do tej pory znał tylko jedną osobę, która nienawidziła Potterów i osobą tą był Snape.
- Człowiek Duch – wyjaśniła niechętnie Ginger. – Facet jest gorszy od niejednego zbira. To legenda wśród złoczyńców. Ponoć gra na nosie samemu Gadowi i jego ludziom.
- W to nie wątpię – uśmiechnął się Harry patrząc na arenę, na której stał już czarno-odziany mężczyzna. – Zdaje się, że gościu nie da ci spokoju.
Rzeczywiście mężczyzna nie zamierzał dawać sobie spokoju z Ginger. Uparcie stał na środku i patrzył na dziewczynę. Wykrzywiał przy tym wargi w znajomo drwiącym uśmiechu. Kiedy Corinne toczyła bój z samą sobą, Harry nachylił się w stronę Carmen.
- Zdaje mi się, że Diabolon przestał już być duchem. Poznajesz ten uroczy uśmiech?
- Jakżebym mogła nie poznać czegoś tak wspaniałego? – wykrzywiła wargi w uśmiechu fanatyka. – Toż to mój luby!
- A ja myślałem, że to z Blaisem się migdalisz – udał zdziwienie Harry.
Carmen uznała za stosowne nie odpowiadać. Nikt przy zdrowych zmysłach nie roztrząsałby jej życia uczuciowego. Choć o Harrym nie można było powiedzieć, że jest całkowicie normalny.
W czasie krótkiej wymiany zdań między dwójką Hogwartczyków, Corinne biła się z myślami. Jeśli przyjmie wyzwanie, to przegra zakład. Jeśli nie zgodzi się na walkę, to zostanie uznana za tchórza, a to byłoby dla niej największym dyshonorem.
W końcu, po zaczerpnięciu rady u Vipery i obiektywnie patrzącego na świat Reda podjęła decyzję. Powoli wstała i skierowała się w stronę areny. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co mogą myśleć. Ona, kapitan Ginger, postrach morskich potworów nigdy nie zniżyła się do poziomu Gladiatora. Nigdy nawet nie stanęła na arenie, choć przyprowadzała wielu młodzieńców, którzy stawali się zawodowymi wojownikami.
Przeskoczyła bandę i zaczekała na Lokiego. Wampir podszedł do dwójki ludzi i zaczął tradycyjną przemowę. Przypomniał zasady rządzące Koloseum i spojrzał na pojedynkowiczów pytającym wzrokiem.
- Sekundanci?
- Tak, jeśli łaska – uśmiechnęła się Ginger. – Furia nim będzie! – krzyknęła na tyle głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli. – Chyba, że cię tchórz obleciał!
- Chciałabyś – prychnął w odpowiedzi chłopak.
Diabolon niedbałym gestem wskazał Lokiego i poprosił go o bycie jego ewentualnym zastępcą w boju. Mężczyzna zgodził się, acz niechętnie. Opuścił arenę i skierował się w stronę Furii.
Harry z paniką w oczach spojrzał na przyjaciół.
- Ja z nim walczył nie będę – powiedział ze strachem. – Poza tym, co będzie jak mnie pozna?
Carmen wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wymamrotała nad nią kilka słów. Ta po chwili zaczęła przybierać różnorakie kształty masek a dziewczyna co chwilę mruczała coś z zadowoleniem.
- O ile Ginger dobrze się sprawi, to nie będziesz musiał nawet palcem kiwnąć – powiedziała w końcu. – Jeśli jednak nie uda jej się wygrać to założysz to i nikt cię tu nie pozna.
Chłopak przez chwilę przyglądał się masce. Nałożył ją na twarz w chwili, kiedy do jego stolika dosiadł się Loki. Mężczyzna z zainteresowaniem przyglądał się chłopakowi. Nie zadawał pytań. Tutaj każdy mógł wystąpić tak jak chciał.
Wymienił z Harrym kilka słów i dopiero wtedy skierowali się w dół. Harry z zainteresowaniem zaczął przyglądać się poczynaniom Ginger i Diabolona. Dziewczyna obrywała niezłe cięgi, to Potter musiał przyznać. Czego jednak mógł się spodziewać, już kilka razy widział tego mężczyznę w akcji i za każdym razem darzył go niemym szacunkiem. Tylko na polu walki, bo w życiu codziennym to różnie bywało.
Corinne przeleciała przez całą długość areny i zatrzymała się tuż pod nogami Pottera. Spojrzała na chłopaka z głupkowatym uśmieszkiem, co chłopak od razu zrozumiał jako zaproszenie do walki. Westchnął ciężko, ściągając z siebie długą pelerynę. Razem z Lokim zwlekli dziewczynę z toru lotu kolejnego zaklęcia.
Harry szybko zajął miejsce kuzynki. Pomiędzy kolejnymi zaklęciami mamrotał do siebie niezrozumiałe słowa.
Diabolon w milczeniu patrzył na poczynania Furii. Mógł się spodziewać, że Ginger wystawi kolejnego bachora. Sama ledwie odrosła od pieluch i wymądrzała się, jakby pozjadała wszystkie rozumy. Pojęcia nie miał czemu kazała walczyć akurat temu chłopakowi, ale najwyraźniej musiała mieć jakiś powód.
Teraz właściwie chłopak nie posyłał żadnych zaklęć, jeśli nie liczyć Drętwot i Expelliarmusów. Za jedyną tarczę służyło mu Protego. Mężczyzna rozbroiłby go jednym prostym zaklęciem, gdyby nie fakt, że chłopak wydawał mu się dziwnie znajomy. Te znajome ruchy, podobna taktyka… Zupełnie jakby widział replikę Lisicy, ale to niemożliwe, Potter był bezpieczny w szkole.
Rozbroił tymczasem chłopaka i spojrzał w jego oczy. Soczewki. No tak, mógł się domyślić, że skoro Furia nie jest aż tak głupi, żeby całemu światu pokazywać swoją twarz, to równie dobrze mógł zmienić sobie kolor oczu. Zresztą, na Merlina, kto ma oczy ze źrenicami w kształcie uśmiechniętego słoneczka?! Żeby było ciekawiej tęczówki miały barwę kawy z mlekiem.
Puścił dzieciaka i pomógł mu wstać, co ten przyjął z szerokim uśmiechem.
- No, no, no, kto by pomyślał, że największy postrach hogwarckich korytarzy będzie pomagał znienawidzonemu uczniowi wstać – usłyszał syk tuż przy swoim uchu. – Nie martw się, Snape, co było tutaj, na zewnątrz zanika.
Chłopak zaczął zakładać na siebie pelerynę.
- Kim jesteś? – zapytał Diabolon.
- Jesteś szpiegiem, dowiedz się – odpowiedział Harry.
- Chyba nie jesteś zbytnio zawiedziony przegraną?
- Czemu miałbym być? To nie moja walka. Logiczne było, że nie mam z tobą szans.
Harry ostatni raz spojrzał na Snape’ a i poszedł w stronę zajmowanego przez resztę stolika. Ginger pod czułą ręką Angel przestała już przypominać manekina do testów zderzeniowych, ale nadal nie wyglądała zbyt dobrze.
Sam Harry wyglądał nad wyraz dobrze, jeśli nie liczyć rozciętego łuku brwiowego i wielkiego siniaka pod lewym okiem. Raz oberwał Tormentą i do tej pory czuł na sobie jej skutki.
Carmen Black (14:24)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 22:16, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 18/ List (cz. 2)
Zaloguj się
E-mail
OnetHasło
Niepoprawne dane
Objaśnienia
Loguj się bezpiecznie Zapomniałem hasła
Anuluj
Carmen spojrzała na niego krytycznym wzrokiem. Z miną znawcy tematu zaczęła zadawać pytania.
- Czemuś walczył jak oferma?
- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? – jęknął chłopak opierając głowę na blacie. – Nie walczyłem jak oferma, tylko dawałem mu przewagę. Niech się człowiek upaja zwycięstwem, bo w szkole już mu nie odpuszczę.
Vipera uśmiechnęła się na takie czcze pogróżki. Spojrzała na przysypiającego Jesse’ ego, który chyba tylko dzięki wyjątkowo namolnemu Martinowi jeszcze nie usnął.
- Rozumiem, że wam się tu podoba – zagadnęła – ale nasz solenizant niedługo wyląduje pod stolikiem i to bynajmniej nie z powodu przepicia.
- Biedaczysko zmęczyło się tymi emocjami – usłużnie wyjaśnił Martin. – A teraz chodźcie ludu.
Przenieśli się do tego samego pokoiku, w którym kilka miesięcy wcześniej odbywała się urodzinowa impreza Harry’ ego. Tym razem jednak nikt nikomu nie składał życzeń, bo Jesse wyraźnie zabronił wspominać o tym, że ma urodziny. Zamiast tego padł bez życia na łóżko i zasnął kamiennym snem.
- No i tyle jeśli chodzi o imprezy – z kwaśnym uśmiechem stwierdziła Carmen. – Czasami naprawdę zastanawiam się, czy może mi brata na porodówce nie podmienili.
Harry, Pablo i Martin odwrócili śpiącego Jessego na plecy i przyglądali mu się jak wyjątkowo egzotycznemu okazowi ssaka. Dziewczyny w tym czasie taktownie zaczęły udawać, że poczynania młodzieńców wcale ich nie interesują. Nie mogły jednak powstrzymać mimowolnego śmiechu, kiedy Martin z nadętą miną zaczął udawać Blacka.
Furia podszedł do lekko podchmielonej Ginger.
- Mam prośbę, siostra – powiedział bez ogródek. – Potrzebna mi twoja wolność.
- Że co proszę? – zdziwiła się dziewczyna.
- Nie ważne kto wygrał zakład, bo i tak oboje przegraliśmy, prośbę i tak mam. Kupisz czekoladę. Hermiona twierdzi, że można ją dostać tylko w Niemczech, ale ja tam nie wiem. Tutaj masz nazwę tego ponoć wybornego specjału. Ostrzegam, potrzebuję tego na dziewiętnastego września.
Chłopak wcisnął jej w rękę zwitek pergaminu z zapisaną nazwą czekolady. Harry przypuszczał, że gdyby próbował wypowiedzieć tę przeklętą nazwę to połamałby sobie język.
***
Ron z przeczuciem, że coś się stanie obudził się około dziewiątej rano. Była sobota, więc nie musiał się nigdzie spieszyć. Dookoła siebie słyszał spokojne oddechy współlokatorów i nieco mniej spokojne pojękiwania Deana. “Uroki dorastania” – pomyślał sarkastycznie chłopak. On przynajmniej umiał rzucić zaklęcie wyciszające, a i to tylko dzięki nie pytającemu o nic Charliemu.
Przeciągnął się i wstał z łóżka. Mimochodem spojrzał na łóżko Harry’ ego, ale to wyglądało na w ogóle nie używane minionej nocy. Wziął swoje ubrania i skierował się do łazienki. Miał nadzieję, że po zimnym prysznicu jego mózg zacznie właściwie funkcjonować.
Kiedy po kwadransie, z ciągle mokrymi i mocno zmierzwionymi włosami, wrócił do dormitorium, Harry’ ego ciągle nie było. Chłopak dokładnie obejrzał wszystkie widoczne rzeczy Pottera, ale nie zauważył, aby od wczoraj były ruszane. Co więcej nawet piżama była w identyczny sposób wetknięta pod poduszkę.
Ron był panikarzem, ale domyślał się, że Harry mógł mieć dość. On sam miał ochotę uciec i zaszyć się gdzieś daleko, ale nie robił tego, bo cała szkoła była pilnie strzeżona przez Aurorów i członków Zakonu Feniksa.
Jego uwagę zwróciła biała kartka papieru niedbale leżąca na jego własnej szafce nocnej. Chwycił ją i niemal od razu przebiegł po niej wzrokiem chciwie czytając kolejne słowa. Uśmiechnął się szeroko i z listem w ręce poszedł w stronę Pokoju Wspólnego. Miał nadzieję spotkać Hermionę lub przynajmniej jakąś dziewczynę, którą mógłby poprosić o pójście po pannę Granger.
Grangerówny nie spotkał, ale szczęście uśmiechnęło się do niego w postaci pierwszorocznej dziewczynki.
- Hej, mała, zawołaj mi tu Hermionę Granger, migiem!
- A sam nie możesz? – zdziwiła się zaspana ciągle Gryfonka, gramoląc się z fotela i kierując w stronę schodów.
- Gdybym mógł to bym cię nie fatygował. Gryffindor wymyślił sobie, że chłopaki nie powinni odwiedzać dziewczyn w ich dormitoriach – wyjaśnił.
Odpowiedziało mu potakujące kiwnięcie i jedenastolatka znikła na schodach. Dziesięć minut później zjawiła się ubrana i uśmiechnięta Hermiona.
- Mamy problem, Hermi – powiedział na wstępie Ron. – Harry znowu dał dyla.
Podał dziewczynie list i razem z nią usiadł przy stole.
Cześć i czołem!
Zanim przejdę do konkretów proszę cię Ron i zapewne również Hermionę (bo pewnie już dorwałaś ten list, nie?), żeby żadne z was nie biegło od razu do Dumbledore’ a. Ja sam sobie poradzę, a z Zakonnikami na karku ciężko byłoby się poruszać. Nie martwcie się o mnie i nie szukajcie. Jestem bezpieczny.
Do zobaczenia wkrótce,
HJP
PS. Spalcie ten list jak najszybciej. Lepiej, żeby nie wpadł w niepowołane ręce.
Hermiona i Ron wymienili między sobą zdziwione spojrzenia. Harry właściwie nie napisał gdzie się wybiera, ani na jak długo, ale jasno dawał do zrozumienia, że nie życzy sobie, żeby dyrektor dowiedział się o jego nieobecności.
- Cóż, Harry jest dorosły – powiedziała niepewnie dziewczyna. – Ale dyrektor i tak powinien się o tym dowiedzieć.
- Niekoniecznie teraz – wtrącił Ron. – Jeśli Harry nie wróci, powiedzmy, do południa, to wtedy pójdziemy do Dumbledore’ a. Zgoda?
Granger niechętnie przystała na taki układ. Oczywiście, rozumiała pobudki Rona i wiedziała, czemu ten nie chce od razu iść z problemem do dyrektora (Harry mógłby uznać to za zdradę). List wrzucili do kominka.
Powolnym krokiem poszli w stronę Wielkiej Sali na śniadanie. Nie spieszyli się wiedząc, że i tak nie ma dzisiaj lekcji. Hermiona i Ron dyskretnie rozglądali się po pomieszczeniu zastanawiając się, czy może Harry nie ukrył się gdzieś wśród szkolnej braci.
Śniadanie się skończyło, a Gryfon ciągle nie wracał. Zdenerwowana dziewczyna zaszyła się w bibliotece, twierdząc, że tylko tam może znaleźć choć trochę spokoju i skupić myśli. Ron chodził natomiast bez celu po szkole.
Kiedy spotkał Neville’ a, tylko z przyzwyczajenia zapytał, czy ten nie widział gdzieś Pottera. Chłopak ze zdziwieniem odpowiedział, że owszem, Harry leży w łóżku i chyba w najbliższym czasie nie zamierza wstawać.
- No, ja zupełnie nie rozumiem, jak można zgubić kumpla na kilku metrach kwadratowych – dodał na zakończenie.
Rudzielec przez chwilę stał bez ruchu zastanawiając się, jakim cudem Harry zniknął, a potem pojawił się w łóżku. Ocknął się z zamyślenia i pobiegł po Hermionę. Dziewczyna powinna wiedzieć, że ich przyjaciel już wrócił.
Ramię w ramię weszli do Pokoju Wspólnego. Ona z naburmuszoną miną i zapowiedzią gradu w oczach. On, lekko uśmiechnięty, ale wyjątkowo nerwowy, jakby przeczuwał nadchodzącą nawałnicę.
Skierowali się do dormitorium chłopców, z którego po chwili zaczęły dobiegać niezidentyfikowane krzyki Hermiony.
Harry ze stoickim wręcz spokojem znosił litanię skarg dziewczyny. Wiedział, że tak będzie już w chwili, kiedy wieczorem zostawiał list na szafce Rona, ale nie mógł zniknąć bez słowa. Dopiero wtedy miałby prawdziwe kłopoty.
- Harry, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zirytowała się Gryfonka.
- Hermiono, zrozum w końcu, że ja nie potrzebuję niańki! – wybuchł. – Czy fakt, że skończyłem siedemnaście lat i jestem już dorosły jeszcze do ciebie nie dotarł?
- Gdybyś był dorosły nie znikałbyś ot tak sobie! – warknęła wściekle. – Mogło ci się coś stać…
- Ale nic mi się nie stało i przestań wreszcie gdybać! A teraz żegnam, chciałbym się wyspać.
Ron przez cały czas się nie odzywał. Teraz jednak nie wytrzymał i zadał pierwsze z brzegu pytanie, które już od dłuższego czasu cisnęło mu się na język.
- A tak w ogóle to gdzie byłeś? I z kim?
Harry miał ochotę odpowiedzieć, że był w miejscu, do którego nie wpuszcza się dzieci, ale w porę ugryzł się w język.
- Nieważne – powiedział.
Nie czekając na ich reakcje położył się na łóżku i niemal od razu zapadł w sen. Wcześniej co prawda wypił podwójną dawkę eliksiru na kaca, ale jednak alkohol ciągle krążył w jego żyłach. Poza tym chłopak był obolały po pojedynku z Diabolonem.
***
Minęło kilka dni w czasie których Ron i Hermiona nie odzywali się do Pottera. Czasami rudzielec miał ochotę zagadać, ale powstrzymywał się z obawy przed złością Hermiony.
Furii takie zachowanie przyjaciół nie przeszkadzało. Nużyło go tylko ciągłe tłumaczenie Ginny, że owszem, wszystko jest w porządku i oni jedynie trenują obojętność względem siebie na wypadek, gdyby Voldemort zaatakował.
Coraz więcej czasu spędzał za to z Neville’ em, który wprost nie mógł nachwalić się jego zdolności nauczycielskich. Co więcej, Gryfon zaczął nawet tolerować pozostałą trójkę Smoków, co nawet dla nich było zaskoczeniem.
Teraz, równo osiemnastego września w czasie śniadania przyszła poczta. Przed Harrym wylądowała wyjątkowo zmęczona Hedwiga, która patrzyła na swojego właściciela z wyraźnym wyrzutem w bursztynowych oczach.
Chłopak uśmiechnął się do niej przepraszająco i podał jej kawałek tostu. Odwiązał od jej nóżki sporych rozmiarów paczkę, do której ktoś niedbale przykleił list. Od razu rozpoznał ten fioletowy atrament.
Cześć i czołem!
Nie myśl sobie, drogi kuzynie, że mam sklerozę. Kupiłam ci tą czekoladę, kupiłam. W końcu muszę się jakoś odwdzięczyć za tą broń, którą mi ostatnio wepchnąłeś (musisz wiedzieć, że sprawia się całkiem nieźle).
Nie o tym jednak chciałam. Ta twoja pukawka spodobała się chłopakom i oni też by takie chcieli. Jak myślisz, dałbyś radę skombinować jeszcze jakieś dziesięć egzemplarzy? Może być trochę więcej, ja nie pogardzę. Proszę...
Odmówisz kuzynce, kiedy tak ładnie prosi?
Mam nadzieję, że czekolada ci się przyda. Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie katusze przechodziłam, kiedy z moją słabą znajomością niemieckiego próbowałam wytłumaczyć o co mi chodzi. I tak dla twojej wiadomości, Tablerone to czekolada szwajcarska, nie niemiecka.
Uściski,
Miss Incognito.
Harry zastanowił się przez chwilę, czy może Ginger nie ma żadnego atramentu w innym kolorze, ale po namyśle doszedł, że w tym fiolecie odzywa się jej wrodzony ekscentryzm. Ostrożnie, tak żeby Hermiona nie widziała, zajrzał do środka pudełka. Jego oczom ukazało się kilka zgrabnie ułożonych, trójkątnych pudełek. Na wierzchu zaś zawinięta w szmatę, która kiedyś mogła być podkoszulkiem leżała fiolka z zieloną substancją. Do niej przypięta była kolejna kartka.
TO służy do pielęgnacji miecza lub sztyletu (ogółem broni). Ma ponoć poprawić możliwości potraktowanego TYM przedmiotu, ale ja tam nie wiem. Jeszcze tego nie używałam.
Chłopak uniósł w zdziwieniu brew. Corinne nie rozdawała nikomu prezentów w postaci eliksirów, bo miała z nimi ten sam problem co on jeszcze dwa lata temu. Brakowało jej cierpliwości i samozaparcia, żeby siedzieć nad kociołkiem. Twierdziła w dodatku, że opary wytwarzające się w czasie warzenia mikstur źle wpływają na cerę i włosy.
Westchnął, chowając fiolkę do kieszeni i w duchu przysięgając sobie, że będzie musiał dać tajemniczą substancję Angelice i poprosić ją o sprawdzenie jej zawartości i właściwości. Jakkolwiek ufał Ginger, tak nie był pewien od kogo dostała ten eliksir i czy jego wykorzystanie jest aby bezpieczne.
Nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia najbliżej siedzących osób, list spalił, a paczkę wziął pod pachę i ruszył do wieży Gryffindoru. Schował ją w jednej ze skrytek swojego kufra, wziął książki i poszedł na lekcje.
Tym razem mechanicznie wykonywał kolejne polecenia nauczycieli. Z krainy marzeń co i rusz wyrywał go któryś z przyjaciół. Na transmutacji siedział z Neville’ em i w duchu stwierdził, że będzie musiał poprosić Carmen, żeby również z tego przedmiotu zechciała podszkolić Longbottoma i samego Pottera. Coś czuł, że dziewczyna nie będzie z tego zadowolona.
W tym roku zajęcia przybrały nieco inny obrót. Nie uczyli się już jak zamienić mysz w puchar, lecz bardziej zaawansowanej magii. Czasami nie było gotowych zaklęć, które zamieniłyby jedną rzecz w drugą, w związku z tym należało umieć wykorzystywać inne metody, by osiągnąć cel. Harry domyślał się, że to właśnie w taki sposób rok wcześniej Carmen stworzyła noktowizory.
Gdy lekcje się skończyły udało mu się złapać Angel. Wcisnął do ręki dziewczyny fiolkę i poprosił, żeby dowiedziała się o jej zawartości jak najwięcej. Sam chłopak pobiegł do dormitorium i przebrał się w typowo mugolskie ubranie.
Rozejrzał się po pokoju, ale na szczęście nikogo w nim nie było. Wyciągnął z kufra funty i sprawdził ile ich jeszcze ma. Niewiele tego było, ale musiało wystarczyć, zresztą teraz nie uśmiechała mu się wizyta w Gringotcie.
Przemykając korytarzami udało mu się wyjść na błonia. W plecaku miał już spakowaną paczkę od Ginger. Jakimś cudem udało mu się wyjść poza strefę antyteleportacyjną, choć w tym celu musiał przedrzeć się przez co najmniej połowę Zakazanego Lasu.
Zniknął i chwilę później pojawił się w londyńskim mieszkaniu starego Malfoya. Postanowił się kawałek przespacerować, bo kwiaciarnia do której miał ochotę zawitać znajdowała się co najwyżej pięćset metrów od wieżowca. Jednak zanim gdziekolwiek wyszedł na głowie zawiązał przepaskę. Tak na wszelki wypadek, w razie gdyby spotkał kogoś znajomego.
Piętnaście minut później przeglądał mnóstwo kwiatów, ale nie mógł się na nic zdecydować. Róża jakoś nie pasowała mu do Hermiony, astry wydawały mu się zbyt zwyczajne, chryzantemy przypominały cmentarze.
Kwiaciarka, starsza kobieta o pomarszczonej twarzy z zainteresowaniem patrzyła na tego dziwnego młodzieńca. Do jej niewielkiego sklepiku rzadko zaglądali młodzi ludzie, a nawet starsi zdawali się nie zwracać uwagi na niewielką, drewnianą budkę.
- W czymś mogę pomóc? – zapytała cicho cały czas stojąc za kontuarem.
- Nie... a właściwie tak – uśmiechnął się chłopak. – Potrzebuję czegoś na urodziny koleżanki, tylko nie wiem, jakie kwiaty lubi.
- To przyjaciółka, czy może ktoś więcej?
- Przez kilka lat była moją najlepszą przyjaciółką, ale ostatnio się pokłóciliśmy i już od kilku dni nie zamieniliśmy ani jednego słowa – wyjaśnił z dziwnym napięciem w głosie. – Myślałem o tym, żeby kupić jej różę, ale jej chłopak mógłby poczuć się zazdrosny.
Kobieta westchnęła ze świadomością, że musi wyglądać to co najmniej śmiesznie. Jak mało współcześni ludzie wiedzieli o kwiatach, o ich znaczeniach, symbolach.
- Widzisz chłopcze, każda róża ma swoje znaczenie, w zależności od koloru. Mogę pomóc ci wybrać odpowiednie kwiaty dla tej dziewczyny, ale musisz mi coś powiedzieć. Kto rozpoczął kłótnię? Ty, czy ona?
- Widzi pani, to nie takie proste. Ona chciała się tylko przekonać, czy wszystko ze mną w porządku, a ja na nią nawrzeszczałem jak ostatni dureń. Od tego czasu nie zamieniła ze mną ani jednego słowa, choć codziennie widujemy się na posiłkach, lekcjach i na korytarzach.
- Chciałbyś ją przeprosić – domyśliła się – tylko nie wiesz jak, skoro się do ciebie nie odzywa.
W milczeniu przytaknął. Kwiaciarka rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co byłoby odpowiednie na przeprosiny. Róże rzeczywiście odpadały już w przedbiegach. Uśmiechnęła się widząc samotny, stojący na kontuarze bukiet z zasuszonych kwiatów. Co prawda był on raczej ozdobą jej niewielkiego sklepiku niż czymś na sprzedaż, ale czuła, że temu chłopakowi przyda się on bardziej niż jej.
- To będzie dobre – powiedziała w końcu. – Do tego kilka liści bluszczu i jeśli dziewczyna zna się na kwiatach, to powinna zrozumieć przekaz.
- Ona może go zrozumieć, ale obawiam się, że ja już nie za bardzo – powiedział z niejakim zakłopotaniem Harry.
- Suchotniki to symbol skruchy, a bluszcz ma oznaczać wieczną przyjaźń. Na wszelki wypadek dołącz do bukietu karteczkę z wyjaśnieniem. Wtedy wszystko powinno pójść po twojej myśli.
Harry przytaknął. Zapłacił za kwiaty i opuścił kwiaciarnię. Słońce powoli chowało się za horyzontem, w niesamowity sposób wydłużając cienie. Przyspieszył kroku chcąc jak najszybciej dotrzeć do mieszkania i zając się wreszcie prezentem dla Hermiony.
***
Panna Granger obudziła się z przeczuciem, że stanie się coś złego. Przez cały dzień chodziła spięta i podenerwowana. Ron za wszelką cenę starał się dotrzeć do sedna problemu, ale to jeszcze bardziej drażniło dziewczynę.
Załamanie nastąpiło około siedemnastej. Hermiona nie zwracając uwagi na pełne dezaprobaty spojrzenie pani Pince wybiegła z biblioteki. Pokonując kolejne korytarze czuła na sobie zdziwione spojrzenia uczniów i nauczycieli. W końcu nie na co dzień widzi się biegającą Krynicę Wiedzy, jak złośliwie nazywali ją niektórzy.
Wpadła do swojego dormitorium i już miała ochotę rzucić się na łóżko i wypłakać za wszystkie czasy, kiedy coś przykuło jej uwagę. Na jej szafce nocnej leżała dość sporych rozmiarów paczka owinięta w kolorowy papier i przewiązana niewprawnie niebieską wstążką.
Podeszła bliżej i uważnie przyjrzała się niespodziewanemu zjawisku. Tak, pudło ewidentnie było przeznaczone dnia niej, sądząc po naklejce z wielkim, rudym kotem i napisie “Dla Hermi”. Żałowała, że nie uczyła się jeszcze żadnych zaklęć mogących zidentyfikować nadawcę, czy też zaklęcia jakimi został obrzucony prezent.
Niepewnie chwyciła pudełko, ale nic się nie stało. Odetchnęła z ulgą i rozerwała papier. Na samym wierzchu leżała zwykła koperta. Kiedy dziewczyna wzięła ją do ręki ze środka wypadła biała kartka papieru.
Przepraszam.
Tylko jedno słowo, a jednak mówiło tak wiele. Wiedziała już, kto podarował jej tę paczkę. Miała ochotę wyrzucić ją gdzieś daleko, ale powstrzymała się. Gryfońska ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i dziewczyna wsadziła rękę do środka.
Najpierw dotknęła czegoś chłodnego i śliskiego. Wyciągnęła to i jej oczom ukazała się szklana kula w środku której zamknięty był bukiet wysuszonych kwiatów z dodatkami liści bluszczu. Nie miała pojęcia, jakim cudem Harry’ emu udało się zrobić to, co miała przed sobą, ale bez wątpienia musiał włożyć w to sporo energii.
Kolejną rzeczą jaką udało jej się wyciągnąć było trójkątne pudełko. Oczy jej się rozszerzyły, kiedy dotarło do niej co właśnie trzyma w rękach. Jej ulubiona czekolada, ta, którą przywiozła jej babcia z podróży do Niemiec, kiedy Hermiona była jeszcze małą dziewczynką.
Z niemal nabożną czcią odłożyła smakołyk na bok i zaczęła dalej przeglądać paczkę. Czekolada, mnóstwo czekolady, tylko tyle była w stanie przyjąć do wiadomości. Kilkanaście ładnych paczuszek aż nęciło, żeby zacząć pochłaniać ich zawartość.
Odwróciła się na pięcie i z wyrazem udręczenia na twarzy wyszła z pomieszczenia. Merlin jeden wiedział, ile samozaparcia kosztowało ją odmówienie sobie skosztowania czekolady. Weszła do Pokoju Wspólnego i wzrokiem odszukała Harry’ ego. Właśnie wchodził do salonu w towarzystwie Nicole.
Oboje mieli uśmiechy na twarzach, ale chłopak wydawał się być lekko zdenerwowany. Hermiona podeszła do niego i nie zważając na zszokowane miny Gryfonów rzuciła mu się na szyję.
- Dziękuję – szepnęła mu wprost do ucha. – Skąd wiedziałeś? – zapytała, kiedy już się od niego oderwała. – Nigdy ci o tym nie mówiłam.
- Właśnie, Hermi – uśmiechnął się. – Mówiłaś o tym Nicole, prawda?
Dziewczyna spojrzała na pannę Fogg.
- Obiecałaś, że nikomu o tym nie powiesz!
- Przecież nie powiedziałam – mruknęła. – Może wreszcie zaczniesz zauważać, że Harry umie całkiem sporo tej waszej magii?
Powiedziała to w taki sposób, że tylko wtajemniczone osoby mogły wiedzieć, co miała na myśli. Hermiona szybko domyśliła się, że chodzi o Legilimencję, którą Harry prawdopodobnie opanował w czasie zajęć ze Snape’ em.
- Pozwoliłaś mu na to? Przecież to niebezpieczne! I tak w ogóle skąd o tym wiesz? – zainteresowała się.
- Hermiono – zaczęła Nicole zniżając głos do szeptu, żeby przypadkiem ktoś niepowołany jej nie usłyszał. – Wiem o tym, bo Harry mi powiedział. A pozwoliłam mu na to, bo tylko w ten sposób mogłam mu wyjaśnić kilka kwestii, o których nie mogę głośno mówić, bo wiąże mnie przysięga. Tak, Hermiono, na mugoli magia również działa, zwłaszcza, jeśli jest to magia mająca chronić czyjeś życie. I jeszcze jedno, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Zakończywszy swoją przemowę ostatni raz spojrzała na Harry’ ego, unosząc przy tym jedną brew. Chłopak ledwie dostrzegalnie skinął głową, na co dziewczyna uśmiechnęła się i poszła do dormitorium.
Harry tymczasem zwrócił się do Hermiony.
- Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin – powiedział oficjalnie. – A teraz ubierz coś ładnego i zrób się na bóstwo. Za dwie godziny spotkamy się tutaj, bo widzisz, mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.
Uśmiechnął się tajemniczo o podszedł do Rona zamieniając z nim kilka słów.
Hermiona przez chwilę stała zdezorientowana, ale w końcu wróciła do sypialni. Od razu otworzyła jedną z czekolad i wepchnęła do ust kawałek. Uśmiechnęła się błogo przypominając sobie swoje zaskoczenie, kiedy babcia po raz pierwszy dała jej ten specyficzny smakołyk. Mimo iż kobieta już od kilku lat nie żyła, dziewczyna zawsze kojarzyła ją z domkiem w górach i różnymi rodzajami czekolady.
Dwie godziny później zeszła do Pokoju Wspólnego, ubrana w ciemne, rozszerzane dżinsy z kwiatowym haftem na nogawkach. Do tego założyła błękitny podkoszulek, na który nałożyła rozpinany, granatowy sweter.
Harry już na nią czekał. Pomachał do niej spod portretu Grubej Damy, a gdy wyszli na korytarz zawiązał jej na oczach czarną wstążkę, przez co zmuszona była zdać się na niego i pozwolić się prowadzić.
W pewnym momencie zatrzymali się, a chłopak wypowiedział hasło (Honor). Teraz Hermiona zaczęła lewitować. Więc tak czują się astronauci – pomyślała, czując błogą nieważkość. Ktoś wcisnął jej do ręki jakiś przedmiot, a potem poczuła ból w pępku.
Cudem udało jej się utrzymać równowagę, kiedy już wylądowali na miejscu przeznaczenia. Harry, który stał tuż obok niej chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą. Dziewczyna szła co chwilę się potykając, bo chłopak niemal biegł.
- No, zdążyliśmy – westchnął, kiedy w końcu się zatrzymali.
Popchnął lekko drzwi, które otworzyły się z głośnym zgrzytem nie naoliwionych zawiasów. Została wciągnięta do środka i dopiero wtedy chłopak ściągnął jej przepaskę. Zmrużyła oczy pod wpływem ostrego światła.
Kiedy przywykła do jasności zdumiała się jeszcze bardziej. Znajdowała się w kuchni na Grimmuald Place 12. Pod sufitem latało mnóstwo kolorowych balonów, a stół uginał się od nadmiaru jedzenia.
- Wszystkiego najlepszego! – krzyknęło na raz kilkanaście osób.
Dziewczyna zauważyła, że są tu wszyscy Weasley’ owie, łącznie z Ginny i Ronem. Nie zabrakło oczywiście jej rodziców i Nicole. Zjawił się też Lupin w towarzystwie Tonks i Billy’ ego, który już wisiał Harry’ emu na szyi. Był także Shakelbot i Fletcher, choć ten ostatni nie był zbyt mile widziany, sądząc po wyrazach twarzy większości zgromadzonych. Jedynie Harry skinął mu na powitanie głową.
- Co to ma znaczyć? – spytała oszołomiona dziewczyna.
- Jak to co? – zdziwił się jej ojciec. – Przyjęcie urodzinowe.
- Jak udało wam się to zorganizować? Przecież…
- Nie nam – beztrosko odpowiedział pan Granger. – To Harry wszystko zorganizował, a bliźniaki dostarczyli ozdoby.
Dziewczyna spojrzała na przyjaciela z jakimś dziwnym błyskiem w oku, ale nic nie powiedziała. Dała się wciągnął w zabawę. Nie mogła nadążyć z otwieraniem prezentów. Od państwa Weasley tradycyjnie już dostała sweter z bordowej wełny. Ron dał jej całkiem ładny pierścionek i oficjalnie poprosił o chodzenie. Nie miała pojęcia jak chłopakowi udało się załatwić jakikolwiek prezent, ale wolała w to nie wnikać. Ginny dała jej książkę o Magii Starożytnej. Fred i George wręczyli jej jeden ze swoich najnowszych wynalazków: buty, które pozwalały chodzić bezgłośnie. Bill i Charlie wspólnie złożyli się na podarunek: pelerynę, która odbijała podstawowe uroki. Rodzice za to dali jej nowiusieńki aparat fotograficzny z magicznymi dodatkami, więc mogła go używać nawet w szkole. Pozostali członkowie Zakonu Feniksa jedynie złożyli jej życzenia, choć Lupin i Tonks jakimś cudem przemycili książkę o Czarnej Magii i sposobach jej zwalczania.
Hermiona nie mówiła tego głośno, ale najbardziej cieszyła się z dwóch rzeczy. Pierścionka od Rona i czekolad od Harry’ ego. Cały czas obserwowała Pottera, który szeptem wymieniał jakieś uwagi z Mundungusem, trzymając Billy’ ego na kolanach.
Około dwudziestej drugiej razem z chłopakiem poszła do jednego z pokoi ułożyć do snu Sachsa. Chciała to zrobić Nimfadora, ale Remus powstrzymał ją kręcąc głową. Z uśmiechem na ustach stwierdził, że Billy bardzo lubi Harry’ ego i na pewno to Wybrańcowi łatwiej będzie uśpić małego urwisa.
Gryfonka przyglądała się, jak jej przyjaciel zmusił chłopca do wejście do wanny i umycia się. Potem pomógł mu ubrać się w piżamę i zaniósł go do jednego z gościnnych pokoi. Zapalił świecę, którą skropił jakimś mieniącym się specyfikiem, po którym w powietrzu zaczął się roznosić przyjemny aromat świeżej, leśnej trawy. Kilkanaście minut później Billy spał kamiennym snem.
- Możemy porozmawiać? – zapytała dziewczyna, kiedy drzwi do pokoju Sachsa zamknęły się. – Na osobności – dodała.
- Jasne – zgodził się chłopak i poprowadził ją do swojego pokoju. – Więc? O co chodzi?
- Jak udało ci się zdobyć Tablerone? – wypaliła bez zastanowienia.
- Pocztą pantoflową – uśmiechnął się porozumiewawczo. – Kupiłem.
- W Anglii jej nie widziałam…
- Bo ona jest z Niemiec, albo ze Szwajcarii, nie jestem pewien. Nie pytaj kto to kupił, bo i tak nie powiem. Coś jeszcze?
- Jak udało ci się zorganizować to wszystko? – Machnęła ręką w stronę drzwi.
- Porozmawiałem o tym z kilkoma osobami, McGonnagal dała swoje pozwolenie, bliźniaki wszystko przyozdobili, pani Weasley i twoja mama zajęły się jedzeniem. Naprawdę, Hermiono, myślałaś, że zapomnieliśmy o twoich urodzinach?
- Nigdy nie zorganizowaliście mi imprezy. Zawsze były tylko prezenty i życzenia.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz, Hermi.
Dziewczyna z uśmiechem skinęła głową i skierowała się do wyjścia. Tuż przy drzwiach zatrzymała się i spojrzała na Pottera.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Ten eliksir, którym polałeś świeczkę, co to było?
- Nie chcesz wiedzieć.
- Chcę – powiedziała stanowczo, z coraz bardziej rosnącym zainteresowaniem.
- Eliksir Tęczowy. Powinno być o nim coś w “Eliksirach na każdą okazję”, ale pewien nie jestem. Dostałem go od… przyjaciela – stwierdził omal się nie przejęzyczając.
Hermiona popatrzyła na niego ze zdziwieniem, ale się nie odezwała. Przysięgła sobie, że będzie musiała sprawdzić jak robi się Eliksir Tęczowy i jak on działa.
Impreza trwała jeszcze pół godziny, aż w końcu młodzież musiała wracać do Hogwartu, co robili bardzo niechętnie. Tym razem przenieśli się siecią Fiuu prosto do Pokoju Wspólnego Gryffindoru wzbudzając przy tym spore zainteresowanie starszych uczniów.
Jako ostatni pojawił się Harry, trzymając w ręce niewielką paczkę. Jak się okazało był tam zminiaturyzowany tort, który nie został zjedzony w całości.
- Ktoś ma ochotę na wyżerkę? – zapytał, wyciągając z paczki smakołyk.
Powiększył go, uśmiechając się rozbrajająco na widok zdziwionych min większości Gryfonów.
- Jak zamierzasz to jeść? – zdziwił się Dean. – Tak bez dodatków?
- Jesteś czarodziejem, Dean – odpowiedział niczym nie zrażony. – A w zamku jest dużo skrzatów domowych.
Hermiona spojrzała na niego morderczym wzrokiem, ale on się tym nie przejął. Wyciągnął z kieszeni galeona i przez chwilę przyglądał się monecie. W końcu poszedł do swojego dormitorium, mówiąc, żeby okazali trochę cierpliwości, bo zaraz wszystko zostanie załatwione.
- Zgredku! – zawołał cicho.
Skrzat pojawił się po kilku sekundach.
- Czego sobie Harry Potter sir życzy? – zapiszczał.
- Dam ci galeona jeśli dostarczysz do naszego Pokoju Wspólnego kilka skrzynek kremowego piwa i soku dyniowego. Do tego talerze i sztućce odpowiednie do jedzenia ciast. Dasz radę?
Zgredek przytaknął. Odmówił jednak wzięcia za to zapłaty, ale Harry stwierdził, że jemu pieniądze i tak nie są teraz potrzebne, a Hermiona mogłaby się obrazić, wiedząc, że nie zapłacił za przysługę. Nakazał jeszcze skrzatowi, aby nikomu nic nie mówił o tym, że Gryfoni organizują popijawę.
Potem skontaktował się z Viperą i poprosił ją o możliwie jak najszybsze uszkodzenie wejścia do wieży Gryffindoru.
- Bo widzisz, robimy Hermionie imprezę urodzinową i, jakby to powiedzieć, obawiam się, że wypijemy ciut za dużo i możemy nie dotrzeć na pierwsze lekcje, a jeśli przejście będzie zamknięte, to nikt się nie zorientuje, że coś się tu działo w czasie ciszy nocnej.
- Mam coś, co może ci pomóc – stwierdziła po namyśle. – Wyślę wam też zapas eliksiru na kaca i może dołączę coś od siebie. Jako prezent dla twojej przyjaciółki. Ale będziesz wisiał mi przysługę – dodała. – Kiedyś się o nią upomnę.
Przystał na taką propozycję. Wrócił do Pokoju Wspólnego, w którym już w najlepsze trwała impreza. Zgredek spełnił jego polecenie i teraz wszędzie piętrzyły się skrzynki z napojami. Przyniósł także dodatkową porcję żywności w postaci ciasteczek czekoladowych, które osobiście wręczył zszokowanej Hermionie. Jak się okazało było ich na tyle dużo, że wystarczyło dla wszystkich.
- Spokojnie, Hermi – uspokoił dziewczynę Harry. – Zgredek dostał zapłatę.
Godzinę później dwie szkolne sówki przyniosły sporych rozmiarów paczkę, w której było mnóstwo fiolek z odpowiednio rozcieńczonym eliksirem na kaca. Hermiona nie miała pojęcia, kto przysłał ten zbawienny specyfik, ale nie miała czasu się na tym zastanawiać, bo już czuła w swoim krwioobiegu działanie wypitych w ciągu całego wieczora procentów.
***
Dumbledore zdziwił się, kiedy na śniadaniu nie pojawił się ani jeden Gryfon. Jeszcze bardziej zdziwił się jednak, kiedy okazało się, że żaden nie przyszedł na lekcje. Zaniepokojony razem z nauczycielami poszedł do wieży Gryffindoru, gdzie okazało się, że przejście jest zaklejone z każdej możliwej strony.
Sama Gruba Dama odgrażała się w przestrzeń, że już ona dopadnie tego drania, który zniszczył jej cenne płótno. Albus ze stoickim spokojem rozglądał się dookoła.
- Kto to zrobił, Violet? – zapytał.
- A skąd mam wiedzieć? – oburzyła się namalowana kobieta. – Ciemno było, głucho, cicho. Ten ktoś zjawił się tak nagle, że nawet go nie zauważyłam. Polał czymś moje rany i teraz nawet ja ruszyć się stąd nie mogę.
- Jak był ubrany? – wtrącił Snape, przerywając jej monolog.
- Jak to jak? Na czarno. Powiedziałabym, że zrobił to cień, gdyby później nie zaczął się śmiać.
Severus pokiwał głową. Uważniej przyjrzał się buro-zielonej mazi, która pokrywała ramy i najbliższe fragmenty ściany.
- To klej – stwierdził po chwili. – Wystarczy trochę eliksiru rozpuszczającego, albo odpowiednie zaklęcie. Filiusie, zechcesz? Tak jakbyś niwelował zaklęcie czasowego przylepca.
Mały mężczyzna szybko uporał się z przeszkodą. Nauczyciele weszli do środka. Uczniowie ze znudzonymi, ale także szczęśliwymi minami siedzieli na kanapach, fotelach czy stolikach. Nawet schody i podłoga były pozajmowane. W całym tym rozgardiaszu nie było Nicole, która uprzejmie poinformowała Harry’ ego, że jej świstoklik działa na terenie całego Hogwartu.
- No, nareszcie – odetchnęła Hermiona. – Dzień dobry – przywitała się. – Przepraszamy, że nie przyszliśmy na zajęcia, ale mieliśmy problem z otworzeniem przejścia.
- Nic nie szkodzi, panno Granger – uśmiechnął się dyrektor. – Jakiś dowcipniś przykleił portret Grubej Damy tak, że nie dało się jej ruszyć. Teraz jest już wszystko w porządku, więc możecie wracać na lekcje.
Przez całą swoją przemowę patrzył na Harry’ ego. Miał wrażenie, że to właśnie Potter bawił się w Huncwota. Ale w takim razie jakim cudem dostałby się do wieży? Na to pytanie dyrektor nie mógł znaleźć odpowiedzi. Co prawda zamek krył wiele tajemnic, jednak przez całe swoje urzędowanie w nim, najpierw jako ucznia, później nauczyciela czy dyrektora nie odkrył żadnego tajnego przejścia łączącego Wieżę Gryffindoru z resztą zamku.
Zmarszczył brwi, kiedy na twarzy Gryfona dostrzegł cień ironicznego uśmieszku. Szybko jednak doszedł do wniosku, że było to przywidzenie. Potter może i był rozrabiaką, jednak nie posunąłby się do wandalizmu, żeby móc nie iść na lekcje. Chyba.
Carmen Black (14:26)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 22:48, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 19
Piraci
Hermiona nie rozumiała, jak Harry może być tak spokojny. Ona sama trzęsła się jak osika, nie znajdując pocieszenia nawet u Rona, który wyglądał na równie przerażonego. Przestraszeni byli właściwie wszyscy uczniowie, którzy mieli teraz lekcję z Hagridem. Sam gajowy również nie wyglądał na zbyt pewnego siebie.
Powodem targających większością z nich emocji była łajba, którą Harry rozpoznałby nawet na końcu świata. Czarna Zora w ogóle się nie zmieniła, odkąd stąpał po deskach jej pokładu. Może tylko na dziobie było więcej dziur.
Statek wynurzył się na środku jeziora, a potem zaczął płynąć w stronę Hogwartu. Dopiero teraz widać było piracką flagę wesoło powiewającą na wietrze.
Harry spojrzał na Carmen.
- Spokojnie, to statek Ginger – wyszeptał, żeby tylko ona mogła go zrozumieć.
- Jeśli masz rację, to mają wielki problem.
Pytająco uniósł brew.
- Rytuał, który odprawiliśmy w zeszłym roku tworzy dookoła szkoły, w promieniu kilkudziesięciu metrów, niewidzialny mur. Zaraz się rozbiją. Chyba, że pozwolisz im wejść na teren szkoły. Jako osoba, która oddała krew by stworzyć zabezpieczenia, masz do tego pełne prawo.
- W takim razie zezwalam na przybicie do brzegu – mruknął pod nosem. – Mam tylko nadzieję, że pani kapitan ma choć trochę oleju w głowie i nie wypuści na ląd ich wszystkich.
Black popukała się w głowę, wyraźnie dając do zrozumienia, co myśli o zdrowym rozsądku Ginger. Potter w milczeniu przyznał jej rację. Corinne była szalona, jak każdy Potter i często popełniała dziecinnie głupie błędy, choć, co trzeba było przyznać, inteligencji jej nie brakowało.
Z każdą minutą żaglowiec rósł w oczach. Uczniowie cofali się krok po kroku. Harry uśmiechał się delikatnie. Oczywiście znał legendy, jakie krążyły na temat piratów, kiedyś nawet sam w nie wierzył i, być może, były one prawdą jeśli chodzi o piratów pływających po morzach i oceanach kilkaset lat wcześniej.
Hermiona, przezwyciężając swój strach podeszła bliżej przyjaciela. Położyła mu rękę na ramieniu i próbowała odciągnąć, ale on nie zrobił ani jednego kroku.
- Jest piękny, prawda? – uśmiechnęła się Carmen.
- Co jest piękne? – mruknął niewyraźnie Harry.
- Statek, oczywiście.
- Tak… ale strasznie zniszczony i idę o zakład, że prędko się stąd nie ruszą. Aż dziw bierze, że jeszcze utrzymują się na powierzchni. Kadłub wygląda jak ser szwajcarski i grotmaszt jest połamany. Nie mówiąc już o podartym takielunku.
- To ty się znasz na żeglarstwie? – zdziwiła się Ślizgonka.
W odpowiedzi Potter uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na bladą Hermionę.
- Chodź, Harry, tutaj zaraz zrobi się niebezpiecznie – powiedziała drżącym głosem.
Chłopak skinął głową. Razem z Carmen odwrócili się i dołączyli do reszty uczniów. Hagrid cały czas spoglądał na tę dwójkę z miną wyrażającą skrajną dezaprobatę. Bynajmniej nie podobało mu się, że dwoje uczniów nic sobie robi z niebezpieczeństwa.
Mężczyzna oczywiście wiedział, że powinien zagonić ich wszystkich do zamku, ale teraz było już za późno. Poza tym była już przerwa, więc większość szkolnej dziatwy wyległa na błonia i stłoczyła się w pobliżu jeziora, choć i tak w sporej odległości od niego.
Tymczasem żaglowiec spokojnie przybił do brzegu. Zza burt patrzyły na nich zmęczone twarze nieogolonych mężczyzn. Nikt jednak nie zszedł na brzeg. Chwilę później od strony statku do uszu uczniów zaczęły dochodzić pojedyncze słowa. Dla niewprawnego słuchacza były one jedynie bezsensownym ciągiem dźwięków, jednak Harry szybko domyślił się, że to Ginger wydaje rozkazy zwinięcia żagli i ściągnięcia bandery, co też wkrótce zostało uczynione.
Piraci uwijali się jak w ukropie, zupełnie tracąc zainteresowanie uczniami. Tylko czwórka ludzi stała na mostku i prowadziła cichą rozmowę. Widać było, że początkowo spokojna konwersacja zaczęła nabierać rumieńców.
Jeden z mężczyzn gniewnie wymachiwał rękami. Jego słuchacze musieli cofnąć się o krok, żeby nie dostać w twarz.
- Nie rozumiem, zupełnie nie rozumiem! – wrzeszczał. – Co ci do łba strzeliło, żeby teleportować tego trupa tutaj, do szkoły chronionej lepiej niż samo Ministerstwo Magii?! Przecież tutaj jest więcej Aurorów niż w jakimkolwiek innym miejscu! Znajdą nas, zaatakują w nocy i wybiją do nogi! Tak będzie, zobaczysz – dodał ciszej.
- Cholerny pesymista! – warknęła w odpowiedzi jedyna kobieta w towarzystwie. – Przestań krakać, bo mi załogę płoszysz. Jeszcze zaczną się domagać natychmiastowego powrotu do Bezpiecznej Przystani. A sam zobacz: Zora w takim stanie nadaje się jedynie na cmentarzysko.
- W takim wypadku Bezpieczna Przystań byłaby najlepszym rozwiązaniem – upierał się przy swoim pirat.
- Jasne – prychnęła – i wpadniemy prosto w łapy ASP*. Dziękuję, postoję.
- Więc? Co zamierzasz? – dopytywał się już spokojniej.
- Moja słodka tajemnica. Martin, zechcesz wysłać anons do naszego przyjaciela?
Mężczyzna skinął głową. Powoli skierował się w stronę kapitańskiej kajuty, bo tylko tam mógł znaleźć jakieś pióra i pergaminy czy papier. Cały czas mamrotał pod nosem, że Ginger równie dobrze mogła to zrobić sama.
***
Albus Dumbledore siedział przy biurku i przeglądał dokumenty związane z przeznaczeniem części szkolnych funduszy na umocnienie zaklęć ochronnych wokół zamku, kiedy do jego gabinetu wpadła zdenerwowana Minerwa. Zazwyczaj w opanowaniu mogła iść w konkury z samym Severusem, ale teraz była wyjątkowo blada.
Szybko streściła dyrektorowi wydarzenia z ostatnich dwudziestu minut na błoniach. Uczniowie byli co prawda przerażeni, ale również bardzo ciekawi. Co sprowadziło do Hogwartu piratów? Jak na razie chyba nie zamierzali opuszczać swojego dotychczasowego schronienia.
Dyrektor nie miał pojęcia co robić. Gdyby poprosili o azyl, mógłby im pomóc, ale oni zdawali się tego nie potrzebować.
Razem z profesor McGonnagal wyszli przed szkołę. Na Czarnej Zorze praca trwała w najlepsze, choć każdy cywilizowany człowiek siadałby już do obiadu. Z pokładu co chwilę rozlegały się krzyki, śmiechy i coś jakby jęki bólu.
Jeszcze przez kilka minut stali podziwiając piękno trójmasztowca. Nie liczyło się to, że był zniszczony i przypominał wrak. Mimo iż w kiepskim stanie, nadal zwracał na siebie uwagę.
Wrócili do zamku.
Do kolacji wszyscy hogwartczycy zawzięcie plotkowali. Nawet zazwyczaj stroniąca od tego typu zajęć Hermiona wtrąciła swoje trzy knuty. Temat był jeden: piraci. W odstawkę poszła nawet sławetna, nierozwiązana zagadka z zablokowanym wejściem do Wieży Gryffindoru w roli głównej.
Harry siedział na swoim miejscu z niewyraźną miną. Niemal sześć godzin wcześniej dostał informację od Martina, że potrzebują pomocy i on ma wybadać grunt, czy dyrektor zgodzi się im jej udzielić.
Tak więc Harry badał. Cały czas kręcił się w pobliżu nauczycieli, a z żeńską kadrą próbował nawet flirtować. Nie miał pojęcia jakim cudem, ale w końcu się czegoś dowiedział. Sama wychowawczyni Domu Gryfa powiedziała mu, że gdyby tylko piraci poprosili o pomoc, to istniało duże prawdopodobieństwo, że otrzymaliby ją. Harry przez jedną ze szkolnych płomykówek odesłał odpowiedź na statek.
Drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i do środka wparowała dziewczyna, którą widzieli wcześniej na statku. Zatrzymała się w przejściu i zdziwiona potoczyła dookoła wzrokiem. Z szeroko otwartymi ustami wpatrywała się w zaczarowany sufit.
- Czy ty zawsze musisz niszczyć dobre imię piratów? – zapytał mężczyzna ubrany w czarne spodnie i szary, podróżny płaszcz. Na głowie miał nachodzący na oczy wielki kapelusz, taki, jakie nosili kapitanowie statków przed wiekami.
- Ekhm… - chrząknęła z niewinną miną dziewczyna. – To piraci mają jeszcze dobre imię?
Jej towarzysz nie skomentował.
Zaraz za nim wsunął się kolejny pirat. Tym razem był to dwudziestokilkuletni mężczyzna, cały poobwieszany różnorakimi amuletami. Martin półgębkiem uśmiechnął się do Harry’ ego, jednocześnie puszczając mu oczko. Objął Ginger i szepnął jej do ucha:
- Na starość dziecinniejesz jeszcze bardziej.
Kiedy dwójka młodych piratów przekomarzała się, starszy podszedł prosto do Dumbledore’ a. Wymienił z nim standardowe uprzejmości i od razu przeszedł do rzeczy. Potrzebowali miejsca, gdzie mogliby naprawić statek i poczekać, aż generatory transportera się naładują. Dyrektor po chwili namysłu przystał na to, zastrzegł jednak, że na ląd może schodzić jedynie trójka, która weszła do szkoły. Mężczyzna zgodził się na taki układ, jednak poprosił, aby szkolna pielęgniarka zajęła się jednym z jego rannych ludzi. Albus pokiwał głową i zaprosił gościa do stołu.
Harry próbował nie wybuchnąć śmiechem. Kłótnie Ginger i Martina zawsze były, jak to określiła Yennefer, kwikogenne. W końcu nie wytrzymał. Jego śmiech poniósł się po Wielkiej Sali, wywołując na twarzach uczniów zdziwienie. Co jak co, ale obecność piratów w Hogwarcie na pewno nie była mile widziana, tym bardziej, że na ich temat krążyły różne plotki.
***
Uwielbiał nocami chodzić po Hogwarcie. Zamek nie był wtedy okupowany przez rozwrzeszczane dzieciaki, a cień otulał go swoimi skrzydłami i przez długi czas pozwalał zostać niezauważonym. Tak, kochał noce. Być może miał w sobie coś z wampira, ale z tego co pamiętał, to w jego rodzinie od pokoleń byli tylko ludzie, chodź nigdy nic nie wiadomo.
To nie prawda, że lubił przyłapywać uczniów na spacerach w ciemności. Gdyby mógł nie robiłby tego pozwalając im uczyć się na własnych błędach. Niestety, zamek nocą był zbyt niebezpieczny dla niewykwalifikowanego czarodzieja i miał w sobie zbyt dużo tajemnic, których z całą pewnością nikt nie powinien poznać.
W pewnym sensie czuł się pełnoprawnym właścicielem Hogwartu… nocą. W ciągu dnia zamek był dla innych, nocą – tylko dla niego. Minerwa czasami ze złośliwością wypisaną na twarzy proponowała mu kropelki na sen. Nic dziwnego, skoro to jej domowi zazwyczaj odbierał najwięcej punktów.
Zatrzymał się gwałtownie, kiedy zza rogu zaczęły do niego docierać odgłosy przyciszonej rozmowy. Nie czyniąc najmniejszego hałasu podszedł bliżej i ostrożnie wyjrzał zza załomu ściany. Zawsze tak robił zanim oficjalnie zrugał uczniów za wałęsanie się po szkole po ciszy nocnej. Nie to, żeby zależało mu na wiedzy, co wychowankowie tej placówki wyczyniają kiedy nikt na nich nie patrzy. Po prostu, to ułatwiało sprowadzanie ich do pionu.
Wielkie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył dwójkę ludzi, których najmniej spodziewał się zobaczyć o tej porze w tym miejscu. Ginger przypierała do ściany Pottera, ubranego jedynie w bokserki i luźny podkoszulek. Przy szyi chłopaka błyszczał trzymany przez dziewczynę sztylet.
- Ja rozumiem, że cierpisz na bezsenność, ale może darujesz sobie nocne włamania do mojego dormitorium? – zapytał.
- A czemu? – zrobiła urażoną minę. – Ładniutki jesteś.
- Wiesz, myślę, że twój chłoptaś czuje się samotny. Idź lepiej do niego, co?
- On? – prychnęła. – Jeszcze czego. Wolę ciebie.
- Potraktuję to jako komplement. A teraz puść mnie, bo nocami zwykłem spać.
Corinne roześmiała się, mocniej przyciskając broń do jego szyi.
- Nigdy nie odpuszczasz?
- W moim zawodzie to nie wskazane – wymamrotała.
- To się dobrze składa, bo w moim też.
Severus nawet nie zauważył, kiedy w dłoni chłopaka pojawił się sztylet. Ten sam, który zwrócił jego uwagę w czasie wakacji.
Potter uśmiechnął się rozbrajająco. Przejechał ostrzem po delikatnej skórze dziewczyny. Oczy mu błyszczały, ale ona nawet nie drgnęła. Wtedy Harry ponowił pieszczotę, tym razem powodując, że kilka kropel krwi skapnęło na podłogę.
Corinne odskoczyła w tył. Przycisnęła rękę do krwawiącej szramy na policzku. Wyciągnęła różdżkę i wymamrotała dość długą inkantację. Rana powoli się zabliźniła, pozostawiając po sobie jedynie nieestetyczną kreskę.
- Idiota – syknęła.
- Też cię kocham, złotko. Więc, czego ode mnie chciałaś?
- Kilku rzeczy. Nic wielkiego. – Podała mu zwinięty kawałek pergaminu.
Harry nie miał różdżki, więc sama wytworzyła światło. Chłopak przez chwilę wodził wzrokiem po równych linijkach pochyłego tekstu. Zmarszczył brwi przy kilku pozycjach, ale w końcu pokiwał głową.
- Jak szybko dasz radę to załatwić? – zapytała, uważnie na niego patrząc.
- Część pierwszą, w zależności od tego, jak bardzo chłopcy chcą się spotkać z panem Yamamoto. Część druga pewnie jest już gotowa i czeka tylko na testy bezpieczeństwa. Możesz iść po to nawet jutro, tylko pamiętaj, ja o tym nic nie wiem.
- Jasne. – pokiwała głową.
Severus zrezygnował z odejmowania punktów Gryffindorowi. Był zresztą zbyt zaskoczony, żeby w jakikolwiek sposób zareagować na tak jawne łamanie rządzących szkołą zasad. Powoli odwrócił się i odszedł w stronę swoich kwater.
Kiedy już bezpiecznie siedział w zaciszu swojego lochu dotarło do niego coś, na co wcześniej nie zwrócił uwagi. Potter i Ginger mieli takie same sztylety, różniące się tylko kolorem kamieni na rękojeściach. I najwyraźniej znali się wcześniej, bo ich sprzeczka wyglądała bardziej na przekomarzankę niż na autentyczną kłótnię. Gryfon nawet się nie bronił, kiedy piratka przyłożyła mu sztylet do szyi. Przeciwnie, wyglądał na rozbawionego.
Co więcej, jakie rzeczy miał załatwić Potter? I kim u diaska jest ten cały Yamamoto? Nazwisko było Severusowi znane, ale nie mógł go dopasować do żadnej twarzy.
Westchnął ze zrezygnowaniem. Dziś już nie rozwiąże tej zagadki.
***
Harry czuł na sobie wzrok Snape’ a, kiedy wchodził do Wielkiej Sali. Zignorował rodzące się pod skórą uczucie niepokoju i jakby nigdy nic zaczął jeść śniadanie. Dookoła niego pobrzmiewały ciche rozmowy, z których udało mu się wyłapać ogólny sens. Wszyscy byli zdziwieni faktem, że dyrektor zgodził się, aby Piraci pozostali w Hogwarcie.
Chłopak zastanawiał się, czy to dobre serce Dumbledore’a pozwoliło na udzielenie im azylu.
- Jak myślicie, dlaczego dyrektor pozwolił wyrzutkom zostać w szkole? – zagadał Ron.
Hermiona wzruszyła ramionami. Spojrzała na Harry’ ego, który usilnie próbował odgonić od siebie sen. Sine pręgi pod oczami wybitnie świadczyły o nieprzespanej nocy.
- Polityka – mruknął chłopak. – My pomożemy wam, wy pomożecie nam. Czysta polityka. Dyrektor próbuje zdobyć jak najwięcej sojuszników przeciwko Gadzinie – powiedział z wyraźną niechęcią.
- Nie przesadzasz, Harry? – zapytała nastolatka.
- Nie sądzę, Hermi. Teraz wybaczcie, pójdę po książki.
Granger i Weasley przez chwilę śledzili go wzrokiem. W oczach dziewczyny malowało się zmartwienie. Ron dotknął lekko jej ramienia.
- My też musimy się zbierać – mruknął. – Za kwadrans masz numerologię.
Hermiona pokiwała głową i razem z przyjacielem opuścili pomieszczenie.
Harry siódmym zmysłem przeczuwał, że coś się szykuje. Nie miał pojęcia, co to może być, ale wiedział, że nie będzie to nic przyjemnego. Kiedy tylko wszedł do dormitorium jego wzrok padł na kufer. W najmniejszej ze skrytek leżała peleryna niewidka i Mapa Huncwotów.
Wzruszył ramionami. Co mu szkodziło przez chwilę spojrzeć, co dzieje się w zamku. No i, oczywiście, musiał sprawdzić, gdzie szlaja się Ginger i jej chłopak, bo jak znał życie to pewnie gorszą szkolną brać swoim zachowaniem nie znającym granic.
Jego uwagę od razu przykuło zamieszanie na błoniach. Przez chwilę ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w szalejące na pergaminie nazwiska, ale dopiero po kilku minutach mu się to udało. Zaklął szpetnie. Jeśli do Hogwartu zawitał Percy Weasley, to szykowała się krwawa jatka.
Wymamrotał zaklęcie i mapa zbladła. Rzucił ją na łóżko i pognał w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego. Po drodze omal nie potknął się o Avadę, która jakimś dziwnym trafem znalazła się na schodach, prowadzących do jego dormitorium.
- Chodź tu, ty mała psotnico – powiedział do kocicy biorąc ją na ręce. Ta, jakby nigdy nic usadowiła się na jego ramionach, wbijając ostre pazurki w jego ubranie, a nawet skórę. – Nie powiem, żeby mi było zbyt wygodnie, młoda damo – mruknął.
Kotka prychnęła, zeskakując na ziemię i tym razem biegnąć obok niego. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy w pełnym pędzie, tuż przed portretem Grubej Damy minął Rona i Hermionę.
Rudzielec popatrzył na dziewczynę. Chyba oboje zauważyli, że na twarzy ich przyjaciela malowało się przerażenie.
- Sprawdź, co go tak poruszyło – poleciła Hermiona.
Kilka minut później Ron wrócił. Co chwilę otwierał i zamykał usta, jednak nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Bezradnie wskazał trzymaną w ręku Mapę, a właściwie jedno miejsce.
Hermiona zmarszczyła brwi, widząc ten zaskakujący podpis: Corinne “Ginger” Potter. To mogło oznaczać tylko dwie rzeczy. Zbieżność nazwisk, albo Harry miał siostrę, o której nikt nie wiedział.
Wybiegła z Pokoju, ciągnąc za sobą Rona. W ręku trzymała pergamin, który znowu był czysty. Wypadli na błonia. Szybko zatrzymali się, widząc rozgrywającą się przed nimi scenę.
Harry stał jakieś dziesięć metrów od drzwi i z niepokojem patrzył na Dumbledore’ a, który próbował rozmawiać z ludźmi ubranymi w szaty koloru morskiej zieleni, ze złotymi nadrukami na plecach, głoszącymi, że są oni członkami Aurorskiej Straży Przybrzeżnej. Chłopak miał ochotę zakląć szpetnie, ale powstrzymał się. Przypomniały mu się wszystkie opowieści, jakie kiedykolwiek słyszał o tym oddziale. Na pewno nie chciałby mieć z nimi na pieńku, ale też nie chciał, żeby coś stało się piratom. Zastanawiało go też, co robi tutaj Percy, ale tym postanowił się nie przejmować, przynajmniej na razie.
Ron podszedł do przyjaciela i mocno chwycił go za ramię. Pociągnął go w stronę Hermiony, która zdążyła już uaktywnić mapę. Przez chwilę przeglądała ją z zainteresowaniem, a później wskazała jedną z wielu kropek.
- Co to jest? – zapytała.
Harry podążył wzrokiem za jej palcem. Wciągnął ze świstem powietrze. Nikt nie powinien się dowiedzieć, kim dla niego jest Ginger, jeszcze nie teraz. Zmrużył oczy.
- To jest Mapa Huncwotów, odrobinę przeze mnie udoskonalona. Teraz pokazuje nie tylko zamek, ale też błonia.
- Nie o to pytałam, Harry – powiedziała zdenerwowana dziewczyna
- Zbieżność nazwisk – mruknął, modląc się, żeby przyjaciele nie zadawali więcej pytań. Żadne z nich nie wyglądało na przekonane.
W prowadzonej szeptem rozmowie przeszkodził im niespodziewany wybuch złości skierowany w stronę dyrektora. Dowódca ASP krzyczał coś o tym, że guzik obchodzą go prawa lądu, bo on jest człowiekiem morza. Mało tego, nie zamierza respektować prawa azylu.
Potter patrzył na to wszystko ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Przydałaby mu się tutaj Carmen, albo chociażby Yennefer. Obie znały się na magicznym prawie i obie raz dwa mogłyby rozprawić się z Aurorami.
Cud. Potrzebował cudu, żeby skontaktować się z Ginger. Tylko w ten sposób mógł ochronić jej ludzi przed niechybną śmiercią.
Obok niego przeszła Yennefer, do ręki wciskając mu małą karteczkę. Rozwinął ją. Przez chwilę przyglądał się jej zgrabnemu pismu. Miał ochotę zakląć, kiedy zorientował się, że napisała to po francusku. Nie znał tego języka na tyle dobrze, żeby swobodnie się nim porozumiewać, ale, dzięki bogom, Vipera użyła tylko prostych słów. Harry zrozumiał z nich jedynie tyle, że Ginger już wie o obecności Aurorów.
Yennefer przez chwilę przysłuchiwała się kłótni między mężczyznami. Z tego, co pamiętała to prawo azylu było rzeczą świętą i każdy zobowiązany był do przestrzegania jego zasad. Ten, kto tego nie robił skazywał się na wieczne potępienie.
Wzruszyła ramionami. To nie ona miała pilnować jego szczęśliwego życia. Jeśli chciał umrzeć w ciągu najbliższych dwóch lat, w dodatku w olbrzymich męczarniach, na swoją rodzinę ściągając klątwę, to proszę bardzo. Ona nie będzie się wtrącać, ale nie da skrzywdzić przyjaciółki.
Wsadziła rękę do kieszeni i wyciągnęła z niego ostatni zestaw szpiega, czyli komunikator. Pytająco spojrzała na Pottera, a ten ledwie dostrzegalnie skinął głową. Podeszła do niego i do ręki wcisnęła mu małą paczuszkę, głośno każąc całej trójce wracać do zamku. W okolicach schodów Harry oddzielił się od przyjaciół.
- Jak sytuacja? – zapytał, kiedy tylko udało mu się uporać z odpowiednim ułożeniem mikrofonu.
- Nienajlepsza – usłyszał po chwili głos Vipery. – Aurorzy zaatakowali, Piraci starają się bronić, ale marnie im idzie. Są zresztą wykończeni po ostatniej bitwie, a te pseudoministerialne śmiecie nie dają im nawet chwili wytchnienia.
Yennefer relacjonowała mu przebieg bitwy, ale on i tak to wszystko widział. Podobnie jak mieszkańcy całej szkoły, którzy stali przy oknach i z zainteresowaniem patrzyli, co też za zamieszanie panuje na błoniach.
Harry stał na blankach najwyższej wieży. Miał stąd całkiem dobry widok na błonia i nie musiał się przejmować, że ktoś go zauważy.
Okulary, które miał na nosie, dzięki zaklęciom rzuconym na nie przez Yennefer działały niemal wielofunkcyjnie. Wystarczyło wypowiedzieć odpowiednie hasło, a zamieniały się w lornetkę lub w noktowizor. Teraz korzystał z pierwszej opcji i dlatego mógł dokładniej przyjrzeć się niektórym scenom.
Wybitnie nie podobało mu się to, co dane mu było widzieć. Teraz wiedział już, czemu o lochach ministerstwa krążyły tak krwawe plotki. Swoją drogą to dziwne, że Ministerstwo nie dawało sobie rady ze Śmierciożercami, skoro Piratów potrafiło pobić, ale im było mało.
Chłopak warknął zirytowany, kiedy dwóch mężczyzn zaatakowało Ginger. Dziewczyna szybko sobie z nimi poradziła, ale zaraz rzuciło się na nią pięciu kolejnych. W myślach Harry zawołał Strzałę i polecił jej, aby jak najszybciej znalazła się pod najwyższą wieżą. Sam zaś, nie przejmując się tym, że coś może mu się stać skoczył.
Hermiona i Ron stali przy oknie i obserwowali walkę. Za nimi tłoczyli się inni uczniowie. Dwójka Gryfonów zastanawiała się, gdzie podział się Harry, kiedy odpowiedź śmignęła im tuż przed oczami. Dosłownie.
Hermiona krzyknęła, gdy dotarło do niej, że spadającą rzeczą był właśnie Potter. Z przerażeniem wpatrywała się w okno. Ron próbował ją uspokoić, ale jemu samemu drżały wargi.
Kilka metrów dalej Carmen zaśmiała się radośnie. Ona również patrzyła na okno, ale bynajmniej nie miała zamiaru histeryzować.
- Wariat – prychnęła. – Kompletny wariat.
Hermiona spojrzała na nią z rządzą mordu w oczach.
- Nie rozumiem, jak możesz się śmiać! – warknęła, podchodząc do niej. – Harry właśnie skoczył z wieży, a ty…
- Jeśli jeszcze nie zauważyłaś, to skok z wieży był najszybszym sposobem na dostanie się na błonia i ominięcie kordonu nauczycieli.
- Ale on skoczył – zaakcentowała ostatnie słowo. – Nikt nie jest w stanie przeżyć upadku z takiej wysokości!
- A kto tu mówi o upadku? – Carmen uśmiechnęła się z pobłażaniem. Ręką wskazała na błonia.
Hermiona wciągnęła gwałtownie powietrze. Harry żył i najwyraźniej miał się całkiem dobrze, skoro był w stanie utrzymać się na pegazie i na wszystkie strony wymachiwać różdżką.
Harry czuł się dziwnie. Jeszcze nigdy nie walczył na Strzale i musiał przyznać, że było to całkiem fajne uczucie. Na początku miał drobne problemy techniczne z przyzwyczajeniem się do nowego stylu, ale gdy tylko uporał się z tym szło mu całkiem nieźle.
Nie, nie pchał się tam, gdzie panowało największe zamieszanie. Zresztą on jedynie się bronił i eliminował z walki zbłąkanych Aurorów. Jednak cały czas zbliżał się do otoczonej ze wszystkich stron Ginger.
- Ej, panowie! – krzyknął. – Nieładnie tak atakować samotną damę!
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Zmarszczył brwi, a chwilę później na jego twarzy pojawił się iście szatański uśmieszek. Rozejrzał się dookoła, odetchnął z ulgą, kiedy zauważył to, czego szukał. Wycelował palec wskazujący w stronę głównodowodzącego sił aurorskich.
- Avada! – wrzasnął.
Ludzie znieruchomieli patrząc na chłopaka z przerażeniem, ale ten nic sobie z tego nie robił. Oczy wesoło mu zabłysły, kiedy wyskoczyła zza niego biała kulka. Z dzikim sykiem rzuciła się na Aurora i z wściekłością zaczęła drapać mu twarz. Mężczyzna próbował zrzucić z siebie kocicę, ale ta nie dawała za wygraną.
Harry mruknął coś niewyraźnie, a Avada z niechęcią zeskoczyła na ziemię. Swoimi zielonymi oczami, jakby kpiąco spojrzała na zakrwawionego Aurora. Kilku jego ludzi odciągnęło go na bok, niektórzy z przerażeniem patrzyli na Pottera, jeszcze inni próbowali zbliżyć się do niego, ale gdy tylko zrobili kilka kroków biała kocica zaczynała syczeć, a Strzała wierzgała nerwowo.
- Mało wam? – obłudnie zdziwił się Harry – Prosiłem po dobroci, ale nikt nie słuchał, więc może powtórzę jeszcze raz. Wynocha z mojego zamku!
Członkowie Straży Przybrzeżnej powoli wycofali się pod czujnym wzrokiem Piratów. Żaden z nich nie rozumiał, jak mogli przegrać w starciu ze słabymi wilkami morskimi. Wygrywali, dopóki nie wtrącił się Potter. Tylko co u diaska ten dzieciak tam robił? Przecież widzieli, jak Dumbledore zagonił wszystkich uczniów do wnętrza monumentalnej budowli. Wiedzieli już, że trzeba się będzie dowiedzieć o chłopaku maksymalnie jak najwięcej rzeczy. Ale o to nie musieli się martwić. Mieli najlepszych szpiegów, więc już wkrótce życiorys młodzieńca nie będzie skrywał przed nimi żadnych tajemnic.
Ginger z irytacją spojrzała na Harry’ ego. Oczy ciskały błyskawice, a nadąsana mina nadawała jej wyglądu naburmuszonego dziecka.
- Poradziłabym sobie – warknęła.
- Nie wątpię – prychnął chłopak. – Ale wiesz, jakby to powiedzieć, znudziło mi się bierne obserwowanie. Poza tym, to jest szkoła pełna dzieciaków, a nie Trójkąt.
- No, no, no, młody, nieźle się spisałeś – mruknął Martin. – Nie sądziłem, że zechcesz zadrzeć z Aurorami.
- Czego się nie robi dla ratowania takich nieudaczników jak wy? – Uśmiechnął się, za co zarobił kuksańca od Corinne. – Gdzie jest Will?
***
Percy Weasley nie brał udziału w bitwie. Uważał, że takie bijatyki są dobre dla barbarzyńców, a on przecież takowym nie był. Spokojnie stał z boku, przekonany, że w końcu możliwość wykazania się przyjdzie sama. I przyszła.
Możliwość była zakapturzonym mężczyzną. Piratem, który znalazł się zbyt blisko rudzielca. Osobnik ten, mimo iż ściągnięto mu z głowy kaptur i zadawano niezliczone pytania nie tracił hardości. Uparcie milczał z irytującym uśmieszkiem nie schodzącym z twarzy. Był bezczelny i pewny siebie, jakby cały świat należał do niego, a jednocześnie nie pozwalał nikomu wkroczyć na swój prywatny teren.
Percy był zirytowany. Już od godziny próbował wyciągnąć coś z tego człowieka, choć on nawet na to miano nie zasługiwał, ale ten go ignorował.
- Co powiedzieliby twoi rodzice? – zapytał w pewnym momencie Pirat. – Molly i Artur na pewno nie wychowywali cię na sadystę. Są na to zbyt dobrzy. Może ty jesteś adoptowany? – zastanawiał się głośno.
Weasley miał dość. Nikt nie będzie go bezkarnie obrażał. Nikt, a zwłaszcza takie zero. Wyciągnął przed siebie rękę z różdżką, ale nie zdążył rzucić żadnego zaklęcia. Coś małego i włochatego wskoczyło mu na plecy i zaczęło drapać. Zaczął się szamotać, ale napastnik nie dawał za wygraną. Zaraz też dołączył do niego kolejny, ten jednak zaczął gryźć.
- Dość tego, moje panie. On chyba ma już dość – usłyszał znajomy głos za plecami.
Powoli odwrócił się, kiedy napastniczki z niego zeskoczyły. Mocno zdziwił go fakt uśmiechającego się Pottera.
- Cześć, Percy! Co cię tu sprowadza? Może masz ochotę na krajankę Hagrida? Nie? To w takim razie pewnie przyszedłeś po nich? – Niedbałym gestem ręki wskazał stojących w odległości dwudziestu metrów Piratów, powstrzymywanych przez Martina przed rzuceniem się na rudzielca. – Niestety, nie możesz. Chroni ich święte prawo azylu. Złamiesz je i jesteś trup.
Percy zmarszczył brwi. Słyszał o prawie azylu, choć w dzisiejszych czasach rzadko go stosowano. W żadnych woluminach, które czytał na ten temat ani słowem nie wspomniano o tym, że jeśli złamie się prawo to będzie się martwym. Były ostrzeżenia o klątwach, ale o śmierci nie.
Harry uśmiechnął się półgębkiem. Miał doświadczenie w blefowaniu. W końcu całe wakacje spędził na kłamaniu i mówieniu półprawd. Carmen byłaby z niego dumna, zawsze twierdziła, że bardziej nadawałby się do Slytherinu. Może miała rację?
- Opuść to miejsce, jeśli nie chcesz zająć zaszczytnego, czwartego miejsca na mojej czarnej liście.
- Czemu dopiero czwartego?
- Ciesz się, że nie pierwszego. Idź już, Percy. I powiedz tym, którym służysz, że nie respektowanie prawa, nawet tak starego jak azyl podlega karze. Będą wiedzieć, jakiej.
Weasley pokiwał głową. Złamane prawo równa się kara. Jasne, nic prostszego. Tylko, że ci, dla których teraz pracował, za nic mieli sobie czcze pogróżki, choć może nie tak czcze, skoro Potter miał po swojej stronie piratów.
- Mogę zadać ci jedno pytanie? – zapytał.
- Już zadałeś, ale pytaj – odpowiedział Harry.
- Gdzie ich poznałeś? – Wskazał ludzi po trapie wchodzących na statek.
- Tu i tam. Może kiedyś powiem ci więcej.
***
Severus Snape i Morgana la Fay byli przyjaciółmi od kołyski. Razem poznawali tajemnice Hogwartu, razem stawiali czoła Huncwotom. Ale tego było dla nich za dużo.
Widok Pottera jakby nigdy nic skaczącego z zamkowej wieży każdego przyprawiłby o palpitację serca. Chłopak jednak nie zakończył zaskakiwania ich na tym wybryku. Poszedł dalej, dołączając do walczących Piratów.
- Odnoszę wrażenie – odezwała się cicho Morgana, – że oni się znają.
- A ja ci powiem, że znają się całkiem dobrze.
Kobieta uniosła brew. O nic nie pytała, ale wiedziała, do czego dąży Severus. Jeśli Potter znał Piratów, to na pewno nie spędził wakacji w bezpiecznym miejscu, a co za tym idzie, okłamał dyrektora. Oboje uśmiechnęli się mściwie.
Tymczasem Harry wzrokiem odprowadził Percy’ ego. Przez chwilę zastanawiał się, czy by nie załatwić mu dopalaczy w postaci kobry królewskiej, ale zrezygnował z tego pomysłu. Bądź co bądź nie był mordercą, choć szaleńcem… Ponoć wszyscy Zieloni byli wariatami.
- I jak, szefie, cały jesteś? – zapytał, patrząc na Willa.
Mężczyzna pokiwał głową. Rzadko okazywał uczucia, wśród Piratów był znany jako prawdziwy twardziel, który nawet w stosunku do córki zachowuje dystans. Tymczasem jednak pozwolił sobie na chwilę słabości. Poczochrał włosy chłopaka, jakby ten był jego dzieckiem.
W pobliżu pojawiła się Yennefer. Jakby nigdy nic objęła Harry’ ego od tyłu. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy chłopak zesztywniał pod wpływem dotyku.
- Witaj, mój ty samobójco – wymruczała wprost do jego ucha. – Masz jaja, młody, serio. Ja bym nie skoczyła z wieży.
- Niektóre rzeczy nie przystoją damom. Skakanie z zamkowych wież do takich należy. Ty, jak się domyślam, poczekałabyś na rycerza w lśniącej zbroi, który na skrzydłach miłości uniósł by cię z dala od twej samotni?
William prychnął cicho, kiedy w zasięgu jego wzroku pojawił się dyrektor w towarzystwie Diabolona i zakapturzonej kobiety.
- To Temida – szepnął Harry. – Ale o tym sza. Ja nic nie wiem.
Dumbledore patrzył na stojącą przed nim czwórkę ludzi. Coś mówiło mu, że znają się nieco dłużej niż kilka godzin, czy tygodni jak w przypadku Malfoy. Harry miał na twarzy wyraz świętego oburzenia, jakby Albus pogwałcił jakiś niepisany układ.
- Zdaje się, że ktoś powinien się dowiedzieć – odezwał się Will. – Prędzej czy później i tak poznają prawdę. – Położył ręce na ramionach chłopaka.
- Wolałbym później.
- Nie zawsze dostaje się to, czego się chce – skwitował stary pirat. – A pan, dyrektorze, niech prowadzi do swojego gabinetu. Mamy do pogadania. Na osobności – dodał z naciskiem.
Kwadrans później znaleźli się w gabinecie dyrektora. Albus wskazał swoim gościom krzesła, ale ci nie skorzystali z zaproszenia. Przez chwilę trwało pełne napięcia milczenie, aż w końcu dyrektor skinął na Morganę i Severusa, każąc im opuścić gabinet. Ci bez słowa skierowali się do wyjścia, niemal siłą ciągnąc za sobą Malfoy.
W tym momencie wszystkich zaskoczył Harry. Stwierdził, że dyrektor i tak powie wszystko Snape’ owi, a ten zapewne poinformuje o tym la Fay. W związku z tym lepiej, żeby zostali i w ten sposób oszczędzili sobie fatygi związanej z przeinaczaniem faktów. Co do panny Malfoy, to owszem, powinna wyjść.
Kobieta skrzywiła się, jakby to, co powiedział chłopak, było dla niej obrazą. Opuściła gabinet złorzecząc pod nosem.
- Więc, co chcieliście nam powiedzieć? – zapytał dyrektor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Zanim cokolwiek powiemy, musicie przysiąc, że wszystko, co zostanie powiedziane w tym gabinecie nie opuści jego ścian – odezwał się Will. – To samo tyczy się portretów.
Wszyscy obecni złożyli przysięgę. Dopiero wtedy odezwał się Złoty Chłopiec.
- Jak już zapewne wszyscy wiedzą, nazywam się Harry James Potter. Ginger to nikt inny jak…
- Corinne Potter – wtrąciła dziewczyna. – Jestem córką…
- Williama Pottera, czyli mnie – zakończył Will.
Albus patrzył na nich ze zdziwieniem. Pamiętał Willa Pottera z czasów, kiedy ten chodził do szkoły. Tamten chłopak był wiecznie roześmiany i skory do żartów, tymczasem mężczyzna stojący przed nim był bezwzględnym dowódcą. Nie wspominając już o fakcie, że Will od co najmniej dwudziestu lat był martwy.
- Ale jak? – Tylko tyle udało mu się powiedzieć.
- Jak to jak? – zdziwił się Will. – Normalnie. Prysnąłem z domu, trafiłem do Piratów i później jakoś tak nie było okazji, żeby wrócić.
Snape tymczasem intensywnie wpatrywał się w Harry’ ego, jakby chciał przewiercić go na wylot. Skoro chłopak był spokrewniony z Ginger, to bardzo prawdopodobne, że właśnie z nią spędził pierwszy miesiąc wakacji. Gdy tylko o to zapytał, Furia pokiwał głową. Corinne natomiast wtrąciła swoje trzy grosze, twierdząc, że musiała zabrać Harry’ ego od mugoli, bo chłopak powinien umieć się bronić i być stosunkowo bezpieczny, a kryjówka Piratów była jedynym miejscem, gdzie chłopak mógł czuć się jak u siebie i jednocześnie dowiedzieć kilku przydatnych rzeczy.
Morgana milczała. Nie miała bladego pojęcia, czemu chłopak chciał, żeby poznała jego tajemnicę, ale nie zamierzała o to pytać. Odnosiła natomiast wrażenie, że dzieciak bawi się nią jak jakąś cholerną zabawką. Czy znał jej tajemnicę? Nie wiedziała, ale wydawało jej się, że mogło to być prawdą. Zwłaszcza, że William co trochę posyłał jej jakieś takie niepewne spojrzenia, jakby chciał się upewnić, że nikomu nie wygada jego małego sekretu.
- Co o tym myślicie? – zapytał Albus, kiedy już trójka Potterów opuściła gabinet.
Snape wzruszył ramionami.
- Teraz przynajmniej wiemy, czemu Potter pomógł Piratom. Jak to powiedział “rodziny się nie wybiera”.
- Jeden Potter to tragedia – mruknęła niespodziewanie Morgana. Odezwała się pierwszy raz od początku tej zaskakującej rozmowy. – Dwóch to grube przegięcie, a trzech to już koniec świata.
- O tak. – Zachichotał dyrektor. – Trzeba będzie mieć ich na oku. Zajmiecie się tym?
Potter miał rację, myślał Snape. Dumbledore rzeczywiście był manipulatorem. Z wprawą wirtuoza potrafił omotać wokół siebie każdego. Dlatego musieli się zgodzić na niewypowiedzianą prośbę.
***
Yennefer cały czas stała nieopodal chimery. Minęła już godzina, odkąd wyszła z gabinetu. Miała świadomość, że na lekcje to nauczyciele i Harry raczej nie zdążą, ale nie przejmowała się tym.
Przymknęła oczy. Hogwart nie był magicznym zamkiem, on sam w sobie był magią i dopiero teraz to do niej dotarło. Przez jej ciało przeszły przyjemne dreszcze, kiedy w krążącej w tych murach magii rozpoznała energię Harry’ ego.
Nie wiedziała ile czasu spędziła w takiej pozycji, wsłuchując się w rozmowy budynku, ale z odrętwienia obudziło ją szturchnięcie w bok. Rozejrzała się nieprzytomnie.
- I jak przyjęli wasze rewelacje? – zapytała dostrzegając Potterów.
- Trochę kłótni, jeszcze więcej niedowierzania, a wszystko to przyprawione subtelną nutką złośliwości. Było nadzwyczaj spokojnie – skwitował Harry.
- To dobrze, mój ty samobójco – mruknęła. – A teraz pasowałoby, żebyś w końcu poszedł na lekcje. I tak ominęły cię zaklęcia, a teraz, zdaje się, powinieneś uczyć się zmieniać żaby w motyle.
Chłopak wesoło pomachał jej przed nosem świstkiem pergaminu osobiście podpisanym przez dyrektora. Na kartce wyraźnie napisano, że chłopak został wezwany do Dumbledore’ a w związku z czym nie mógł zjawić się na zajęciach.
Kilka korytarzy dalej każde z nich poszło w swoją stronę.
_________________
*ASP – Aurorska Straż Przybrzeżna
Carmen Black (15:3
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 23:14, 18 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 20
Handlarz
Ron budził się powoli. Najpierw zaczęły do niego docierać pojedyncze wyrazy, a później całe zdania. Przewrócił się na prawy bok i otworzył oczy. Gdyby nie to, że leżał, widok, który zobaczył zapewne zwaliłby go z nóg.
Harry leżał na plecach. Na nim siedziała okrakiem Ginger, przyciskając mu do gardła nóż. Ręce trzymała mu nad głową w żelaznym uchwycie. Potter poruszył się niespokojnie, próbując zmienić pozycję, ale ciężar dziewczyny skutecznie mu to uniemożliwiał. Uniósł powieki, ale zaraz je opuścił, bo słońce świeciło mu prosto w oczy. Zamrugał kilka razy.
- Nigdy nie odpuścisz? – zapytał, patrząc na piratkę.
Pokręciła głową jeszcze mocniej dociskając nóż. Była jednak na tyle mądra, że nie próbowała go zabić.
- To się robi irytujące – wymamrotał Harry. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Pokazać ci sztuczkę?
Następne rzeczy wydarzyły się zbyt szybko, żeby Ron mógł je zarejestrować. W okolicach rąk Pottera rozbłysło błękitne światło, Ginger z piskiem chwyciła się za krwawiącą dłoń, a w międzyczasie chłopak zdążył odnaleźć swój sztylet i przejechać ostrzem po jej policzku.
- Wygrałem. – Uśmiechnął się.
- Na to wygląda.
Kobieta nie zdążyła nic zrobić, kiedy została zepchnięta z łóżka. Z wściekłością spojrzała na kuzyna, ale nic nie powiedziała.
- No co? – zdziwił się obłudnie. – To nie ja cię gwałcę.
Wygramolił się z pościeli i przez kilka minut grzebał w kufrze. W końcu wyciągnął z niego dwie fiolki. Zawartość jednej od razu wypił, a drugą dał dziewczynie. Zapewnił, że to nie trucizna i że specyfik został już przez niego wypróbowany, więc jest całkowicie bezpieczny dla zdrowia.
Kobieta powoli dźwignęła się do pozycji siedzącej. Wygodnie oparła się o ścianę i pociągnęła zdrowy łyk. Syknęła cicho, kiedy rany zaczęły się goić. Po chwili pozostały jedynie cienkie blizny, ale zniwelowała je machnięciem różdżki.
Harry spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta, a on naprawdę nie miał ochoty wstawać. Przeciągnął się leniwie i powoli ruszył w stronę łazienki. Gdy kwadrans później ją opuścił Ginger w ogóle nie ruszyła się z miejsca.
- Sadystka – mruknął.
- Za to ty jesteś prawdziwym przystojniakiem.
- Kokietka.
Wyszli ramię w ramię.
Ron leżał bez ruchu, aż w końcu zerwał się na równe nogi. Dopiero teraz dotarło do niego, że Harry i Ginger rozmawiali ze sobą, jakby znali się dość długo. Wątpił też, żeby zbieżność nazwisk była dziełem przypadku.
W iście ekspresowym tempie załatwił poranną toaletę i ubrał się. Dziesięć minut później biegł na błonia, gdyż tam, jak mu się wydawało, udały się śledzone przez niego osoby. Rzeczywiście, zauważył tam poszukiwaną dwójkę. Jednak to, czym się zajmowali było dość specyficznym zajęciem.
W odległości kilkudziesięciu metrów od Harry'ego w powietrzu unosiła się tarcza strzelnicza, do której ktoś przypiął karykaturę wężowego pyska Voldemorta. Przy chłopaku stała trójka piratów, w tym Ginger, zawzięcie coś mu tłumacząc. Ten co trochę kiwał głową wbijając wzrok w tarczę. Kilka minut później młodszy z mężczyzn pobiegł w stronę statku i przyniósł sporych rozmiarów skrzynkę.
Przez ponad godzinę Ron patrzył jak piraci męczą Harry’ ego nauką posługiwania się bronią. Nie miał pojęcia czemu chłopak to robi. Pamiętał, jak kiedyś Bill mówił coś o rewolwerach i karabinach, których w Egipcie było pełno. Ponoć były to przedmioty wyjątkowo niebezpieczne, a na posiadanie takowego potrzebne były specjalne zezwolenia, co wcale nie znaczyło, że ich ubywało.
Zaburczało mu w brzuchu, więc wycofał się do Wielkiej Sali. W drzwiach minął zaaferowaną czymś Yennefer. Wzruszył ramionami. Ostatnio w zamku wszyscy byli jacyś zabiegani. Z westchnieniem ulgi opadł na ławę i zabrał się za jedzenie tosta z dżemem.
Całe pomieszczenie było już wypełnione uczniami. Nie wiadomo skąd pojawił się również Harry, który jeszcze kilkanaście minut temu był na błoniach, ubrany w czarny bezrękawnik i tego samego koloru spodnie. Teraz miał na sobie zwykły szkolny mundurek.
Chłopak do nikogo się nie odzywał, bez słowa pochłaniając kanapki. Pogrążony we własnych myślach nawet nie zauważył, że Ron i Hermiona patrzą na niego z niepokojem. Wstał od stołu, a jego przyjaciele, niczym cienie, ruszyli za nim.
Przez jakiś czas kluczył po labiryncie korytarzy, ale ani razu nie użył tajnego przejścia. Zatrzymał się na piątym piętrze, obok portretu jakiejś starej kobiety płonącej na stosie. Nie musiał długo czekać na przyjaciół.
Zza załomu korytarza wybiegł rudzielec w towarzystwie brązowowłosej. Dobiegli do kolegi i zaczęli spazmatycznie łapać oddech. Dopiero po chwili odezwał się Ron.
- Co rano stało się w dormitorium? – zaatakował od razu.
- A co się miało stać? – zdziwił się obłudnie. – Słońce zaglądało przez okna, ptaszki ćwierkały…
- Nie udawaj durnia! – przerwał mu rozzłoszczony Ron. – Siedziała na tobie Ginger!
- Skoro wiesz co robiła, to czemu się głupio pytasz? – uśmiechnął się ironicznie. – Nie martw się, nie zgwałciła mnie.
- Kim ona dla ciebie jest, co? – wtrąciła Hermiona. W przeciwieństwie do Weasleya była wyjątkowo spokojna.
Wzruszył ramionami. Nie chciał kłamać, ale prawdy też nie zamierzał mówić, przynajmniej na razie.
- Jeśli wam powiem, będę musiał was zabić.
- Nie kłam –zirytowała się dziewczyna.
- To moja rodzina – powiedział w końcu. – Nie pytajcie jaka, bo jeszcze tego do końca nie rozgryzłem.
Oboje popatrzyli na niego w kompletnym szoku. Doskonale pamiętali, jak Harry mówił, że jedyną jego żyjącą rodziną są Dursleyowie. A tu taki psikus!
Do rozpoczęcia zajęć pozostało już niewiele ponad dziesięć minut, więc Hermiona pogoniła obu chłopaków w stronę Wieży Gryffindoru. Porwali swoje torby, czy jak w przypadku Harry’ ego plecak i pognali w stronę klasy. Dzisiaj zaczynali transmutacją.
***
Carmen znała Harry'ego na tyle dobrze, by wiedzieć, że chłopak coś knuje. Już od kilku dni chodził zamyślony i ciężko było się z nim porozumieć. Nawet teraz, kiedy siedział w sali zaklęć, myślami był gdzieś indziej.
Flitwick mówił o Zaklęciu Kameleona. Dziewczyna wiedziała, że chłopak powinien się na tym skupić, ale on bujał w chmurach, marząc o niebieskich migdałach. Otrząsnęła się z rozmyślań i zaczęła notować. Akurat spośród wszystkich zaklęć te iluzjonistyczne jej nie wychodziły.
Kiedy zadzwonił dzwonek odetchnęła z ulgą. Szybko wyszła na korytarz i tam zaczekała na Pottera. Złapała go za ramię i odciągnęła w bok. Przyjrzała mu się dokładnie i wcale nie spodobało jej się to, co zobaczyła.
Chłopak był blady, miał sińce pod oczami, a jego usta przybrały niemal śliwkowy kolor. Nie znała się na uzdrowicielstwie na tyle dobrze, żeby móc stwierdzić, co mu jest, ale nawet ona była w stanie rozpoznać symptomy zmęczenia.
Do kolejnej lekcji zostało jeszcze pięć minut, ale machnęła na nią ręką. Zdrowie Pottera było ważniejsze niż kolejny wykład Binnsa. Niewątpliwie wojny z goblinami miały dla ducha swój urok, ale jeśli słuchało się opowieści i bohaterskiej akcji Ulryka Tłustego po raz setny, to naprawdę mogło to znudzić.
Razem z ledwie żywym chłopakiem pokonała kilka korytarzy, aż w końcu dotarła do wejścia do Wieży Bractwa. Po drodze jakimś cudem udało jej się zebrać Pabla i Angel.
Kiedy już znaleźli się pod działaniem pętli czasu, usadzili chłopaka na jednym z foteli i zaczęli go wypytywać.
- Zmęczony jestem – powiedział w końcu. – Och, Angel, masz może eliksir na porost włosów?
- Jasne. Zaraz przyniosę. – Uśmiechnęła się.
Na kilka minut znikła w swoim laboratorium, a kiedy z niego wróciła niosła ze sobą dwie fiolki. Pottera poprosiła o przejście do jednego z bocznych pokoi. Sama zamieniła z Rose i Redem kilka słów. Oboje zbledli i ze zdziwieniem patrzyli na dziewczynę.
- Jesteś pewna? – wyszeptała Ślizgonka.
- Nie, ale zaraz wszystkiego się dowiem.
Weszła w te same drzwi, za którymi zniknął chłopak. Dotknęła jego czoła. Było lekko rozpalone, ale nie na tyle, by ją zaalarmować. Kazała mu się położyć, a potem kilkakrotnie przesunęła nad nim różdżką, mamrocząc pod nosem skomplikowane formułki.
Zaklęcie, którego użyła miało to do siebie, że pokazywało wszystkie odchylenia od normy, rysując na ciele pacjenta skomplikowane wzory. Linie zielone znaczyły, że wszystko jest w porządku; żółte były sygnałem alarmowym, jest źle, ale jeszcze nie tragicznie; czerwone miały symbolizować zaawansowane stadium choroby.
Przyjrzała się dokładnie rysunkowi nałożonemu na Pottera. Naszła ją ochota zakląć szpetnie, a potem złoić skórę temu kretynowi. Powstrzymała się, choć kosztowało ją to wiele wysiłku.
Oczy Pottera zaznaczone były na różowo, ale nie przejęła się tym. Jego wada wzroku była zaawansowana i nie dało się jej zniwelować, choć przydałyby mu się nowe, mocniejsze okulary. O wiele bardziej zaniepokoiły ją pomarańczowe linie układające się równolegle do jego żył. Kolor najbardziej intensywny był w okolicach głowy.
Wiedziała, co to znaczy. Jeden z jej kolegów w Defiksie miał ten sam problem. Jego, niestety, nie udało się uratować, ale dla Pottera była jeszcze szansa.
Podała mu eliksir na porost włosów i kazała wypić dwa łyki. To wystarczyło, żeby nie zaczął przypominać małpy. Podała mu jeszcze środek nasenny, mugolskie krople ziołowe rozcieńczone w wodzie.
- Wyśpij się. Masz czas, jesteśmy pod pętlą – powiedziała wychodząc z pomieszczenia.
Gdy wróciła do salonu była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Zaklęcie, którego użyła wyciągało energię z rzucającego, ale ona dodatkowo martwiła się o Gryfona. Ten kretyn w ogóle o siebie nie dbał, sypiał po kilka godzin dziennie, a i to tylko dlatego, że organizm odmawiał posłuszeństwa. Przypuszczała, że jeszcze trochę i zapadnie w śpiączkę, niczym niedźwiedź. Prześpi połowę swojego życia, a kiedy już się obudzi to tylko po to by stwierdzić, że życie jest do dupy i nie warto chodzić po świecie.
- I co? – od razu zapytała Carmen.
Angel spojrzała na nią zmęczonym wzrokiem.
- Być może nie mam uprawnień, żeby o tym mówić – odezwała się – ale wydaje mi się, że Harry jest ćpunem. Co bierze i w jakich ilościach – nie mam pojęcia.
- Jest jakiś sposób, żeby to sprawdzić? – wtrącił Pablo.
- Jest, ale jeszcze nigdy tego nie robiłam. Trzeba pobrać mu krew, a potem zrobić testy toksykologiczne.
- Więc, na co czekasz?
Dziewczyna wzięła głęboki oddech, z laboratorium przywołała dwie fiolki i z powrotem weszła do pokoju, w którym w najlepsze spał Furia. Przytknęła różdżkę do palca wskazującego jego lewej dłoni. Wypowiedziała inkantację i przez jakiś czas patrzyła, jak krew spływa do mniejszej fiolki. Ranę zasklepiła jednym prostym zaklęciem, po czym powtórzyła te same czynności pobierając krew z żyły.
Przez kolejne cztery godziny nie wychodziła z laboratorium. Była na nogach już od dobrych dziesięciu godzin, z czego prawie połowę spędziła nad parującym kociołkiem, z którego wydobywała się niezbyt przyjemna woń. Zacisnęła usta powstrzymując wymioty. Eliksir był już niemal gotowy. Rozlała go do dwóch złotych czarek, a do każdej z nich wkropiła kilka kropel krwi z dwóch różnych fiolek.
Dopiero po kilkunastu minutach podeszła bliżej i dokładnie zbadała oba wywary. Oba miały kolor delikatnego błękitu. Nad nimi unosiła się blada mgiełka poprzecinana złotymi nitkami energii.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Harry, na szczęście nie był uzależniony, a jego zły stan zdrowia spowodowany był zwykłym przemęczeniem, które próbował leczyć Eliksirem Wzmacniającym. Niestety, specyfik ten używany w zbyt dużych ilościach powodował kłopoty z krążeniem, a w skrajnych przypadkach – śmierć.
Zmarszczyła brwi, kiedy dotarło do niej coś jeszcze. Jednym ze składników zażywanej przez chłopaka mikstury była belladonna – środek uzależniający po zbyt długim przyjmowaniu.
Wróciła do salonu i z westchnieniem ulgi opadła na fotel. Z wdzięczności przyjęła od Carmen butelkę piwa kremowego.
- Sugerowałabym długi odpoczynek – powiedziała w końcu. – I odstawienie na bok wszelkich eliksirów, nawet lotnych.
- Mówże po ludzku! – zirytowała się Ślizgonka.
- Harry zatruł swój organizm belladonną, obecną w Eliksirze Wzmacniającym, który z kolei dość często zażywa z powodu notorycznego przemęczenia. Przypuszczam, że taka sytuacja ciągnie się już co najmniej od miesiąca.
- To znaczy?
- Ni mniej nie więcej tyle, że jakakolwiek dodatkowa ilość eliksirów mogłaby go zabić.
- No to, kurczę, mamy problem – skwitował Pablo.
Pozostała dwójka pokiwała głowami.
***
Harry budził się powoli. Jego umysł nie funkcjonował jeszcze na tyle dobrze, żeby dotarło do niego, gdzie się znajduje. Dopiero kiedy senny całun całkowicie z niego opadł, przypomniał sobie przerażenie w oczach Angel.
Zmarszczył brwi, zastanawiając się, co mogło aż tak przestraszyć dziewczynę. Doszedł do wniosku, że to najprawdopodobniej on był tego powodem, ale nie miał pojęcia czemu.
Powoli wstał z wyjątkowo wygodnego łóżka i rozprostował zastane mięśnie. Czuł dziwny ucisk w okolicach serca, ale zignorował go. Bynajmniej nie miał zamiaru skarżyć się z byle powodu, a teraz nie było jeszcze tak źle. W czasie ostatnich kilku tygodni miewał znacznie gorsze ataki, zwłaszcza po sesjach, kiedy wnikał w umysł Czarnego Pana i pozostając nie wykrytym przysłuchiwał się zebraniom Śmierciożerców, na które nie dostawał zaproszenia.
Przeszedł do salonu i usiadł na jednym z foteli. Popatrzył na blade twarze Smoków, pytająco uniósł brew.
Powiedzieli mu wszystko, a on, co najciekawsze, nie zareagował. Siedział tylko i bezmyślnym wzrokiem patrzył w przestrzeń. Co chwilę marszczył brwi, jakby zastanawiając się nad czymś.
- Czyli wychodzi na to, że mam na siebie uważać, bo nawet Eliksir Pieprzowy może okazać się dla mnie trucizną?
Angel pokiwała głową. Pocieszyła go, twierdząc, że oczyszczenie jego organizmu z toksyn i belladonny potrwa co najwyżej tydzień, może dwa. Uśmiechnął się blado.
Sen bez wątpienia mu służył. Zwłaszcza po kilku nocach, kiedy zapadał w najwyżej dwugodzinne drzemki. Przysiągł sobie, że na razie da sobie spokój ze szpiegowaniem Gadziny.
***
Piątkowe lekcje skończył o czternastej. Poszedł na obiad, porozmawiał chwilę z Ronem i Hermioną, a później wymigując się bólem głowy opuścił pomieszczenie. Pod portretem Grubej Damy spotkał się z Ginger, Martinem i Yennefer.
Wypowiedział hasło i weszli do Pokoju Wspólnego, a potem do dormitorium chłopców z siódmego roku. Zamknęli drzwi silnym zaklęciem zamykającym, a potem rozsiedli się na łóżkach.
Pirat spojrzał na Pottera spod uniesionych brwi.
- Dobra, młody, skoro już tu jesteśmy, to mógłbyś wyjaśnić nam, czemu, do diaska, chcesz upodobnić się do dziwki.
- Nie do dziwki, tylko do Jesse’ ego Greena – odpowiedział spokojnie. Sam fakt, że z Jesse’ ego uczynił chłopca do towarzystwa niemal zupełnie mu umknął. – Mam dziś kolację w towarzystwie, że się tak wyrażę, ludzi idących prawem na lewo.
- Co? – zdziwiła się Yennefer.
- No, Max chciał, żebym towarzyszył mu w czasie pertraktacji z panem Yamamoto.
- Skoro tak, to musimy cię jakoś porządnie ubrać – z rozbawieniem stwierdziła Corinne. – Tylko jak wyjaśnisz zielone włosy?
Harry uśmiechnął się drwiąco, machając w powietrzu różdżką i mamrotając pod nosem inkantację. Po chwili jego włosy sięgały już połowy pleców i związane były w kucyka. Niestety, eliksir miał tę fatalną właściwość, że rosły wszystkie włosy, nie tylko te na głowie. Brody i reszty nadmiernego owłosienia pozbył się już wcześniej.
- Zaklęcia Reda działają perfekcyjnie. – Uśmiechnął się. – Jeszcze trochę i będziemy mieć całkiem niezłego Iluzjonistę.
- Albo kolejnego fanatyka pokroju Kruka – ponuro powiedziała Vipera. – Ale nie mówmy teraz o tym. Otwórz kufer to poszukamy w nim jakiegoś stosownego odzienia, a Martin zrobi ci w międzyczasie fryzurę.
Potter podszedł do stojącego przy łóżku kufra i otworzył czwarty zamek. Wymamrotał pod nosem hasło dezaktywujące dodatkowe zaklęcia antywłamaniowe, jakby miał tam co najmniej górę złota, którą koniecznie trzeba chronić. W rzeczywistości, co stwierdził już kilka dni wcześniej, spokojnie mógłby otworzyć aptekę, bo w jednej z przegród miał sporo eliksirów, które, o ile nie pomylił się w obliczeniach, opiewały na dość dużą sumkę.
Dźwignął się z klęczek i niepewnie spojrzał na dziwnie uśmiechającego się Martina.
- Jesteście pewne, że on nie zrobi ze mnie potwora?
- Absolutnie – powiedziała Ginger. – To taki nasz lokalny fryzjer. Zresztą, on sam ci to wytłumaczy, a teraz pospieszcie się, dochodzi czwarta.
Kiedy Potter i pirat znikli w drzwiach łazienki obie kobiety zabrały się do przeszukiwania kufra. Raz po raz wyrzucały kolejne części garderoby. To było zbyt stare, te spodnie zdecydowanie się nie nadawały, tamte były zbyt szerokie, ta koszula była pożółkła, tamta miała zły fason.
W tym samym czasie pod drzwiami dormitorium stał Ron i Seamus. Usiłowali dostać się do środka, ale drzwi były zamknięte na cztery spusty. Najciekawsze było to, że nawet zmasowany atak z dwóch różdżek nie przyniósł spodziewanego efektu. Wejście do sypialni było zablokowane na amen.
Wzruszyli ramionami i wrócili do Pokoju Wspólnego. Weasley dosiadł się do Hermiony i przez chwilę przyglądał się, jak ta czyta podręcznik do eliksirów. Co chwilę notowała coś w trzymanym na kolanach zeszycie – prezencie urodzinowym od Luny.
Dziewczyna wydawała się być tak pochłonięta lekturą, że nie zauważyła chłopaka. Westchnął, rozglądając się dookoła. Neville’ a nigdzie nie było, ale ten często znikał ostatnimi czasy. Często jego nieobecności pokrywały się ze znikającym na całe godziny Harrym. Przestał się tym przejmować, kiedy obaj dobitnie wyjaśnili mu, że przygotowują pewien projekt dla Morgany. Właśnie, Morgany. Nie przypominał sobie, żeby Harry kiedykolwiek nazwał kobietę mianem “pani profesor”.
Właśnie miał zaproponować Deanowi albo Seamusowi partyjkę szachów, kiedy z góry zaczęły dobiegać podejrzane odgłosy. Wśród nich królował śmiech i niemal histerycznie wykrzykiwane oskarżenia w stronę niewidzialnego nadawcy. Zdania typu: “On chce mi odgryźć ucho!”, czy “Zabierzcie ode mnie tego zboczeńca!” albo “Ja tego nie założę!” przeplatały się z cichszymi, choć zapewne złośliwymi odpowiedziami, bo po każdej przerwie ten sam głos, który wykrzykiwał oskarżenia wybuchał potokiem bluzg, których nie powstydziłby się habsburski marynarz.
Yennefer spojrzała na stojącego przed nią chłopaka. Martin naprawdę się postarał. Harry miał teraz jasne włosy, nie blond i nie brąz, określiłaby je mianem miodowego, z kilkoma ciemniejszymi i jaśniejszymi pasemkami. Z tyłu sięgały karku, a z przodu były wycieniowane, tylko grzywka opadała na prawą stronę i zasłaniała bliznę, którą zresztą potraktowano odpowiednim zaklęciem po uprzednim zamaskowaniu jej podkładem należącym do Corinne.
Kobieta uśmiechnęła się, nanosząc na usta chłopaka cieniutką warstwę pomadki z dodatkiem ziółek usypiających. Jemu nic nie groziło, ale gdyby tylko ktoś próbował go całować obudziłby się dopiero po dwudziestu czterech godzinach. Z olbrzymim bólem głowy.
Wzbraniał się przed tym, a jakże, ale szybko wyjaśniono mu cel takiego zabiegu. Miał do wyboru: dać się zgwałcić, albo uśpić napastnika.
Kiedy był już ubrany, Martin wcisnął mu na lewe przedramię szeroką, złotą bransoletę pokrytą runami. Wzruszył ramionami, kiedy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- To talizman, tym razem prawdziwy. Gdyby pytali to zawsze możesz powiedzieć, że dostałeś od zadowolonego klienta. I jeszcze jedno, jeśli zrobi się gorąco powiedz: Portus, a potem miejsce docelowe. Najlepiej, żeby była to Czarna Zora, ale równie dobrze możesz wybrać Nokturn.
- Co? – zapytał Harry.
- Myślisz, że dawałbym ci bezużyteczną błyskotkę? – obłudnie zdziwił się pirat.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo – wymamrotał.
- Piąta – przypomniała Vipera. Zmieniła się w węża i owinęła wokół nadgarstka Ginger. Wolała nie ryzykować, że ktokolwiek zobaczy ją wśród Gryfonów.
Drzwi zostały otworzone i Harry wyszedł, niepewnie oglądając się za siebie. Zobaczył uniesione w górę kciuki i usłyszał syk Vipery, która życzyła mu powodzenia i upojnej nocy. Spiorunowałby ją wzrokiem, gdyby nie to, że była bezpiecznie ukryta pod rękawem dżinsowej kurtki.
W Pokoju Wspólnym było niewielu uczniów, ale przemknął się na tyle cicho, że nie został zauważony. Rona i Hermionę spotkał dopiero przy schodach, kiedy szli na kolację. Była w końcu za kwadrans szósta, więc musiał się pospieszyć, jeśli nie chciał się spóźnić.
Żadne z nich go nie poznało, co zresztą było mu na rękę. Wolał uniknąć gradu pytań odnośnie stosowności jego ubioru. Niestety, Malfoy miał lepszy zmysł obserwacji niż dwójka Gryfonów.
- No, no, no, Potter. – Uśmiechnął się drwiąco. – Kto by pomyślał, że zaczniesz ubierać się aż tak prowokująco.
- Kto by pomyślał, że zaczniesz zwracać na mnie uwagę. Czyżby jakieś zbereźne rzeczy chodziły ci po tej pustej główce?
Ron i Hermiona odwrócili się jak na zawołanie. Widzieli tego chłopaka wcześniej, ale nie zwrócili na niego uwagi. Dopiero teraz, kiedy blondyn się odezwał rozpoznali w nim głos Harry’ ego.
Dziewczyna obrzuciła go wzrokiem od stóp do głów. Wyglądał zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Miał na sobie obcisłe, czarne dżinsy artystycznie podarte w kilku miejscach, z czego największe dziury były na kolanach. Do tego założył białą koszulę z krótkim rękawem i kilkoma odpiętymi guzikami. Na nogach niezmiennie królowały glany. Lewą rękę oplatała szeroka, złota bransoleta, a na szyi znajdował się rzemyk z krzyżykiem.
Martin i Ginger już od dłuższej chwili przyglądali się rozwojowi wypadków. Najchętniej w ogóle by się nie wtrącali i poobserwowali jakąś ciekawą walkę, bo ta na pewno by nastąpiła. Wokół Potter i Malfoya zebrała się już spora grupka ludzi, a chłopakowi zostało jeszcze pięć minut do spotkania w jednej z londyńskich restauracji.
- Jesse! – krzyknął głośno Martin.
Kiedy Harry odwrócił się w jego stronę, rzucił mu swoją kurtkę. Tą samą, którą chłopak pożyczył w wakacje. Potter zaśmiał się cicho, a potem pędem ruszył w stronę drzwi.
***
Max był nieco zdziwiony niecodziennym wyglądem Pottera, ale nie skomentował głośno, choć kilka uwag cisnęło mu się na usta. Nawet on musiał przyznać, że Harry zaskoczył go pojawiając się w takim stroju.
Tymczasem chłopak od razu przeszedł do sedna. Potrzebował dużo drewna, a na co, to już nikogo nie powinno interesować. Sam jednak nie mógł się tym zająć, więc postanowił poprosić o pomoc Maxa. Mężczyzna po chwili wahania zgodził się załatwić potrzebną ilość już na niedzielę bądź poniedziałek.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyło powiedzieć blondynowi, że zdradzi kilka jego tajemnic policji i osobiście pomoże Braunowi wyplątać się z układów. Chyba rzeczywiście miał w sobie więcej ze Ślizgona niż mu się wydawało.
Razem z Maxem weszli do restauracji, mieszczącej się w Bristolu. Wnętrze było przyjemne, stylizowane na epokę wiktoriańską, choć mnóstwo małych stolików raczej tu nie pasowało. Od razu skierowali się w stronę loży dla VIP-ów.
Mężczyźni przywitali się ze sobą, ale Harry’ ego pominięto. Nie dziwił im się, w końcu udawał dziwkę.
Pan Yamamoto nie był wysoki ani przystojny. Był pucułowaty, włosy – za młodu zapewne bujne – teraz cofnęły się i lekko posiwiały, na twarzy gościło kilka zmarszczek, zwłaszcza w okolicach zewnętrznych kącików oczu i dookoła ust. Wyglądał na dobrego człowieka, który z przestępstwami ma tyle wspólnego co hipogryf z małpą.
Towarzyszyło mu dwóch groźnie wyglądających jegomości w czarnych garniturach. Obaj, podobnie jak ich pracodawca, byli Japończykami. Nosili zaciemnione okulary, a z uszu sterczały im białe kabelki słuchawek, połączonych z mikrofonami ukrytymi pod krawatami.
Tak samo prezentowali się albinosi, tyle, że ubrani byli na biało.
Daisuke Yamamoto zwykł nazywać się biznesmenem, uprzejmie pomijając kwestię szefowania Yakuzie. Uważał się za człowieka przenikliwego i chyba rzeczywiście umiał zaglądać w ludzkie serca. Nie dosłownie, oczywiście. Po prostu w oczach potrafił dostrzec targające człowiekiem emocje. Oczy są zwierciadłem duszy – jak mawiała jego matka.
Był pewien, że Max i Sam czują przed nim respekt i może nawet strach. Nie na nich jednak skupiał swoją uwagę. O wiele bardziej interesował się chłopakiem, który przyszedł w towarzystwie tego pierwszego. Ile mógł mieć lat? Na pewno nie więcej niż dwadzieścia, chociaż z pewnością był dużo młodszy.
Młodzieniec patrzył na Daisuke, ale jego wzrok nie był przepełniony lękiem, raczej chłodną obojętnością. Jedyną rzeczą, jaka zdradzała, że nastolatek jest żywym człowiekiem, a nie lalką z porcelany, była miarowo unosząca się klatka piersiowa i mrugające co chwilę powieki.
- To twoja nowa zabawka? – zwrócił się do Maxa. – Nie wiedziałem, że przerzuciłeś się na dzieci.
- No popatrz, ja też nie.
Znowu zapanowała niezręczna cisza.
- Skąd go wytrzasnąłeś? – zapytał ponownie Daisuke. Chłopak coraz bardziej zaczynał go interesować. Zdawało się, że w ogóle nie zwraca uwagi na toczącą się rozmowę.
- Sam się wytrzasnął – wymamrotał mężczyzna. – Przypadkiem spotkałem go na ulicy.
Harry uśmiechnął się ironicznie. Jeśli nasłanie kilku drabów i zapakowanie go do samochodu było przypadkiem, to on był święty. Miał ochotę prychnąć, ale powstrzymał się.
- Zdaje się, że twój chłopczyk pokazuje pazurki. Nie utemperujesz go? – obłudnie zdziwił się Yamamoto. – Na twoim miejscu już dawno pokazałbym mu, że takich ludzi, jak ja czy ty, darzy się szacunkiem. Najlepiej, gdyby dostał porządnie po tyłku…
Potter widział na twarzy Japończyka delikatny uśmiech prowokatora. Czyli jednak nie był tak do końca uprzejmy.
- Daj mi go na godzinę, a ja ewentualnie zgodzę się na warunki naszej umowy. Powiedzmy, że będziesz pośredniczyć w handlu opium.
Furia uniósł w zdziwieniu brew. W dzisiejszych czasach raczej niewielu ludzi korzystało z tego zioła. Popularniejsza była marihuana czy haszysz. Jeden z albinosów przesunął się w jego stronę i szeptem wyjaśnił, że o narkotyki szeroko rozumiane toczy się właśnie spór.
- Chyba nie sądzisz, że się na to zgodzimy – wtrącił Samuel. – Chłopak nie jest obiektem licytacji.
- Dam wam pięćdziesiąt procent z zysków – kusił dalej.
- Jakkolwiek kusząca wydaje się to propozycja, muszę odmówić – powiedział Max. – Chłopak nie jest niczyją własnością i jest tu tylko dzięki swojej uprzejmości. A pan, panie Yamamoto zasługuje na niezbyt pochlebne sądy. Przejdźmy może do interesów.
Daisuke skinął głową. Już teraz byłby w stanie zgodzić się na zacieśnienie współpracy między “firmami”. Był przekonany, że bracia nadawali się do jego planów. Obaj najwyraźniej lubili chłopaka, tylko jak on miał na imię? Nie przypominał sobie, żeby mu je zdradzili, ale to nie było ważne.
Harry nie słuchał. Był przyzwyczajony do tego, że zawsze mówi się o nim w trzeciej osobie, nawet jeśli był w pobliżu. To irytowało, owszem, ale dało się przetrzymać.
W czasie dwóch kolejnych godzin Harry zdążył usadowić się pomiędzy Maxem i Samuelem. Popijał zamówioną przez jednego z nich herbatę. Ze znudzeniem przysłuchiwał się rozmowie toczonej przez mężczyzn.
W końcu udało się. Dobili targu. Harry niedostrzegalnie odetchnął z ulgą. Skinieniem głowy pożegnał się z Japończykami. Max zaproponował, że odwiezie go do domu, na co chłopak z chęcią przystał. Dochodziła dopiero dziewiąta, ale jazda przez zatłoczone miasto mogła trochę potrwać. Poza tym, nie miał zamiaru wracać dziś do Hogwartu.
***
Hermiona i Ron siedzieli w Pokoju Wspólnym. Dochodziła już dziesiąta, a Harry ciągle się nie pojawił. W pomieszczeniu zaczynało robić się tłoczno, przychodzili kolejni, zaspani Gryfoni.
Wszystkie głowy odwróciły się w stronę wejścia, kiedy portret się uchylił. Przez dziurę wszedł ten sam chłopak, który wczoraj wieczorem został nazwany Jesse’ em. Zaraz za nim wbiegła Ginger z niezbyt zadowoloną miną.
- Co się gapicie? – warknęła w stronę zszokowanych uczniów. – Człowieka nie widzieliście?
Chłopak zatrzymał się na schodach prowadzących do dormitorium chłopców.
- Zaczekaj tu. Muszę się przebrać.
- Po co? W takim stroju ci ładniej.
- Śmierdzę papierosami i tanim winem. A teraz pozwól mi w spokoju się odprężyć, złotko.
- Jeszcze raz…
- Tak, tak, wiem. Zabijesz, poćwiartujesz a resztki rzucisz Gadzinie na pożarcie. Życzę powodzenia.
Zanim pani kapitan zdążyła cokolwiek zrobić, ten już zniknął za rogiem. Corinne opadła na najbliższy fotel. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy to właśnie tak jest mieć młodszego brata. Upierdliwe to-to, wredne i zawsze szuka dziury w całym.
W ciągu kolejnych kilkunastu minut nikt nie odezwał się ani słowem. Nawet kartki nie szeleściły, jakby jej obecność powodowała zatrzymanie czasu. Bali się jej, była tego pewna. Zastanawiała się tylko, czy może dotarły do nich plotki o jej wybrykach, czy też słyszeli historie o niej opowiadane przez aspeków. Stawiała na to drugie.
Coś wylądowało na jej kolanach. Uniosła powieki, patrząc w roześmiane oczy Harry’ ego, tym razem wyglądającego jak rasowy Potter. Spojrzała na rzecz, którą rzucił na jej nogi. Dwie magiczne płyty kompaktowe jej ulubionych zespołów. Czarodzieje z Pustkowia, grający coś na pograniczu metalu i ostrego rocka oraz Piekielni Kochankowie ze swoimi zmysłowymi balladami do ciężkich brzmień gitar i bębnów. W ramach promocji Harry dorzucił najnowszy singiel Fatalnych Jędz.
- Jak? Przecież Jędze jeszcze nie wydały tego kawałka.
- Sprostowanie. Wydały, ale nie wszedł do sprzedaży.
- Więc jakim cudem to zdobyłeś?
Uśmiechnął się jak jakiś diablik. Jego oczy zamigotały rozbawieniem.
- Czasami dobrze jest nazywać się Harry Potter – powiedział, jakby to miało wyjaśniać całą sprawę. – Och, jeszcze to.
Podał jej kartkę papieru z zapisaną datą, godziną i miejscem spotkania. Miała się tam udać i odebrać zamówienie, po uprzednim pokazaniu świstka, bo tylko w ten sposób można było zweryfikować osobę, która ją przysłała.
- A teraz spływaj. Trafisz do wyjścia, mam nadzieję?
- Aż tak głupia nie jestem.
Chłopak skinął głową, choć pod nosem wymamrotał kilka słów, które brzmiały, jakby: “Z tym bym polemizował”. Ginger spojrzała na niego spod uniesionych brwi, ale Harry zaczął udawać, że ogląda sufit.
- Co tam jest takiego ciekawego? – zdziwiła się Corinne.
- Mucha.
- Dobrze się czujesz? – Udała zaniepokojenie. – Brałeś coś? Piłeś? Paliłeś?
- Nie jestem ćpunem, jeśli o to pytasz. A ty, zdaje się, miałaś znikać.
Pokiwała głową opuszczając pomieszczenie. Harry usiadł w fotelu i rozejrzał się dookoła. Wszystkie twarze były wpatrzone w niego, jakby co najmniej był Ministrem Magii.
- No, pytajcie.
Grad pytań zasypał go do tego stopnia, że nie był w stanie zdecydować, na które powinien najpierw odpowiedzieć. Uciszył ich i poprosił, żeby mówili mniej chaotycznie, co też niezwłocznie uczynili.
W czasie, kiedy chłopak odpowiadał, szerokim łukiem omijając prawdę, trójka nastolatków patrzyła na niego z zainteresowaniem. Ron, Hermiona i Dean woleli przeanalizować jego zachowanie i dopiero wtedy przystąpić do ataku.
W ciągu godziny ciekawość uczniów została zaspokojona do tego stopnia, że rozeszli się po całej szkole, żeby poinformować przyjaciół o nowej sensacji. Furia nie przejmował się tym. Powiedział im tylko kilka najmniej istotnych faktów.
Ginger poznał w wakacje, przez przypadek, oczywiście. Wpadli na siebie w Londynie, kiedy ukrywał się przed Śmierciożercami, którzy chyba do tej pory nie wybaczyli mu ucieczki z ich lochów. Zaczęli ze sobą rozmawiać i tak się zagadali, że było już grubo po północy, kiedy zorientowali się, że pora wracać. Niestety, motel, w którym zatrzymał się Harry był już zamknięty, więc Ginger zaproponowała, że go przenocuje. Potem sprawy potoczyły się dość szybko i nie warto o nich wspominać. Faktem jest, że spędzili w swoim towarzystwie cudowny miesiąc i to w czasie niego Harry dowiedział się kilku rzeczy na temat żeglugi i nauczył się teleportować.
Hermiona podeszła do niego i spojrzała mu w oczy. Już zamierzała zacząć mówić, kiedy portret odsunął się i do środka wszedł Neville. Chłopak wyglądał na zmęczonego, z nosa ciekła mu krew, a pod okiem miał śliczne limo. Harry uśmiechnął się do niego, na co ten odpowiedział podobnym grymasem.
Panna Granger wciągnęła głośno powietrze. Longbottom wyglądał, jakby zderzył się z rozpędzonym pociągiem.
- Z kim się pobiłeś, Neville? – zapytał ostrożnie Dean.
- Nieważne – wymamrotał.
W międzyczasie Harry zdążył odwiedzić swoje dormitorium i przynieść ze sobą kilka rzeczy. Podał chłopakowi fiolkę z Eliksirem Regenerującym. Kiedy ten opróżnił ją do połowy zabrał się za smarowanie jego mocno już fioletowego oka. Na skórze pojawiła się dość spora ilość buro-zielonej mazi, którą zabezpieczył kawałkiem gazy.
- Zmyj za dwadzieścia minut i postaraj się, żeby przez ten czas siedzieć z dala od światła słonecznego.
- Co to miało być? – zapytała mocno już zirytowana dziewczyna. – Czemu Neville tak wygląda i czemu go opatrywałeś?
- Wolałabyś, żeby poszedł do Pomfrey? Zaraz zaczęłyby się pytania. A opatrywałem go, bo to mój kumpel i ktoś musiał to zrobić.
- A skąd miałeś eliksiry?
- Z Kwatery, głównie.
Dziewczyna skinęła głową, ale nie wyglądała na przekonaną. W zeszłym roku to Harry znikał, a teraz Neville wybywa na całe godziny, a czasem przez cały dzień nie można go uświadczyć. Coś się działo. Chciałaby wiedzieć, co.
Ron i Dean nie brali udziału w wymianie zdań. Cały czas obserwowali uważnie obu kolegów, ale Thomas większą uwagę zwracał na Harry'ego. Gryfon zachowywał się inaczej niż na ich szóstym roku. Ba, wyglądał, jakby pod koniec czerwca zupełnie nic się nie wydarzyło. Śmiał się, żartował i, przede wszystkim, znał Piratów.
Deana uderzyło coś jeszcze. Kurtka, którą chłopak ciągle miał na sobie na pewno nie była jego własnością. Oczywiście, Thomas wiedział, że należała ona do Martina, ale nie to było problemem. Tym było to, że takie samo okrycie wierzchnie miał Jesse Green, o którym ostatnimi czasy było głośno wśród mugoli.
- Harry, znasz może Jesse’ ego Greena? – zapytał.
- Jasne. Siedzi przed tobą.
- Ty? – zdziwił się.
- Ja. Czy to w czymś przeszkadza?
Thomas pokręcił przecząco głową. To wybór Harry’ ego, czy chce się zadawać z mugolskimi gangami. Dean wolałby, żeby kolega tego nie robił, ale nie powiedział ani słowa.
Tym razem pałeczkę przejęła Hermiona, ale Ron wiernie jej sekundował, od czasu do czasu wtrącając jakiś komentarz. Oboje chcieli wiedzieć, skąd Harry tak naprawdę zna Ginger, ale ten uparcie milczał.
- Powiem wam, ale nie tutaj – zdecydował w końcu.
Przeszli do dormitorium. Rozsiedli się na łóżku Harry’ ego.
- Więc? – zaczęła Hermiona. – Kim dla ciebie jest Ginger?
- Kuzynką. Jej ojciec był kuzynem mojego ojca. Poznaliśmy się w wakacje i od tej pory trzymamy razem. A teraz obiecajcie, że ta wiedza pozostanie tylko waszą.
- Jasne, nie ma sprawy – odezwał się Ron. – A jakie ona ma właściwie włosy? Bo chyba nie fioletowe?
- Ponoć rude, ale odkąd ją znam zawsze miała na głowie fiolet.
Rozmawiali jeszcze przez jakiś czas.
Hermiona teraz wiedziała już, czemu chłopak nie pozwolił Aurorskiej Straży Przybrzeżnej na aresztowanie Piratów. W końcu wśród nich miał kuzynkę i prawdopodobnie jedyną żyjącą rodzinę od strony ojca.
Ron pamiętał z opowieści mamy, że Potterowie zawsze mieli silną potrzebę bronienia swojej rodziny. Niestety, wszyscy, którzy nosili to nazwisko potrzebowali też rozładować napięcie, które uzewnętrzniali robiąc sobie i innym dowcipy, niekiedy zakrawające na perwersję, jak twierdziła pani Weasley. Cokolwiek miałoby to znaczyć, Ron domyślał się, że najbliższe dni, a może tygodnie będą obfitować w mnóstwo zabawnych sytuacji.
_________
*aspek – pracownik Aurorskiej Straży Przybrzeżnej.
Carmen Black (11:47)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 0:13, 19 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
Zaloguj się
E-mail
OnetHasło
Niepoprawne dane
Objaśnienia
Loguj się bezpiecznie Zapomniałem hasła
Anuluj
Błogosławieni niech będą cierpliwi, albowiem dla nich jest ten rozdział. Życzę miłego czytania.
Pozdrawiam,
Carmen Black
ROZDZIAŁ 21
Klub Pojedynków
Wieść o tym, że Harry zna piratów nieco lepiej niż z opowieści stała się, tak jak przypuszczał chłopak, sensacją. Nikogo nie dziwiło już, że rozmawiał z Ginger, choć ich konwersacje przypominały raczej kłótnie. Tylko nieliczni byli w stanie rozszyfrować, o co chodzi w ich wymianie zdań.
Od pamiętnego dnia, w którym Potter ogłosił swoją znajomość z Corinne minęło już sporo czasu. Najwięcej kontrowersji wzbudzał sam fakt, że Ginger pozwalała Gryfonowi się obrażać, oczywiście nie pozostając dłużną.
Snape i Morgana dziwili się, że Hogwart jeszcze stoi, skoro na jego terenie przebywała aż trójka Potterów. Wbrew wszelkim mrocznym prognozom Mistrza Eliksirów, Will praktycznie nie schodził ze statku, zajmując się jego naprawianiem, jego córka natomiast była nieustannie pilnowana przez kuzyna i Martina.
Ron, Hermiona, Dean i Ginny uważnie obserwowali kolegę. Każdy miał ku temu inny powód, ale jedno było pewne: chłopak się zmieniał, a oni musieli dowiedzieć się, co dokładnie powodowało taki stan rzeczy. Dwójka Weasleyów i panna Granger jakoś wątpili, żeby samo pokrewieństwo z piratami miało na niego aż tak duży wpływ. Tylko Dean patrzył na niego lekko przestraszonym wzrokiem.
Draco Malfoy obserwował. Chyba po raz pierwszy w życiu skupił się na czymś tak bardzo, że przestał docinać szlamom i odizolował się od Crabbe’a i Goyle’a. Wszystkie wolne chwile poświęcał na śledzenie Pottera, ale ten ciągle gdzieś znikał.
Ślizgon właśnie wracał z biblioteki do Pokoju Wspólnego, kiedy natknął się na Pottera i jego towarzyszy. Było to o tyle dziwne, że w tej części lochów rzadko widywało się kogoś więcej niż Ślizgonów. Ukrył się we wnęce bynajmniej nie dlatego, żeby podsłuchiwać. Malfoyowie nigdy nie podsłuchują – oni poszukują odpowiedzi.
- I co z tym zrobisz? – usłyszał głos Pottera. – Te durnie czekają po drugiej stronie jeziora, a wy, żeby się stąd wyrwać, musicie nabrać rozpędu.
- Jak to co zrobię? – mruknęła Ginger. – Małą dywersję, jak zwykle. Walniesz paroma Avadami, paru innym poucinasz łby…
- A później dostanę milutką celę w Azkabanie, o ile wcześniej szarańcze nie zechcą sprawdzić, jak długo jestem w stanie wytrzymać ich pieszczoty.
Więcej Draco nie usłyszał. Ktoś chwycił go za ramiona i pociągnął w stronę zgromadzenia. Chłopak próbował się wyrwać, ale niestety, przeciwnik był zbyt silny.
- Patrzcie co znalazłem. Kret podsłuchiwał.
Potter spojrzał w ich stronę ze znudzoną miną.
- Raczej Fretka. I przestań mówić monosylabami, Martin.
Ginger wybuchła śmiechem. Wszyscy spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
- On raczej na suficie by się nie utrzymał. Za duży jest.
- Na suficie to ja szukałem żuka.
- Żuka? – zdziwiła się dziewczyna.
- Znaczy się Skeeter.
Draco patrzył to na jedno to na drugie i próbował dojść, o co im chodzi. Kłótnia pomiędzy tą dwójką na nowo zaczęła nabierać rumieńców, ale Malfoy nie rozumiał, o co w niej chodziło. W dodatku posługiwali się językiem, na który składało się chyba kilkanaście dialektów z całego świata. Potter z pewnością nie czuł się byt dobrze mówiąc w ten sposób, ale wiernie dotrzymywał kobiecie kroku.
Martin westchnął przeciągle. Po ścianie zsunął się na ziemię, pociągając za sobą swojego zakładnika. Chłopak spojrzał na niego z oburzeniem, ale nic nie powiedział, widząc wyraz jego twarzy. Pirat wymamrotał coś, co brzmiało jak: “A ze mną nigdy się tak nie kłóci”.
Kilka minut później rozmowa skończyła się tak nagle, jak się zaczęła. Draco podniósł wzrok do tej pory wbity w podłogę. Trzymający go pirat stwierdził, że skoro wszystko zostało już wyjaśnione, to warto zastanowić się, co zrobić z młodym Malfoyem.
Harry uśmiechnął się drwiąco i zaproponował, żeby zrobić z niego obiad dla Aragoga. Martin pokiwał głową, od siebie dodając tylko, że najlepiej smakowałby przyrządzany na wolnym ogniu.
- Przebywanie w naszym towarzystwie zdecydowanie ci służy – z rozbawieniem stwierdziła Ginger.
Potter pochylił się w parodii dworskiego ukłonu, a potem już z poważną miną stwierdził, że Draco przynosi wstyd swojemu Domowi. Ślizgoni uchodzili za mistrzów szpiegostwa, a tymczasem chłopak dał się przyłapać jak ostatni Gryfon. Z politowaniem pokiwał głową, a potem kazał mu spływać, co ten przyjął ze zdziwieniem. Blondyn spojrzał na niego niepewnie.
- Co się dziwisz? Jak cię uszkodzę, to Yennefer się wścieknie, a wolę nie wiedzieć, jak zachowuje się, kiedy jest zła. A teraz spływaj i pozwól nam pracować w spokoju.
Draco był tchórzem. Wiedział o tym od zawsze, dlatego teraz czym prędzej opuścił niebezpieczny teren. Zaszył się w swoim dormitorium i opadł na łóżko. Widział pewne podobieństwo między Ginger i Potterem. Mieli podobne rysy twarzy i charaktery skłonne do największych głupot. Mogliby być rodzeństwem, gdyby nie to, że Potter z całą pewnością był jedynakiem.
***
Morgana siedziała w swojej sypialni i myślała. W ciągu całego września obserwowała swoich uczniów i dochodziła do przerażającego odkrycia, że tylko nieliczni w ogóle mają pojęcie, czym jest prawdziwa walka. Większość chciała po prostu zaliczyć rok i później mieć święty spokój.
Kobieta wiedziała, że na polu walki, kiedy dookoła świstają zaklęcia a w ciele buzuje adrenalina, różdżka nie zawsze jest przydatna. Sama nieraz znalazła się w sytuacji, w której musiała radzić sobie bez magii.
Była niemal pewna, że większość uczniów uzna jej pomysł za idiotyzm, ale mogła się starać przynajmniej dla garstki, która dostrzeże potrzebę rozwijania się pod wieloma kierunkami. Kiedy rozmawiała w tej sprawie z dyrektorem, ten podszedł do jej propozycji tak entuzjastycznie, jakby dała mu co najmniej gwiazdkę z nieba.
Westchnęła głęboko. Mroczne czasy się zbliżały, choć Dumbledore za wszelką cenę chciał uniemożliwić młodym adeptom sztuk magicznych poznanie prawdy. Dzieciaki nie były jednak głupie i umiały czytać, a niektórzy nawet wysnuwać właściwe wnioski. To, że ataki ustały, wcale nie znaczyło, że Śmierciożercy dali sobie spokój. Wręcz przeciwnie, ich milczenie było jak preludium do prawdziwego końca świata.
***
W czasie śniadania Albus Dumbledore powstał ze swojego miejsca. Rozmowy ucichły niemal natychmiast, jedynie kilku zagadanych nastolatków ciągle do siebie szeptało, ale i oni szybko umilkli.
- Moi drodzy, profesor la Fay zaproponowała, abyśmy zorganizowali Klub Pojedynków, a ja, no cóż, zgodziłem się. Pierwsze spotkanie odbędzie się w sobotę, tymczasem wszystkich chętnych proszę o wpisywanie się na listę, która będzie wisiała w każdym Pokoju Wspólnym.
W Wielkiej Sali wybuchł hałas nie do opisania. Wszyscy przekrzykiwali się, próbując dowiedzieć się, czemu nowa nauczycielka postanowiła spędzać z uczniami więcej czasu, niż to absolutnie koniecznie.
Severus spojrzał na Morganę spod uniesionych brwi. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że ta nie robi niczego za darmo.
- Nie patrz tak na mnie, Severusie – mruknęła. – Nie będę ich przecież uczyć, jak rzucać Avadę.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo. Po co się w to mieszasz?
- Bo dwie godziny tygodniowo to za mało, żeby nauczyć ich skutecznej obrony i tego, jak wygląda prawdziwa walka. Nie udawaj, Severusie, że nie wiesz o czym mówię. – Zmarszczyła brwi. – Spójrz na nich. Co widzisz? Grupkę dzieciaków, które udają, że w Hogwarcie wojna ich nie dosięgnie. Śmieją się, bawią, ale tak naprawdę ciągle myślą o tym, co dzieje się poza murami szkoły.
Snape pokiwał głową. Dumbledore wmawiał uczniom, że Hogwart to najbezpieczniejsze miejsce na Ziemi i Śmierciożercy na pewno się tu nie dostaną. Jednakże nawet on musiał zdawać sobie sprawę, że zabezpieczenia wokół zamku nie są doskonałe, choć, dzięki niemal samobójczej akcji Pottera i jego nowych znajomych, były o wiele mocniejsze.
Właśnie, Potter. Chłopak zachowywał się co najmniej dziwnie. Nie chodziło już o sam fakt, że zadawał się z piratami, w końcu ci byli, jakby nie patrzeć, jego rodziną. O wiele bardziej niepokojące wydawało się to, że Gryfon ciągle chodził podenerwowany, jakby przerażony czymś, co miało dopiero nadejść.
Mistrz Eliksirów domyślał się, co mogło chodzić po głowie dzieciaka. Czarny Pan, jak zwykle. On sam również musiał przyznać, że Lord szykuje coś wielkiego. Severus nie był wzywany już od ponad miesiąc, nie mówiąc już o tym, że ataki całkowicie ustały. Szykowało się coś złego, coś bardzo złego.
Jego uwagę zwróciło zamieszanie przy stole Gryffindoru. Jak zwykle: Potter, Granger i Weasley, ale tym razem dołączył do nich również Longbottom. Rudzielec i panna Wiem – To – Wszystko zawzięcie tłumaczyli coś Neville’ owi, co trochę rzucając zaniepokojone spojrzenia w stronę Harry’ ego.
Morgana szturchnęła go w bok, sprowadzając tym samym do świata żywych. Spojrzał na nią z oburzeniem.
- Znowu rozmawiają o mnie.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej. Granger i Weasley twierdzą, że musiałam spędzić sporo czasu w Azkabanie, skoro wstydzę się pokazać twarz. Z kolei Potter uparcie powtarza, że dla dobra ogółu woli, żebym kaptura nie ściągała.
- A Longbottom?
- Zawsze bierze stronę Pottera. Zauważyłeś, że ostatnio Neville spędza dużo czasu z Black? Kilka razy widziałam ich w bibliotece i w okolicach Pokoju Życzeń.
- Wybacz, ale życie intymne uczniów niezbyt mnie interesuje.
- Powinno, bo chłopak po spotkaniach z nią wygląda jak po bliskim zapoznaniu się z wściekłym hipogryfem.
Severus spojrzał na nią z zainteresowaniem. W zeszłym roku to Potter chodził poobijany, choć dość szybko nauczył się kilku zaklęć maskujących, więc jego obrażenia widoczne były jedynie dla wprawnego maga i do tego legilimenty. Miał pewne podejrzenia co do tej trójki, ale na razie wolał nikomu ich nie ujawniać.
***
Carmen siedziała w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Nie lubiła tego pomieszczenia. Za bardzo przypominało jej prosektorium, w którym pracowała jej matka. Tyle, że tutaj było zdecydowanie mroczniej.
Miejsce obok niej zajmował Blaise, trzymając na kolanach książkę do transmutacji. Zawsze się tym interesował, ale nigdy nie był prymusem, nie znosił się wyróżniać.
Po przeciwnej stronie na jednej z kanap rozwalał się Draco Malfoy w towarzystwie swojego fanklubu. O dziwo, Pansy tam nie było, zamiast tego trzymała się przy Millicencie Bulstrode, którą normalnie omijała szerokim łukiem.
Blondyn szykował się właśnie do spuentowania swojej, zapewne zabawnej myśli, kiedy wejście odsunęło się i wszedł przez nie Harry Potter. Wszyscy Ślizgoni spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Draco wstał ze swojego miejsca i wolnym krokiem podszedł do chłopaka. Teraz był pewny siebie, w końcu to jego teren i miał za sobą większość uczniów z Domu Węża. Zatrzymał się dwa metry przed Gryfonem i spojrzał na niego z wyższością.
- Czego tu szukasz? To nasz teren.
- Wasz, nie wasz, co za różnica? Nie z tobą chciałem pogadać.
Harry próbował ominąć blondyna, ale ten zagrodził mu przejście. W jego ręce pojawiła się różdżka, którą wycelował w serce Pottera. Ten prychnął drwiąco.
- Kto cię tu wpuścił? – syknął Malfoy.
Nim Furia zdążył cokolwiek powiedzieć przez ścianę wpłynął Krwawy Baron. Rozejrzał się dookoła, aż w końcu jego wzrok skupił się na dwóch stojących naprzeciwko siebie nastolatkach. Zmarszczył brwi i przesunął się jeszcze bliżej nich.
- Co to ma być, chłopcy? – zapytał srogo.
- Drobna wymiana zdań, Baronie – powiedział Harry. – Draco właśnie wyjaśniał mi, że nie jestem tu mile widziany.
- Śmiem twierdzić inaczej – zaczął duch, patrząc na Malfoya. – Ja go tu wpuściłem, jeśli tak bardzo cię to interesuje. Nie życzę sobie takich zagrywek, młodzieńcze.
- Ale to Gryfon! – zawył blondyn.
- Owszem, to Gryfon, ale w przeciwieństwie do ciebie zasłużył na szacunek. Teraz odłóż różdżkę i zajmij się swoimi sprawami.
- Czemu go tu wpuściłeś? – wysyczał wściekle chłopak. Zupełnie już zapomniał z kim rozmawia. Kilku stojących za nim uczniów poparło go.
- Trochę szacunku, młodzieńcze. Nie zapominaj z kim rozmawiasz. Pytasz czemu go wpuściłem? – W tym momencie spojrzał jakby pytająco na Harry’ ego, ale ten potrząsnął przecząco głową. – Bo jest bardziej ślizgoński niż wy wszyscy razem wzięci. Panie Malfoy, radzę opuścić różdżkę, chyba nie chcesz abym skutecznie uprzykrzył ci życie. – Sugestywnie uniósł brew.
Draco wymamrotał coś obraźliwego pod nosem, ale wrócił na swoje miejsce. Krwawy Baron patrzył za nim z dziwnym wyrazem twarzy. Westchnął przeciągle, spoglądając na Harry’ ego, który ciągle nie ruszył się z miejsca.
- Zupełnie nie rozumiem, czemu trafiłeś do Gryffindoru. Świetny byłby z ciebie Ślizgon.
- Kwestia wyborów, Baronie. Wyobrażasz sobie Złotego Chłopca w Slytherinie? – zapytał z drwiną w głosie.
Duch pokręcił powoli głową. Potter miał rację. Złoty Chłopiec musiał być dzielnym i głupio odważnym Gryfonem, bo gdyby był Ślizgonem z całą pewnością stałby się kimś innym niż był teraz. W ogóle był zdania, że wartości poszczególnych domów straciły jakiekolwiek znaczenie, skoro do Slytherinu trafił taki osobnik jak Malfoy, który ewidentnie tu nie pasował. Owszem, chłopak był perfidny i podstępny, ale przede wszystkim był głupi. Zaatakował Pottera, mimo iż wiedział, że ten bez większego problemu pokonałby go w pojedynku, a i w zwykłej bójce miałby sporą przewagę, pod warunkiem, że blond arystokrata nie skorzystałby z pomocy swoich dwóch goryli. Prychnął cicho, opuszczając Pokój Wspólny.
Jednakże zanim to zrobił powiódł chmurnym spojrzeniem po wszystkich twarzach. Jedynie kilka osób ze starszych roczników wiedziało na czym polega bycie prawdziwym Ślizgonem. Pierwszoroczniacy sprawiali wrażenie przerażonych i tłumnie gromadzili się przy Carmen Black, co chwilę ze strachem zerkając w stronę Malfoya.
Ten chłopak zaczynał go irytować. Panoszył się po szkole, jakby co najmniej był jej panem i władcą, straszył młodszych uczniów, pyskował. Chwalił się tym, że już wkrótce zostanie Śmierciożercą, choć nigdy nie powiedział tego wprost. Koniecznie musiał porozmawiać na jego temat z Severusem, opiekunem domu chłopaka.
- Iryt! – wrzasnął wściekle, kiedy w pobliżu zobaczył złośliwego duszka siłującego się z dwoma wiadrami, które miał zamiar wylać na głowy przechodzących pod spodem nastolatków. – Niech no ja cię dopadnę, mały łobuzie!
Irytek z piskiem odleciał, niknąc za najbliższym rogiem. Krwawy Baron bynajmniej nie zrezygnował z pościgu.
Tymczasem Harry dość rzeczowo wytłumaczył Carmen, co sprowadza go w, jakże gościnne, progi Domu Węża. Mianowicie już jutro wieczorem piraci zamierzali opuścić Hogwart. Wszystkim wiadomo było, że nie potrafią zrobić tego bez odpowiedniej ilości hałasu, a co za tym idzie organizowali imprezę dzisiaj o dwudziestej pierwszej. Chłopak poprosił jeszcze, żeby dziewczyna wzięła ze sobą gitarę.
- Och, Blaise, ty też jesteś mile widziany razem ze swoimi bębenkami.
- To się nazywa djembe – mruknął Zabini. – Robisz za chodzące zaproszenie?
- Nie. Założyliśmy się o skrzynkę ognistej, że ściągnę najwięcej ludzi. – Zachichotał z rozbawieniem, kiedy Blaise ostentacyjnie popukał się w czoło. – Zapraszam tylko wyjątkowych ludzi, więc powinieneś się cieszyć.
Carmen spojrzała na niego ze zmarszczonymi brwiami.
- Więc pewnie będą tam też Weasley i Granger?
- Kpisz? Nie zamierzam ich demoralizować, a to, co dzieje się na takich imprezach jest zbyt niemoralne dla ich delikatnych, gryfońskich ocząt.
Dziewczyna już miała odpowiedzieć, kiedy Harry syknął z bólu i zacisnął prawą dłoń w pięść. Spojrzała na niego z troską, doskonale zdając sobie sprawę, co to może znaczyć.
- Ten facet cierpi na kompletny brak wyczucia czasu – mruknął ze złością.
Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wyjścia. Zatrzymał się w pół kroku i rozejrzał po twarzach wszystkich. Ciągle patrzyli na niego ze złością, choć zauważył, że Milicenta Bulstrode, Pansy Parkinson i jakiś chłopak uśmiechają się do niego delikatnie.
- Właściwie to wszyscy możecie przyjść na błonia. O ile, oczywiście, starczy wam odwagi.
To powiedziawszy opuścił ich terytorium. W drodze do wieży Bractwa zastanawiał się, czy węże to zwierzęta stadne, ale doszedł do wniosku, że większość z nich jest samotnikami. Jak Snape – przemknęło mu przez myśl.
W Pokoju Wspólnym Slytherinu jeszcze przez chwilę panowało milczenie. Zamieszanie jednak wybuchło, co było rzeczą nieuniknioną. Uczniowie rzucili się w stronę Carmen, chcąc się dowiedzieć, czy zaproszenie Gryfona aby nie było żartem.
- Cisza! – krzyknęła zirytowana. – Zapewniam, że jeśli chcecie bliżej poznać piratów, to możecie iść na tą imprezę, aczkolwiek uważam, że roczniki od pierwszego do trzeciego powinny tam zostać co najwyżej do dziesiątej, później może się zrobić zbyt niebezpiecznie nawet dla dorosłych czarodziejów. Co do reszty, to tylko wasza decyzja, ale żeby nie było, że nie ostrzegałam.
Morag spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem. Zdawało mu się, że doskonale wie, czego się spodziewać po przyjęciu na wolnym powietrzu i do tego w towarzystwie piratów. W dodatku słowa Pottera mocno go zaniepokoiły. Kiedy tylko o to zapytał ta ze śmiechem wyjaśniła, że tylko raz brała udział w takiej “uroczystości”. Zatruła się wtedy serwowanym jedzeniem i przez dwa dni nie wychodziła z toalety.
- Podali kiszone ogórki z bitą śmietaną – mruknęła, krzywiąc się na samo wspomnienie.
***
Severus Snape wylądował kilkadziesiąt metrów przed fasadą Wężowego Grodu. Idąc w stronę wejścia zastanawiał się, czemu ostatnio większość spotkań odbywa się właśnie tutaj, skoro jeszcze nikogo nie torturowano. Właściwie od przyjęcia na cześć Pottera nikt nie był torturowany w żadnym z zamków.
To musiało coś znaczyć, ale Snape nie mógł otwarcie o tym rozmyślać. Oczyścił swój umysł i wszedł do środka mrocznego zamczyska.
Na spotkanie stawił się już cały wewnętrzny krąg, ale mimo to Czarny Pan nie rozpoczął swojej tradycyjnej mowy. Siedział tylko w swoim wysokim, niewygodnym fotelu i z nieodgadnioną miną wpatrywał się w drzwi wejściowe.
Po kilku minutach przytłaczającej ciszy te otworzyły się i wmaszerowała przez nie dwójka Bezimiennych. Spokojnie podeszli pod tron i ukłonili się dość niedbale, ale z szacunkiem. Gad skinął głową i pozwolił kobiecie zająć swoje tradycyjne miejsce, natomiast chłopaka zatrzymał.
- Nie będę tolerował nieposłuszeństwa, nawet w twoim przypadku – wysyczał. – Kiedy wzywam, masz się zjawiać.
Podniósł różdżkę i zaczął wypowiadać inkantację Cruciatusa, kiedy stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Nagini owinęła się wokół klęczącego Bezimiennego, jednak nie na tyle mocno, aby pozbawić go oddechu. Syknęła ostrzegawczo, patrząc na swojego dotychczasowego pana, który wydawał się jeszcze bardziej zdziwiony niż pozostali.
Severus uniósł brew, kiedy chłopak zaczął głaskać trójkątny łepek węża. Najwyraźniej pupilce Czarnego Pana nie przeszkadzała ta pieszczota, bo zaczęła syczeć z przyjemności, ciągle jednak nie spuszczając wzroku z Voldemorta.
- Wybacz, Panie – odezwał się młodzieniec z wyraźnym rozbawieniem w głosie. – Niestety, ale środek dnia nie był sprzyjającą okolicznością, aby się tutaj pojawić. Wzbudziłoby to zbyt dużo podejrzeń.
Nagini syknęła z aprobatą i z jeszcze większą zaciętością zaczęła się o niego ocierać.
- Nagini, nie jesteś kotem – powiedział w wężomowie Czarny Pan.
Wężyca z obrażonym sykiem opuściła towarzystwo, kierując się w stronę lochów, w których mogła znaleźć mnóstwo pożywienia. Harry i Yennefer wymienili porozumiewawcze spojrzenia, ale powstrzymali się od wybuchu śmiechu. Doszli do podobnego wniosku. Nagini najwyraźniej będzie miała małe wężyki.
Reszta spotkania przebiegała już w normalnym rytmie. Śmierciożercy składali raporty, Gad w mniejszym lub większym stopniu wyrażał swoje zainteresowanie przyniesionymi wiadomościami.
Jedynie, kiedy Macnair mówił, co aktualnie dzieje się w Ministerstwie patrzył na niego z zainteresowaniem. A w Ministerstwie działo się dużo. Diggory miotał się na swoim stanowisku nic nie mogąc poradzić na bunty ludności. Aurorzy wymykali się spod kontroli, pośledniejsi urzędnicy domagali się lepszej ochrony i wyższych płac za pracę w trudnych warunkach. Wizengamot miał pełne ręce roboty ze sprawdzaniem, którzy podejrzani mają cokolwiek wspólnego ze Śmierciożercami, a którzy znaleźli się w złym miejscu w złym czasie.
Również, kiedy Snape opowiadał o nastrojach w szkole był tym zainteresowany. Wiadomość, że Dumbledore ukrywa niektóre rzeczy przed uczniami sprawiała mu najwyraźniej satysfakcję, bo uśmiechał się zimno.
- A Potter? Co z Potterem?
- Wprowadza więcej zamieszania niż pożytku, jak zwykle. Ciągle kłóci się z młodym Malfoyem, nie uważa na lekcjach. Nie mówiąc już o tym, że kilka dni temu o mało nie wysadził mojej klasy.
- Dość, Severusie. Zaspokoiłeś już moją ciekawość. Możesz odejść. Reszta również. Tylko pamiętajcie, następnym razem chcę widzieć efekty waszych działań.
Śmierciożercy zaczęli opuszczać pomieszczenie, ale on zatrzymał jeszcze Bezimiennych. Przez chłopaka nie mógł poczynić żadnych sensownych kroków, bo ten co jakiś czas wysyłał mu list z “pozdrowieniami”. W rzeczywistości były to krótkie notki przypominające o tym, że zaatakowanie jakiejkolwiek rodziny dowolnego ucznia Hogwartu będzie poczytane jako złamanie umowy.
- Zamieszanie? – Pytająco spojrzał na Pottera.
- Gryfońska taktyka. Zamęt to najlepsza broń, nie wiedziałeś? Odwracasz uwagę wroga czymś niepozornym, a potem hulaj dusza piekło czeka.
- Bezimienna?
- Nic się nie dzieje, Panie. Dumbledore niczego jeszcze nie zauważył, Potter dobrze się maskuje, Snape zachowuje się jak na rasowego drania przystało. Podsumowując, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Odprawił ich skinieniem ręki. Kiedy znikli z jego pola widzenia zaczął krążyć po komnacie jak zaszczute zwierzę. Ten przeklęty dzieciak miał go w garści. Jego, największego czarnoksiężnika od czasów Grindelwalda! Dał się mu podejść jak jakiś… Gryfon. Właśnie, jak Gryfon. Teraz musiał wynaleźć sposób na pozbycie się Pottera i jednocześnie nie złamać żadnej z zasad przysięgi.
Na jego gadziej twarzy pojawił się uśmiech triumfu. Skoro on sam nie może zabić dzieciaka, to niech ten sam to zrobi. On tylko trochę mu w tym pomoże.
- Glizdogonie!
***
W Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa panowała gorączkowa atmosfera. Czekano jeszcze tylko na Dumbledore'a, który miał jakieś pilne sprawy do załatwienie w Ministerstwie. W końcu i on zawitał w kuchni, w której to tradycyjnie odbywały się spotkania.
- Jakieś wieści, Severusie? – zapytał na wstępie.
- Żadnych. Od czasu pamiętnego, nieudanego ataku na dom państwa Granger, przycichł. Zero akcji w terenie, jeśli nie liczyć szpiegów rozsyłanych we wszelkich możliwych kierunkach.
- Co to może znaczyć? – zainteresowała się Tonks.
- Ciszę przed burzą, zapewne – mruknął Mistrz Eliksirów. – Jest jeszcze coś. Nagini. Nie pozwoliła Czarnemu Panu rzucić zaklęcia na Bezimiennego, mimo iż ten już kilka razy nie zjawił się na spotkaniu.
- Obroniła go? – zdziwił się Dumbledore. – To ciekawe… Teraz jednak nie rozwiążemy tej zagadki. Przejdźmy zatem do kolejnego punktu naszego spotkania.
Snape spojrzał na siedzącą po jego lewej stronie Morganę, która do Zakonu została przyjęta gdy tylko wróciła do Anglii. Przechyliła się lekko i szeptem zapytała, dlaczego nie powiedział wszystkiego. Spojrzał na nią niczego nie rozumiejąc.
- Masz podejrzenia – szepnęła. – Tylko nie chcesz dopuścić ich do świadomości.
Tak, Severus miał podejrzenia. Ilekroć widział Pottera miał wrażenie, że to tylko jedna z masek dzieciaka. Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że Furia, Bezimienny i Potter to ta sama osoba. Jako szpieg musiał mieć do perfekcji rozwinięty zmysł obserwacji i to chyba dzięki temu był w stanie zauważyć to, co umykało innym. Ruchy, ruchy Lisicy włożone w ciało siedemnastolatka zmiksowane z wampirzą gracją i ostrością łowcy.
Kiedy jednak patrzył w oczy Złotego Chłopca widział w nich tylko ból wspomnień związanych z pobytem w Wężowym Grodzie i złość, którą przykrywał radością. Zachowywał się jak na prawdziwego Ślizgona przystało i był w stanie oszukać samego Albusa Dumbledore’a, a to coś już znaczyło. Mimowolnie poczuł do niego coś na kształt szacunku.
***
Draco Malfoy uniósł się honorem i nie poszedł na imprezę organizowaną przez piratów. Siedział teraz samotnie w Pokoju Wspólnym i zastanawiał się, co takiego miał w sobie Potter, że nawet Krwawy Baron stanął po jego stronie.
Nie rozumiał też dlaczego wszyscy Ślizgoni murem stanęli za tym cholernym Gryfonem, kiedy już po jego wyjściu zaczął kląć na tego durnia. Cóż, właściwie do tej pory bolał go policzek po uderzeniu Pansy. Nawet nie przypuszczał, że jego przyszła żona ma taki charakterek.
Ba, nie skończyło się na zwykłym spoliczkowaniu. Dziewczyna stwierdziła, że gdyby nie Potter, to Draco prawdopodobnie byłby już potrawką na wampirzej uczcie, lub, co gorsza, stałby się zwykłą marionetką w rękach szaleńca. Reszta przyznała jej rację, ale on nie miał nawet pojęcia, o czym ona mówiła.
Jego rozmyślania zostały przerwane przez wejście rozwrzeszczanej hałastry. Młodsi uczniowie ściskali w rękach otwarte butelki kremowego piwa, a starszym musiało już mocno szumieć w głowach, choć i oni trzymali kufle pełne zielonego, dymiącego napoju. Wydawało się, że są zadowoleni i pełni życia.
Millicenta opadła naprzeciwko Dracona, a miejsce obok niej zajął Morag. Po chwili dołączyła do nich również Pansy, choć ona najwyraźniej była najbardziej trzeźwa.
- Przeklęty Snape – wymamrotała Millicenta. – Przeklęty Dumbledore, przeklęta la Fay. Niech ich wszystkich piekło pochłonie. Hik!
- Hik! Amen – potwierdził Morag.
- Przyszedł Snape, rozgonił towarzystwo i kazał iść spać – wyjaśniła Parkinson. – Nie wiem tylko czemu Black i Zabini zaczęli się z nim kłócić… - W zamyśleniu podrapała się po brodzie.
Pociągnęła zdrowy łyk ze swojej butelki. Przeźroczystej i z niebieską banderolą dla odmiany. W środku pieniło się coś brązowego.
- Hm, mugole robią całkiem dobre napoje – stwierdziła.
Draco ostentacyjnie prychnął, po czym poszedł do dormitorium. Jego arystokratyczne oczy nie zniosłyby widoku wymiotujących ludzi, a tu właśnie na takie coś się zanosiło.
***
Kiedy tylko Ślizgoni zostali zapędzeni do zamku impreza zaczęła się rozkręcać na dobre. Najpierw, oczywiście, trzeba było pozbyć się dyrektora i dwójki profesorów, ale w sumie nie nastręczyło to żadnych problemów. Wystarczyła Magia Słów w wykonaniu Yennefer, poparta uśmiechem Harry’ ego i błagalnymi minami pozostałych biesiadników.
Nieocenioną pomoc zdobyli ze strony Morgany, która stwierdziła, że z piratami lepiej nie zadzierać, bo mogą się zrobić odrobinę nerwowi. Powiedziała to jednak w taki sposób, że miało się wrażenie, iż słowo “odrobinę” powinno zostać zastąpione przez “bardzo”.
Dumbledore poparł ją, twierdząc, że teraz zostały tu jedynie dorosłe osoby, które zapewne są w pełni świadome, na co się porywają chcąc uczestniczyć w tym “przyjęciu na wolnym powietrzu”. Razem z Morganą niemal siłą odciągnęli Snape’a.
- I po co ja cię tego uczyłam – lamentowała tymczasem Vipera. – Stworzyłam potwora.
- Nie – powiedział, przeciągając samogłoski, Harry. – To raczej przeznaczenie, los czy jak to tam nazwiesz. Ty temu tylko pomogłaś.
- Jasne – prychnęła. – Tyle, że wile sztuczki w twoim wykonaniu wyglądają co najmniej komicznie, filozofie.
- Dziękuję za uznanie, o nadobna niewiasto – wymruczał, parodiując dworski ukłon.
Yennefer odetchnęła głęboko. Wszyscy tutaj śmiali się i bawili, z czego najwięcej rozrywki dostarczał najmłodszy Potter, który w najlepsze przystawiał się do Martina. Oczywistym był fakt, że to jedynie zabawa, bo obaj co chwilę zaśmiewali się do łez, zwłaszcza, że Harry’emu plątał się już nie tylko język, ale i nogi.
Gdzieś pod drzewem chrapał Neville, który przez treningi z Carmen chodził ciągle poobijany i niewyspany. Malfoy zastanawiała się, czemu Harry go zaprosił, skoro nie ściągnął tutaj Weasleya ani Granger, ale odpowiedzi nie mogła nigdzie znaleźć. Zresztą, Longbottom był całkiem do rzeczy, o ile w kark nie dyszał mu Severus, a w pobliżu nie było żadnych eliksirów. Po krótkiej rozmowie z nim, zaraz na początku, kiedy byli jeszcze w miarę trzeźwi, śmiało mogła stwierdzić, że jeszcze trochę i chłopak będzie równie dobrym rozmówcą jak Harry.
Wracając do Harry’ego, to już kilka minut wcześniej zasnął oparty o kolana Martina, który, nawiasem mówiąc, również nie wyglądał na w pełni zdrowego. Pirat chwiał się na swoim siedzisku, a lewą dłoń zaplątaną miał we włosach Gryfona. Mogłoby to wyglądać uroczo, gdyby nie to, że żaden z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, w jak dwuznacznej pozycji się znajdują.
Spojrzała na Ginger, a ta miała chyba podobne skojarzenia, bo co rusz chichotała jak pensjonarka. W tym samym momencie pokiwały głowami i zaczęły sprzątać, jednocześnie próbując dobudzić towarzystwo. Prawdopodobnie było już grubo po północy, bo księżyc chylił się ku zachodowi.
Rozbudzony Martin nieprzytomnie rozejrzał się dookoła. Corinne wytłumaczyła mu, że jako dobra kuzynka nie ma zamiaru budzić Harry’ ego, w związku z czym to właśnie Martin będzie musiał odtransportować go do dormitorium. Mężczyzna skinął głową i zarzucił sobie chłopaka na ramię, choć mógł przecież użyć różdżki. Popychając przed sobą mamrotającego przekleństwa Neville’a skierował się do zamku.
***
Rona obudziły krzyki kolegów. Na początku nie wiedział, co się wokół niego dzieje, ale szybko został oświecony. W pokoju unosił się niezbyt przyjemny zapach potu wymieszanego z trawionym alkoholem. Bardzo pomogli też Dean i Seamus, którzy wykrzykiwali coś o zboczeńcach i gwałcicielach. Ten pierwszy potrząsał zaspanym rudzielcem i wskazywał łóżko Harry’ ego. Kiedy spojrzał w tamtą stronę zrozumiał, co ich tak przeraziło.
Harry, pozbawiony koszuli, ale w ubłoconych spodniach i równie ubłoconych butach spał w najlepsze z lekko rozchylonymi ustami. Na nim leżał pirat, którego imienia chłopcy ciągle nie zapamiętali. Mężczyzna był na szczęście ubrany, ale jedna ręka była wpleciona we włosy chłopaka, a druga w kurczowym uścisku trzymała prawą dłoń Gryfona. Mało tego, obok głowy Pottera wylegiwała się najprawdziwsza żmija.
- Raju, chłopaki, musicie tak wrzeszczeć od samego rana? – jęknął ze swojego łóżka Neville, jeszcze głębiej zagrzebując się w pościel.
Seamus podszedł do niego i odsłonił zasłony. Po chwili spojrzał na pozostałą, trzeźwą dwójkę.
- On też spał w ubraniu – stwierdził.
Weasley podrapał się po swojej czuprynie. Zmarszczył brwi, rozglądając się dookoła. Po chwili namysłu zrezygnował z wypytywania Pottera, zresztą śpiący z nim pirat również nie wykazywał zbyt wielkiej ochoty do rozmów, co i rusz pochrapując z cicha.
- Obudźcie Neville’ a – powiedział w końcu. – Zdaje się, że tylko on wie, co się tutaj stało.
Longbottom jednak wymigał się od odpowiedzi. Z miną nieszczęśnika popatrzył po twarzach kolegów i ogłosił, że na zaszczyt uczestniczenia w pirackich imprezach trzeba sobie zasłużyć znajomością przynajmniej jednego czarnomagicznego zaklęcia i osobistego poznania dowolnego przedstawiciela pirackiej braci. Była to oczywista bzdura, ale oni tego nie wiedzieli, a chłopak przysięgał, że nie zdradzi, co dzieje się na takich “uroczystościach”.
W tym momencie zaczęła się budzić pozostała dwójka śpiochów. Harry jęknął, zamrugał, wykrzywił twarz w geście przerażenia, a potem znieruchomiał.
- Martin, zejdź ze mnie – warknął.
- Ale mnie tu dobrze – wymamrotał mężczyzna.
- Będę rzygał, ostrzegam.
To najwyraźniej poskutkowało, bo Martin zwlókł się z łóżka. Harry natomiast wyskoczył z niego, jakby w nogach miał sprężyny i pobiegł do łazienki. Po chwili dołączył do niego złorzeczący pirat.
Kiedy wrócili wyglądali już o niebo lepiej. Zwłaszcza Harry prezentował się jak okaz zdrowia.
- Jak ty to robisz? – zdziwił się mężczyzna. – Pijesz najwięcej, a później nie masz kaca.
Chłopak wzruszył ramionami. Pamiętał z opowieści Remusa, że jego ojciec też tak miał. Potrafił wypić całe galeony alkoholu i zachowywał się po nim jak ostatni idiota, ale następnego dnia nie miał nawet kaca. Pod warunkiem, że się wyspał.
- A ta co tu robi? – Wskazał syczącą z zadowolenia Viperę. – Chyba cię tu nie zapraszałem. – Udał zdziwienie. – A teraz odpełznij, ludzie chcą się ubrać.
Wężyca smagnęła ogonem, powoli kierując się w stronę drzwi.
- Od kiedy węże znają ludzką mowę? – z głupią miną zapytał Martin.
- A od kiedy Vip jest wężem?
***
Wieść o tym, że Potter i Martin spali w jednym łóżku i to w dość dwuznacznej sytuacji obiegła szkołę lotem błyskawicy. Już w południe większość uczniów znała kilka wersji wydarzeń, a każda była daleka od oryginału, jak Ziemia od Księżyca. Najwięcej zabawy mieli Ślizgoni i, praktycznie co krok, zaczepiali Gryfona.
- Trzeba zdobywać sojuszników – odpowiadał za każdym razem Harry, z bezczelnym uśmiechem błąkającym się po twarzy.
Martin, podobnie jak Harry, wydawał się rozbawiony sytuacją. Niemal cały czas towarzyszył swojemu rzekomemu kochankowi, w czym nawet na krok nie opuszczała ich Ginger. Z wyjątkowo poważną miną oświadczyła, że skoro nie potrafią utrzymać swoich hormonów na wodzy, to najwyraźniej potrzebna im jest przyzwoitka.
Przysłuchujący się tej rozmowie Draco nie mógł ukryć oburzenia. Po szkole panoszyli się piraci, Potter, nie dość, że się z nimi zadawał, to jeszcze brał udział w ich wygłupach, a Snape ani Dumbledore nie reagowali. Kiedy zapytał o to Mistrza Eliksirów, ten odpowiedział, że czasami trzeba trochę wycierpieć, żeby sojusz był trwały.
- Sojusz? – zdziwił się Draco.
- Zbliża się wojna, Draco, a piraci są cennymi sprzymierzeńcami, przynajmniej tak twierdzi Dumbledore – cierpliwie tłumaczył mężczyzna.
- I dlatego Potter pieprzy się z jednym z nich? – wypytywał dalej.
- A robi to?
- Wszyscy mówią…
- A ilu to widziało? Widzieli coś, co wydawało im się dziwne, a Potter nie raczył wyjaśnić im sytuacji, więc dorobili sobie własną wersję.
- Bronisz go?
- Nie. Stwierdzam fakt.
***
Czas do soboty minął bardzo szybko. Piraci opuścili już szkołę, a bez nich było bardzo nudno. Harry mnóstwo czasu spędzał z Carmen i z Neville’ em. Z tą pierwszą potrafił godzinami trenować, a z chłopakiem całkiem nieźle mu się rozmawiało.
Longbottom nie był idiotą, co cały czas powtarzał Snape. Wręcz przeciwnie, był inteligentny i sprawnie łączył na raz wiele faktów. Sam doszedł do wniosku, że Harry i Ginger nie dość, że znali się wcześniej, to jeszcze są rodziną i właśnie dlatego dostał zaproszenie na imprezę. Poza tym, dzięki znajomości z profesor Sprout miał wolny dostęp do wszystkich szklarni, co bezczelnie wykorzystywała Angel. Oczywiście, prawa rynku obowiązywały, więc w zamian za rośliny i zioła, dziewczyna dawała chłopakowi lekcje z eliksirów. Niestety, pod tym względem był on kompletną niedorajdą.
Uczniów chcących uczęszczać na dodatkowe zajęcia z Obrony było nadzwyczaj dużo. Morgana nie spodziewała się, że aż tyle młodzieży przybędzie. Zdawała sobie sprawę, że nie jest ulubionym nauczycielem szkolnej braci.
Poprowadziła wszystkich na błonia, w kierunku wyczarowanej wcześniej kopuły z okrągłym podestem pośrodku. Zatrzymała się i rozejrzała dookoła.
- Nie będzie tutaj machania różdżką! – krzyknęła. – Tym zajmujemy się na lekcjach. Tutaj zgłębicie sztukę do tej pory dostępną tylko nielicznym. Poznacie sztukę prawdziwej walki.
Hermiona ze zdziwieniem spojrzała na Rona i Harry’ ego. Ten pierwszy wyglądał na równie zaskoczonego, jak ona, ale drugi wykrzywiał wargi w lekkim uśmiechu. Uniosła pytająco brew, ale ten tylko machnął ręką.
- Zapewne zastanawiacie się, o czym mówię, prawda? Otóż, moi drodzy, w prawdziwej walce różdżka stanowi jedynie nic nie znaczący element. Tak naprawdę musicie polegać na swoim własnym ciele i na swoich umiejętnościach. Rozumiecie?
Uczniowie niepewnie pokiwali głowami. Morgana westchnęła cicho. Trzeba będzie jednak zacząć wszystko od początku. Tym dzieciakom brakowało nie tylko dobrego nauczyciela od OPCM, choć jej poprzedniczka sprawdziła się całkiem dobrze, ale przede wszystkim osoby, która pomogłaby im rozwinąć swoje zdolności.
- No dobrze – powiedziała. – Black, chodź tutaj. Wybierz sobie przeciwnika.
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Spojrzała pytająco na Pottera, ale ten przecząco pokręcił głową. Wzruszyła ramionami i wskazała Hermionę. Gryfonka wyglądała na zaskoczoną, ale weszła na podest.
- Jest tylko jedna zasada – upomniała Morgana. – Żadnych Niewybaczalnych.
Obie dziewczyny skinęły głowami, a kiedy tylko nauczycielka zeszła z podium w stronę Granger poleciał czerwony promień Drętwoty. Dziewczyna nie była jednak laikiem i, z trudem, uniknęła zaklęcia. Niemal natychmiast musiała zacząć się bronić, bo Ślizgonka nie zamierzała dawać jej forów.
Już wkrótce okazało się, że Hermiona może jedynie się bronić. Carmen nie wahała się używać Czarnej Magii, choć na razie wykorzystywała tylko niewielki, najbezpieczniejszy jej skrawek. Walka była zacięta, ale po dziesięciu minutach Black została rozbrojona. Uśmiechnęła się kpiąco i kiedy jej przeciwniczka z wyrazem triumfu na twarzy odwróciła się w stronę nauczycielki, ta błyskawicznie do niej podbiegła, wyrwała swoją różdżkę i ogłuszyła brązowowłosą.
La Fay z uznaniem pokiwała głową i odczarowała dziewczynę.
- Panno Granger, dlaczego została pani pokonana?
- Black nie grała czysto, używała Czarnej Magii… - powiedziała natychmiast.
- Coś jeszcze?
Wzruszyła ramionami.
- Nie spodziewałam się, że zaatakuje mnie, kiedy będzie bezbronna.
- Bardzo dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru. Mam tylko jedno zastrzeżenie, jeśli ktoś został pozbawiony różdżki, wcale nie znaczy to, że jest bezbronny.
Hermiona wróciła na swoje miejsce.
Morgana tymczasem zaczęła rozglądać się po uczniach. Próbowała znaleźć Ślizgonce godnego przeciwnika, bo, że ta przewyższa większość umiejętnościami było oczywiste. Jej wzrok padł na Pottera. Ta dwójka była na podobnym poziomie, choć każde specjalizowała się w innych rodzajach zaklęć.
Tak, ich walka mogłaby być ciekawa.
Wywołała chłopaka. Oboje znali już zasady, więc z czystym sumieniem mogła zejść z podestu i obserwować przebieg pojedynku. Ten jednak nie od razu się zaczął.
Harry i Carmen podeszli do siebie na tyle blisko, że dzieliło ich może dziesięć centymetrów. Wymienili szeptem kilka uwag, po czym odwrócili się do siebie plecami i odeszli w swoje strony. Ściągnęli szaty wierzchnie. Zabawę czas zacząć.
Kiedy znowu stanęli ze sobą twarzą w twarz, Morgana zauważyła, że na ich rękach są powiązane bandaże. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co ta dwójka zamierza. Obok niej stanęła Yennefer Malfoy.
- Szykuje się pojedynek wszechczasów – mruknęła.
La Fay nie zdążyła zapytać już o nic więcej, bo w stronę Pottera poleciał bladobłękitny promień. Chłopak uchylił się przed nim i odpowiedział zwykłym Expelliarmusem, na co dziewczyna roześmiała się drwiąco. Zaczęła zataczać różdżką kręgi, które zabłysły wściekłą czerwienią. Po chwili wykonała ruch, jakby odpychała od siebie nieposłuszne dziecko, a kilkanaście promieni pomknęło na Harry’ ego. Gryfon ciągle stał w tym samym miejscu, ale z zawrotną szybkością wypuszczał na wolność kolejne małe ptaki przy pomocy zaklęcia Avis. Gdy te nadziewały się na zaklęcie Carmen, znikały w towarzystwie głośnego skwierczenia i smrodu palonego mięsa.
- To ja do ciebie grzecznie, jak do kogo dobrego, a ty tak mi się odpłacasz? – zapytał ze złością chłopak. – Secto!
- A ty może lepszy? Pociąć mnie chciał, drań jeden. Noirwinker!
- A ty co, strzelec wyborowy? Crisper!
- No i się zaczęło – skwitowała pod nosem Yennefer.
Miała rację, bo już wkrótce nie dało się odróżnić, jakich zaklęć walcząca para używa. Wymieniali się nimi z tak dużą prędkością, że bardziej przypominały one lasery niż cokolwiek innego.
Zdawało się, że walka skończyła się po blisko dwudziestu minutach. Carmen i Harry zatrzymali się i schowali różdżki. Oparli dłonie o kolana i zaczęli spazmatycznie łapać oddech, ciągle patrząc na siebie spod rzęs.
Po kilku minutach dziewczyna wyprostowała się i popatrzyła na przeciwnika. Wyglądał na zmęczonego, ale jak go znała była to tylko maska. Tak, Bractwo stworzyło potwora. Potwora w ciele zmęczonego życiem nastolatka, ze śmiercią w oczach i zazwyczaj miłym usposobieniu. Potwora, który w każdej chwili mógł się przebudzić i nie być już tylko koszmarnym snem, lecz prawdziwą bestią z krwi i kości. Tymczasem miała przed sobą Harry’ ego Pottera, który w swojej duszy skrywał więcej mroku niż sam Czarny Pan, mimo iż był przeznaczony światłu. Ironia losu nie znała granic.
Harry również stał prosto. Patrzył w oczy Carmen i próbował uspokoić buzującą w jego żyłach krew. Znowu czuł to samo, co wtedy, kiedy dał się porwać walce. Jakby to ktoś inny przejmował kontrolę nad jego ciałem, a on mógł jedynie patrzeć na to z boku. Zacisnął pięści, ale nie zamierzał atakować. Boks nigdy nie był jego mocną stroną, a bez różdżki czy miecza czuł się prawie nagi. Co prawda miał jeszcze sztylet, ale o nim wiedziało niewielu.
Podeszli do siebie na odległość nie większą niż jeden metr. Tak, jak ćwiczyli to już wielokrotnie w sali treningowej Wieży Bractwa.
- Masz dość? – zapytał szeptem.
- Nie.
- Szkoda.
- Chciałbyś wygrać walkowerem?
- Nie. Nie chcę, żeby nazywali mnie damskim bokserem.
- Już jesteś mordercą, więc co za różnica?
Zmarszczył brwi.
- Masz rację, co za różnica?
Zamachnął się, próbując uderzyć ją w szczękę. W ostatnim momencie uchyliła się, wyprowadzając cios pod żebra. Harry syknął cicho. Nie, uderzenie nie bolało aż tak bardzo. O wiele gorsze były wspomnienia dzieciństwa spędzonego u Dursleyów i codziennych treningów Dudley’a.
Yennefer przez chwilę przyglądała się walce. Wiedziała, że oboje byli zmęczeni, ich ruchy stawały się coraz wolniejsze i mniej precyzyjne, a mimo to nie poddawali się. Kiedy wyrobili w sobie ten upór wojownika, który za nic w świecie nie przyzna się do porażki?
- Powinnaś to przerwać, la Fay – zwróciła się do nauczycielki. – Oni będą się bić tak długo, aż któreś z nich padnie martwe.
- Są w stanie to zrobić?
- Oni chyba najbardziej.
Morgana pokiwała głową wchodząc na podium. Zacmokała cicho, widząc twarze dwójki uczniów. Zastanowiło ją, jak w przeciągu zaledwie kilku minut mogli spowodować, że wyglądali jak zawodowi bokserzy. Siniec na sińcu i do tego rozcięte brwi, żeby było ciekawiej.
- To właśnie była walka, moi drodzy – powiedziała głośno. – W czasie pojedynku używacie tylko i wyłącznie jednego rodzaju broni, w czasie walki wszystkie chwyty są dozwolone. Dlatego na następnych zajęciach będziemy przerabiać broń białą i różne sposoby radzenia sobie w sytuacjach, kiedy z jakichś przyczyn nie będziecie mogli użyć różdżki. Niedługo zacznie się spóźniona kolacja, dlatego dobrze wam radzę, idźcie do zamku. – A was – to powiedziała do Harry’ ego i Carmen – będę musiała odtransportować do pani Pomfrey. Tylko jak ja jej wytłumaczę wasz wygląd?
- Nie będzie pani musiała. – Uśmiechnął się Harry, przez co wyglądał naprawdę groteskowo. – Jesteśmy samowystarczalni, nie?
Black pokiwała głową. Poza tym, Harry nie mógł stosować niemal żadnych eliksirów, co najwyżej kilka ziołowych maści, bo inaczej mogłoby się to skończyć dla niego tragicznie.
- Nalegam jednak, abyście udali się do Skrzydła Szpitalnego.
- To chyba nie będzie możliwe – uparcie twierdził chłopak. – Wizyta tam mogłaby jedynie pogorszyć mój stan.
- Co masz na myśli? – zdziwiła się kobieta.
- Eliksiroza – mruknęła Carmen. – A teraz wybaczy pani, trochę nam się spieszy.
Chwyciła Pottera za rękę i pociągnęła w stronę zamku.
Morgana była zbyt zdziwiona, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Machnęła różdżką, usuwając podium, ale myślami ciągle była przy zielonookim Gryfonie. Znała objawy eliksirozy, wiedziała, że była to choroba wrodzona, która sprawiała, że eliksiry na czarodziejów, nawet bardzo potężnych, działały jak na mugoli, czyli, ogólnie mówiąc, nieprzewidywalnie. Z tego co słyszała, to Potter nigdy nie miał problemów z przyjmowaniem eliksirów, więc co spowodowało jego chorobę? Ciekawe, czy Severus będzie to wiedział…
Carmen Black (20:34)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 0:58, 19 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 22
Zdradzone zaufanie
Uczniowie byli zafascynowani Klubem Pojedynków. Przez całą niedzielę wszyscy rozmawiali tylko i wyłącznie o pojedynku Harry’ ego z Carmen. Starsi adepci sztuk magicznych wiedzieli, że ta dwójka zna się nie od dziś, a nawet nie od roku. W końcu byli rodziną, a to do czegoś zobowiązywało. Czarna Magia w ich wykonaniu również nikogo nie oburzała. Blackowie byli czarnomagiczną rodziną od pokoleń, a Potter… Ten zadawał się z piratami, więc to pewnie oni go tego nauczyli.
Morgana la Fay była zdziwiona poziomem ich wiedzy, jak i sposobem walki. Honorowym, a jednak pełnym niedostrzegalnych dla postronnego obserwatora oszustw. Zdawało się, że tylko ona dostrzegała niebezpieczeństwo związane ze znajomością przez nich zaklęć, które w normalnych warunkach powinny zostać uznane za niebezpieczne. Warunki, niestety, były niezbyt normalne. Wojna szalała w najlepsze, choć Czarny Pan nie atakował. Zdarzały się za to pojedyncze incydenty. Tu pojawiła się grupka wojowniczych Nosferatu, tam kogoś spotkał niemiły wypadek, a w Ministerstwie Aurorzy zaczynali się buntować.
Snape, po usłyszeniu informacji przyniesionych przez Morganę, długo zastanawiał się, dlaczego Potter ma eliksirozę. Jedyny logiczny wniosek, jaki udało mu się wymyślił, to ten, że choroba była efektem niewoli, czymś w rodzaju systemu obronnego. W końcu w Wężowym Grodzie próbował wielu eliksirów torturujących.
Albus Dumbledore słyszał oczywiście o incydencie w Klubie Pojedynków. Był mocno zaniepokojony faktem, że Gryfon i Ślizgonka dali pokaz Czarnej Magii, ale w gruncie rzeczy nic nie mógł na to poradzić. Co prawda mógłby ich wyrzucić, ale wtedy istniało ryzyko, że staną się źli. Zresztą, byli już pełnoletni i dopóki nie zaczną szkolić młodszych uczniów, to mogli sobie spokojnie egzystować. Tylko trzeba będzie mieć ich na oku, bo jeszcze zechcą roznieść szkołę w proch, albo potraktować młodego pana Malfoya jakimiś paskudnymi klątwami.
***
Trwała właśnie kolacja, kiedy do Wielkiej Sali wleciała duża, czarna sowa. Zatoczyła nad stołami krąg i wylądowała przed Harrym. Do jej nóżek przywiązana była sporych rozmiarów paczka i koperta, również czarna, zalakowana białym lakiem. Miniaturowy Mroczny Znak szczerzył się do niego upiornie.
- Jak już mówiłem, kompletny brak wyczucia czasu – wymamrotał do siebie. – Jak ty na randki chodziłeś, Tom?
Wyciągnął różdżkę i zamachał nią nad listem. Nie odkrył w nim żadnych złowróżbnych uroków, więc uspokojony otworzył go. Przebiegł wzrokiem po kilku linijkach równego pisma. Zmarszczył brwi. Z przeczytanych właśnie informacji wynikało, że w paczce znajduje się „żywy inwentarz płci żeńskiej, wymagający starannej opieki i nadania imienia”, podpisano: TMR.
Hermiona znad ramieniem Harry’ ego próbowała czytać list, ale widziała jedynie niezrozumiałe linie. Z uwagą śledziła wykonywane przez Harry’ ego czynności. Kiedy z niecierpliwą miną zdarł papier z paczki, a później z fascynacją wpatrywał się w jej wnętrze, pochyliła się jeszcze bardziej. Krzyknęła, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- To… to wąż jest – jęknęła.
- Zaiste, choć to wężyca, jeśli mam być szczery – mruknął chłopak. – Nie martw się, Hermiono, ten gatunek jest wyjątkowo spokojny.
- Spokojny? – prychnęła. – Jad tego czegoś zabija w ciągu kilku, do kilkudziesięciu minut, a ty mi mówisz, żebym się nie martwiła?
- To tylko wąż koralowy. Jest niegroźny, jeśli nie będziesz go drażnić. W dodatku to straszny leń – tłumaczył jak małemu dziecku. – No spójrz na niego. Czyż nie jest śliczny?
- Nie wiem, co w nim widzisz pięknego – westchnęła przeciągle. – W dodatku można mieć tylko jedno zwierzę, a ty masz już dwa. Myślisz, że dyrektor zgodzi się na kolejne?
Harry uśmiechnął się tajemniczo.
- Kto ci to przysłał? – zapytał Ron, który do tej pory biernie przysłuchiwał się rozmowie.
- Powiedzmy, że ktoś, kogo wolałbyś nie spotkać nocą w ciemnym zaułku.
Po tych słowach spopielił list, wstał i zabrał ze sobą paczkę. Sowa, do tej pory zajęta skubaniem kawałków ciasta poderwała się do lotu i usiadła mu na ramieniu. Skierował się w stronę wyjścia i ignorując nachalne spojrzenia uczniów poszedł do dormitorium.
Tymczasem Draco Malfoy ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął Potter. Ślizgon znał tego ptaka. Atena należała do jego ojca. Zastanawiał się tylko, czemu to właśnie Gryfon otrzymał przesyłkę, a nie on.
Ron spojrzał na Hermionę zdziwionym wzrokiem.
- Kto, u diaska, przysłał mu węża? – zapytał nieco głośniej niż powinien.
Większość twarzy zwróciło się w jego stronę. Chwilę później Black zaczęła dziko rechotać. Poderwała się ze swojego miejsca i podeszła do stołu Gryffindoru. Opadła na miejsce dotychczas zajmowane przez Pottera.
- Jakiego węża?
Nikt jej nie odpowiedział. Wszyscy zaczęli udawać, że są bardzo zajęci swoimi posiłkami. Warknęła zirytowana.
- Neville, powiedz mi tu zaraz o jakiego węża chodzi. Te dzieci są niewychowane, więc chociaż ty bądź dżentelmen i odpowiedz damie w potrzebie.
Chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Zdążył już przyzwyczaić się do jej spaczonego poczucia humoru, więc bez problemu mógł zapanować nad atakiem śmiechu.
- Harry dostał węża koralowego. Samicę. Zgadnij od kogo.
- Myślisz, że Gadzinie się nudzi?
- Powiedziałbym, że jest to wielce prawdopodobne. I strasznie Ślizgońskie.
- Potraktuję to jako komplement.
***
Czarny Pan krążył po swojej komnacie. Już wczoraj wysłał Potterowi prezent, więc, jeśli jego tak zwani przyjaciele potrafią myśleć, to powinni domyśleć się, że coś jest nie tak. Chyba rzeczywiście było, skoro sprezentował chłopakowi węża. Voldemort nigdy nie dawał prezentów, nawet kiedy był tylko zwykłym Tomem Marvollo Riddle.
Nagini obserwowała mężczyznę ze znudzeniem. Odkąd nie mógł otwarcie organizować ataków zaczynał wariować. Musiała jednak przyznać, że Potter potrafił go ustawić. Dzieciak nawet nie użył magii, a już kontrolował Lorda, choć żaden nie zdawał sobie z tego sprawy.
Do pomieszczenia wleciała czarna sowa i usiadła na stole, wyciągając nóżkę w stronę czarnoksiężnika. Zdawało się, że w jej paciorkowatych oczkach króluje odraza.
Voldemort ostrożnie rozwinął pergamin.
Cześć Tom,
Nie przypuszczałem, że jesteś aż tak sentymentalny. Dzięki za węża, jest śliczny! A żebyś ty zobaczył minę Hermiony… po prostu mistrzostwo świata. Jeszcze raz dziękuję. Ta panienka, którą mi podesłałeś jest bardzo inteligentna i wreszcie mam kogoś, z kim mogę rozmawiać na poziomie.
Pozdrów ode mnie Nagini, jeśli możesz, oczywiście.
HP
Zmiął list i rzucił go na podłogę. Wszystko szło nie tak, jak powinno. Potter „dziękował”, jemu ze wszystkich ludzi na ziemi. Był do tego tak bezczelny, że zwracał się do niego, jak do swojego kolegi. O nie, on nie będzie tego tolerował.
- Glizdogon!
Nagini uniosła swój łepek i ze zdziwieniem spojrzała na swojego pana.
- Masz pozdrowienia od Pottera – wysyczał nawet na nią nie patrząc. – Cholerny bachor.
Wąż zwinął się w kłębek i z zadowolonym syczeniem ułożył głowę na swoich splotach. Nagini nie wiedziała czemu, ale lubiła Pottera, więcej nawet, szanowała go. Ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Nikt.
***
Był środek nocy, kiedy Harry poczuł, że coś jest nie tak. Uchylił powieki i zaraz potem zacisnął je, próbując wmówić sobie, że to co widzi jest tylko fikcją. Niestety, naprawdę pochylał się nad nim widmowy bazyliszek, z połyskującymi w świetle księżyca łuskami.
- Spokojnie, Harry Potterze – zwierzę odezwało się w wężomowie. – Jestem Sereus, strażnik Hogwartu, jeden ze strażników. Do zamku próbuje dostać się osobnik, który twierdzi, że musi się z paniczem zobaczyć. W tej chwili pilnuje go Leo.
Harry spoglądał na Sereusa ze zdziwieniem. Pierwszy raz widział go na oczy, a ten nawet słowem nie raczył mu wspomnieć o co w tym wszystkim chodzi. W dodatku zachowywał się, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku.
- Ubierz się, chłopcze, a ja w tym czasie wszystko ci wytłumaczę.
Chłopak niepewnie skinął głową, ciągle z dystansem patrząc na bazyliszka.
Gigantyczny wąż pokrótce wyjaśnił, że strażników jest czterech, tak jak czterech było założycieli. Zazwyczaj nie widzi ich żaden z uczniów, choć czasem zdarza się, że jakiś wyjątkowo potężny magicznie student jest w stanie ich dostrzec. O ich istnieniu wiedzą wszyscy nauczyciele, ale tylko Dumbledore, McGonnagall i Snape ich widzieli. Teraz również Harry dostąpił tego zaszczytu, gdyż jest potomkiem Godryka i Salazara.
- Teraz wskakuj, chłopcze. W ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce.
- Nie chciałbym cię urazić – zaczął Harry, – ale ty jesteś niematerialny.
- Nie szkodzi. Po prostu na mnie wejdź, przeteleportuję nas do bramy.
Potter chcąc nie chcąc dosiadł tego dziwnego wierzchowca. O dziwo mógł nie tylko zobaczyć jego cielsko, ale także je wyczuć. Chwilę później znalazł się na błoniach. Chłodny wiatr przenikał go do szpiku kości, ale zignorował nieprzyjemne uczucie.
W pobliżu zauważył wielkiego gryfa, który swoimi szkarłatnymi ślepiami wpatrywał się w samotną postać stojącą poza bramą wjazdową na tereny zamku. Było zbyt ciemno, żeby mógł rozpoznać, kto jest tym osobnikiem. Miał ochotę podejść bliżej, ale gryf napawał go lękiem.
- To Leo – przemówił Sereus. – Jest jeszcze Ro i Mel, mistrzowie w skradaniu się i złośliwości. Spokojnie, Leo nic ci nie zrobi. W gruncie rzeczy Leo to bardzo miły osobnik.
Gryfon wolał nie sprawdzać, jak miły jest Leo. Przemógł się i podszedł do bramy, jednak dopiero kiedy przyświecił różdżką, udało mu się rozpoznać Lokiego.
- Witaj, co cię tu sprowadza?
- Ostrzeżenie. Jutrzejszej nocy będzie atak na Hogsmeade.
- Nosferatu?
- Tak. Sprzymierzeni z Czarnym Panem. Około setki. Do tego kilku arystokratów. Działają na własną rękę, choć za podszeptem Lorda. Ściągnij posiłki, sam nie dasz rady.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i po przejściu kilku kroków zniknął z charakterystycznym trzaskiem. Harry stał jeszcze kilka minut w bezruchu. Z letargu wybudziło go coś mokrego i lepkiego, co łaskotało go w rękę. Spojrzał, w tamtą stronę i uśmiechnął się. Łaszący się do niego Leo wyglądał wprost uroczo i niesamowicie komicznie.
- Dotransportujcie mnie do kwater Yennefer Malfoy, proszę.
Sereus przytaknął i poczekał aż Harry wgramoli się na jego grzbiet.
Chłopak bez zbędnych ceregieli wparował do sypialni blondynki. Swoim krzykiem byłby w stanie obudzić nawet umarłego, a co dopiero wampira o wyczulonych zmysłach. W oczach Vipery pojawiły się błyski wróżące delikwentowi śmierć, ale zaraz potem się uspokoiła. Tylko Harry był w stanie wpaść jak burza do jej pokoju i narobić rabanu, jakby co najmniej goniło go stado hipogryfów, choć te stadnie bynajmniej nie żyły.
- Co jest? – warknęła.
- Atak jest. – Uśmiechnął się beztrosko. – Jutro w nocy. Potrzebna będzie pomoc twoich przyjaciół z Francji.
- Czemu? – burknęła.
- Bo z setką Nosferatu nawet ja nie dam sobie rady.
- Gdzie?
- Hogsmeade i być może zamek. Teraz życzę miłej nocy, chciałbym się w końcu wyspać. Resztę wiadomości prześlę z samego rana lusterkiem.
Yennefer zamrugała, ale chłopaka już nie było. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Furii udało się przemierzyć niemal cały zamek i nie wpaść na żaden patrol. Czasami ten dzieciak naprawdę ją zaskakiwał.
***
Tak, jak chłopak obiecał, już o siódmej przesłał wiadomość. Vipera kilkakrotnie ją przeczytała, zastanawiając się, czy to aby nie żart, ale niczego się nie doszukała. Westchnęła przeciągle, wsypując garść proszku Fiuu do kominka, a później wsadziła do niego głowę.
Już po chwili w zasięgu jej wzroku pojawiły się eleganckie buty na niewielkim obcasie. Ich właścicielka usiadła na fotelu i z zainteresowaniem spojrzała na blondynkę.
- Witaj, mamo. – Uśmiechnęła się. – Mam prośbę.
- Jak zwykle – prychnęła kobieta. – Co tym razem?
- Jak dawno Jenissera była na ostatnim polowaniu?
- Dawno. Czyżbyś wiedziała o jakimś ataku?
- Tak. Dziś w nocy, Hogsmeade. Sami nie damy rady ich odeprzeć. Będzie ich dużo, koło setki.
- My? Jacy my?
Yennefer zaklęła w myślach. Dlaczego przy swojej matce zawsze mówiła za dużo? Teraz będzie musiała powiedzieć o Harrym i przy okazji zdradzić, że jest on Łowcą.
- Ja i przyjaciel. Jeśli ściągniesz Jenisserę to go poznasz.
- Czyżbyś miała kogoś na oku?
- Chwilowo nie, ale kto wie?
Gdy Vipera przerwała połączenie, kobieta jeszcze przez chwilę siedziała bez ruchu. W jej piwnych oczach pojawił się fanatyczny błysk. Tak, jej klan dawno nie był na polowaniu, a tu najwyraźniej szykowało się coś większego. Teraz pozostawało tylko porozumieć się z Najstarszą i namówić ją na spuszczenie psów z łańcucha.
***
Cały dzień minął wyjątkowo spokojnie. Tylko Harry chodził podenerwowany, burcząc na wszystko i na wszystkich. Po lekcjach zamknął się w dormitorium w towarzystwie misia, którego podarowała mu Sienna.
Usłyszał ciche syczenie od strony drzwi. Ano tak, zapomniał o wężu. Właściwie od ostatniego wieczora nie zamienił z nim ani jednego słowa. Zresztą to zwierzę było tak leniwe, że większą część dnia spędzało w swoim pudełku, a w nocy wychodziło na żer. Póki co, Harry stworzeniem nocnym zdecydowanie nie był, więc nie miał okazji do głębszego poznania swojego towarzysza.
- Masz ty w ogóle jakieś imię? – zapytał w wężomowie.
Stworzenie uniosło swój łepek i popatrzyło na niego, jakby się zastanawiało, czy warto udzielać odpowiedzi. W końcu jednak zaprzeczyło. Węże nie mają imion – stwierdziło z rozbawieniem – węże to węże, a nie psiaki, które można wyprowadzić na spacer.
- Więc jak mam się do ciebie zwracać? Hej, wężu!, czy jakoś inaczej? – nie dawał za wygraną Harry.
- Sisse, jeśli już koniecznie musisz mnie obrażać.
Chłopak wiedział już, czemu Gad przysłał mu tego konkretnego osobnika. Po prostu człowiek o słabych nerwach nie byłby w stanie z nim wytrzymać. Niestety, ostatnimi czasy to Potter grał wszystkim na nerwach, a co za tym idzie nauczył się, jak trzymać swój zły humor na wodzy.
Z niepokojem patrzył w okno. Nie miał pojęcia, czy Viperze udało się namówić Jenisserę do pomocy, ale jeśli tak, to szanse w walce z Nosferatu znacznie wzrastały. Objął pluszaka, wiedząc, że jest już za stary na zabawki. Przymknął oczy, jeszcze tylko kilka godzin dzieliło go od prawdopodobnie największej bitwy, w jakiej dotychczas brał udział.
Wziął kilka głębokich oddechów, ale uspokoił się dopiero, kiedy Yennefer przesłała mu wiadomość, że francuskie wampirzyce pomogą im w walce. Z kufra wyciągnął rolkę pergaminu, pióro i atrament. Na jutro na transmutację miał napisać o animagii, z uwzględnieniem wszystkich za i przeciw wybrania zwierząt będących przedstawicielem poszczególnych nisz ekologicznych.
Dopiero około dziesiątej postanowił przebrać się w coś wygodniejszego i pójść do kwater Yennefer, skąd bliżej było do wyjścia. Gdy po piętnastu minutach wyszedł z łazienki Ron, który poszukiwał czegoś w swoim kufrze, dziwnie na niego spojrzał.
- Wybierasz się gdzieś? – zapytał podejrzliwie.
- Można tak powiedzieć. – Założył skórzaną kurtkę. – Wrócę późno, nie czekajcie na mnie.
Wychodząc trzasnął drzwiami. Przez Pokój Wspólny przebiegł na tyle szybko, że Hermiona nie zdążyła go zatrzymać. Na korytarzach musiał uważać, żeby nie wpaść na żadnego z nauczycieli, ale nie sprawiało mu to większych problemów, skoro rok wcześniej niemal zawsze rano przemykał się do Pokoju Życzeń.
Zdziwiony Ron po kilku minutach dosiadł się do panny Granger. Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, ale ten wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, gdzie wyszedł Harry.
***
Jenissera w pełnym rynsztunku bojowym wyglądała wspaniale. Kilkadziesiąt kobiet, ubranych w bordowe stroje obszyte złotą nicią i ze znakiem róży na tle ognia wyszytym na plecach, uzbrojone było przeważnie w miecze. Część dzierżyła w dłoniach coś, co wyglądało jak wachlarz lub po prostu broń palną wszelkiej maści. Wśród przybyłych Francuzek znalazło się też kilka wil, które miały za zadanie pilnować ludzi i szkoły. Te miały ze sobą różdżki i łuki.
Kiedy Harry i Yennefer przybyli na miejsce, wojowniczki już zajęły strategiczny miejsca. Jedynie piątka z nich stała na centralnym placu wioski. Vipera przywitała się ze swoją matką. Jedna z towarzyszących jej niewiast krytycznym wzrokiem obrzuciła Pottera.
- Co robi tu to chuchro? – warknęła. – Będzie tylko przeszkadzał. Pewnie nawet bić się nie umie.
Harry wykrzywił wargi w drapieżnym uśmiechu. Nie odezwał się jednak. Zamiast tego spojrzał na Yennefer, która odpowiedziała tym samym. Blondynka wymamrotała kilka niewyraźnych słów i pociągnęła za sobą resztą. Chłopak natomiast oparł się o ścianę jednego z budynków.
Już dwadzieścia minut później znikąd pojawiły się zakapturzone postacie. Rozlazły się po całej okolicy, ale wtedy zaskoczyły je członkinie Jenissery. Po kilku minutach również Harry został zauważony.
W jego stronę skierowało się dwóch rosłych mężczyzn. Mieli najprawdopodobniej ukrytą broń, bo chłopiec jej nie zauważył. Nie poruszył się, kiedy stanęli po obu jego stronach. Jego serce zaczęło bić szybciej, gdy poczuł, że są zdecydowanie zbyt blisko.
- Nie powinieneś być teraz w szkole? – zapytał ten po prawej. – To niebezpiecznie chodzić samemu po nocy.
- Kto powiedział, że jestem sam? – mruknął niewyraźnie Harry.
- Jakoś nikogo tu nie widzę.
Potter wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu. W jego ręce pojawił się sztylet, który zgrabnym pchnięciem wbił się w serce wampira.
- Ale czujesz, prawda? – zapytał Gryfon, przywołując miecz i ścinając głowę drugiemu przeciwnikowi, który próbował go przygwoździć do ściany.
Wyszedł z cienia i powolnym krokiem ruszył w stronę największej walki. Od czasu do czasu niby od niechcenia machał mieczem. Starał się kontrolować, żeby nie wpadł w furię i nie powyrzynał wszystkich, łącznie z Jenisserą. Niestety, kiedy miał w ręce miecz stawał się kimś innym. Przestawał być Harrym Potterem, Chłopcem Który Przeżył; stawał się Harrym Potterem, Chłopcem, Który Przeżył By Zabijać.
Pobiegł w stronę, z której do jego uszu dobiegł przerażony wrzask.
Yennefer walczyła jak lwica, choć była skrytobójcą. Nigdy nie potrafiła odnaleźć się na polu walki, w otwartej przestrzeni, gdzie śmiertelny cios może paść z każdej strony. Teraz otoczyli ją, wyczuwając, że nie będzie w stanie się obronić. Przeklęci Nosferatu i ich instynkt!
Pierwszy cios spadł nagle. Na jej policzku pojawiła się krwawa szrama. Syknęła cicho. Z przerażeniem dostrzegła, że ten sam osobnik, który zadrapał ją pazurem, unosi do góry miecz. Na szczęście nie dane mu było zadać ciosu, bo coś małego i niesamowicie szybkiego przebiło się przez jego serce i wbiło w głowę kolejnego Nosferatu. Obaj padli na ziemię, a chwilę później dosłownie wyparowali, przy akompaniamencie smrodu spalanego mięsa.
Harry dopiero po raz pierwszy użył broni palnej i stwierdził, że zdecydowanie mu ona nie odpowiada. Była zbyt brutalna, nawet jak na nieumarłych. Wpadł między pozostałych przy życiu Nosferatu. Ostrze jego miecza już wcześniej było skąpane we krwi, ale teraz nawet on był nią upaprany. Jego ruchy były niemal automatyczne, tak jak uczył go Louis „nie myśl, czuj”.
Kątem oka spojrzał na Yennefer. Otrząsnęła się już z szoku i starała się mu pomóc, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Uchylił się przed pięścią, odcinając delikwentowi rękę i wbijając miecz w serce. Wyszarpnął rewolwer i rzucił go Viperze. Dopiero teraz zaczęła sobie lepiej radzić.
Poczuł uderzenie z prawej strony. Chwilę później zarejestrował, że coś ostrego przejeżdża mu po boku. Ciepła ciecz spłynęła po biodrze. Przyjemne odrętwienie powoli zaczęło opanowywać jego ciało. Ostatkiem świadomości chwycił miecz w lewą rękę i ściął przeciwnika.
Potem zapanowała ciemność.
***
Dumbledore nerwowo krążył po swoim gabinecie. Z samego rana Ron i Hermiona poinformowali go, że Harry zniknął. Wyrazili przy tym nadzieję, że skoro takie sytuacje zdarzały się już w wakacje, to chłopak wróci na lekcje. Niestety, ten nie dawał znaku życia.
Dyrektor spojrzał na Fawkesa, który nucił cichą melodię, mającą na celu uspokoić mężczyznę. W bursztynowych oczach ptaka migotało coś niepokojącego. Albus westchnął. Na śniadaniu powinien ogłosić, że Potter znowu zniknął. Skierował się w stronę drzwi, bezgłośnie modląc się, żeby dzieciak wrócił.
Siedząc na swoim miejscu przy stole prezydialnym nie mógł nie zauważyć, że Yennefer Malfoy jest podenerwowana. Co chwilę nerwowo spoglądała w stronę drzwi, a jej posiłek przypominał bezkształtną mamałygę, w której z trudem dało się rozpoznać owsiankę. Ron i Hermiona też rozglądali się na boki, podobnie jak cały stół Gryffindoru.
Dyrektor już miał zamiar wstać, ale przeszkodziło mu w tym nagłe otwarcie się drzwi. Wszedł przez nie, nie kto inny, jak sam Harry Potter. W prawej ręce trzymał zwinięty w rulon pergamin, a w lewej czarną walizkę. Ignorując zaciekawione spojrzenie uczniów skierował się do stołu nauczycielskiego.
Severus Snape zdziwił się trochę ubiorem chłopaka. Jeszcze większe było jego zdziwienie, kiedy chłopiec zatrzymał się przed nim i przed Yennefer. Kobiecie podał pergamin, a z walizki wyciągnął pudełko, takie, w jakich zazwyczaj przesyła się niebezpieczne lub rzadkie składniki do eliksirów.
- Pozdrowienia od Jezebel – powiedział, podając je Severusowi.
Mężczyzna popatrzył na chłopaka, z nutą zainteresowania. Zmarszczył brwi, patrząc na strój Pottera. Dałby sobie rękę odciąć, że w takim samym ubraniu za młodu chodził Amadeusz. Tak, bez wątpienia były to ciuchy Amadeusza. Można to było poznać po ledwie widocznym rysunku płomienia znajdującym się na kurtce. Podobnie jak na skórzanych spodniach i czerwonym bezrękawniku.
Yennefer w międzyczasie skończyła czytać list. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie, jeszcze spotęgowane przez fakt, że wylądowała przed nią czarna walizka. Otworzyła ją pełna nabożnego skupienia. Oczy zabłyszczały jej podekscytowaniem. Bez zbędnych ceregieli wyciągnęła ze środka butelkę Burgunda i podała ją Harry’ emu.
- Musiałeś im zaimponować. Jenissera rzadko dzieli się swoimi najlepszymi winami – mruknęła cicho.
Harry skinął głową. Odwrócił się na pięcia i skierował w stronę wyjścia. Tymczasem Vipera zaczęła przeglądać zawartość przesyłki. Po chwili oderwała się od tego zajęcia i spojrzała na wychodzącego chłopaka.
- Młody, wiesz ile to jest warte?! – krzyknęła, kiedy był w połowie Wielkiej Sali.
Odwrócił się w jej stronę.
- Zapewne dużo – odpowiedział.
- Tak – prychnęła. – Za to można kupić co najmniej połowę magicznej Europy!
- Więc będziemy cholernie bogaci! – Rozłożył ramiona.
Draco wzrokiem śledził Pottera. Chłopak utykał i był bledszy niż zazwyczaj. Nie mówiąc już o tym, że ubrany był jak ostatnia dziwka. To zdecydowanie nie pasowało do wizerunku Złotego Chłopca. I skąd on, na Slytherina, znał Yennefer? Musiał się tego dowiedzieć. Koniecznie.
***
Jeszcze zanim Harry zdążył się przebrać, do dormitorium wpadł zdyszany Ron i poinformował, że Harry ma natychmiast zjawić się u dyrektora. Ten zmarszczył gniewnie brwi, ale udał się pod chimerę. Czekał tam na niego Mistrz Eliksirów w towarzystwie Yennefer. Oboje wyglądali na równie zdziwionych, jak Harry się czuł. Snape wypowiedział hasło i całą trójką weszli na schody.
Dumbledore zaproponował im po filiżance herbaty i, jak zwykle, cytrynowego dropsa. Wszyscy zgodnie odmówili, zajmując wskazane wcześniej krzesła. Dyrektor przez chwilę uważnie na nich patrzył.
- No dobrze – powiedział w końcu. – Czy któreś z was zechce mi wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi?
Severus wzruszył ramionami. On chyba najmniej wiedział.
- Oczywiście – Harry skinął głową. – Tylko niech pan sprecyzuje pytanie.
- Kiedy poznałeś, pannę Malfoy?
- Pierwszego września.
- Panno Malfoy? – zwrócił się do zamyślonej dziewczyny.
- Mówi prawdę.
Severus był szpiegiem z doświadczeniem i kłamstwo potrafił wyczuć na milę. Ta dwójka śmierdziała tym jak najprawdziwsze skunksy, a dyrektor niczego nie zauważył.
- Severusie, co dostarczył ci Harry?
- Składniki do eliksirów: srebrnego skarabeusza i płatki czarnej róży.
Mężczyzna skinął głową i przeniósł wzrok na Yennefer. Ta uśmiechnęła się ironicznie i zaczerwieniła jak pensjonarka. Stwierdziła, że dyrektor raczej nie chciałby wiedzieć, co było w walizce z tego prostego powodu, że widok ten nie byłby zbyt ciekawy.
- Czyli? – nie dawał za wygraną.
- Marynowany mózg Nosferatu i serce prawilkołaka. Niech się pan nie krzywi – mruknęła. – Jako mój projekt na uniwersytet próbuję stworzyć eliksir mogący blokować wilkołacze geny. Oczywiście, obiekt nadal w czasie pełni zmieniałby się w zwierzę, ale byłby tylko niegroźnym wilczkiem.
Albus przyjął to do wiadomości, ale nadal nie wiedział, gdzie Harry zdobył te wszystkie rzeczy. Gdy o to zapytał, ten tylko popatrzył na niego wzrokiem bez wyrazu. Powiedział, że nie złamał prawa, a wszystkie ingrediencje dostał od Jezebel Malfoy, matki Yennefer. I nie, nie mógłby wyjaśnić, skąd ją zna.
Dyrektor westchnął przeciągle. Severus chyba rzeczywiście nie miał o niczym pojęcia, a pozostała dwójka nie zamierzała z nikim dzielić się swoją wiedzą. Jeśli coś wiedzieli, to postanowili zazdrośnie strzec swoich sekretów. Pozwolił im odejść, a kiedy wyszli zagłębił się w fotelu.
Tymczasem Snape ze złością spojrzał na chichoczących Yennefer i Harry’ ego. Wydawało mu się, ze dogadują się niemal bez słów. Już miał zamiar coś powiedzieć, gdy odezwała się Vipera.
- Dziś o szesnastej. U mnie. – Po tych słowach oddaliła się. Potter również dość szybko się zmył.
***
Lekcje minęły szybko. Zbyt szybko, według Harry’ ego. Była piętnasta czterdzieści pięć, kiedy chłopak zdecydował się opuścić wieżę Gryffindoru. Tym razem ubrany był w granatowe dżinsy i białą koszulę od mundurka. W ręku ściskał butelkę wina, ale po namyśle włożył ją do plecaka. W ten sposób nikt nie będzie zadawać niepotrzebnych pytań.
Przed wejściem do prywatnych kwater Yennefer stali Draco Malfoy, Pansy Parkinson i Angelica White. Ta ostatnio z rozbawieniem przyglądała się chłopakowi, który z upartą miną próbował wywarzyć drzwi. Jego narzeczona natomiast stała w pewnym oddaleniu od niego i załamywała ręce.
Potter zatrzymał się przy dziewczynach i spojrzał na nie pytająco.
- Długo się tam dobija?
- Dziesięć minut – mruknęła Angel. – Snape już tam jest.
Gryfon pokiwał głową. Podszedł bliżej. Malfoy obrzucił go wyniosłym spojrzeniem.
- Czego tu, Potter? – warknął.
- Krew i Potęga – powiedział Harry zupełnie ignorując blondyna. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, drzwi stanęły otworem.
Kiedy weszli do środka zastali Mistrza Eliksirów siedzącego na fotelu i ze znudzoną miną przyglądającego się rozłożonej na kanapie Viperze. Kobieta uśmiechnęła się na widok nowoprzybyłych.
Draco nie patyczkował się i od razu przystąpił do ataku. Koniecznie chciał wiedzieć, dlaczego Potter i Yennefer zachowują się, jakby znali się dłużej niż kilka tygodni. Snape również przyłączył się do tej prośby. Tylko Pansy patrzyła na nich spod uniesionej brwi.
Blondynka wymieniła porozumiewawcze spojrzenie ze Złotym Chłopcem. Ten pokiwał głową zaczynając grzebać w plecaku. Po chwili syknął cicho, wyjmując ze środka wijącego się węża. Zaraz za nim na stoliku wylądowała butelka wina i dwie fiolki, które od razu podał Angelice. Dziewczyna skinęła głową, kierując się do wyjścia. Zatrzymała się tuż przed drzwiami.
- Na kiedy? – zapytała.
- Na wczoraj – mruknął Harry.
Skinęła głową opuszczając pomieszczenie.
Tymczasem Yennefer rozlała wino do pięciu kieliszków. Harry usiadł obok niej i znieruchomiał, tępo wpatrując się w węża. Zdawało się, że chłopak prowadzi ożywioną dyskusję telepatyczną, ale było to raczej mało prawdopodobne.
- Czy ktoś w końcu powie mi, o co tu chodzi? – zirytował się Snape.
- Oczywiście – mruknęła Yennefer. – Najpierw odpowiemy na pytanie Dracona. Owszem, ja i Harry znaliśmy się wcześniej. Nie, nie możesz wiedzieć, gdzie się poznaliśmy i tak, powinieneś na ten temat milczeć jak grób. Inaczej poznasz nasz gniew. Ostatni, który się nam sprzeciwił, źle skończył.
- Pansy, dam ci dobrą radę – wtrącił Harry. – Pilnuj swojego narzeczonego. Niedługo zgłosi się do niego ktoś, kto będzie chciał uczynić z niego niewolnika.
Ślizgonka niewiele zrozumiała z wypowiedzi Gryfona, ale pokiwała głową. Tym bardziej, że Yennefer wyglądała na wyraźnie zaskoczoną i co chwilę spoglądała na Pottera spod uniesionych brwi. Parkinson nauczyła się już, że jeśli panna Malfoy wygląda na zmartwioną, to sprawę należy brać poważnie.
Przez kolejny kwadrans Draco i Harry sztyletowali się wzrokiem. Złotego Chłopca powoli zaczynała nudzić ta gra, ale nie dał po sobie niczego poznać. W dodatku prawy bok mocno dawał mu się we znaki.
Vipera wyprosiła swojego kuzyna i jego dziewczynę, twierdząc, że ma do obgadania z Mistrzem Eliksirów i Harrym bardzo ważną sprawę, o której Ślizgoni nie powinni wiedzieć. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, rzuciła na nie czar nieprzenikalności. Wymieniła z Harrym kilka uwag, po czym skierowała się do sypialni.
- Zdradzimy panu pewną tajemnicę, ale musi pan przyrzec, że cokolwiek pan tu usłyszy, nie opuści tego pokoju – zaczął chłopak. – Ponadto, Dumbledore nie może o niczym wiedzieć.
Skinął głową. Rozsiadł się wygodniej w fotelu, dochodząc do wniosku, że czeka go dłuższa przemowa. Dolał wina do swojego kieliszka i spojrzał na nich wyczekująco.
Pierwsza odezwała się Yennefer. Powiedziała o tym, że ona i Potter pierwszy raz spotkali się w wakacje. Chłopak usiłował wydostać się spod nadmiernie opiekuńczych skrzydeł Dumbledore’ a, ona z kolei mu w tym pomogła, symulując porwanie. Potem kilkakrotnie odwiedzali Nokturn, dzięki czemu Harry wyrobił sobie „właściwą postawę”, cokolwiek miałoby to znaczyć.
Ten przez chwilę patrzył na niego ze zdziwieniem. Był szpiegiem, owszem, ale nawet dla niego taka ilość informacji była przerażająca. Nie dość, że Złoty Chłopiec miał pokonać Czarnego Pana, to jeszcze samopas włóczył się po Nokturnie. Mało tego, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy stał się postrachem tej ulicy, a to było już dość sporym osiągnięciem.
Severus był przekonany, że chłopak powinien o wszystkim powiedzieć dyrektorowi, ale dzieciak upierał się, że nie jest to konieczne i może mu tylko pokrzyżować plany. Kilkanaście minut później do kwatery wpadła zdyszana, ale szczęśliwa Angelica. Z uśmiechem na ustach rzuciła się Gryfonowi na szyję, a ten w odpowiedzi jęknął, chwytając się za prawy bok.
- Mam dwie wiadomości. Pierwsza to taka, że twój organizm pozbył się nadmiaru belladonny, ale dla własnego bezpieczeństwa uważaj z eliksirami. Druga jest nieco mniej szczęśliwa. W twoich żyłach ciągle krąży jad skorpiona, ale dzięki antidotum za kilka dni nie będzie po nim śladu. I jeszcze jedno, radzę się porządnie wyspać i uważać na bok. Dobranoc wszystkim.
- Potter, czy ty zamierzałeś się otruć? – zapytał Snape, kiedy tylko drzwi za Angelicą się zamknęły.
- Nie. – Harry machnął lekceważąco ręką. – To tylko jakieś Nosferatu chciały mnie pokroić.
Teraz Snape naprawdę nic już nie rozumiał. Yennefer zaczęła wyjaśniać, że Harry jest Łowcą, a w międzyczasie Potter ściągnął koszulę i z uwagą przyjrzał się swojemu bokowi. Nie wyglądał tak fatalnie jak rano, ale ciągle dawał o sobie znać.
Severus wciągnął głośno powietrze, kiedy zobaczył, na co patrzy chłopak. Gryfon wyjaśnił, że rana, którą zadał mu nieumarły była dość poważna, w dodatku ostrze było wysmarowane jadem skorpiona. Nie dało się tego zaszyć, a trzeba było wracać do szkoły. Któraś z wampirzych uzdrowicielek wpadła na pomysł, że trzeba to wypalić, co też niezwłocznie uczyniono. Niestety, chłopak musiał to wytrzymać bez znieczulenia, bo ciągle nie wiadomo było, czy może już zażywać eliksiry.
Mistrza Eliksirów interesowała jeszcze jedna rzecz. Dlaczego wampiry pomogły chłopakowi, skoro ten był Łowcą? W odpowiedzi Yennefer uśmiechnęła się delikatnie.
- Bo Harry uratował mi tyłek, to wszystko – stwierdziła.
- Czyli jesteśmy kwita –skwitował Potter.
Pokiwała głową.
***
Następnego dnia Harry obudził się wyjątkowo wcześnie. Przez chwilę leżał bez ruchu zastanawiając się, co spowodowało jego nagłe przebudzenie. Z całą pewnością nie stempelek. Ból skupiał się raczej w dolnej partii brzucha, nieco po prawej stronie. Zwlekł się z łóżka i poszedł do łazienki.
Kiedy ściągnął koszulę, cicho syknął. Niemal cała prawa strona jego ciała była częściowo sparaliżowana. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu czuł promieniujący ból rozchodzący się we wszystkich stronach od miejsca, w którym wypalono mu kawałek skóry. Najgorsze było to, że ochraniacz założony na rękę zaczął go uwierać. Przedramię było zsiniałe i lekko opuchnięte.
Przypuszczał, że żaden z chłopców jeszcze się nie obudził, więc spokojnie mógł wrócić do dormitorium i odnaleźć właściwe eliksiry. Przez chwilę grzebał w kufrze. Odrzucił na bok Eliksir Regenerujący, teraz potrzebował raczej czegoś przeciwbólowego. W końcu wyciągnął fiolkę z bladobłękitną cieczą i pojemniczek z ciemnozieloną mazią.
Wrócił do łazienki i rozprowadził cienką warstwę maści na pieczącym miejscu i w promieniu kilku centymetrów od niego. Potem łyknął Eliksiru Przeciwbólowego i zaczął się myć.
Nawet nie zauważył, kiedy drzwi cicho się uchyliły. W jego rękę wpatrywały się bursztynowe oczy pełne niedowierzania i wyrzutu. Potem osobnik ten równie cicho się wycofał.
Harry odetchnęła ulgą, kiedy nieprzyjemny ból zmienił się w delikatne swędzenie. Zmył nadmiar maści i założył prowizoryczny opatrunek. Ubrał się i z powrotem zamocował ochraniacze, które teraz już bez problemu dopasowały się do jego ręki.
Spokojnym krokiem wyszedł z łazienki i spakował plecak, wrzucając do niego oba wykorzystane wcześniej eliksiry. Nigdzie nie zauważył Rona, ale doszedł do wniosku, że ten jest już w Pokoju Wspólnym, czekając na Hermionę.
Chłopak rzeczywiście tam był i ostro kłócił się z panną Granger. Zawzięcie coś jej tłumaczył, ale ta nie dawała się przekonać. W końcu zdenerwowana dziewczyna powiedziała, żeby poszli do Dumbledore’ a, bo on tą sprawę rozwiąże szybciej i sprawniej.
Harry przez chwilę zastanawiał się, o jaką sprawę może chodzić, ale doszedł do wniosku, że to nie jego biznes. Wyszedł z Pokoju Wspólnego i poszedł do Wielkiej Sali. Usiadł na swoim tradycyjnym miejscu. Ron spojrzał na niego z niechęcią i odsunął się kawałek dalej.
Jak zwykle podczas śniadania przyszedł czas na pocztę. I tym razem przed Hermioną wylądowała sówka z Porokiem Codziennym. Dziewczyna zapłaciła i odebrała przesyłkę. Zaraz, gdy tylko ją rozwinęła, zakryła usta.
Z pierwszej strony krwistą czerwienią krzyczał napis głoszący: „Krwawa rzeź w Hogsmeade”. Pod spodem było zdjęcie magicznej wioski i krótki artykuł, który panna Granger zaczęła czytać na głos.
- Jak donosi nasz korespondent w nocy z poniedziałku na wtorek (30.09 na 01.10 br.) w wiosce leżącej nieopodal Hogwartu odbyła się walka pomiędzy Nosferatu, a nieznanym ugrupowaniem wojowniczych kobiet, które najprawdopodobniej również były wampirami. Świadkowie twierdzą, że były wśród nich wile i dwie osoby, które przybyły z Hogwartu. Najeźdźców pokonano bez straty w ludziach. Więcej na stronie trzeciej.
W głowach większości uczniów, a zwłaszcza Gryfonów zagościł pomysł, że to Harry mógł być jedną z owych tajemniczych osób. W końcu to wtedy zniknął i pojawił się dopiero następnego dnia.
Starał się ignorować natarczywe spojrzenia. Naprawdę się starał, ale mu nie wychodziło. Ostatnio zresztą dość często wszystko go denerwowało.
- Czy ja wam wyglądam na psychopatę, latającego z tasakiem i ćwiartującego okoliczne Nosferatu? – warknął wściekle.
Wybiegł z Wielkiej Sali. Kilka minut później do wyjścia skierował się dyrektor, którego zatrzymał Ron, uparcie twierdząc, że musi z nim porozmawiać. Hermiona chcąc nie chcąc poszła z rudzielcem.
***
Tego dnia po lekcjach Harry również został wezwany do gabinetu Dumbledore’ a. Tak jak ostatnim razem, tak i teraz czekał na niego Snape, który wypowiedziawszy hasło przepuścił chłopaka przodem.
W środku czekała na nich Mcgonnagall, Ron i Hermiona. Zarówno ta ostatnia, jak i nauczycielka spoglądały na niego niepewnie. Ron natomiast miał złośliwą satysfakcję w oczach. Potterowi wskazano niezbyt wygodne krzesło. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Ciszę panującą w pomieszczeniu zdecydował się przerwać dyrektor.
- Pan Weasley poinformował mnie, że masz wypalony Mroczny Znak. Czy to prawda?
Harry gorączkowo zaczął się zastanawiać, kiedy Ron mógł to zobaczyć. Najwyraźniej dziś rano, bo ból był nie do zniesienia i faktycznie mógł zapomnieć o środkach ostrożności. Na zewnątrz zachował jednak kamienny wyraz twarzy.
- Naprawdę myśli pan, że mógłbym przystać do… do tego czegoś? - zapytał z doskonale wyczuwalną odrazą.
- W takim razie na pewno zechcesz pokazać nam swoje przedramiona i uspokoić pana Weasleya? – zapytał z dobrotliwym uśmieszkiem dyrektor.
Harry skinął głową. Podciągnął oba rękawy i wystawił przed siebie ręce. Albus na obie skierował różdżkę i wymamrotał skomplikowaną formułkę ujawniającą. Chłopak zacisnął zęby, czując napływające do oczu łzy. Słyszał o tym zaklęciu. Należało do Białej Magii i było niemal zupełnie zapomniane. Zaprzestano stosowania go, bo powodowało, że potraktowana nim osoba odczuwała ból, bez względu na to, czy miała coś do ukrycia czy nie. Na szczęście wampirze uroki ochronne nałożone na ochraniacze były silniejsze niż pojedyncze zaklęcie dyrektora.
- Cóż, możesz iść, Harry – z wyraźną ulgą powiedział mężczyzna.
Kiedy za młodzieżą zamknęły się drzwi, Albus spojrzał na Minerwę. Ta w zamyśleniu wyglądała przez okno. Po kilku minutach odezwał się Dumbledore.
- Zwracaj na Harry’ ego szczególną uwagę. Czuję, że nie mówi mi wszystkiego, a nie chciałbym być później niemile zaskoczony.
- Myślisz, że naprawdę przystąpił do Sam – Wiesz – Kogo?
- Może nie z własnej woli, ale tak, wszystko jest możliwe. Poza tym, Harry jest naprawdę potężnym czarodziejem i nie zdaje sobie sprawy jaka moc w nim drzemie. Jeśli ma Znak, to być może nieświadomie nie pozwolił nam go odkryć.
- Chyba nie sądzisz, że ten chłopiec mógłby…? – zaczęła z oburzeniem kobieta.
- Oczywiście, że nie – uspokoił ją. – Ale ostrożności nigdy za wiele. Czy przypuszczałaś, że Severus stanie się Śmierciożercą?
Przelotnie spojrzał na stojącego w cieniu mężczyznę, ale ten wydawał się być zbyt zamyślony. Opiekunka Gryffindoru nie odpowiadając na pytanie, pożegnała się i wyszła z gabinetu. Dopiero wtedy dyrektor zwrócił się do Snape’ a.
- Myślisz, że to co mówił Ron może być prawdą?
- Potter i Czarny Pan? Razem? Wolne żarty – prychnął. – Prędzej uwierzę, że Hermiona – Wiem – To – Wszystko – Granger przestanie chodzić do biblioteki. Poza tym, Weasley mówił, że Znak u Pottera był na prawej ręce, w takim razie chłopak musiałby być Bezimiennym, a wątpię, żeby Czarny Pan miał do niego aż takie zaufanie. Chociaż, nie przeczę, jest to pewien sposób psychicznego wykończenia chłopaka. Teraz wybacz, Albusie, wrócę do Eliksiru Tojadowego dla Lupina.
- A tak, tak, oczywiście. – W zamyśleniu pokiwał głową.
***
Ron wciągnął Harry’ ego do jednej z pustych klas. Hermiona kilka korytarzy wcześniej odbiła do biblioteki, twierdząc, że musi zrobić pracę na numerologię. Rudzielec przyparł Pottera do ściany i wysyczał mu prosto do ucha, przy okazji wbijając mu różdżkę w szyję.
- Oni mogą ci nie wierzyć, Potter, ale ja wiem, co widziałem. A jeśli zobaczę, że zbliżasz się do Hermiony lub Ginny, to osobiście wyślę cię do Azkabanu, pieseczku Lorda.
Po tych słowach puścił go i wyszedł.
Harry osunął się na ziemię i podkurczył nogi. Rozmasował szyję. Teraz będzie musiał być jeszcze bardziej uważny. Być może dyrektor i reszta mu uwierzyli, ale Ron był zbyt uparty, żeby zwrócić uwagę na fakt, że Mrocznego Znaku nie da się zamaskować, przynajmniej teoretycznie.
Carmen Black (18:41)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 1:31, 19 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 23
Szaleństwo
Harry czuł się fatalnie. Ron ciągle patrzył na niego wilkiem i najwyraźniej wszystkim rozpowiedział o tym, co widział, bo większość Gryfonów go unikała. Właściwie to tylko Neville, Hermiona i Ginny się do niego odzywali. Oczywiście, ta ostatnia robiła to tylko wtedy, kiedy Rona nie było w pobliżu. McGonagall za każdym razem, kiedy go widziała marszczyła w zamyśleniu brwi i uważnie go obserwowała.
Zdawało się, że wszyscy już wiedzą, że chłopak nie jest do końca „jasny”. Harry znowu miał wrażenie, że jest zwierzęciem w ZOO, ale próbował nie wybuchnąć. Zresztą, pomagały mu w tym codzienne treningi Quidditcha, choć widać było, że Weasley bardzo chętnie wyrzuciłby go z drużyny. Na szczęście nie był aż tak głupi, żeby skazywać drużynę na przegraną.
Potter bez ruchu unosił się nad boiskiem. Czujnie rozglądał się na boki, poszukując znicza, ale tego nigdzie nie było. Obok niego trwał Colin Cravey. Patrzył na swojego idola z zainteresowaniem.
- To prawda? – zapytał w końcu.
- Co ma być prawdą, Colin?
- To, co mówią, że masz Mroczny Znak.
- Prawda jest skomplikowaną sprawą, Colin – mruknął Harry, uchylając się przed tłuczkiem. – Jak to się mówi: punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Blondyn spojrzał na niego nic nie rozumiejąc. Zażądał, aby Harry przestał filozofować i zaczął mówić językiem zrozumiałym dla każdego.
- Chodzi o to, że Ronowi wydawało się, że coś widział. – Westchnął. – Ron jest na tyle uparty, żeby nie odpuścić, aż nie dowiedzie swojej racji.
- Ma czego dowodzić?
- Nikt nie jest bez winy.
Chwilę później gnał już między zawodnikami, próbując złapać znicza, który jak na złość kluczył, jakby mu się nudziło. Czy martwy przedmiot mógł się nudzić? Niekoniecznie. Tuż za nim leciał Colin.
Z trudem wymijali zawodników. Tuż nad ziemią Potter ostro skręcił w górę, a Cravey tuż za nim. Starszy chłopak mógł odetchnąć z ulgą. W końcu udało mu się nauczyć tego zafascynowanego nim blondyna Zwodu Wrońskiego. Złapał znicza przelatując przez jedną z pętli i omal nie zrzucając z miotły Cassandry.
Wylądował na ziemi i wypuścił znicza. Tuż obok niego zatrzymał się zmęczony blondyn. Harry wymienił z chłopakiem kilka uwag, a potem w milczeniu śledził jego lot. Tym razem jedynie obserwował, jak radził sobie rezerwowy szukający. W porównaniu do zeszłego roku – było o niebo lepiej.
Godzinę później zakończył się trening i cała drużyna skierowała się do szatni. Przebrali się w normalne stroje i zasiedli na ławkach ustawionych pod ścianami. Ron nerwowym krokiem zaczął chodzić od jednego końca pomieszczenia, do drugiego. Widać było, że martwi się wynikiem zbliżającego się meczu ze Ślizgonami. W końcu pozostał im już tylko tydzień.
Harry przymknął oczy i w skupieniu słuchał przemowy swojego byłego przyjaciela. Taktyka na najbliższy mecz była na wskroś przesiąknięta gryfońskimi zapędami. Harry przedstawiłby ją w kilku słowach – wszyscy razem na trzy cztery. Osobiście rozegrałby to inaczej, ale w końcu sam oddał stanowisko kapitana Ronowi.
Kiedy pół godziny później zebranie drużyny się skończyło, Potter zatrzymał Colina, twierdząc, że muszą jeszcze przećwiczyć kilka sztuczek. Blondyn zgodził się, choć był tym niezmiernie zdziwiony. W końcu nie na co dzień najlepszy ścigający, jakiego kiedykolwiek miał Gryffindor chce zdradzać przeciętnemu zawodnikowi tajemnice swoich ruchów.
Chłopcy wyszli na boisko. Naprzeciwko nim wyszła postać od stóp do głowy odziana w czarną szatę. Kaptur naciągnięty głęboko na twarz skutecznie uniemożliwiał rozpoznanie osobnika.
Colin odruchowo cofnął się kilka kroków w tył. Harry tymczasem wyciągnął rękę na powitanie i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Ślizgoni mają plan – zaczął patetycznie nieznajomy. – Plan zaiste ślizgoński. – Wstrzymał oddech. – Chcą zwalić szukającego z miotły. Te dwa orangutany udające pałkarzy ćwiczyły odbicie do celu. Ach, uważajcie też na Fretkę. Jak plan pierwotny się nie powiedzie, to będzie próbował innych sposobów.
- Dzięki, a teraz zmywaj się, bo jeszcze ktoś zauważy brak twojej osoby.
Zakapturzony osobnik skinął głową i odszedł w stronę Zakazanego Lasu. Harry odczekał jeszcze chwilę, po czym skierował wzrok na kolegę.
- Zapamiętałeś? – zapytał.
Pokiwał głową.
- To dobrze, a teraz chodź do zamku. Głodny jestem.
Przez kilka minut szli w milczeniu. Colina ciągle zastanawiało, czemu Harry chciał, żeby to on był obecny przy tej rozmowie. Wydawało mu się, że pokątne zdobywanie informacji na temat zawodników przeciwnej drużyny, a także ich strategii jest zachowaniem co najmniej nie sportowym. Gdy tylko o to zapytał, Harry stwierdził, że taki właśnie jest Quidditch. Nie sportowy.
- Bo widzisz, Colin, prawdziwa rywalizacja w grach drużynowych polega na współpracy wszystkich zawodników. Tymczasem wynik w Quidditchu zależy od widzimisię jednego gracza, żeby sprzedać mecz wystarczy pogadać z szukającym. To niszczy ducha sportu.
- Że co, proszę? – zdziwił się blondyn.
- Nie ważne. – Machną ręką Harry. – Nie słuchaj mnie. Zamiast tego zastanów się, jak utrzymać się na miotle. I koniecznie poćwicz Zwód Wrońskiego. Idę o zakład, że Malfoy ciągle go nie umie.
- Tak, tak, tatusiu. Coś jeszcze? – wymamrotał chłopak.
Potter parsknął cichym śmiechem.
- Tylko jedno. Zamiast obserwować Malfoya, skup się na zniczu i poczekaj, aż Gryfoni uzyskają miażdżącą przewagę. No, chyba, że taktykę Rona szlag trafi. Wtedy jak najszybciej złap tą złośliwą piłkę.
Zakończyli rozmowę, bo właśnie zbliżyli się do Wielkiej Sali. Każde każdy poszedł do swoich przyjaciół, choć właściwie Harry samotnie usiadł przy końcu stołu. Jakoś nie miał ochoty na złośliwe uwagi Rona.
Następnego dnia, w niedzielę, wszystko płynęło swoim torem. Harry razem z Nevillem zaszyli się w Pokoju Życzeń. Potter sprawdzał postępy kolegi i musiał przyznać, że jeszcze trochę i Longbottom dorówna umiejętnościom Angelice.
Zarówno Furia, jak i Rose zgodnie twierdzili, że moc Neville’ a cały czas się rozwija, a co za tym idzie, jego zaklęcia stają się silniejsze. Na razie nie powiedzieli o tym chłopakowi, nie chcąc, żeby ten spoczął na laurach. Kiedy oni trenowali z Gryfonem, Red przekopywał się przez stosy manuskryptów w bibliotece Bractwa.
Po skończonym treningu, czyli na godzinę przed obiadem, każde z nich skierowało się w swoją stronę. W rzeczywistości Carmen i Złoty Chłopiec skierowali się do Wieży. Angel i Yennefer siedziały w laboratorium, próbując w spokoju dopracować swoje projekty, więc oni zostali w salonie. Chwilowo byli zbyt zmęczeni, żeby brać się za walkę na miecze.
Po kilku minutach dołączył do nich Pablo. Chłopak zajął miejsce na jednym z foteli i odetchnął z wyraźną ulgą.
- Nie rozumiem, jak możesz tyle siedzieć w otoczeniu książek. – Spojrzał na Carmen. – Ciągle mi w uszach szeleści.
- Biedaku, trzeba było stopery założyć.
- Następnym razem nie omieszkam, ale nie o tym chciałem. Odkryłem, czemu Longbottom jest coraz silniejszy magicznie.
Harry uniósł brew w sposób podpatrzony niegdyś u Mistrza Eliksirów.
- W zależności od opracowań, odpowiedzi są różne. Autorzy zgadzają się co do jednego, moc zwiększa się wraz z dorastaniem czarodzieja. Z drugiej strony istnieją blokery mocy, czyli zdarzenia, które wpływają na zablokowanie się mocy. Mogą to być różne rzeczy, tortury, koszmarny sen, zaklęcie, nawet charakter czarodzieja. Neville był niepewny siebie, a teraz, dzięki nam, staje się otwarty i bardziej odważny. Dzięki temu jego moc się uwalnia. – Zawiesił na chwilę głos. – Poza tym, duży wpływ na to może mieć rozwój emocjonalny i to, jak podchodzi do swoich rodziców. Kiedyś wstydził się tego, że są niemal jak roślinki, a teraz uważa ich za bohaterów. I zdaje się, że ty, Harry, masz w tym swój udział?
Chłopak wzruszył ramionami, twierdząc, że on tylko rozmawiał. A to, że przez przypadek wtrącał kilka słów odnośnie Alicji i Franka to już inna historia. Carmen skwitowała to tym, że Potter za dużo czasu spędził z Yennefer, a ta godzinami potrafiła gadać o Magii Słów i chwytach psychologicznych, które z namiętnością sama stosowała.
Wszyscy wstali z zajmowanych przez siebie miejsc i poszli w stronę Wielkiej Sali.
Posiłek minął wyjątkowo spokojnie, jeśli nie liczyć Rona, który ostentacyjnie wręcz unikał Złotego Chłopca. Ginny pokłóciła się ze swoim bratem i teraz siedziała na wprost Harry’ ego, do tego towarzystwa po chwili dołączył też Neville i Colin. Hermiona ciągle siedziała na wprost Weasleya, próbując przemówić mu do rozumu, ale ten był nieugięty.
Harry drgnął, kiedy poczuł delikatne wibrowanie lusterka ukrytego w kieszeni. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów, ktoś chciał z nim rozmawiać. Przeprosił grupkę osób, która chciała siedzieć z nim przy „stole zdrajców”, jak nazywano ten koniec stołu. Wbiegł do najbliższej toalety.
- Tak? – zapytał patrząc w lekko poczerniałą taflę lusterka. Po chwili ukazała się w niej twarz Fletchera.
- Loki wpadł – wydyszał, oglądając się za ciebie. – Łowcy zabrali go do swojej siedziby.
- Czemu mi o tym mówisz? – zdziwił się chłopak.
- A jak inaczej zrozumieć słowa: „powiadom Wyklętego Łowcę”? Tylko ty pasujesz do opisu. Na Nokturnie wszyscy cię tak nazywają. Zwłaszcza od ataku Nosferatu na Hogs*.
Harry wymamrotał podziękowanie. Spośród wszystkich zakonników tylko Fletcher nigdy go nie okłamał w ważnych sprawach. No i był użyteczny, jeśli chciało się załatwić coś pokątnie.
Przesłał wiadomość do Smoków, przebywających w zamku. Poprosił o spotkanie w Wieży, zaraz po posiłku. Wrócił do Wielkiej Sali. Jego oczy błyszczały podekscytowaniem, a twarz wydawała się bledsza niż zazwyczaj. Ginny od razu zapytała, czy wszystko w porządku, a ten bezwiednie pokiwał głową. Było w porządku, przynajmniej na razie.
***
W milczeniu spoglądali na Harry’ ego, który przedstawił im problem. Właściwie zawitał tu także Louis, ciągle przebywający w kwaterach Yennefer, choć nikomu nie powiedział, czemu. Tanatos podrapał się po brodzie.
- Nieumarli mu nie pomogą – powiedział w końcu. – Wychodzą z założenia, że jak braknie jednego żołnierza, to na jego miejsce powołają dziesięciu innych. W dodatku Loki jest wyrzutkiem, a to nie przysparza przyjaciół.
- Ja go nie zostawię – wymamrotał Potter. – Dzięki niemu uniknęliśmy rzezi w Hogs.
Carmen i Pablo wymienili spojrzenia. Pokiwali głowami i oświadczyli, że samego go nie puszczą, bo jeszcze chłopak wpadnie w kłopoty. Louis również stwierdził, że pójdzie z nimi. Tylko Yennefer była sceptycznie nastawiona do całej sprawy. Zresztą Lokiego nigdy nie lubiła. Angel natomiast w walce, o ile do takiej dojdzie, jedynie by zawadzała, więc uznano, że jeśli dziewczyna chce pomóc, to powinna zainstalować się w Niebie i tam czekać na nich,. Bo pewnie właśnie tam sprowadzą wampira. Może się okazać, że mężczyzna będzie w kiepskim stanie i będzie potrzebował pomocy medycznej.
Kolejnym problemem było znalezienie kwatery Łowców, a jeśli już ją znajdą, to jak wyciągną z niej wampira? Oczywiście, przez te kilka miesięcy, które Harry spędził w towarzystwie obecnych w salonie ludzi, nauczył się, że bez planu daleko nie zajdzie. Co najwyżej na cmentarz. Teraz gorączkowo myślał, czy jego matka kiedykolwiek była w kwaterze. Zapewne tak, skoro pracowała z Łowcami i była w drużynie Setha.
Zaczął krążyć po pomieszczeniu. Jego oczy błądziły po wszystkich kontach.
- Zaczekajcie chwilę, zaraz wrócę.
Wyszedł na korytarz i biegiem puścił się w stronę Wieży Gryffindoru. Mijani uczniowie nawet nie zwracali na niego uwagi. W ciągu kilku tygodni, które minęły od początku roku szkolnego widok biegającego po zamku Pottera stał się dla nich codziennością. W dodatku Gryfon twierdził, że to sport ekstremalny, z czym raczej większość się zgadzała.
Harry jak burza wpadł do Pokoju Wspólnego. Przebiegł przez niego nie zważając na zdziwione spojrzenia kierowane w jego stronę. Pech chciał, że w dormitorium urzędował Ron. Harry całkowicie go zignorował. Zaczął grzebać w kufrze, w końcu znalazł to, czego szukał. Zatrzasnął kufer i zabezpieczył go dodatkowym zaklęciem. Skierował się do wyjścia.
Ron zacisnął pięści. Z jego gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk, który przy dobrej wierze mógłby zostać uznany za warkot rannego zwierzęcia. Bo Ron czuł się jak ranne zwierzę. Doskonale wiedział, co widział, ale niestety nikt mu nie wierzył. Męczyło go zachowanie Hermiony i Harry’ ego. Ta pierwsza potakiwała mu, ale w rzeczywistości patrzyła na niego jak na świra. Te drugi dość szybko przeszedł do porządku dziennego nad faktem, że nie są już przyjaciółmi. Z wściekłością cisnął poduszkę na ziemię. Już on udowodni im wszystkim, że ma rację. Już niedługo.
Lekko zdyszany Potter wszedł do Wieży Bractwa. Opadł na fotel i przez chwilę głęboko oddychał. Potem zażądał czegoś do pisania. Wyjaśnił, o co zamierza zrobić i zabrał się za pisanie.
Lily na szczęście znała lokalizację kwatery Łowców. Zaznaczyła, że ostatnim razem była w niej 17 stycznia 1980 roku, więc od tego czasu wszystko mogło się zmienić. Na początku twierdziła, że nie powinna zdradzać tego sekretu, ale gdy tylko dowiedziała się, że Loki wpadł w kłopoty od razu zmiękła.
- Czyli, co robimy? – z głupią miną zapytał Louis. – Ratujemy go czy zostawiamy mendom na pożarcie?
- A może tak ciebie im podrzucimy? – warknął Potter.
- Czyli ratujemy – z kwaśną miną skwitował wampir. – Ktoś ma jakiś genialny plan?
Planu nikt nie miał, ale wspólnymi siłami udało im się coś wymyślić. Yennefer miała zostać w zamku i kryć nieobecność uczniów, w związku z czym Harry dostarczył jej Mapę Huncwotów, dzięki której kobieta mogłaby wymyślić, gdzie młode Smoki przebywają. Angelica, jak już wcześniej ustalono miała czekać w Niebie. Pozostali powinni w tym czasie zdobyć broń i ruszyć do akcji.
Wyszli z Wieży i rozeszli się po zamku, żeby się przygotować. Yennefer miała wytworzyć portal, który prosto z zamku przeniósłby ich do mieszkania w Londynie. Harry w tym czasie powinien skombinować jakiś środek usypiający, najlepiej mugolski, który dałoby się podać Łowcom.
Harry znał tylko jeden specyfik, który od razu powaliłby dorosłego mężczyznę, ale jego stosowanie było diabelnie niebezpieczne i drobne potknięcie w aplikacji mogło zakończyć się śmiercią. Potrzebował pomocy z zewnątrz, najlepiej od kogoś, kto ma znajomości po obu stronach Dziurawego Kotła. Jedynym znanym mu kandydatem był Fletcher. Chłopak stwierdził, że jeszcze trochę i zbankrutuje przez tego Kanciarza.
***
Na Pokątnej było wyjątkowo mało ludzi, czemu trudno się dziwić, skoro rok szkolny trwał w najlepsze i uczniowie teoretycznie nie mieli szans na dostanie się tu. Piątka ludzi, ubranych w luźne, ciemne stroje przemknęła do sklepu braci Weasleyów, a tuż za nimi, w odległości przekraczającej nieco dziesięć metrów podążał kolejny osobnik, tym razem wyglądający jak ostatnia łachudra.
Harry, który miał na sobie strój będący skrzyżowaniem stylu Jesse’ ego Greena i Jamesa Evansa rozejrzał się po pomieszczeniu. Za ladą ze znudzoną miną stała Carol, Fred i George prawdopodobnie pracowali w laboratorium, Lee Jordan, oficjalny pomocnik zakładu, zamiatał podłogę, a Dominik układał towar na półkach.
Jako pierwszy nowoprzybyłych zauważył Lee. Podszedł do nich i zapytał, w czym może pomóc. Zdawało się, że nie rozpoznał w stojącym przed nim chłopaku Pottera.
- Nie mamy czasu – syknęła Carmen.
Harry uśmiechnął się do Jordana. Wytłumaczył, że właściwie to nie może pomóc w niczym, ale przydatna może się okazać Carol lub jej brat. Murzyn wzruszył ramionami, przywołując blondynkę. Nim ta zdążyła do nich podejść drzwi ponownie się otworzyły i wszedł przez nie Fletcher. Szybkim krokiem podszedł do stojących przy jednym z regałów ludzi. Przywitał się z wszystkimi skinięciem głowy i podał Harry’ emu niewielkie zawiniątko. W środku, w niewielkim pudełeczku było kilka fiolek z przezroczystą cieczą.
- Zadziała? – zapytał cicho Potter.
- Powali słonia. – Fletcher pokiwał głową.
Furia podziękował za specyfik i z jednej z kieszeni wyciągnął cztery galeony. Taka zapłata nie była zbyt wygórowana, a Dungowi powinna wystarczyć na kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt kolejek w barze, może nawet w Niebie. Mężczyzna szybko wyszedł pozostawiając po sobie niezbyt przyjemną woń przetrawionego alkoholu i uryny.
- No, to może powiecie mi, co was tu sprowadza? – ze śmiechem zapytała Didi, co chwilę zerkając na Lee, który ostentacyjnie machał różdżką, mrucząc pod nosem formuły zaklęć oczyszczających powietrze z nieprzyjemnych zapachów.
- Loki – mruknął Harry. – Łowcy wpadli do niego z przyjacielską wizytą.
Twarz dziewczyny pobladła. Chwilę później pojawiła się na niej determinacja, a w oczach zawitała chęć mordu.
- Rozumiem, że mu pomożecie?
Pokiwali głowami.
- W takim razie muszę was porządnie uzbroić.
Zawołała Dextera i kazała zaprowadzić przyjaciół na zaplecze. Wymieniła kilka uwag z Jordanem, który twierdząco pokiwał głową. Potem poszła za pozostałymi. O tak, już ona dopilnuje, żeby Loki został uwolniony. W końcu może nie miała z nim zbyt dobrego kontaktu, ale w końcu to on był jej ojcem i to dzięki jego naukom ciągle żyła. Sama nie zamierzała iść na Łowców, wiedziała, że nie miałaby z nimi żadnych szans, ale tamta piątka to co innego. Widziała, jak walczyli Furia i Rose, mgliście kojarzyła, że Angel chce być uzdrowicielką, a Pablo był prawie Czytającym. Nie znała tylko ostatniego osobnika, ale wyczuwała od niego wampirzą energię, więc pewnie mężczyzna nie da się tak łatwo pokonać. Uśmiechnęła się mściwie. Łowcy już wkrótce dowiedzą się, że nie powinni zadzierać z Lokim i jego przyjaciółmi.
***
Loki miał dość, wszystkiego, a najbardziej swojego wampirzego „ja”. Instynkt drapieżcy cały czas podpowiadał mu, że powinien walczyć, zdrowy rozsądek natomiast uparcie twierdził, żeby spokojnie czekać nadarzającej się okazji i dopiero wtedy uciekać. Tak źle i tak nie dobrze.
- No, krwiopijco, gdzie twoi współbracia? – zapytał barczysty murzyn.
- Skąd mam wiedzieć, ptasi móżdżku? – warknął mężczyzna. – Gdybyś choć trochę używał tej pustej makówki wiedziałbyś, że… - Jego dalsze słowa zlały się z bulgotem dobywającym się z gardła.
Wampiryzm miał tylko jeden pozytywny aspekt, jak twierdził Loki. Organizm zakażonego lub czystokrwistego regenerował się trzy razy szybciej niż u przeciętnego człowieka. No i Avada na nich nie działała.
Teraz wampir odkrył jeszcze jedną pozytywną rzecz. Jeśli wystarczająco się skupił, był w stanie wyłamać sobie kilka palców i nawet nie zasyczeć z bólu. W związku z tym był w stanie uwolnić ręce z krępujących je kajdan. Problemem było tylko, co zrobić dalej? Raczej ciężko byłoby chwycić miecz, kiedy każdy palec odstawał w inną stronę.
Jego rozmyślała przerwał odgłos szamotaniny dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia. Mgliście kojarzył, że była tam część biurowa. Jakieś niezrozumiałe krzyki mieszały się z cichym łoskotem padających na ziemię ciał.
Drzwi otworzyły się z głuchym trzaskiem, zalewając pokój przytłumionym światłem jarzeniówek. Stojąca w drzwiach postać była wątła i wyraźnie słaniała się na nogach. Loki szóstym zmysłem wyczuł, że jest ranna, niezbyt mocno, ale rana jest dokuczliwa. Chwilę później usłyszał szczęk przeładowywanej broni i wystrzał. Przesłuchujący go osobnik padł na ziemię, ale ciągle żył.
To, co działo się później było zamazane i niewyraźne. Zabrali go gdzieś i położyli w ciepłym łóżku. Ktoś troskliwie naprawił jego dłonie i zawinął je białym bandażem, pachnącym rumiankiem, jak za czasów, kiedy był małym chłopcem z dziwną skłonnością do łamania kończyn i mama ciągle musiała go opatrywać. Potem była już tylko delikatna ciemność i czający się na dnie podświadomości strach.
***
Angel była na skraju snu, kiedy wrócili z wyprawy. Loki, ten cholernie dumny za życia (a może nie-życia? – nie wiedziała) wampir był zdrowo poharatany i kwilił jak małe, bezbronne dziecko. Miała ochotę pozabijać wszystkich tych sukinsynów, którzy twierdzili, że działają w imieniu prawa i dla dobra rodzaju ludzkiego. Gówno prawda – krzyczał jej umysł, kiedy delikatnie składała połamane kończyny mężczyzny.
Trzymali go w pomieszczeniu bez okien, ale za to ze świecącymi na czerwono żarówkami. Nie znała się na metodach Łowców, ale tego jednego była pewna – chcieli obudzić w nim Bestię, by mieć dowód, że jest niebezpieczny dla społeczeństwa. A może dlatego, by usprawiedliwić własne okrucieństwo? Czerwień to kolor krwi, a ta działała na wampiry jak przysłowiowa płachta na byka.
Ostatni raz spojrzała na leżącą na łóżku postać. Loki w niczym nie przypominał teraz tego gladiatora, którego mięśnie podziwiała razem z Carmen. Wyglądał raczej… bezbronnie. Wyszła z kanciapy i cicho zamknęła za sobą drzwi. Zrobiła dla niego wszystko, co mogła. Teraz zajęła się pozostałymi.
Carmen miała duży siniec pod lewym okiem, z nosa kapała krew, a rozcięty łuk brwiowy zalał posoką niemal połowę jej twarzy. Nie była poważnie ranna, po prostu jej organizm tak reagował na jakiekolwiek rany, ciężko je było zaleczyć, ale nie z takimi ranami radziła sobie Angelica. Kilka machnięć różdżką i długa inkantacja zaklęcia usunęły krew i zaleczyły delikatniejsze rany. Teraz jeszcze tylko eliksir regenerujący i kilka godzin snu, i dziewczyna będzie jak nowo narodzona.
Louis i Pablo nie mieli żadnych obrażeń. Obaj byli Czytającymi, więc zawczasu wykrywali niebezpieczeństwo i planowane ruchy przeciwnika.
Najpoważniejszą ranę, jak się wydawało, miał Harry. Oberwał Czarną Strzałką w ten sam bok co ostatnio. Zaklęcie spowodowało, że lekko krwawił, ale nic poza tym. Szybko uporała się z jego obrażeniami i odetchnęła z ulgą.
Spojrzała na stojących w kącie Didi i Dextera. Wyciągnęła ze swojego podręcznego kuferka kilka fiolek z różnobarwnymi cieczami i podeszła do dziewczyny. Wytłumaczyła, że najgorsze rany zostały zaleczone, ale Loki ciągle może odczuwać dokuczliwy ból. W dodatku przez kilka dni powinien odpoczywać, w między czasie zażywając leki.
***
Do Hogwartu wrócili o trzeciej nad ranem. Brudni i cuchnący ściekami, w których musieli się tarzać, chcąc znaleźć wejście do kwatery łowców. Czekająca na nich przy wejściu Yennefer zatkała nos i podała Potterowi jego rzeczy. Chłopak skinął głową i w milczeniu ruszył do wieży Gryffindoru. I jak on miał się jutro skupić?
Następnego dnia wszyscy uczestnicy wyprawy chodzili jak w amoku. Podany zawczasu eliksir czuwania nie pozwolił im zasnąć, podobnie jak noszona w termosach mocna, czarna kawa. Carmen posunęła się nawet do tego, że tuż przed lekcją OPCM zaszyła się w Wieży i urządziła przedpołudniową drzemkę. Reszta poszła w jej ślady.
Klasa składająca się ze zbieraniny uczniów siódmego roku z każdego domu stała pod drzwiami. Nauczycielka wpuściła ich do środka i stanęła tyłem do katedry, opierając się o biurko. Przywołała do siebie wszystkie wypracowania.
- Dzisiaj omówimy Tarczę Starożytnych – zaczęła spokojnym głosem. – Nie, nie będziemy jej rzucać. Jest zbyt skomplikowana i wątpię, aby ktokolwiek z was kiedykolwiek musiał się z nią zetknąć. – W tym momencie jej wzrok utkwiony był w Harrym. Chłopak odwzajemnił jej się uniesieniem brwi i lekko ironicznym uśmiechem. – Jakieś pytania?
Ręka Hermiony od razu wystrzeliła w górę. Morgana spojrzała na nią ze znudzeniem.
- Tak, panno Granger?
- Czytałam trochę na temat tej tarczy, ale jedyna rzecz, jaką udało mi się znaleźć to ta, że ta Tarcza jest czarnomagiczna. Czy to prawda?
- Tak, ta tarcza jest czarnomagiczna, ale nie zakazana. Czy ktoś mi powie, dlaczego?
- Bo nikt przy zdrowych zmysłach nie decyduje się na jej wykorzystanie – prychnęła Carmen.
- Czemu? – nie dawała za wygraną nauczycielka.
- Rytuał. – Dziewczyna wzruszyła ramionami, jakby to miało wyjaśniać całą sprawę.
Morgana spojrzała na nią z zainteresowaniem, podobnie jak pozostali uczniowie. Nawet Hermiona wydawała się zaintrygowana. Popatrzyła na Harry’ ego, ale ten bazgrał w zeszycie.
- Ty coś wiesz, Harry, prawda? – zapytała szeptem.
Morgana usłyszała dziewczynę. Przeniosła wzrok na Pottera. Tym razem ona uniosła pytająco brew i niemal niedostrzegalnie skinęła głową.
- Tak, Hermi, wiem. Ten, który odważy się wykorzystać Tarczę Starożytnych jest albo niespełna rozumu, albo bardzo kocha, dlatego też tą Tarczę nazywa się Tarczą Miłości i Poświęcenia. Rytuał, który trzeba odprawić, aby weszła w życie jest tak mroczny, jak sumienie cara Aleksandra.
- Tak po prawdzie to rytuał dzieli się na dwie części, które mogą zostać wykonane w różnym miejscu i czasie, oczywiście w odpowiedniej kolejności – wtrąciła Carmen. – Najpierw robi się eliksir, później najgorsza część, ta z pełnowymiarową ofiarą.
- Eliksir, ofiara? O czym wy bredzicie? – zapytał Morag, chyba jedyny Ślizgon, prócz Carmen, który załapał się do najbardziej zaawansowanej grupy z Obrony.
Morgana z zainteresowaniem przysłuchiwała się dyskusji. W planach miała zamiar omówić jedynie działanie Tarczy, nie wspominając o rytuałach czy sposobie rzucenia zaklęcia. Wykrzywiła wargi w parodii uśmiechu. Niech uczniowie mówią, ona nie doniesie na nich do Ministerstwa.
- Eliksir jest stosunkowo łatwo uwarzyć. Ma raptem cztery główne składniki, dwa, które są wymagane, ale można je zastąpić, a bazą jest Eliksir Energetyczny.
- Czyli? – dopytywała Hermiona.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Potem zaczęli mówić w tym samym momencie. Harry z przechyloną na bok głową i zmarszczonymi brwiami. Carmen z przymkniętymi oczyma.
- Krew Jednorożca – symbol czystych intencji,
Krew Nieśmiertelnego – symbol życia,
Pióro Feniksa – symbol odrodzenia,
Krew Ofiarującego – symbol miłości.
Kwiat Schima i Łza Anioła – symbole przeciwieństw
Dopełnią całości, gdy Noc i Dzień staną się równoważne.
- Śliczny wierszyk, ale o co w tym chodzi? – chciał wiedzieć Morag.
- Właśnie podali wam składniki najbardziej mrocznego z mrocznych eliksirów. Jest on tak czarnomagiczny, że bardziej już się nie da.
- A Zakazane? – zdziwił się Ślizgon.
- Zakazane! – prychnął Potter. – Zakazane zostały wymyślone, żeby ratować ludzi. Cruciatus na ten przykład działał na strzygi jak Drętwota na człowieka. Imperius pomagał kontrolować chcącego zaatakować wilkołaka czy Nosferatu. Avada przynosiła śmierć bez bólu i cierpienia. To ludzie je zdegenerowali.
- Dokładnie – przytaknęła Morgana. – Pan Potter ma rację. Dzielenie Magii na Białą i Czarną nie ma sensu, bo magia jest tylko jedna. Nie o tym jednak rozmawialiśmy.
Hermiona cały czas cierpliwie trzymała rękę w górze. Ona, w przeciwieństwie do Moraga, odzywała się tylko wtedy, kiedy nauczyciel jej pozwolił. Gdy la Fay zachęcająco skinęła głową, dziewczyna zapytała, co to są kwiat schima i łza anioła. Kobieta uśmiechnęła się ironicznie. Wyjaśniła, że to drugie było w istocie tym, czym było z nazwy, pierwsze natomiast było kwiatem rosnącym na przedpolach Piekieł i kształtem przypominało różę.
Morgana pozwoliła, aby Carmen i Harry dokończyli opowieść o Tarczy Starożytnych, więc zrobili to, choć pominęli niektóre fragmenty. Jak na przykład to, że eliksir waży się przez dwie godziny w Kręgu Przemiany. Poza tym należało, gdy ten był już gotowy, wypowiedzieć odpowiednio długą i skomplikowaną formułę w trzech językach. Po łacinie, jako iż był to symbol języka ludzi, po demonicznemu i po anielsku. Potem eliksir wypijał Ofiarujący, czyli osobnik, który składał ofiarę, oraz Obdarowany, czyli ten, który miał być chroniony. Ofiarę składało się na końcu, nawet tuż przed rozpoczęciem działania przez Tarczę, ponieważ złożenie ofiary automatycznie ją aktywowało. Ofiarą było to, co najcenniejsze dla Ofiarującego – Życie.
***
Morgana siedziała w swojej kwaterze z kieliszkiem wina w ręku. Od początku wiedziała, że Potter i Black umieją więcej niż pokazują. Na przykład taka Tarcza Starożytnych, istniała dobre kilka tysięcy lat, a zdołano ją użyć raptem dwa razy, trzy, jeśli liczyć Lily Potter i jej syna.
Odstawiła kieliszek i zaczęła przechadzać się po niewielkiej sypialni, urządzonej nader skromnie, jak na córkę jednego z najpotężniejszych rodów czystej krwi. Warknęła wściekle, kiedy uzmysłowiła sobie, o czym pomyślała. Jej rodzina przestała istnieć w dniu, w którym zabito jej ojca i brata, bo to tylko Magnus mógł być kontynuatorem linii. Ona co najwyżej mogła zadowolić się zamążpójściem, za człowieka, który mógł być jej ojcem. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. A teraz bardziej czuła się Amazonką, aniżeli Angielką.
Nie potrafiła rozgryźć zachowania Złotego Chłopca. Z jednej strony wyglądał jak James i czasami, zwłaszcza w towarzystwie dyrektora i przyjaciół-gryfonów właśnie jak on się zachowywał. Z drugiej strony, pod maską rozbrykanego nastolatka kryło się coś, co tylko nieliczni potrafili dostrzec. Bezwzględne oblicze człowieka, który pogodził się ze swoim losem i właściwie zamierza wykonać powierzone mu zadanie.
Był też inny aspekt Chłopca, Który Przeżył. Chłopak miał moc, wiedziała o tym i wyczuwała to szóstym zmysłem, ale nijak nie potrafiła ocenić jego faktycznej potęgi. W przypadku Albusa magia aż promieniowała od niego, zupełnie jakby pysznił się swoją władzą. Potter natomiast ukrywał się, tylko czasami, w przypływie wielkich emocji ujawniał rąbek tajemnicy. Na tyle duży, że szyby leciały w oknach. Sama była świadkiem kilku takich akcji i była zmuszona do zmodyfikowania pamięci jakimś wyjątkowo natrętnym uczniom.
Płomienie w kominku zamigotały na zielono. Ukazała jej się zmęczona twarz Severusa, który z wisielczym humorem zaproponował jej wypad na Nokturn, żeby się odstresować. Przystała na to bez chwili wahania – siedzenie w szkole i nic nie robienie wybitnie źle na nią działało.
Machnęła różdżką, zmieniając swoje szaty na nieco wygodniejsze. Tym razem miała na sobie spodnie i czarny golf, na który narzuciła podróżną pelerynę z obszernym kapturem. Jedynie dwa rude warkocze zdradzały, że jest kobietą. Wychodząc ze swoich kwater przelotnie spojrzała na stojący na kominku zegar, wskazywał godzinę 24:25. Idealna pora dla pragnących wrażeń i dla tych, którzy nie mają nic do stracenia.
Na korytarzach zauważyła kilku uczniów, którzy robili coś, czego zdecydowanie robić nie powinni. Zignorowała ich, niech Filch i ta jego wyliniała kocica zaczną lepiej pracować, niż ciągle narzekać.
Kiedy już siedzieli w Niebie zamówili Ognistą Whisky –dla Snape’ a i czerwone wino – dla Morgany. Po kilku głębszych, Severusowi język zaczął się rozwiązywać. La Fay pochwaliła się w duchu za to, że zawczasu nałożyła na ich boks Zaklęcie Nieprzenikalności.
- Bo widzisz, to nie jest tak, że ja chciałem, tylko to… no tego ten…zmusili mnie, no.
Tak po prawdzie, to Morgana bladego pojęcia nie miała, o czym jej kuzyn mówi. Jednym uchem go słuchała, ale drugim wypuszczała wszystkie jego słowa na wolność, ani jednego nie zapamiętując. Selektywny przesiew, czy jak to tam zwali nieraz pozwolił jej słuchać opowieści Severa o jego śmierciożerczej karierze.
- …no i ją porwali – powiedział już poważniej. – Kobietę w ciąży, wyobraź to sobie! Temu psychopacie króliki majgają się pod sufitem i to całkiem bardzo.
- O czym ty mówisz, Sev? – zapytała spokojnie.
- Czarny Pan ubzdurał sobie, że chce potomka, najlepiej córkę, ale chłopiec też może być. Niestety, własnego potomstwa mieć nie może, więc porwał jakąś czarownicę w dziewiątym miesiącu ciąży. Teraz czeka, aż na świat przyjdzie dziecko, by je wychować na swojego wiernego żołnierza.
- To się kupy nie trzyma – mruknęła. – Ten drań chce całkowitej władzy nad światem i nieśmiertelności. Po co mu dzieciak?
- Merlin raczy wiedzieć.
______________
*Hogs – takim mianem na Nokturnie określa się Hogsmeade
Carmen Black (16:23)
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Sob 14:09, 19 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 24
Małe zwycięstwa
Mecz Quidditcha trwał już dobre pół godziny, a zwycięzcy ciągle nie było widać. Potter dwoił się i troił, blokując każdy ruch Malfoya, ale znicza nie łapał i chyba nawet w najbliższym czasie nie zamierzał łapać, mimo iż ten kilkakrotnie przelatywał mu koło nosa.
Minerwa McGonagall obserwowała grę, ale tak naprawdę nic nie widziała. Słyszała o zatargach między Weasleyem a Potterem, ale nie sądziła, żeby przeszkodziło im to w wygranej. W końcu dla obu liczył się sport, choć zauważyła, że Harry ostatnimi czasy bardziej przykładał się do lekcji niż do treningów, ponoć nawet kilka opuścił.
Gryfoni mieli sto dwadzieścia punktów i prowadzili czterdziestoma punktami. Jeśli Harry kiedykolwiek zamierzał wprowadzić swój misternie przygotowywany od kilku dni plan w życie, to przewaga musiała być znacznie większa. A i liczba punktów powinna dobić do tysiąca. Najlepiej, choć nie pogardziłby marną pięćsetką.
Drużyna miała jednak taką kondycję, jak, nie przymierzając, armata. Dlatego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Chwilowo Znicz gdzieś się zawieruszył, a on bynajmniej nie miał teraz ochoty go łapać. Cóż, był ponoć Ślizgonem, więc kto powiedział, że musi grać czysto? Jedno małe zaklęcie kamuflujące wystarczyło, żeby nikt nie widział tej małej, złotej cholery.
Rozejrzał się dookoła. Jakiś wyjątkowo tępy ścigający rzucił w jego stronę kafla, mając nadzieję, że przejmie go jego kolega. Ten jednak był zbyt zajęty patrzeniem na całkiem zgrabną Krukonkę. Harry wzruszył ramionami i przejął piłkę. Pędem ruszył w stronę bramek przeciwników. Zatrzymał się tuż nad środkową obręczą i zastosował zwis leniwca. Popukał bramkarza w ramię i uśmiechnął się rozbrajająco. Bez większych trudności przerzucił kafla przez obręcz. W następnej chwili był już po drugiej stronie boiska i zawzięcie tłumaczył coś Ginny. Dziewczyna skinęła głową.
- Potter właśnie zdobył dla Gryffindoru dziesięć punktów, wbijając w pięknym stylu gola – powiedział ze zdziwieniem Ebenezer Cormac, komentator. – Czyżby pomyliły mu się pozycje?
Zawodnicy szybko otrząsnęli się z szoku i wznowili grę. Tym razem to Ginny trzymała kafla. Przeleciała obok zdezorientowanego Crabbe’ a i podała do Elizabeth Silverstone. Dziewczyna złapała i przyspieszyła, niby przez przypadek upuszczając piłkę, którą przejęła Lisa Northon. Ta, gdy tylko znalazła się tuż przez Justynem Beare’em rzuciła kafla w dół. Chłopak spojrzał w tamtą stronę, ale piłki nigdzie nie było. Cóż się dziwić, skoro Potter właśnie zdobył kolejne punkty, wrzucając kafla w lewą obręcz.
Rolanda Hooch wiedziała, że takie zachowanie było mało prawdopodobne, dlatego w żadnym z oficjalnych opracowań odnośnie Quiddotcha nie było nawet słowem wspomniane o tym, czy szukający może wbijać gole. Zarządziła przerwę i poprosiła do siebie całą drużynę Gryffindoru.
- Co pan wyprawia, panie Potter? – zapytała ostro. – Takie zachowania…
- Są jak najbardziej zgodne z najnowszymi przepisami – dokończył cicho chłopak. – Zgodnie z ustawą zasadniczą podpisaną czternastego października ubiegłego roku i wprowadzoną w życie miesiąc później Quidditch jest grą zespołową, a co za tym idzie w grze biorą udział wszyscy zawodnicy. Ponadto szukający musi złapać Znicz, owszem, ale w międzyczasie może pomagać pozostałej części drużyny w zdobywaniu punktów. Co za tym idzie nie popełniłem wykroczenia i naprawdę, nie musi mnie pani upominać.
Pani Hooch w końcu przyznała mu rację. Ustawa ta swego czasu obiła jej się o uszy i wywołała spory szum w sportowej społeczności. Bo jak można tak nagle zmieniać zasady gry?
Mecz został wznowiony, ale Potter znowu nie kwapił się do łapania Znicza. Mało tego, tym razem udało mu się tłuczkiem złamać rękę Youngowi, który co chwilę zerkał na swoją wybrankę serca.
- Wybacz, Daniel, to nie było nic osobistego – mruknął, pomagając mu utrzymać równowagę na miotle.
- Jasne – prychnął chłopak. – A ty łamiesz ręce innym ludziom dla rozrywki.
- Nie. Dla rozrywki to ja skracam ich o głowę. – Mrugnął do niego łobuzersko i popędził za dziewczynami i wbijając kolejnego gola.
Teraz Gryfoni mieli już sto sześćdziesiąt punktów i osiemdziesięciopunktową przewagę. Rozpychali się po całym boisku i co chwilę ktoś wbijał gola, albo nokautował przeciwników.
Malfoy był załamany. Miał taką doskonałą taktykę, a teraz szlag ją trafił. Wiedział, że z Gryfonami ciężko będzie wygrać, dlatego chciał jak najszybciej złapać Znicza i zakończyć swoją porażkę, lub nawet pozwolić Potterowi na wygraną, byle jak najszybciej. Niestety, Złoty Chłopiec za nic miał jego marzenia. W dodatku wydawało się, że nauczył się grać na każdej pozycji, nie tylko szukającego. Skoro jemu było wolno, to Malfoyowi tym bardziej, dlatego wyrwał przelatującemu obok Goylowi pałkę i z całej siły uderzył w tłuczek, który po pięknej paraboli zbliżył się do Pottera. Ten miał jednak więcej szczęście niż rozumu, bo dosłownie w ostatnim momencie uchylił się.
Tym razem kafla przejął Morag Daevey i pędem ruszył w stronę Rona. Weasley obronił, podając piłkę do Ginny, ta do Elizabeth, ta z kolei do Lisy, ta znowu do Ginny i gdy zbliżyły się do obrońcy w pięknym stylu cięgiem zdobyły blisko sześćdziesiąt punktów, grając z Justynem w Głupiego Jasia.
- Gryfoni zdominowali cały mecz – produkował się Ebenezer. – Właśnie Kirke wytrącił pałkę z ręki Crabbe’ a, to musiało boleć. W chwili obecnej Gryfoni prowadzą trzysta do dziewięćdziesięciu.
Po kolejnych kilkudziesięciu minutach jasne stało się, że to Potter przedłuża grę. Ron miał ochotę coś mu na ten temat powiedzieć, ale zrezygnował. Dzięki tej akcji Gryfoni uzyskali miażdżącą przewagę i bez trudu mogliby wygrać cały turniej.
Jack Slooper zamachnął się pałką i posłał tłuczka w stronę zmęczonego Daniela. Chłopak uchylił się i piłka poleciała dalej, zwalając na ziemię Goyle’ a. Gregory stracił przytomność i drużyna Slytherinu zmuszona była grać w osłabionym składzie.
Harry’ ego wszędzie było pełno, jednocześnie starał się kontrolować sytuację. Nie martwił się wygraną Slytherinu, nawet gdyby Malfoy jakimś cudem złapał Znicz przewaga byłaby zbyt duża. Mimo to zdobył kolejną bramkę, zapewniając swojej drużynie kolejne dziesięć punktów. Teraz mieli już czterysta punktów.
Po upływie godziny Harry zdecydował, że czas zakończyć tę farsę. W powietrzu byli już od dobrych czterech godzin, a może pięciu? – stracił rachubę. Zdjął zaklęcie maskujące ze Znicza i rozejrzał się dookoła. Malfoy najwyraźniej dostrzegł zmianę jego taktyki, bo czujnie go obserwował. Po kwadransie Harry dostrzegł to czego szukał, w międzyczasie dziewczyny się spisały i w brawurowy sposób zdobyły kolejne trzy gole.
Harry ruszył w pościg za uciekającym Zniczem, a Malfoy tuż za nim. Gdy chłopcy przelatywali obok bramek Slytherinu kątem oka Potter dostrzegł, że Lwice nie próżnują i zdobywają kolejne punkty, znowu stosując taktykę Głupiego Jasia.
Po pięciu minutach Gryffindor wygrał. Z kretesem. Szkarłatno-złoci mieli na swoim koncie równo tysiąc pięćdziesiąt punktów.
Dumbledore, jak był najstarszym czarodziejem w szkole, tak nie pamiętał tak zażartego i dziwnego meczu. Owszem, za czasów Jamesa Pottera Gryffindor miażdżąco wygrał, ale raptem trzysta do pięćdziesięciu… z Hufflepuffem.
Dumbledore pogratulował Gryfonom i czym prędzej ruszył do zamku. Musiał to wszystko przemyśleć, koniecznie. Z jednej strony niepokojące wieści dotyczące Pottera i jego rzekomej przynależności do Czarnego Pana. Z drugiej marzenia tego drugiego o posiadaniu potomka. Bez sensu.
***
W czasie, gdy Gryfoni świętowali zwycięstwo, Harry w towarzystwie Yennefer spacerował korytarzami zamku. Vipera koniecznie chciała wiedzieć, dlaczego chłopak tak długo zwlekał ze złapaniem znicza. Wyjaśnił, a jakże. Z nienagannym uśmiechem zbója stwierdził, że to sekret, a tych się nie zdradza.
Harry był zmęczony, więc razem z Viperą zaszyli się w bibliotece, poszukując czegoś na temat wilkołaków i eliksirów, które pomagają na likantropię. Gdy zbliżył się czas kolacji porzucili swoje pasjonujące zajęcie na rzecz posiłku. Mijając uczniów, również spieszących do Wielkiej Sali dało się usłyszeć podekscytowane rozmowy, które świadczyły o tym, iż w najbliższym czasie cała szkoła będzie mówić o dzisiejszym meczu Quidditcha.
W holu zauważyli miotającego się wściekle Dracona, który wygrażał się w przestrzeń. Dopiero po chwili zrozumieli, że niedawno przechodziła tamtędy gryfońska drużyna.
- Cóż, Draco zawsze był psychopatą – z rozbawieniem stwierdził Harry.
- W takim razie jesteście tacy sami – podjęła Yennefer.
- Owszem – z powagą zgodził się Potter. – Ale ja jestem psychopatą z rodowodem, a on bez.
***
Około północy Harry poczuł ból w prawej ręce. Zacisnął zęby wstając z łóżka, założył skarpetki i czarne buty. Przeszedł do łazienki, zabierając po drodze pozostałe ubrania i ubierając się w iście ekspresowym tempie. Miał tylko nadzieję, że Ron się nie obudzi.
Cicho wymknął się z wieży Gryffindoru i pobiegł do wyjścia z zamku, używając, oczywiście, wszystkich możliwych tajnych przejść. Będąc już bezpiecznym poza terenem antydeportacyjnym zniknął bez śladu.
Pojawił się w tym samym miejscu co zwykle. Po przejściu kilkuset metrów znalazł się przed Wężowym Grodem. Czekał na niego Glizdogon. Kiedy szli przez mroczne korytarze co chwilę rzucał ponure spojrzenia na Harry’ ego.
- Uważaj na siebie – mrukną mężczyzna. – Jest wściekły.
Chłopak skinął głową, poprawił szatę i przekroczył próg gabinetu. Tym razem na audiencji był sam, co martwiło go o wiele bardziej niż gdyby miał wystąpić przed całym Wewnętrznym Kręgiem. Czarny Pan wykrzywił wargi w drwiącym uśmiechu, kiedy go zobaczył.
- Więc Harry Potter zdecydował się jednak zawitać w moich skromnych progach. Cóż to się stało?
- Wzywałeś.
- Wiesz co najchętniej bym zrobił? – zapytał konwersacyjnym tonem Voldemort. – Związałbym cię, a potem po kolei odcinał wszystkie członki twojego ciała. Ale nie umarłbyś tak od razu, nie… Cierpiałbyś i to długo.
Gryfon czuł, że rozmowa zbliża się do meritum.
- Pozwól, że zadam ci pytanie. Jesteś Łowcą?
- Wyklętym – prychnął.
- To mało ważne. Chciałbym ci coś pokazać, chodź za mną.
Po kilkunastu minutach kluczenia przez długie korytarze znaleźli się przed drzwiami celi, w której kiedyś on sam rezydował. Czarny Pan otworzył drzwi i wszedł do środka. Na łóżku leżała kobieta, która kurczowo trzymała swoje dziecko, dziewczynkę.
- To wampirzyca – wyjaśnił Tom. – Zabij ją, ale najpierw przekonaj, żeby oddała mi swoją córkę. Mała będzie potężną czarownicą. Do dzieła, Aniele – powiedział kpiąco.
Za czarnoksiężnikiem zamknęły się drzwi. Chłopak przez chwilę stał bez ruchu, nasłuchując. Na szczęście Tom postanowił chyba dać Potterowi wolną rękę, bo nic nie było słychać. Na wszelki wypadek chłopak rzucił na pomieszczenie zaklęcie nieprzenikalności.
Wampirzyca, o ile była nią w rzeczywistości patrzyła na niego w milczeniu, po chwili zmarszczyła brwi i rozpogodziła się. Chłopak podszedł do niej i uważnie jej się przyjrzał. Była młoda, mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć, może sześć lat. Delikatne, posklejane potem blond włosy kontrastowały z krwistoczerwoną suknią. Patrzyły na niego zamglone, błękitne oczy.
- Witaj, Wybrańcu – odezwała się ledwie słyszalnym głosem.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Skąd wiedziała, że to on? Zaśmiała się cicho.
- Jestem psionikiem, chłopcze. Nie pozwolę, żeby ten pseudolordzina wychowywał moje dziecko, ty to zrobisz.
- Że co proszę? – zdziwił się.
- Chcę, żebyś zaopiekował się moją córką – powtórzyła spokojnie. – Ten gadzina nie wie, że urodziłam bliźniaczki, niestety, jedna z nich była martwa. Dlatego powiesz mu, że dziecko również umarło.
Pokiwał głową. To wszystko było jakieś takie dziwne, to dobre słowo. Kobieta uśmiechnęła się z ulgą, całując w czoło córkę i zawieszając na jej szyi łańcuszek ze złota, który trzymała ukryty w gorsecie. Podała dziewczynkę Harry’ emu, a spod obszernej spódnicy wyjęła drugą z dziewczynek. Identyczną do tej, którą chłopak trzymał na rękach.
- Mogę ci o coś prosić? – zapytała. Zgodził się. – Daj jej na imię Veronica. Veronica Eleanor. A teraz rób co do ciebie należy i jak najszybciej zakończmy tą farsę.
- Jesteś pewna, że…
- Słuchaj, ja i tak umieram. Najwyżej za godzinę wykrwawię się na amen, więc albo zrobisz co do ciebie należy, albo będziesz patrzeć na cierpienie kobiety. A po śmierci będę cię nawiedzać – dodała po namyśle.
Chłopak pomyślał, że jak na umierającą, to ta niewiasta mówi całkiem sporo i to do rzeczy. Był tu zdecydowanie zbyt długo. Dochodziła chyba druga, a on musi się wyspać przed jutrzejszym dniem, w końcu lekcje same się do głowy nie włożą. Wyciągnął różdżkę i podrapał się nią po brodzie. Spojrzał na małą spoczywającą na jego ramionach, spała kamiennym snem. Avady nie byłby w stanie użyć, a żadnego innego zaklęcia nie znał. No, chyba że użyłby, w wielkiej tajemnicy, Cultera. Jeśli skierowałby różdżkę na gardło, a potem przejechał po nim, jakby je podrzynał… to miało sens. Nadal uważał jednak, że miecz byłby najlepszy. Albo kołek.
W końcu przytknął koniec różdżki do ucha kobiety i wypowiedział inkantację. Nim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, skonała. Na twarzy błąkał jej się uśmiech, ale w wyłupiastych oczach widać było ból. Z uszu, nosa i ust ciekła krew.
Na małą Veronicę rzucił zaklęcie kameleona i za pomocą wyczarowanych linek przyczepił ją do swojej klatki piersiowej, w taki sposób, jakby trzymał ją w nosidełku. Opuścił pomieszczenie z wyrazem bólu na sercu i umyśle. Zabił, z rozmysłem. Ale przecież sama o to prosiła!
Chłopak miał ochotę kogoś rozszarpać. Najlepiej Voldemorta. Jakimś cudem udało mu się wrócić do gabinetu. Czarny Pan spojrzał na niego z nieukrywanym zainteresowaniem.
- Zdzira martwa – powiedział z wyuczoną nienawiścią. – Szczeniak też.
Spojrzał na niego gniewnie.
- To normalne u wcześniaków. – Wzruszył ramionami. – W dodatku zimno nie robi zbyt dobrze noworodkom. Powiedziałbym, że dzieciak umarł z zimna.
***
Tej nocy Harry spał dość kiepsko. Właściwie do sypialni wrócił około piątej, kiedy już skończył wysłuchiwać Yennefer, która mówiła, że dobrze zrobił zabijając tą wampirzycę, bo przynajmniej krótko cierpiała. Z drugiej strony irytowała ją Veronica, która z kolei tylko na rękach Pottera czuła się bezpiecznie i komfortowo. Panna Malfoy po kolejnej bezowocnej próbie uciszenia dziecka postanowiła wezwać pomoc osoby nieco bardziej doświadczonej.
Teraz małą zajmowała się Jezebel Malfoy, a jej mąż próbował ustalić, kto jest ojcem dziewczynki. Żadne z nich nie pytało, jak w posiadaniu ich niezamężnej jeszcze latorośli znalazł się noworodek, na szczęście, bo Harry nie zamierzał się tłumaczyć.
Teraz była już ósma, a on musiał się pospieszyć, żeby zdążyć na śniadanie, choć najchętniej darowałby je sobie. Nie był głodny, po tym co zrobił wczoraj… Z westchnieniem wstał i poszedł do łazienki. Wsadził głowę pod zimną wodę, która od razu go otrzeźwiła. Założył mundurek, umył zęby i biorąc plecak ruszył w stronę Wielkiej Sali. Wcale, ale to wcale nie miał ochoty kogokolwiek dziś oglądać.
W czasie posiłku jedynie dłubał w swojej owsiance. Zamiast tradycyjnego soku z dyni wypił kubek gorącego kakao. Nie mówiąc już o tym, że co trochę ziewał. Tak samo zachowywała się Yennefer, choć ona wyglądała o niebo lepiej od niego. O niewyspaniu świadczyły jedynie nerwowe ruchy i hektolitrami pochłaniana czerwona herbata. Z niewiadomych przyczyn tylko ten trunek był w stanie postawić ją na nogi.
Severus nie mógł zignorować tak dziwacznego zachowania. Tym bardziej, że Weasley uważniej niż w ostatnich dniach obserwował Pottera, który za wszelką cenę starał się nie paść głową w talerz. Chłopak ewidentnie był niewyspany. Przeniósł wzrok na Yennefer, mając nadzieję, że ta wytłumaczy mu, co się dzieje, ale blondynka z miną maniaka piła herbatę.
***
Po skończonych lekcjach Severus Snape poszedł do kwater Yennefer. Zapukał i cierpliwie czekał, aż ktokolwiek otworzy drzwi. Nic takiego jednak się nie stało. Zrezygnowany zobaczył zbliżającego się Pottera, który najwyraźniej bawił się w zombie. Chłopak skinął mu na powitanie głową i powiedział coś na tyle cicho, że Mistrz Eliksirów go nie usłyszał.
Drzwi po chwili stanęły otworem, wpuszczając obu gości do środka. Vipera, gdy tylko dostrzegła Snape’ a spojrzała na niego wilkiem, potem zwróciła się do Harry’ ego.
- A ten co tu robi?
Harry podniósł na nią zmęczony wzrok.
- Siedzi? – odparł inteligentnie podchodząc do barku i wyjmując z niego parującą substancję w wielkim kuflu. Wypił kilka łyków i od razu zaczął wyglądać lepiej. – Tak na serio to się przypałętał. Co miałem robić? Zostawić biedaka w tych zimnych lochach?
Panna Malfoy zmarszczyła brwi. Odebrała od chłopaka napój i powąchała go.
- Tobie już wystarczy – stwierdziła. – I następnym razem nie pij tego na pusty żołądek.
Skinął głową.
Severus znowu wyglądał na kompletnie nie zorientowanego w sytuacji. Wiedział, że to, czego przed chwilą kosztował Potter zwało się potocznie Ambrozją i znał tylko jedną osobę, która była w stanie wytrzymać picie tego świństwa. Amadeusz Malfoy, jak by nie patrzeć, zawsze był szaleńcem.
- No dobrze – powiedział w końcu. – Pożartowaliśmy sobie, więc zechciejcie powiedzieć mi, czemu wyglądacie jak zdjęci krzyża?
- Bo baraszkowaliśmy przez całą noc – prychnęła dziewczyna. – A potem poszliśmy na Nokturn i zabiliśmy kilku ludzi. A jeszcze później…
- Podcinaliśmy skrzydełka aniołkom – podjął Harry. – Skracaliśmy o głowę nieposłusznych naszej woli. Ogólnie rzecz ujmując…
- Rozpoczęliśmy erę naszego panowania nad światem – dokończyła Vipera. – Czarny Pan to już przeżytek.
- Tak, bo teraz jesteśmy my. Jak Duch i Mrok siejemy terror.
Oboje mieli przy tym całkowicie poważne miny, więc Snape nie był pewien, czy robią sobie z niego żarty, czy może naprawdę zamierzają wykończyć Gada i zająć jego miejsce. Przypuszczał, że Potter nie nadawał się na Lorda Ciemności.
Wybuchli śmiechem, widząc minę mężczyzny. Furia pokręcił z niedowierzaniem głową. Severus Snape, jako szpieg i zdrajca, powinien umieć oddzielić prawdę od fikcji, tym bardziej, jeśli od tego zależało jego życie. Zresztą, uwierzyć w taką brednię, jaką przed chwilą opowiedzieli było nie lada wyczynem.
- A tak na serio? – zapytał Mistrz Eliksirów.
- Graliśmy. W Pchełki. – Wyjaśniła panna Malfoy.
Spojrzał na nich sceptycznie, ale zamiast skomentować wygodniej rozparł się w fotelu. Pchełki, też coś. Jakby nie mogli zająć się szachami, lub chociażby Eksplodującym Durniem. Prychnął w myślach. Wiedział, że Yennefer czasami zachowuje się dziecinnie, ale nie spodziewał się, że zbzikowała do tego stopnia.
Jego rozmyślania przerwał zielony błysk w kominku. Po chwili z ognia wyszła, otrzepując szatę, Narcyza Malfoy. Uniosła w zdziwieniu brew, kiedy jej wzrok padł na Harry’ ego. Nie spodziewała się, że w prywatnych kwaterach Yennefer zobaczy Pottera. Myślała, że chłopak nienawidzi wszystkich, którzy nazywają się Malfoy.
Chłopak pochylił się przed kobietą i ucałował ją w dłoń. To przerosło jej najśmielsze oczekiwania, ale jeszcze większe zdziwienie przeżyła, kiedy usłyszała chichot Yennefer. Dziewczyna wymamrotała coś, co brzmiało jak „lizus”, na co ten skrzywił się pokazowo.
- Zamknij się, hieno cmentarna. Lepiej zajęłabyś się należycie gościem.
- A tak, tak, oczywiście. Co cię tu sprowadza, ciociu? – zapytała uprzejmie, choć ciągle miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Harry całujący Narcyzę w rękę wyglądał dość komicznie, tym bardziej, że nie nigdy nie brał lekcji dobrego wychowania.
- Chciałam porozmawiać z Draconem – odparła zdziwiona. Ciągle nie mogła wyjść z szoku.
Vipera pokiwała głową. Sugestywnie popatrzyła na Pottera. Chłopak przewrócił oczami i zaczął złorzeczyć pod nosem, twierdząc, że w tym związku to on ma jaja i to on powinien rozkazywać. Kiedy skierował się do drzwi, dziewczyna rzuciła w niego kartką papieru zwiniętą w kulkę. Odruchowo ją złapał i rozwinął. Zasalutował, wychodząc na zewnątrz.
Panna Malfoy prychnęła, jak rozjuszona kotka. Coś czuła, że pozwolenie Potterowi na wejście do Pokoju Wspólnego Slytherinu spowoduje masę kłopotów. Zwłaszcza, jeśli Harry da się sprowokować do kłótni.
Severus jakby nigdy nic sączył swojego drinka. Chyba powoli zaczynał przywykać do tego odmiennego Pottera i szczerze uśmiechniętej przy nim Yennefer. A ich wymiany zdań (nie kłótnie – już mu to wyjaśnili) mogły być prawdziwym źródłem inspiracji dla każdego, kto ubiegał się o nieoficjalny tytuł szkolnego Mistrza Ironii i Sarkazmu( w skrócie: MIS)
Narcyza patrzyła to na Mistrza Eliksirów, to na dziewczynę. Albo jej się wydawało, albo coś ukrywali, być może nawet wiedzieli co się niedługo stanie.
***
Harry wypowiedział hasło do kwater Ślizgonów. Miał nadzieję, że nikt go nie widział, choć nie był tego do końca pewien. O tej porze nawet w tej części zamku kręcili się uczniowie.
Wszedł do środka, ale jakoś nikt nie zwrócił na niego uwagi. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Malfoya. Chłopak siedział tyłem do wejścia, w towarzystwie Pansy, Milicenty i całej drużyny Quidditcha. Zdawało się, że zawzięcie coś planują.
Jako pierwsza zauważyła go Carmen. Trąciła Blaise i dyskretnie wskazała odpowiedni kierunek, po czym oboje starali się powstrzymać wybuch śmiechu. Harry opierał się o ścianę i ze znudzoną miną patrzył na zegarek. W prawej ręce trzymał skrawek papieru. Tymczasem nikt go nie zauważał.
- Długo zamierzasz tak stać? – z rozbawieniem zapytała Carmen.
- Nie, raczej nie – mruknął, ciągle nie spuszczając oka z zegarka. – Zastanawiam się, kiedy Dumbledore ściągnie ciężką artylerię.
Dopiero teraz uczniowie zaczęli zwracać na niego uwagę. Malfoy wstał z wściekłą miną i skierował się w jego stronę. Już zamierzał coś powiedzieć, kiedy zauważył, że dookoła szyi chłopaka owinięte jest kolorowe coś, co wyglądało jak korale.
- Nie wiedziałem, że jesteś transwestytą – prychnął.
- No popatrz, ja też nie. Idź do Yennefer, Narcyza tam na ciebie czeka.
- Moja… matka? – Draco był kompletnie zbity z tropu. Odkąd skończył jedenaście lat nie rozmawiał z nią dłużej niż dwadzieścia minut.
Obrzucił uważnym spojrzeniem Gryfona. Spodnie były zwykłymi, ciemnymi dżinsami. Prócz tego miał na sobie czarną, rozpiętą koszulę z krótkim rękawem, a pod nią ciemnozielony podkoszulek.
- Tak, twoja matka – przytaknął Harry. – To idziesz czy nie?
Malfoy pokiwał głową. Kiedy Potter odwrócił się w stronę wyjścia, Draco aż zachłysnął się powietrzem. Z wyrazem totalnego zdziwienia na twarzy patrzył na plecy stającego przed nim chłopaka.
- Wiem, że jestem niesamowicie przystojny, ale naprawdę, nie musisz rozbierać mnie wzrokiem – powiedział zatrzymując się w przejściu. – Ruszysz się w końcu?
Carmen jakoś nie miała ochoty uzmysławiać Furii, że na jego plecach namalowane są, bardzo realnie – trzeba przyznać, skrzydła, a na nich znalazł się krwisty napis: psychopata z rodowodem. Cóż, napis był bardzo sugestywny i działał na wyobraźnię, tym bardziej jeśli dodać do tego mroczne spojrzenia serwowane na prawo i lewo, i oczywiście uśmiech, którego nie powstydziłby się sam Kuba Rozpruwacz. Tak, chłopak zdecydowanie mógł uchodzić za psychopatę.
Kilkanaście minut później chłopak wrócił, ale tym razem miał na sobie płaszcz, który zazwyczaj zakładał idąc na Nokturn. Jakby nigdy nic podszedł do fotela znajdującego się najbliżej kominka i usiadł na nim, zupełnie ignorując rzucane mu co chwilę nieprzyjazne spojrzenia.
Po chwili ogień w kominku zabarwił się na niebiesko, później przybrał intensywny kolor fioletu, tylko po to by ostatecznie stać się zielonym. Na ustach Harry’ ego pojawił się psotny uśmieszek. Black miała wrażenie, że chłopak coś szykuje.
W płomieniach pojawiła się twarz Jesse’ ego. Chłopak rozejrzał się dookoła i uniósł pytająco brew. Kiedy nie otrzymał żadnej odpowiedzi, wzruszył ramionami. Wolał nie wiedzieć, czemu Potter zamelinował się akurat wśród Ślizgonów.
- Więc? Jakieś informacje? – zapytał.
- Handel wymienny, jak zwykle. Powiedz mi, Robo, czy jakiemukolwiek Aurorowi znikła dziewczyna w ciąży?
- Ramy czasowe?
- Ostatnie, powiedzmy, dwa tygodnie. Była w ósmym miesiącu ciąży.
Jesse podrapał się po głowie, zmarszczył brwi i odetchnął głęboko – dzięki temu zawsze łatwiej było mu się skupić. Przymknął oczy, przypominając sobie wszystkie rozmowy, które ostatnio słyszał, a właściwie podsłuchał. Porwana kobieta w ósmym miesiącu ciąży, tego raczej nie dałoby się przegapić.
- Tak, Rocky coś mówił, a co?
- To powiedz mu, że jego panna nie żyje. Urodziła bliźniaczki, jedna z nich była martwa i dlatego udało się uratować drugą. Ma na imię Veronica Eleanore i jest ukryta w bezpiecznym miejscu. – Kiedy o tym mówił, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, tylko oczy podejrzanie błyszczały.
Black skinął głową. Tylko jak on, u diaska, miał powiedzieć kumplowi, że jego dziewczyna nie żyje zabita z rozkazu największego psychopaty dzisiejszych czasów, a córka jest nie wiadomo gdzie?
- Poza tym – kontynuował Harry – tu masz listę Aurorów, na których wydano wyrok. Osobiście pozwoliłbym im zdechnąć, ale wolę nie mieć wśród nich wrogów. Z resztą mogą się jeszcze przydać. – Podał Jesse’ emu dość opasłą rolkę pergaminu.
Pobieżnie przejrzał spis nazwisk, a czasami tylko pseudonimów, na nikim nie zatrzymując się na dłużej. Zastanowiło go tylko, czemu zawsze, ilekroć dostawał listę, na pierwszym miejscu widniało nazwisko Alastora Moody’ ego.
Wycofał się z kominka w chwili, kiedy przejście otworzyło się i wszedł przez nie Dumbledore w towarzystwie Snape’ a, la Fay i Szalonookiego. Harry naciągnął kaptur na głowę i znieruchomiał. Siedział tyłem do nich, więc siłą rzeczy nie mógł ich zauważyć, ale zdawał sobie sprawę z ich obecności. Sisse już go o tym poinformowała.
Dyrektor rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie zauważył niczego podejrzanego. Zmarszczył brwi – system ostrzegawczy wyraźnie dawał do zrozumienie, że w Pokoju Wspólnym Slytherinu złamano zabezpieczenia nałożone na kominek. Spojrzał na Alastora, ale ten wpatrywał się w jeden punkt. Podążył za jego wzrokiem i dopiero wtedy zauważył zakapturzonego osobnika siedzącego tyłem do nich. O jego zwisającą bezwładnie rękę ocierała się Avada, kotkę Yennefer Malfoy.
Moody miał już w ręce różdżkę i celował nią w fotel, na którym siedział nieznajomy. Ten jakby nigdy nic wstał ze swojego dotychczasowego miejsca i powoli odwrócił się w stronę nowoprzybyłych.
- Kim jesteś? – zapytał nad wyraz spokojnie Dumbledore.
- To nie ma znaczenia. Mam wiele imion i wiele nazwisk. Dla was jestem posłańcem.
- Posłańcem czego? – warknął były Auror.
- Śmierci, Aurorze, śmierci. Twojej, żeby być dokładnym.
- Co przez to rozumiesz?
- Wydano na ciebie wyrok i tym razem nie uciekniesz. Ludzie mroku wynajęli najlepszych płatnych zabójców. Zginiesz, tak jak twoi przyjaciele szczurołapy.
- Łżesz.
Szalonooki wiedział, że ci, którzy chowają się w mroku chętnie widzieliby go martwym. Zdawał sobie też sprawę, że co roku tylko cudem udaje mu się wymknąć śmierci, a i to przy nieocenionej pomocy Albusa. Uważniej przyjrzał się nieznajomemu, ale niestety, kaptur zasłaniał jego twarz i nawet magiczne oko nic nie widziało.
- Dyrektorze, radzę go pilnować – odezwał się Furia zwracając twarz w stronę Dumbledore’ a. – Oni nie odpuszczą i, jeśli mam być szczery, nie obchodzi mnie to. Ja jestem tylko posłańcem. Teraz żegnam panów.
Nie ruszył się jednak z miejsca, uparcie patrząc na dyrektora i Szalonookiego. Ten pierwszy koniecznie chciał wiedzieć, jak obcy dostał się do szkoły, ale Harry wzruszył jedynie ramionami.
- Nalegam, aby opuścił pan teren szkoły – zaczął Dumbledore. Koniecznie chciał dowiedzieć się, kim jest ten tajemniczy osobnik.
- To nie ja stanowię zagrożenie – odparował natychmiast Potter.
W tym momencie przejście ponownie się otworzyło i weszli przez nie Yennefer i Draco. Dziewczyna poinformowała dyrektora, że Narcyza Malfoy chciałaby z nim porozmawiać i właśnie czeka w jej kwaterach. Dzięki Magii Słów w szybkim czasie pozbyła się również Moody’ ego, wmawiając mu, że ma pilną sprawę do załatwienia w Londynie.
Draco stał tuż obok nauczycielki i ze zdziwieniem obserwował poczynania swojej kuzynki. Dopiero po chwili zauważył na kim skupia się wzrok większości uczniów. Nie był w humorze na rozwiązywanie zagadek tożsamości zakapturzonych osobników, którzy jakby nigdy nic zajmują jego fotel. Ostatnia rozmowa z matką kompletnie wytrąciła go z równowagi, zwłaszcza, że kobieta ostrzegała go przed Czarnym Panem i jego ludźmi, choć nie miał pojęcia czemu.
Vipera spojrzała na Carmen, która aktualnie zajęta była próbą powstrzymania napadu śmiechu. Obie powoli zbliżyły się do Pottera. Chłopak uśmiechał się szeroko, choć nikt nie mógł tego zobaczyć.
Snape uśmiechnął się kpiąco. Poznał ten płaszcz i sposób poruszania się.
- Piękne przedstawienie – pochwalił mężczyzna. – A teraz powiedz, co z tego było prawdą.
Morgana spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czyżby Severus znał tego człowieka? I kim on, do diaska, był?
- Wszystko – odezwał się tymczasem Harry. – Łącznie z tym, że sam chętnie bym go wykończył.
Ściągnął kaptur, a potem pozbył się bandamy. W tym czasie Carmen podała mu niewielkie pudełeczko i okulary, które ten założył, gdy tylko pozbył się soczewek. Tych samych, w których wystąpił w czasie walki w Koloseum, gdy jego przeciwnikiem był Snape.
La Fay z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami patrzyła na stojącego przed nią chłopaka. Potter groził Moody’ emu. Ba, on jawnie kpił z jego umiejętności, a ten nic nie zrobił, był nawet łagodny jak baranek.
Harry wymienił kilka uwag z Yennefer i Carmen, które co chwilę patrzyły na niego z jeszcze większym zdziwieniem. Vipera wiedziała, że pod jej nieobecność Potter zdobył odrobinę znajomości na Nokturnie, ale żeby od razu dawano mu spis Aurorów z wyrokiem? To się kupy nie trzymało.
- Skąd o tym wiedziałeś? – nie dawał za wygraną Snape. – Bez obrazy, ale nawet tobie nie powiedziano by całej prawdy.
- Mnie nie, ale są ludzie, którzy mają zatargi z Aurorami, zwłaszcza z Moodym. Problem polega na tym, że do Szalonookiego ciężko dotrzeć. I są tylko trzy osoby, które mogą to zrobić.
- Ty, Fletcher i…?
- Wirtuoz. Facet jest doskonały w tym co robi. Co najważniejsze, nie zostawia śladów. Państwo wybaczą, ale pójdę już. Lepiej, żeby Gryfoni nie mieli o czym paplać. Och, jeszcze jedno. Wszystko co tu usłyszeliście, zostaje między nami. To taka mała prośba.
Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele byli zbyt zdziwieni, żeby zareagować. Dopiero, kiedy Harry opuścił teren Pokoju Wspólnego Ślizgonów, Yennefer wymamrotała coś, co brzmiało jak: „kiedyś zrobię mu krzywdę”.
Malfoy, la Fay i Snape opuścili pomieszczenie kilka minut później, uprzednio informując młodych Ślizgonów, że nie warto zdradzać tajemnic Pottera, bo ten jest bardzo mściwy, delikatnie powiedziawszy, i długo nie zapomina wyrządzonych mu krzywd. Vipera w dodatku powiedziała, że Złotemu Chłopcu czasami odbija i wtedy staje się groźniejszy niż rozszalały Rogogon Węgierski.
Draco skierował się w stronę Carmen. Wiedział, że dziewczyna jest blisko Potera, więc chyba tylko ona mogła mu powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Ta wzruszyła ramionami.
- Harry to dziecko Nokturnu – westchnęła. – Połowę wakacji spędził na Nokturnie, a drugą w Trójkącie. Możesz mi wierzyć, Malfoy, że ci, którzy tam trafiają już nigdy nie są tacy sami. Te miejsca wciągają, mamią i nie chcą wypuścić.
- Co to jest Trójkąt?
- Nie wiem, ale mogę ci powiedzieć, gdzie znajdziesz informacje na ten temat.
- Gdzie?
- W bibliotece Ministerstwa Magii.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i podeszła do Blaise’ a. Opadła na fotel i zapatrzyła się w ogień. Nie miała pojęcia, czemu Harry zdradził tak dużo i czuła w kościach, że z tego nie wyjdzie nic dobrego.
***
Morgana spojrzała na Severusa, który cały czas miał niemal rozanielony wyraz twarzy. Prychnęła cicho, kiedy usłyszała słowa wypowiedziane przez blondynkę. Dziewczyna radziła, aby Mistrz Eliksirów poprawił swoją maskę zimnego drania, bo w przeciwnym wypadku uczennice ogłoszą, że stał się słodkim misiaczkiem i hurtowo zaczną nawiedzać jego samotnię.
Gdy tylko znaleźli się w kwaterach mężczyzny, ten roześmiał się głośno. Naprawdę, Potter nieźle się popisał. W dodatku wyprowadzenie Moody’ ego w pole było nie lada wyczynem, a jeszcze lepszym było to, że nawet dyrektor nie zorientował się, z kim rozmawia. Jakim cudem chłopak to zrobił? Merlin raczył wiedzieć.
- Yennefer, dziecko drogie, znasz go lepiej ode mnie. Kto mu powiedział o polowaniu? – zapytał.
- Pewnie któryś z informatorów. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem, kto mu donosi, ale warto to robić.
- Czemu? – wtrąciła Morgana.
- Bo jeśli informator wpadnie, to Harry zrobi wszystko, żeby mu pomóc.
Carmen Black (19:19)
39 Gratuluję! Pokonaliście śmierć
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|