|
Dziurawy Kociol www.kociool.fora.pl ---- wszystko o HP
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 22:28, 15 Lip 2008 Temat postu: AasdasdaSFSAFAgaTAWERweg |
|
|
HARRY POTTER I WEWNĘTRZNY WRÓG
PROLOG
Latem Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart była prawie zupełnie opustoszała.
Minerwa McGonagall szła szybko korytarzem w stronę lochów, które nawet w środku gorącego lata były wilgotne i chłodne, a jej kroki dudniły w przytłaczającej ciszy. Reszta zamku mogła być niezamieszkana, ale lochy wydawały się wręcz porzucone - w czasie wakacji nawet duchy stroniły od tego miejsca. McGonagall wiedziała jednak, że znajdzie tam jedną osobę, która najwyraźniej była nieświadoma odosobnienia tego miejsca. Nauczycielka stanęła przed drewnianymi drzwiami i energicznie zapukała.
- Wejść - otrzymała stłumioną odpowiedź.
McGonagall pchnęła drzwi i ujrzała Severusa Snape'a pochylającego się w skupieniu nad kociołkiem, w którym - na wolnym ogniu - warzył się jakiś eliksir.
- Severusie, właśnie przeglądałam dzienniki klasowe na następny semestr i nie widzę imienia pana Pottera na twojej liście szóstoklasistów.
- Zgadza się, nie ma go tam - odpowiedział Snape wpisując coś do leżącego obok niego notatnika. Swojej koleżanki nie zaszczycił nawet spojrzeniem.
- Mogę dowiedzieć się dlaczego? - zapytała McGonagall sztywno.
Snape przystawił ogień pod kociołkiem i dopiero wtedy na nią spojrzał.
- Przyjmuję tylko najzdolniejszych studentów na kurs owutemów - odpowiedział spokojnie. - Pan Potter do nich nie należy.
- Otrzymał Wybitny z eliksirów na sumach.
- Tak czy owak, nie będzie go na moim kursie.
Dwójka profesorów wpatrywała się w siebie w cichym teście siły woli. Wreszcie McGonagall przemówiła - z trudem panując nad głosem:
- Severusie, pozwalam ci zastraszać swoich uczniów, ale jeśli myślisz, że będę stać bezczynnie i pozwolę ci zrujnować przyszłość Pottera z czystej złośliwości, to bardzo się mylisz.
- Widzę, że urok sławnego Pottera zrobił swoje nawet w twoim przypadku - odpowiedział Snape szyderczo.
- Nie obrażaj mnie - ucięła McGonagall. - Ten chłopiec zasłużył na miejsce na twoich zajęciach. Nie masz żadnego powodu, aby go wykluczyć.
- Jestem zdumiony, że on chce kontynuować naukę eliksirów... biorąc pod uwagę jego dotychczasowe osiągnięcia w tej dziedzinie - zauważył z pogardą Snape.
- Chce zostać aurorem, a wiesz bardzo dobrze, że wymagają tam owutemów z eliksirów.
- Auror? - zakpił Snape. - Naturalnie. A można by pomyśleć, że powinien mieć już dość zwalczania mrocznych czarodziejów. Ale, jak przypuszczam, sława i chwała są dla niego zbyt ponętne. Dlaczego nie zrobisz nam przyjemności i nie doradzisz mu, aby został zawodowym graczem Quiddicha? To na pewno dostarczy mu mnóstwa uwielbiających go fanów, których on jest tak złakniony.
- Czy ty naprawdę myślisz, że właśnie o to chodzi, Severusie? O ego? Nie dotarło jeszcze do ciebie, że Potter zdecydował się zostać aurorem, całkiem rozsądnie moim zdaniem, tylko dlatego, żeby mieć szansę przeżyć tę wojnę?
- Nie pomogło to jego ojcu.
Oczy McGonagall zabłysły, a jej wargi przypominały teraz cienką linię.
- Dałam Potterowi słowo, że zrobię wszystko co w mojej mocy, aby pomóc mu zostać aurorem i mam zamiar dotrzymać tej obietnicy.
- Niestety decyzja o tym, kogo przyjmę do klasy leży poza twoimi możliwościami - podkreślił Snape.
- Masz rację... - McGonagall uśmiechnęła się lekko. - ale jako zastępca dyrektora mogę ci dość efektownie obrzydzić życie, o czym ty doskonale wiesz. To tylko dwa lata, Severusie i on stąd odejdzie. A ja nie. Czy naprawdę chcesz mieć we mnie wroga?
Snape zmrużył oczy wpatrując się w stojącą przed nim kobietę.
- Dobrze - zgodził się. - Przyjmę pana Pottera do klasy owutemów, ale jeśli nie podoła moim standardom, nie będzie miał tam czego szukać.
McGonagall westchnęła wiedząc, że to wszystko, na co może liczyć ze strony Snape'a.
- To uczciwe postawienie sprawy - przyznała i odwróciła się, aby wyjść. Przy drzwiach jednak przystanęła. - Wiesz Severusie - spojrzała na niego z ukosa. - Myślałam, że znasz go odrobinę lepiej - powiedziała i opuściła pokój pozostawiając Mistrza Eliksirów z nachmurzoną miną.
ROZDZIAŁ 1: LATO
Harry wymierzył różdżką w bladego, młodego człowieka, kulącego się u jego stóp.
- Crucio! - syknął.
Młodzieniec wrzasnął i zaczął wić się z bólu. Harry poczuł, że usta wykrzywiają mu się w okrutnym uśmiechu, kiedy - niechętnie - uwolnił z męki swoją ofiarę.
- Być może teraz udostępnisz mi informację, której oczekuję - skonstatował cichym, ale groźnym tonem.
- Proszę! - jęknął młody człowiek. - Ja nie wiem, gdzie on jest! Przysięgam! Powiedziałbym, gdybym wiedział! Proszę! Mówię prawdę!
Harry spojrzał mu w oczy i przekonał się, że w istocie tak było - ten głupiec rzeczywiście nic nie wiedział.
- Bardzo dobrze - odparł Harry. - Wierzę ci - ponownie wskazał różdżką drżącego człowieka.
- Avada Kedavra!
Zielone światło wystrzeliło z końca różdżki Harry'ego i uderzyło jego ofiarę prosto w piersi. Młodzieniec upadł na plecy, ale jego oczy nadal wyrażały paniczny strach i szok.
Harry usiadł gwałtownie na łóżku i z trudem złapał oddech. Nie miał bladego pojęcia kim był ten - niewiele od niego starszy - torturowany chłopiec, ale wiedział, że - gdzieś tam - Voldemort właśnie go zabił. Harry zapalił lampkę nocną, wyszedł z łóżka i zaczął chodzić po pokoju tam i z powrotem.
Od końca roku szkolnego minęły dopiero trzy tygodnie, a to lato już okazało się najgorszym w jego życiu. W zeszłym roku był sfrustrowany brakiem informacji, ale dopiero teraz uświadomił sobie w pełni, jakim błogosławieństwem była ta sytuacja. Uważaj na to, czego chcesz, bo możesz to dostać - pomyślał kwaśno.
Odkąd wiadomość o powrocie Voldemorta została potwierdzona, Śmierciożercy przestali się ukrywać ze swoją aktywnością. Prorok Codzienny każdego dnia donosił o torturach, mordach i zaginięciach. Nie było nocy, aby Mroczny Znak nie pojawiał się na niebie, ale Harry nie potrzebował tej gazety - umysłowa więź z Voldemortem sprawiała, że na własne oczy oglądał całą grozę sytuacji.
Teraz - bardziej niż kiedykolwiek - chłopiec żałował, że nie ćwiczył wystarczająco poważnie oklumencji przez cały zeszły rok. Był wtedy tak bardzo spragniony informacji, że nie chciał blokować jedynego dostępnego źródła jakie miał. Po tym jak był świadkiem odrodzenia Śmierciożerców zrozumiał jednak, dlaczego Dumbledore uważał utrzymywanie tej więzi za zły pomysł. Harry był przekonany, że powoli traci zmysły.
Już dłużej tego nie wytrzymam. Muszę coś zrobić - myślał zrozpaczony. Mógł napisać do Dumbledore'a, ale jaki to miało sens? Dyrektor nie mógł mu nijak pomóc - tutaj, na Privet Drive. Tak samo Ron, Hermiona czy nawet Lupin - jedyni ludzie, do których mógł zwrócić się o pomoc. Pomyślał o Syriuszu i poczuł znajomy ból w piersiach. Jego ojciec chrzestny też nie mógłby mu pomóc - Harry wiedział o tym doskonale - ale jego obecność na pewno by go pocieszyła.
Śmierć Syriusza pozostawiła ogromną pustkę w życiu Harry'ego i chłopiec nie wiedział czym ją wypełnić. Syriusz był jedyną prawdziwą rodziną jaką miał, a na pewno jedyną rodziną, która się o niego troszczyła. Harry miał oczywiście wielu przyjaciół, ale w jakiś sposób to nie było to samo - chociaż nie potrafił wyjaśnić dlaczego. Dla Harry'ego liczyło się jedynie, że żaden inny dorosły człowiek nie poświęcał mu całej swojej uwagi tak, jak robił to Syriusz. I nikt inny nie postępował względem niego jak ojciec. Mając szesnaście lat Harry był zirytowany faktem, że nadal kogoś takiego potrzebuje.
Potrząsnął głową, aby odegnać ponure myśli. Rozczulanie się nad sobą nie miało sensu. Jego rodzice i Syriusz byli martwi, więc musiał sam się sobą zająć. A teraz musiał znaleźć sposób jak kontrolować te wizje. Spędził ze Snape'em trzy miesiące ćwicząc oklumencję - musiał się przecież czegoś w tym czasie nauczyć! Spróbował przypomnieć sobie, co jego profesor do niego mówił. Oczyść swój umysł. Wyzbądź się wszelkich emocji. Ale Harry podczas tych lekcji przekonał się, że łatwiej powiedzieć niż zrobić. Musiał jednak spróbować.
Usiadł na skraju łóżka, zamknął oczy i postarał się odprężyć. Wyrównał oddech próbując o niczym nie myśleć. Skoncentruj się na oddychaniu. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Po kilku minutach otworzył oczy. Z pewnością był spokojniejszy, ale nie był przekonany, aby to miało zablokować jego wizje. Niestety - w obecnej sytuacji - nic innego mu nie pozostało. Położył się więc na łóżku i zgasił światło ponownie koncentrując się na oddychaniu. Po chwili zapadł w sen - litościwie niezakłócony wizjami i koszmarami.
* * *
Następnego dnia Harry wstał jak zwykle o wpół do piątej i zabrał się za prace, które wymyśliła dla niego ciotka Petunia. Do południa skończył pielenie klombów i mycie okien. Szybko przygotował sobie kanapkę i wycofał się do swojego pokoju, aby popracować nad zadanymi pracami domowymi, albo raczej nad ponadprogramowymi ćwiczeniami, które sam sobie przydzielił.
Po tym jak otrząsnął się z szoku po usłyszeniu przepowiedni, mówiącej że musi zabić Voldemorta lub zginąć z jego ręki, prawie dostał obsesji na punkcie poszerzenia swoich możliwości obrony. Nadal był bardzo dumny z tego, czego zdołał nauczyć swoich kolegów i koleżanki podczas spotkać GD, ale było dla niego jasne, że przeciwko Voldemortowi nie miał absolutnie żadnych szans. Wiedział, że jak dotąd udawało mu się przeżyć jedynie dzięki szczęściu. A jeśli ma się z nim znowu zmierzyć, będzie potrzebował czegoś więcej niż szczęście.
W rezultacie - zaraz po powrocie do wujostwa - napisał do Lupina i poprosił swojego byłego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią o przysłanie odpowiednich książek o zaawansowanych technikach obronnych. Lupin odpowiedział prawie natychmiast przysyłając mu gruby tom zatytułowany "Zbiór Uroków i Przeciwuroków" Beatrice Arronby.
Harry'emu aż dech zaparło w piersiach, kiedy przekonał się ile różnorodnych - w szczególności właśnie zaawansowanych - zaklęć mógł tam znaleźć. Żałował, że nie znał ich kilka tygodni temu, kiedy walczył ze Śmierciożercami w Ministerstwie Magii. Ale były też takie, od których skóra mu cierpła, bo prawie ocierały się o Czarną Magię. Przełamując swoją odrazę na widok co niektórych ilustracji, starał się zapamiętać jak najwięcej zaklęć i przeciwzaklęć, które wydawały mu się użyteczne.
I ćwiczył.
Był pewny, że samo czytanie o nich nie wystarczy, a był zdecydowany poprawić swoją szybkość reakcji. Chciał nauczyć się instynktowego rzucania zaklęć. Właściwie nie mógł rzeczywiście ich rzucać, bo po tym jak w zeszłym roku o mało co nie został usunięty ze szkoły, musiał być bardzo ostrożny w używaniu jakiejkolwiek magii. Pamiętając o tamtej wpadce, podczas swoich prac w ogrodzie Dursleyów wyszukał jakąś różdżkopodobną gałąź i używał jej w wyimaginowanych pojedynkach z Voldemortem i Śmierciożercami. Najwyraźniej jednak wczuł się w rolę odrobinę za mocno, bo w nocy - pomimo ponownego ćwiczenia oklumencji - wizje powróciły.
Harry pełzł powoli po ziemi, podczas gdy w nocne niebo unosiły się płomienie z ogarniętego ogniem domu. Postaci w czarnych pelerynach i maskach kręciły się wokół starego mężczyzny i kobiety, którzy wyglądali buntowniczo, mimo że poddawano ich torturom. Wpełzł pomiędzy nich i smagnął językiem, wyczuwając krew.
- Nie wrócisz do aurorów - powiedziała jedna z mrocznych postaci. - Kiedy skończymy, nie pozostanie już ani jeden...
Starsi ludzie wpatrywali się w Śmierciożerców z wściekłością, ale w powietrzu wyczuwało się strach - prawie odurzający. Harry pełzł prosto na nich, a wtedy ich lęk jeszcze się spotęgował. Chłopak podniósł się i zaatakował.
Harry przebudził się wyczerpany, ale koszmar nadal żył w jego umyśle. Humor mu się wcale nie poprawił, kiedy rano otrzymał Proroka Codziennego. Jeden z nagłówków głosił: Śmierciożercy uciekają z Azkabanu!, a artykuł dokładnie opisywał szczegóły ucieczki tych, których złapano w Ministerstwie Magii.
Harry zaklął. Oczywiście spodziewał się tego, ale i tak go to zirytowało. Zwłaszcza myśl o Lucjuszu Malfoyu na wolności. Wolał rozkoszować się myślą o Lucjuszu Malfoyu w Azkabanie. Niestety ucieczka niewątpliwie oznaczała zwiększenie ilości ataków, które będzie zmuszony oglądać bezradnie w swoich snach. Harry wzdrygnął się i zaczął przeglądać gazetę mając nadzieję na oderwanie myśli od ponurych wydarzeń w nocy.
Przerzucał strony dopóki nie natrafił artykuł równie przygnębiający jak informacja o ucieczce Śmierciożerców. Większość kolumn dotyczyła jego samego jako pośredniego lub bezpośredniego wybawiciela.
"Chłopiec-Który-Przeżył uciekł Sam-Wiesz-Komu nie raz, a cztery razy..." "Młody człowiek, który wzbudza nadzieję..." "Pokonał Sam-Wiesz-Kogo raz - może to zrobić znowu!"
Jedynym, kto miał inne poglądy był Averill Pembroke - redaktor naczelny Proroka Codziennego, który otwarcie gardził Harrym.
Każdy czarodziej, który wierzy, że zwykły chłopiec mógłby pokonać Tego- Którego- Imienia- Nie- Wolno- Wymawiać, powinien zbadać się u Świętego Munga.
Harry nie był pewny, które z tych poglądów bardziej go niepokoiło, kiedy odkładał gazetę na bok. Nagle poczuł się jak w klatce. Wciągnął na siebie koszulkę i dżinsy i poszedł na dół. Ciotka Petunia chciała go zatrzymać nowymi obowiązkami, ale nawet na nią nie spojrzał i wyszedł z domu. Nie widział jednak piękna poranka - nie mając określonego celu spacerował oddalając się od numeru czwartego, jakby to mogło pomniejszyć zgryzotę, którą przynosiły mu wizje.
Do domu wrócił dopiero późnym popołudniem i nawet nie otworzył książki Lupina. Zamiast tego poświęcił cały czas ćwiczeniu oklumencji. Był coraz lepszy w uspokajaniu umysłu, chociaż podchodził bardzo sceptycznie do tego czy oklumencja powstrzyma jego wizje. Ani przez chwilę nie wierzył, że Snape mógłby nauczyć go czegokolwiek użytecznego. Ćwiczenia nie powinny mu jednak zaszkodzić, a poza tym nie znał innego sposobu zablokowania umysłowego połączenia z Voldemortem. Długo nie potrafił zmusić się, aby wejść do łóżka, ale wreszcie wsunął się do niego - mimo że nadal był w fatalnym nastroju. Zasnął prawie od razu i chociaż tym razem nie miał żadnej wizji, śnił mu się koszmar o Syriuszu wpadającym za zasłonę w Departamencie Tajemnic - co po głębszym zastanowieniu nie było wcale o wiele lepsze.
* * *
Trzy tygodnie później pojawiła się zgrabna, niebieska koperta. Wuj Vernon, który przed śniadaniem segregował pocztę, otworzył ją, kiedy Harry właśnie zasiadł do stołu.
- Patrz Petunio - powiedział wuj podając kartkę swojej żonie. - Wygraliśmy konkurs, w którym brałaś udział.
Ciotka Petunia nachmurzyła się.
- Nie pamiętam, żebym brała udział w jakimś konkursie.
- Musiałaś brać - zauważył wuj z pełnymi ustami. - Wygraliśmy obiad dla trzech osób w "Chez Vous". To ta francuska restauracja na placu Romney, tak?
- Tak. - Oczy ciotki Petunii rozbłysły na myśl o wyśmienitym obiedzie. - Nawet bardzo dobra... z tego co słyszałam.
Oboje odwrócili się i spojrzeli na Harry'ego, który śledził tę wymianę zdań bez większego zainteresowania.
- A ty chłopcze posłuchaj - ostrzegł wuj Vernon, machając w jego stronę widelcem. - Nie będzie nas tylko kilka godzin i nie chcę żadnych problemów w tym czasie, zrozumiałeś?
- Nie zniszczę domu, kiedy was nie będzie - oświadczył Harry odgryzając kawałek tosta.
- I nie chcę tu nikogo z takich jak ty - warknął wuj, a jego szczęki zadrgały.
- Nie obawiaj się. Nikt, kogo znam, nie chciałby tu przyjść - Harry nawet nie próbował ukryć pogardy.
- Powinieneś być wdzięczny, że tu jesteś! - wuj Vernon zrobił się czerwony na twarzy. - Masz tupet kręcąc nosem na przyzwoitych ludzi!
- Przepraszam - powiedział Harry całkiem nieszczerze. Przełknął ostatni kęs i wstał. Wyszedł pozwalając wujowi bezgłośnie się powściekać.
Z powrotem w pokoju, Harry nie był w stanie oczyścić myśli, a już na pewno nie potrafił się uczyć zaklęć ani ćwiczyć oklumencji. Westchnął, bo nie był pewny czy jest z tego teraz jakiś pożytek. Hedwiga zahukała lekko i przysiadła obok niego. Pogłaskał ją delikatnie, ale niewiele mu to przyniosło ulgi.
Położył się przygnębiony na łóżku i wpatrywał w sufit, kiedy nagle do sypialni wleciała mała sówka i zaczęła krążyć po pokoju. Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy rozpoznał Świstoświnkę Rona - chociaż Hedwiga była wyraźnie zniesmaczona tą wizytą. Sowa powróciła do swojej klatki od razu, gdy Harry wstał i złapał mniejszego ptaka trzymającego w pazurach ogromny pakunek. Chłopak najpierw otworzył list, który okazał się kartką urodzinową.
Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin Harry!
Mam nadzieję, że twoi Mugole nie są totalnymi dupkami! U nas w Norze jest spokojnie, ponieważ Freda i George'a przez większość czasu nie ma. Powodzi im się tak dobrze w sklepie na ulicy Pokątnej, że nawet mama już przeszła nad tym do porządku dziennego i mówi, że to najlepsze, co mogło im się przytrafić. Wysłali ci z tym listem ich najnowszy wynalazek. Ginny też ci wysłała prezent, ale nie chciała mi powiedzieć co. Dziewczyny!
Jestem pewny, że śledzisz informacje, więc nie będę Ci pisać jak się sprawy mają, chociaż wszystko tu wymyka się spod kontroli. Sam-Wiesz (skreślone) - Voldemort wystraszył wszystkich. To naprawdę głupie! Ale u nas wszystko w porządku, więc nie musisz się martwić.
Uważaj na siebie.
Ron
Harry westchnął lekko. Ron mógł traktować to z irytacją, ale Harry wiedział jak okropne potrafiły być ataki Śmierciożerców. On sam był odizolowany od niszczącej siły Voldemorta - tu wśród Mugoli, gdzie czarnoksiężnik nie mógł go tknąć - ale dla Rona i jego rodziny otwarcie sympatyzującej z Mugolami, musiało to być koszmarne. Harry czuł jak wnętrzności skręcają mu się ze strachu, gdy składając list uświadomił sobie, że jego przyjaciel prawdopodobnie jest teraz w większym niebezpieczeństwie niż on sam.
Świnka zahukała i uszczypnęła go w ucho. Harry poczęstował podekscytowaną sowę karmą Hedwigi i zainteresował się pakunkiem. Prezent Rona łatwo było odgadnąć - książka o Quidditchu. Bliźniacy przysłali mu Kolorowe Cukierki Weasleyów - galaretowate fasolki, zmieniające kolor osoby, która je zjadła na bliżej nieokreślony czas. Harry wyszczerzył zęby zastanawiając się nad podłożeniem Dudleyowi zielonej.
Prezentem Ginny było zwykłe pudełko zapakowane w brązowy papier. W środku znalazł wisiorek na łańcuszku. Medalik przedstawiał głowę psa, który wyglądał dziwnie znajomo. Na dołączonej kartce Ginny napisała tylko jedno zdanie:
Zawsze z tobą będzie
Harry przez chwilę wpatrywał się w te cztery słowa, a potem popatrzył ponownie na wisiorek. Wyciągnął go z pudełka i delikatnie przesunął palcem po precyzyjnym kształcie. Po długiej chwili wytarł rękawem oczy i głęboko odetchnął. Założył łańcuszek na szyję i schował go pod koszulą, a następnie ukrył resztę prezentów pod deskę podłogową, gdzie leżała już książka do starożytnej magii - prezent od Hermiony.
Nagryzmolił szybko podziękowania dla Rona, Ginny i bliźniaków i wysłał je Świnką do Nory. Wreszcie usiadł, by napisać list do Hermiony. Nie było to łatwe, bo nie chciał wygadać się, jak bardzo martwił się o Rona, ale musiał wiedzieć czy dziewczyna ma jakieś dodatkowe informacje, które on sam - być może - przegapił.
Cześć Hermiono!
Jeszcze raz dziękuję za prezent urodzinowy. Właśnie dostałem wiadomości z Nory. Ron mówi, że jest tam teraz bardzo spokojnie, a ja zastanawiam się czy masz jakieś nowe wiadomości o Voldemorcie. Ron niewiele napisał i czuję się odrobinę niedoinformowany.
Harry
Powinno być dobrze - pomyślał. Dziewczyna mogła dojść do wniosku, że czuje się po prostu pominięty. Podał więc list Hedwidze, która od razu znikła za oknem.
* * *
Dursleyowie wyruszyli na obiad przed szóstą, ostrzegając Harry'ego stanowczo, aby niczego w domu nie ruszał, kiedy ich nie będzie. Chłopak szybko rozważył możliwość powtykania gumy do żucia do zamków w drzwiach, naśladując poltergeista Irytka, ale uznał, że nie warto. Zamiast tego usadowił się w salonie na kanapie i zaczął uczyć się zaklęć. Oklumencję postanowił poćwiczyć dopiero przed zaśnięciem.
Tym razem strach go nie nękał i nie miał koszmarów o śmierci Syriusza. Zamiast tego śnił o sąsiedztwie - o ulicach, z którymi tego lata bardzo blisko się zaznajomił.
Było ciemno i zimno. Latarnie oświetlały opustoszałe ulice oraz ciemne sylwetki domów. Szedł przez Magnolia Crescent, przez plac zabaw i zatrzymał się dopiero na rogu Privet Drive. Odszukał wzrokiem numer czwarty, ale jego uwagę zwrócił jakiś ruch z lewej strony. Z cienia wyłoniła się odziana w czarną szatę postać i zbliżyła się do Harry'ego. Chociaż postać pojawiła się nagle, chłopiec nie czuł strachu. Ponadto, kiedy obcy przemówił, rozpoznał ten głos go od razu.
- Wszystko gotowe, mój panie - Lucjusz Malfoy mówił cicho. - Dom jest okrążony. Tym razem chłopiec nam nie ucieknie.
Harry poczuł, że się uśmiecha.
- Dobrze, Lucjuszu - odpowiedział chłopiec sycząc zimno. - Bardzo dobrze. Czas skończyć z Harrym Potterem.
Harry otworzył oczy zbyt przerażony aby krzyknąć. Był całkowicie pewny, że to nie był żaden sen. Voldemort szedł po niego. Chłopiec zsunął się z łóżka, sięgając po okulary i różdżkę. Blizna już go zaczęła boleć. Wybiegł z pokoju i ruszył korytarzem.
- Obudź się! - zawołał gorączkowo waląc w drzwi pokoju Dudleya. Nie tracił czasu i zabębnił w drzwi sypialni wujostwa.
- Obudźcie się! Musicie uciekać z domu!
Nikt nie odpowiadał, więc Harry szarpnął za klamkę. W środku nikogo nie było i nie wyglądało na to, by ktokolwiek tam dzisiejszej nocy spał. Harry zamarł na moment i pobiegł do pokoju kuzyna - jego sypialnia też była pusta. Gdzie oni byli? Pojechali na obiad, ale przecież powinni już dawno wrócić! Gdziekolwiek jednak się podziewali - nie było ich w domu - zdał sobie sprawę Harry, kiedy zbiegał po schodach sprawdzając inne pokoje. Przylgnął do ściany holu odczuwając pewną ulgę, że Dursleyowie nie będę musieli stawić czoła Voldemortowi.
Za oknem salonu przesunął się cień i Harry ścisnął mocniej swoją różdżkę. Na palcach podszedł do okna i wyjrzał przez zasłony. Po obu stronach ogrodu widział zakapturzone postaci. Odsunął się od szyby i - oddychając z trudem - zaczął skradać się do kuchni. Tam przez okno spostrzegł jeszcze trzech intruzów. Powoli wycofał się z powrotem do holu, gdzie ponownie przylgnął do ściany. A więc to prawda. Byli tu, a on był w pułapce.
Ale jak to się stało? Voldemort nie mógł go tknąć, kiedy Harry był ze swoimi krewnymi. Najwyraźniej znalazł na to sposób - pomyślał Harry gorzko. Ale przecież dom był pod obserwacją Zakonu Feniksa! Na pewno ktoś musiał zauważyć przybywającego Voldemorta i jego Śmierciożerców, a wtedy powinien wezwać pomoc. Chyba, że Voldemort ich zabił zanim mogli podnieść alarm - zakomunikował pesymistyczny głos w głowie Harry'ego. Lucjusz Malfoy nie wydawał się zmartwiony możliwością pochwycenia, tak samo zresztą jak Voldemort.
BO ŻADEN NIE MOŻE ŻYĆ, GDY DRUGI PRZEŻYJE... Harry przypomniał sobie słowa przepowiedni. Jego przeznaczeniem było zabicie Voldemorta lub śmierć z jego ręki. Chłopiec doskonale zdawał sobie sprawę, która możliwość była teraz bardziej prawdopodobna. Harry był sam, był otoczony i miał na sobie tylko piżamę - nie miał nawet butów.
Cóż, nie podda się bez walki! Przeszedł przez korytarz, żeby mieć lepszy widok na drzwi, ale skierował się tam również aby móc usłyszeć wszelkie próby wejścia przez kuchnię. Wyostrzył zmysły do granic możliwości, starając się uchwycić najmniejsze szelesty z zewnątrz. I wtedy to usłyszał - dźwięk wolnych - ale miarowych - kroków zmierzających ścieżką biegnącą przez ogród. Potem po schodach. Wreszcie zatrzymujących się na werandzie. Harry'emu serce waliło jak młotem. Nastąpiła krótka cisza, po czym bez ostrzeżenia - i ku zaskoczeniu chłopca - drzwi wyleciały z zawiasów. Harry walcząc z ogarniającą go paniką, pobiegł do kuchni w momencie, gdy wysoki, chudy mężczyzna przestąpił przez próg numeru czwartego Privet Drive. Chłopiec potknął się o stół, niewiele widząc w ciemnościach i potrącił krzesło.
- Harry - głos Voldemorta spowodował, że Harry'emu przebiegł dreszcz po plecach. - Ucieczka nie ma sensu. Lepiej stawić mi czoło i umrzeć jak mężczyzna.
Harry słyszał, że Voldemort idzie korytarzem, więc pchnął drzwi prowadzące do ogrodu, ale sam szybko i cicho prześlizgnął się do jadalni, a potem do pokoju gościnnego. Usłyszał, jak Voldemort wzywa Śmierciożerców przez tylne drzwi. Harry przelazł przez pozostałości po frontowym wejściu i zaczął wchodzić schodami na górę. Zdążył dojść do swojego pokoju, kiedy usłyszał, że Voldemort wrócił do korytarza.
- Wiem, że jesteś na górze, Harry. Nie masz dokąd uciec.
Dalsze ukrywanie się nie miało sensu. Harry szarpnięciem otworzył okno i wylazł na parapet. Kroki zbliżały się po schodach. Chłopiec rozejrzał się zrozpaczony, bo widział przed sobą stromy kant dachu, ale nie wiedział jak się tam wspiąć. Nie wydawało mu się, żeby rynna utrzymała jego ciężar. Szukał czegokolwiek za co mógłby złapać, kiedy wyczuł za sobą czyjąś obecność. Spojrzał przez ramię - Voldemort stał w drzwiach z wymierzoną w niego różdżką.
Harry zareagował instynktownie - odepchnął się od parapetu i złapał za kraniec dachu dokładnie w chwili, kiedy smuga zielonego światła śmignęła obok niego. Wdrapał się na zadaszenie nad oknem i - wstrzymując oddech - czekał. W chwilę później zniekształcona głowa wysunęła się przez okno.
- Drętwota! - wrzasnął Harry, ale Voldemort to przewidział i zdążył wycofać się na czas. Zaklęcie go minęło, a Harry usłyszał tylko śmiech.
- Dobra robota, Harry! Wręcz bardzo dobra, ale nie możesz wygrać.
Nagle część dachu obok Harry'ego eksplodowała, a on sam stracił równowagę i zaczął się ześlizgiwać w dół. Spadł za krawędź i - niewiele myśląc - złapał za rynnę. Jego stopy nie miały już żadnego podparcia, a w dłonie wbijała mu ostra, metalowa krawędź. Jego różdżka wylądowała gdzieś w krzakach rosnących poniżej, ale słyszał zbiegające się postaci. Śmierciożercy - Harry zamknął oczy zrezygnowany, a potem spojrzał w górę na zimno uśmiechniętego Voldemorta, który już podnosił różdżkę. Nie zdążył jednak wypowiedzieć zaklęcia, bo dwa szare pociski uderzyły go w twarz, drapiąc i sycząc. Voldemort zaklął i zdarł z siebie kudłate koty.
- Harry! - dobiegł z dołu jakiś głos.
Chłopiec spojrzał tam i ze zdumieniem ujrzał Remusa Lupina.
- Harry, złaź stamtąd! No, dalej!
Chłopak rozluźnił uchwyt i wylądował w krzakach. Lupin spróbował go podnieść, ale ten go odepchnął i gorączkowo zaczął przeszukiwać zarośla.
- Muszę znaleźć różdżkę! Zgubiłem ją!
Voldemort z powodzeniem odparł koci atak, ale teraz już inni stojący na dole ludzie miotali w niego zaklęciami. Czerwone i zielone iskry sypały się dookoła rozświetlając ciemności, a Harry i Lupin nie ustawali w poszukiwaniach.
- To śmieszne - powiedział starszy czarodziej. - Accio różdżka! - i złapał ją od razu, kiedy tylko wystrzeliła z krzaków. Szybko podał ją wdzięcznemu Harry'emu.
- Idziemy - Lupin pchnął go przed siebie i pobiegli pochyleni zatrzymując się niedaleko drzwi wejściowych. Prześlizgnęli się za róg domu, poza zasięg bitwy toczącej się na placu przed domem. Lupin zatrzymał się i wyciągnął jakąś zardzewiałą puszkę.
- To świstoklik - powiedział. - Trzymaj!
Harry dotknął uchwytu kiedy Lupin złapał mocno za drugą stronę.
- Aardvark! - wyszeptał Lupin i Harry poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy pępka, gdy świstoklik się uaktywnił. W chwilę później znaleźli się na zaniedbanym placu przy Grimmauld Place.
- Musimy wejść do środka - ponaglił Lupin.
Harry zawahał się. Nie był tu odkąd Syriusz umarł i nie był pewny, czy sobie z tym da radę. Lupin zdawał się rozumieć, co go gnębi i położył mu rękę na ramieniu.
- Harry - podkreślił łagodnie. - Syriusz wolałby być pewny, że jesteś bezpieczny. Poza tym to chyba oczywiste, że nie możesz teraz wrócić do Little Whinging.
Harry skinął głową i poszedł za Lupinem do domu. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętał. Portret pani Black nadal wisiał w korytarzu przy drzwiach, dlatego Harry szedł ostrożnie żeby jej nie obudzić. Zatrzymali się dopiero w kuchni, gdzie wspomnienia z poprzedniego razu kiedy tu był ścisnęły mu gardło. Odepchnął je najdalej jak tylko potrafił.
- Zakon nadal używa tego domu jako bazy? - zapytał Harry, aby odciągnąć myśli od tego tematu.
- Tak - odpowiedział Lupin. - Syriusz zostawił dom mnie, więc nadal jest kwaterą główną. Jest nienanoszalny i najbezpieczniejszy, jaki udało nam się znaleźć - mężczyzna zawahał się na chwilę. - Syriusz mógł zostawić go tobie, ale nie był pewny czy chciałbyś dziedzictwa obciążonego całą tą historią rodziny Blacków.
Harry skinął głową odrętwiały.
- Cieszę się, że pan go dostał. On miał rację... nie wiedziałbym, co z nim zrobić - Harry zamilkł, a Lupin przyglądał mu się zatroskany.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytał.
- Nie, dziękuję profesorze.
- Już nie jestem twoim profesorem, Harry. Nazywam się Remus.
- Dobrze, Remus - Harry uśmiechnął się lekko. - Muszę znaleźć wuja i ciotkę. Pojechali na obiad i powinni już dawno być w domu, a nie mogłem ich nigdzie znaleźć.
- Nie martw się o nich, Harry. Są bezpieczni - zapewnił Remus.
- Skąd wiesz? - Harry zmarszczył czoło.
- My zafundowaliśmy im malowniczą wycieczkę - odpowiedział Remus, a w jego głosie udało się wyczuć odrobinę poczucia winy.
- Co?
- To my zorganizowaliśmy ich obiad, Harry. Rzuciliśmy Confundus na ich samochód, więc będą jeszcze przez trochę czasu krążyli i szukali drogi do domu - teraz Remus nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Harry wpatrywał się w byłego nauczyciela i czuł, że włosy stają mu dęba na głowie.
- A więc spodziewaliście się ataku?
- Tak - przytaknął Remus. - Dowiedzieliśmy się, że Voldemort cię zaatakuje dzisiaj wieczorem.
- I NIE OSTRZEGLIŚCIE MNIE?! - wybuchnął Harry.
- Nie mogliśmy.
- Dlaczego nie? Mieliście dość czasu aby pozbyć się ciotki, wuja i Dudleya.
- To wyglądałoby zbyt podejrzanie! Voldemort powinien myśleć, że cię zaskoczył. W przeciwnym razie naraziłoby to naszego informatora.
- O mało nie zginąłem! - wściekł się Harry.
- To moja wina - skrzywił się Remus. - Spodziewaliśmy się, że będziesz spał kiedy Voldemort tam przybędzie. Nie miało cię być na dole. Aportowałem się do twojej sypialni jeszcze zanim on wyważył drzwi. O mało nie dostałem zawału, kiedy zdałem sobie sprawę, że już cię tam nie ma. Kiedy usłyszałem jak otwierają się tylne drzwi pomyślałem, że uciekłeś, więc aportowałem się na podwórko - Remus potrząsnął głową jakby czuł odrazę do samego siebie. - Powinienem był tam zostać i pozwolić reszcie zespołu zapanować nad sytuacją, ale wtedy zrozumiałem co się stało i przedostałem się przed dom, gdzie ty już zwisałeś z dachu. Dobrze, że Minerwa tam była.
- Masz na myśli profesor McGonagall?
- Tak, ona i kot Arabelli Figg - pan Tibbles - zajęli Voldemorta wystarczająco długo, abyśmy cię stamtąd wydostali - Remus się uśmiechnął. - I zostanie mu kilka zadrapań.
Harry był wstrząśnięty myślą, że jedna z tych wściekłych kudłatych kul, które zaatakowały Voldemorta była jego opiekunką Domu. Odsunął od siebie tę myśl.
- Skąd wiedzieliście, że przyjdą właśnie dzisiaj? - zapytał, chociaż podejrzewał, jaka będzie odpowiedź.
- Jestem pewny, że odgadłeś skąd bierzemy informacje o Voldemorcie i Śmierciożercach - powiedział przebiegle Remus.
- Snape - wyrzucił z siebie Harry z pogardą. - No, teraz już się nie dziwię, że o mało co nie zginąłem. Jestem zdumiony, że w ogóle fatygował się żeby was uprzedzić.
- Harry! - Remus był wyraźnie w szoku, ale Harry o to nie dbał.
- On mnie nienawidzi, Remus. I nigdy nie przepuści okazji, żeby to okazać. To jego wina, że Syriusz nie żyje i założę się, że nie łamał się z tego powodu. Wierz mi, gdyby to od niego zależało również mnie wolałby widzieć martwego!
Remus pobladł, ale zanim mógł przemówić, znajomy głos przerwał im obu.
- Twoja wdzięczność jest przytłaczająca, Potter - Snape pojawił się w drzwiach, a jego słowa przesiąknięte były sarkazmem. - Zważywszy, że ryzykowałem swoim życiem aby cię uratować, nie wiesz nawet ile to dla mnie znaczy.
Harry odwrócił się powoli i spojrzał mu w twarz.
- Cokolwiek pan ryzykował, nie robił pan tego dla mnie - powiedział. - Już ja to wiem.
- Nic nie wiesz, bo jesteś zbyt arogancki aby to zauważyć.
- Prawie mnie tej nocy zabito w domu, gdzie Voldemort jakoby nie mógł mnie nawet dotknąć! Jeśli pan tak dużo wie, to ja chciałbym się dowiedzieć jak udało mu się rozwiązać ten problem.
- Twoja krew, Potter... - wyjaśnił Snape - była podstawą magii, która cię chroniła w domu siostry twojej matki. Nikt, kogo nie łączyły z tobą więzy krwi nie mógł tam wejść, aby cię skrzywdzić. Ale Czarny Pan jest złączony z tobą więzami krwi, co na pewno pamiętasz.
Harry'emu stanął przed oczami cmentarz, gdzie był świadkiem wskrzeszenia Voldemorta, gdzie Glizdogon wyciągnął nóż i naciął skórę na ramieniu Harry'ego.
- To było rok temu - zaprotestował. - Czemu trwało mu to tak długo?
- Opuściłeś dom wujostwa w sierpniu zeszłego roku, ledwo dwa miesiące po jego powrocie. On zaś nadał był słaby i dopiero odbudowywał swoją potęgę. I wiedział, że już pilnuje cię Zakon. Musiał poczekać, aż będzie pewny swojego zwycięstwa.
- I nie przyszło wam do głowy, żeby mi o tym powiedzieć? - syknął Harry przez zaciśnięte zęby.
Snape zawahał się zanim odpowiedział.
- Do końca nie było jasne, czy udało mu się obejść twoją ochronę w tym domu.
- Czyżby? A jesteście pewni, że nie powiedzieliście mi, bo nie chcieliście żebym się dowiedział?
- Gdybym chciał cię widzieć martwego, Potter, nie byłoby mnie tu teraz.
- Wystarczy! Obaj! - przerwał im Remus stając pomiędzy nimi. - Harry, jest już późno. Idź na górę do łóżka. Najwyraźniej po tym co przeszedłeś nie potrafisz myśleć jasno.
Harry miał zamiar zaprotestować, ale jedno spojrzenie Remusa go powstrzymało.
- Powiedziałem idź! - Remus ściszył głos, a chłopak zdał sobie sprawę, że błędem byłoby kłócenie się z nim teraz.
- Dobra - powiedział i opuścił z kuchnię. Wszedł po schodach i odnalazł swój pokój, w którym spędził część wakacji w zeszłym roku. Rzucił się na łóżko, ale nie trwało długo, gdy usłyszał strzępy rozmowy na dole oraz dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Kilka chwil później ktoś zapukał do jego sypialni.
Harry'emu przemknęło przez myśl, żeby udawać że śpi, ale zdecydował, że to byłoby tchórzostwo.
- Wejdź - powiedział.
Remus wszedł do pokoju wyglądając tak jak ojciec, który ma zamiar zganić krnąbrnego syna. Jednak w jego wzroku nie było widać złości. Coś innego ścisnęło gardło Harry'ego. Rozczarowanie.
- I? - Zapytał starszy mężczyzna. - Masz zamiar się wytłumaczyć?
- Co tu jest do tłumaczenia?
Remus westchnął i usiadł na skraju łóżka.
- Harry wiem, że Severus Snape nie jest twoją ulubioną osobą. Moją też nie jest, ale czy musisz go prowokować? Zabiłoby cię, gdybyś był uprzejmy? On naprawdę wiele ryzykował aby cię dziś uratować.
- Zrobił to dla Dumbledore'a i dla Zakonu. Nie dla mnie.
- A co za różnica? Przeżyłeś, a on nie zasługuje na obelgi z twojej strony.
- On jakoś nie ma obiekcji przed obrażaniem mnie. Lubi to robić.
- A więc chcesz się zniżyć do jego poziomu?
- To jego wina, że Syriusz nie żyje.
- Jesteśmy na wojnie, Harry. Ludzie umierają. To nie jest niczyja wina.
- Może ty potrafisz mu wybaczyć, ale ja nie!
Remus milczał bardzo długo wpatrując się w Harry'ego smutno.
- Wiem, że nie mogę zmienić twojego zdania, Harry - powiedział wreszcie. - Nigdy też nie udało mi się zmienić Syriusza, choć nie potrafisz sobie nawet wyobrazić jak bardzo się starałem. Jednak powinieneś dobrze i długo się zastanowić, ile jeszcze ludzkich istnień jesteś gotowy poświęcić dla tej nienawiści - mężczyzna wstał i wyszedł zamykając za sobą delikatnie drzwi.
Harry wiercił się długo na łóżku, aż wreszcie zapadł w niespokojny sen wypełniony koszmarami o zamaskowanych postaciach i o okrutnym wysokim śmiechu.
* * *
Słońce było już wysoko, kiedy następnego dnia Harry się obudził. Nie wstał jednak od razu, tylko zamyślił się nad wydarzeniami poprzedniej nocy. Zastanawiał się czy ciotka Petunia i wuj Vernon wrócili do domu i czy ich jeszcze kiedyś zobaczy. Byłby zupełnie zadowolony, gdyby okazało się że nie, a już na pewno nie potrafił wyobrazić sobie, aby mógł jeszcze kiedyś zostać na Privet Drive.
Harry przestał rozmyślać dopiero gdy uświadomił sobie jak bardzo jest głodny. Wstał więc i zszedł na dół w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia. W domu było bardzo cicho - jakby nikt inny jeszcze się nie obudził. Harry nie wiedział nawet czy ktoś tam jeszcze jest - oprócz niego samego i Remusa.
Kiedy chłopiec dotarł do kuchni, zobaczył Lupina pochylającego się nad stojącym na piecyku garnkiem. Unoszący się w kuchni aromat spowodował, że żołądek chłopca znowu dał o sobie znać.
- Ach, Harry. Zastanawiałem się, czy masz zamiar przespać również lunch - powitał go Lupin.
- Która godzina? - zainteresował się Harry.
- Prawie południe. Jak się spało?
- Świetnie - odpowiedział chłopiec szczerze. Podejrzewał jednak, że Remus nie mógłby tak odpowiedzieć. Mężczyzna wyglądał mizernie, ale mimo to Harry odczuł, że jego wczorajsza kłótnia ze Snape'em została mu wybaczona.
- Usiądź. Widzę, że umierasz z głodu - powiedział Remus, stawiając przed Harrym miskę zupy i talerz z kanapkami.
- To jest pyszne! - powiedział chłopiec zabierając się do jedzenia. - Nie wiedziałem, że potrafisz gotować.
- Zadziwiające, czego lata samotnego życia mogą cię nauczyć - dołączył do stołu Remus. - Syriusz mówił, że to jest mój największy wkład dla Zakonu - uśmiechnął się, ale spoważniał i spojrzał na Harry'ego z pewną obawą.
- W porządku - uspokoił go chłopiec. - Nie przeszkadza mi, że o nim mówisz. Właściwie, to nawet pomaga.
- Jeśli czegoś potrzebujesz Harry, wystarczy powiedzieć.
- Wiem - Harry nagle poczuł ucisk w gardle, więc zmienił temat. - Jest tu jeszcze ktoś?
- Teraz nie. Dung wpadł wcześniej i przyniósł wszystkie twoje rzeczy, a Departament Magicznych Katastrof stanął na wysokości zadania naprawiając dom twojego wujostwa. Wymienili drzwi frontowe i zmodyfikowali pamięć sąsiadów. Twój wujek z ciotką nigdy nie dowiedzą się, że coś było nie w porządku. Zostawiliśmy im wiadomość, że nie będzie cię przez następny rok, ale pozostaniesz w kontakcie.
- Szkoda, że tylko na rok - pożalił się Harry. - Czy Ron i Hermiona mnie odwiedzą?
- Później, kiedy będzie bliżej roku szkolnego. Ale nie martw się, inni będą tu wpadać dość często. Nie będziesz tu tkwił tylko w moim towarzystwie.
- Twoje towarzystwo jest lepsze niż Dursleyów - zaprotestował Harry. - Chociaż przypuszczam, że trudno byłoby o kogoś gorszego.
Remus się roześmiał.
- A tak przy okazji, Tonks wpadnie na obiad i zostanie na noc, więc gdybyś miał jakieś pytania, to ona jest do dyspozycji. Nie umie tak dobrze gotować jak ja, ale jakoś dacie sobie radę.
- Ty nie zostaniesz? - zmartwił się Harry.
Remus się zawahał, ale po chwili lekko się uśmiechnął.
- Dziś jest pełnia, Harry.
Chłopiec poczuł, że robi się czerwony ze wstydu.
- Przepraszam, Remus. Nie wiedziałem.
- Nie ma powodu żebyś przepraszał - odpowiedział Remus nadal się uśmiechając. - Większość ludzi nie śledzi faz księżyca tak dokładnie jak ja. Zostanę w swoim gabinecie przez noc.
- Masz eliksir tojadowy?
- Tak. Z powodu wzmożonej aktywności Śmierciożerców przez ostatnie kilka miesięcy Dumbledore stwierdził, że nie byłoby rozsądnie gdybym pozostawał niedysponowany przez dłuższy czas.
- Kto go dla ciebie przygotowuje?
- Oczywiście twój ulubiony Mistrz Eliksirów - Remus uśmiechnął się szelmowsko.
- Snape?
- Nie musisz być tak przerażony, Harry. On jest jednym z najlepszych ekspertów w tej dziedzinie. A poza tym jest członkiem Zakonu, co oszczędza wielu kłopotliwych pytań.
- Ufasz mu?
- Oczywiście, że mu ufam. Dlaczego miałbym mu nie ufać? - zakończył rozmowę Remus. - Posłuchaj, o nic się dziś nie martw. Spróbuj odpocząć i jakoś się tu zadomowić. Ja mam pracę na kilka godzin, ale jeśli będziesz czegoś potrzebował, po prostu mnie zawołaj.
Harry nie był zadowolony z faktu, że Remus jest uzależniony od Snape'a w sprawie eliksiru tojadowego, ale nie wyglądało na to, aby czarodziej chciał kontynuować temat. Jego były nauczyciel poszedł do biblioteki, więc Harry postanowił zająć się rzeczami ułożonymi w hallu. Chłopiec z radością zauważył, że Mundungus Fletcher przyniósł wszystkie jego rzeczy, nie wyłączając prezentów urodzinowych, które ukryte były pod deską w podłodze w jego pokoju u Dursleyów. Zabrał wszystko do swojego tutejszego pokoju i rozpakował się. Następne kilka godzin spędził na nauce - dopóki Remus nie zapukał do drzwi.
- Harry, będę w gabinecie przez resztę nocy - powiedział.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - zapytał chłopiec.
- Nie, poradzę sobie. Zobaczymy się rano.
Harry powrócił do nauki, ale kilka chwil później usłyszał jakieś odgłosy dochodzące z dołu. Rozpoznał dźwięk rozrzucanych garnków i talerzy i w kuchni znalazł Tonks grzebiącą w szafkach.
- Cześć, Tonks.
- O, Harry! Cześć! Czy wiesz może, gdzie Remus trzyma patelnie?
- Eee, nie bardzo.
- Zamierzałam zrobić spaghetti, ale nie widzę tu nigdzie rondla.
Chłopiec nie zdążył odpowiedzieć, bo ktoś zapukał do drzwi.
- Oczekujemy gości? - zainteresował się.
- Kto wie? - Tonks wzruszyła ramionami. - Nigdy nie można być pewnym, kto się tu zjawi - nie przerywała poszukiwań w szafce, więc Harry poszedł sprawdzić kto pukał.
Ku jego zdziwieniu i wielkiej radości była to pani Weasley.
- Harry, kochaneczku! Jak się masz? - przytuliła go mocno i pocałowała w policzek.
- Dobrze - odpowiedział chłopak. - Nie spodziewaliśmy się pani tutaj. Czy wszystko w porządku?
- Ależ tak, oczywiście. Nie zostanę długo. Jest pełnia, a po tym, co wczoraj przeżyłeś, chciałam się jedynie upewnić, że niczego ci nie trzeba.
- Może pani przypadkiem wie gdzie Remus trzyma rondle?
Harry wyjaśnił, że Tonks stara się przygotować obiad, więc pani Weasley poszła za nim do kuchni. Wystarczyło jedno spojrzenie na powiększający się nieład, aby zaoferowała, że sama będzie gotować. Harry usiadł z Tonks przy stole i zaczęli rozmawiać, a pani Weasley przygotowywała dania. Kiedy słuchali Radia Czarodziejów, Harry nagle usłyszał własne imię.
- W takim razie panie Pembroke - mówił spiker RC. - Nie wierzy pan, że Harry Potter rozwiąże problem Tego-Którego- Imienia- Nie-Wolno- Wymawiać?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział Pembroke, tonem tak aroganckim jak Harry zawsze sobie wyobrażał. - Największy czarodziej naszych czasów nie zdołał pokonać Tego-Którego- Imienia- Nie-Wolno- Wymawiać. Głupotą jest myśleć, że jakiś chłopiec to zrobi.
- Ale Harry Potter nie jest jakimś chłopcem. Jest Chłopcem-Który-Przeżył i uciekł Sam-Wiesz-Komu już kilka razy w ciągu ostatnich lat.
- Miał szczęście i za każdym razem ktoś mu pomagał. Ale teraz Ten-Którego- Imienia- Nie-Wolno- Wymawiać rośnie w siłę i jest tylko kwestią czasu...
Pani Weasley wyłączyła radio.
- Bzdury! Nie mają nic innego do roboty, tylko debatować o tym, o czym nie mają zielonego pojęcia! Nie zwracaj na nich uwagi, Harry.
Chłopiec skinął głową, ale nie zdobył się na więcej niż słaby uśmiech. Atmosfera w kuchni jakby się zagęściła. Niedługo jednak obiad był gotowy i Harry z Tonks zaczęli jeść. Pani Weasley do nich nie dołączyła.
- Upiekłam trochę herbatników na później - powiedziała zabierając swoje rzeczy. - Są koło piecyka.
- Już pani idzie? - zapytał Harry.
- Obawiam się, że Artur na mnie czeka z resztą dzieci. Zobaczymy się niedługo, jestem pewna. A teraz powinieneś odpocząć, Harry. Tu jesteś bezpieczny - pani Weasley uścisnęła go ciepło i całując na pożegnanie wyszła, a Harry poczuł się z niewyjaśnionych przyczyn samotny.
Odpędził to uczucie i zaczął przysłuchiwać się Tonks, która wprowadzała go w te sprawy Zakonu, które nie były ściśle tajne. Okazało się, że wcale nie są tak interesujące jak się spodziewał. Większość dotyczyła rozpoznawania Śmierciożerców i ich sympatyków. Była to potrzebna praca - ale nie taka, która ratowała czyjeś życie. A przynajmniej nie bezpośrednio.
Harry słuchał z grzeczności, ale pomimo że w zeszłym roku chłonąłby każdy najdrobniejszy szczegół i chciałby być zaangażowany w jakikolwiek sposób, teraz wcale go to nie obchodziło. Poszedł do łóżka wcześnie, chociaż był nie tyle zmęczony fizycznie co wyczerpany emocjonalnie.
* * *
Chociaż Harry'ego obudził kolejny piękny dzień, to nawet promienie słońca wpadające do pokoju przez okno nie poprawiły mu humoru. Leżał na łóżku nadal słysząc w głowie słowa Averilla Pembroke'a. Największy czarodziej naszych czasów nie potrafił pokonać Tego - Którego - Imienia - Nie - Wolno - Wymawiać. Głupotą jest myśleć, że jakiś chłopiec to zrobi.
To prawda - Pembroke był okropny, ale miał też rację. To było głupie. Jeśli tacy ludzie jak Dumbledore nie mogą zwyciężyć Voldemorta, jaką szansę miał Harry? Nieproszone wspomnienia ataku na Privet Drive ożyły w jego umyśle, a naśladowała je całkowita pewność, że zginie z ręki Voldemorta i nie ma niczego, co mogłoby to powstrzymać.
Harry zsunął się z łóżka i poszedł na dół z nadzieją, że to odpędzi jego czarne myśli. Zastał tam Remusa nad filiżanką herbaty. Mężczyzna był blady i zmęczony, ale poza tym bez szwanku.
- Dzień dobry, Harry. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.
Harry przystanął zaskoczony. Całkiem zapomniał, że ma dziś urodziny.
- Dziękuję, Remus. Jak się czujesz?
- Lepiej niż wyglądam. Usiądź, zrobię ci śniadanie.
- Sam mogę to zrobić.
- Bzdura! Masz przecież urodziny - Remus zabrał się za wypełnienie deklaracji, a Harry usiadł przy stole. Zauważył, że chociaż najwyraźniej starszy czarodziej był obolały wcale nie wyglądał najgorzej.
- Zjedz do końca i idź się ubrać - powiedział Lupin, kiedy też usiadł do stołu. - Pójdziemy dziś na ulicę Pokątną. Twoja lista książek na ten rok przyszła rano z pocztą - podał chłopcu pergamin.
Były na nim tylko dwie nowe książki - do Zaklęć i (ma się rozumieć) do zaawaansowanej Transmutacji.
- I jeszcze coś przyszło do ciebie - czarodziej podał mu oficjalnie wyglądającą kopertę z Ministerstwa Edukacji.
Serce Harry'ego podskoczyło. Wyniki sumów. Sięgnął po list, wziął głęboki oddech i otworzył kopertę.
Szanowny Panie Potter!
Z przyjemnością informujemy, że otrzymał Pan pozytywne oceny z następujących sumów:
Astronomia - Zadowalający
Opieka nad Magicznymi Stworzeniami - Zadowalający
Zaklęcie - Powyżej Oczekiwań
Obrona Przed Czarną Magią - Wybitny
Zielarstwo - Zadowalający
Historia Magii - Zadowalający
Eliksiry - Wybitny
Transmutacja - Powyżej Oczekiwań
Z poważaniem
Addlebert Dunce
Departament Edukacji
Harry odetchnął z wyraźną ulgą, chociaż w rzeczywistości obawiał się jedynie o dwa ostatnie przedmioty. Musiał kontynuować transmutację i eliksiry, żeby mieć nadzieję na zrobienie kariery aurora, a nauczyciele tych lekcji - McGonagall i Snape - bezwzględnie wymagali takich właśnie ocen z sumów. Szczególnie niepokoił się oczywiście o eliksiry, ale najwyraźniej bez rozpraszającej go obecności Snape'a poradził sobie całkiem nieźle.
- Dobre wieści? - zapytał Remus.
Harry uśmiechnął się od ucha do ucha i podał mu list.
- Wspaniale Harry! - od razu dostał pochwałę. - Dobra robota! To wymaga podwójnego świętowania. Kiedy zaopatrzmy cię w przybory szkolne, zatrzymamy się u Floriana Fortescue na największe lody jakie mają, co ty na to?
- Byłoby świetnie - uśmiechnął się Harry z entuzjazmem. Wyrwać się z domu - to coś, czego najbardziej mu było trzeba. Zjadł ostatni kawałek śniadania, ubrał się i podążył za Remusem do najbliższej herbaciarni, skąd dostali się Siecią Fiu na Pokątną.
Harry'emu nie trwało długo zakupienie wszystkiego czego potrzebował do szkoły. Robił to co roku i doskonale widział czego chce oraz gdzie może to znaleźć. Uśmiechał się do młodszych dzieci - bez wątpienia pierwszorocznych - które zdaje się po raz robiły zakupy na Pokątnej. Zatrzymywały się przed każdą szybą sklepową z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami nad znajdującymi się tam cudami, podczas gdy ich rodzice na próżno próbowali ich ponaglać.
Oczywiście, pomyślał Harry lekko drwiąco, Remus był prawie taki sam jak te dzieci. Chłopiec zastanawiał się początkowo dlaczego jego były nauczyciel zdecydował się na wycieczkę tak krótko po pełni. Obawiał się, że Remus będzie znudzony przyziemnymi zakupami piór i pergaminów, ale czarodziej wydawał się zachwycony, kiedy szedł za Harrym od sklepu do sklepu, oglądając każdą ciekawostkę i gawędząc o Quidditchu czy o nadchodzącym roku szkolnym
Na pewno też jest samotny - zdał sobie sprawę chłopiec - Prawdopodobnie tęskni za Syriuszem jeszcze bardziej niż ja.
- Myślę, że to już wszystko - powiedział Harry, kiedy wyszli z Esów i Floresów.
- A twoje składniki eliksirów?
- Nie dostałem listy.
Remus zmarszczył na moment brwi.
- Cóż, możesz je kupić w Hogsmeade. Teraz nadszedł czas, aby odwiedzić najnowszych rezydentów Pokątnej.
Harry wyszczerzył zęby. Wiedział dokładnie kogo Remus miał na myśli.
* * *
Już dla samego widoku warto było odwiedzić "Czarodziejskie Dowcipy Weasleyów" przy numerze dziewięćdziesiątym trzecim na ulicy Pokątnej. Budynek mienił się wszystkimi kolorami - od pomarańczowego, przez fioletowy aż po naprawdę szkaradne odcienie zieleni. Był tam praktycznie każdy kolor jaki Harry potrafił sobie wyobrazić, a nawet te, których nie potrafił. Z okna pierwszego piętra wywieszony był potężny język, który co jakiś czas obśliniał przypadkowych przechodniów, a ze środka sklepu dochodziły brzęki, trzaski i wybuchy. Harry i Remus wymienili znaczące spojrzenia i weszli do środka.
Fred i George stali otoczeni chmurą mgły i mnóstwem dzieci, które Harry znał z młodszych klas Hogwartu - chociaż akurat te nie były z Gryffindoru.
- To wam się przyda podczas bezprawnego błąkania się po Hogwarcie - mówił Fred, wskazując na coś, co trzymał George i co przypominało tabliczkę czekolady. - "Chrupki Kameleonowate" jeden z naszych najnowszych wynalazków. George, byłbyś tak łaskawy i zademonstrował?
George wyszczerzył zęby i ugryzł mały kawałek batona. W tym samym momencie zniknął z pola widzenia, wtapiając się w tło półek sklepowych.
- Jak widzicie, działa niczym Zaklęcie Iluzji. Jedna tabliczka zapewnia dwadzieścia minut prawie zupełnej niewidzialności. Oczywiście nie trzeba jej zjadać całej za jednym razem. Kawałek wystarczy aby wymknąć się na korytarz.
Dwaj chłopcy z tyłu grupy wymienili szybkie spojrzenia.
- Bierzemy tuzin - powiedział jeden z nich, podczas gdy drugi zaczął przeszukiwać kieszenie.
- I pudełko "Bombonierek Lesera" - dodał jego wspólnik zbrodni.
- Doskonały wybór, panowie! Proszę za mną - powiedział George, stając się ponownie widzialny. - Każdy, kto chce złożyć zamówienie, niech stanie przy ladzie. I nie zapominajcie, że mamy tu też katalogi produktów dla waszej wygody.
Cała grupa uczniów poszła za George'em.
- Harry! - zawołał Fred zauważając Harry'ego i Remusa. - Witaj w Czarodziejskich Dowcipach Weasleyów! Zastanawialiśmy się kiedy zaszczycisz nas swoją obecnością. Remus, jak się masz?
- Świetnie - Remus potrząsnął dłonią Freda. - Harry właśnie przybył na resztę wakacji, więc pomyślałem, że go tu przyprowadzę.
- Fred, to jest kapitalne! - zachwycił się Harry.
- A wszystko to zawdzięczamy tobie, partnerze.
- Wcale nie!
- Bez ciebie nie dalibyśmy rady. Jesteś naszym sponsorem.
- W porządku - powiedział Remus z błyskiem rozbawienia we wzroku. - Obiło mi się o uszy coś na ten temat. Muszę przyznać, że masz żyłkę do interesów, Harry. Potrafisz rozpoznać, co się opłaca.
- Ja tylko zapewniłem finanse - wyjaśnił Harry lekko zażenowany. - To Fred i George są geniuszami, którzy mają te dobre pomysły.
- Geniuszami? - George do nich dołączył, kiedy wyprowadził uczniów z ich znacznymi nabytkami ze sklepu. - Czyżbym słyszał jak ktoś nazywa nas geniuszami, Fred?
- W rzeczy samej, George! Oczywiście, Harry zawsze był wyjątkowo spostrzegawczy, w przeciwieństwie do naszych profesorów w Hogwarcie. Bez obrazy, Remus!
- Ależ absolutnie - odpowiedział ich były nauczyciel i zachichotał.
Otworzyły się drzwi i do sklepu wszedł mężczyzna w wieku Remusa, wycierając się z dużej ilości śliny, którą pokryta była jego - raczej kosztowna - szata.
- Mogę panu w czym pomóc? - zapytał George.
- Nie, dziękuję - mężczyzna nawet na niego nie spojrzał. Zamiast tego podszedł od razu do Harry'ego i Remusa. - Pan Potter, tak? Harry Potter? Jestem Averill Pembroke z Proroka Codziennego.
Harry zmarszczył brwi. Ostatnią rzeczą, której teraz chciał była rozmowa z reporterem, a w szczególności z Pembroke'em.
- Od pańskiego udziału w dramatycznych wydarzeniach zwiastujących powrót Sam-Wiesz-Kogo, wszyscy o panu mówią, panie Potter - kontynuował Pembroke. - Chociaż pan zawsze zachowuje zupełne incognito. Miałem nadzieję, na jakąś reakcję dotyczącą faktu, że cały czarodziejski świat szuka u pana porady.
- Uważam, że wszyscy się po prostu boją, to wszystko. A jeśli ktoś chce porady, powinien udać się do profesora Dumbledore'a do Hogwartu. Ja nie mam nic do zaoferowania.
- W takim razie plotki jakoby osobiście się pan nie zgadzał z Sam-Wiesz-Kim są bezpodstawne?
- Prawie każdy nie zgadza się z Voldemortem - powiedział Harry z nagłą satysfakcją, widząc jak Pembroke blednie na dźwięk imienia Voldemorta. Co jednak niestety nie odstraszyło reportera.
- W takim razie nie boisz się go?
- Nie, nie boję się go.
- To znaczy, że jesteś albo bardzo odważny, albo bardzo głupi, panie Potter. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach.
Uprzejmy uśmiech Poembroke'a nie dosięgnął jego oczu i Harry - patrząc w nie - poczuł chłód. Nie potrafił wyjaśnić dlaczego, ale był pewny, że Pembroke jest Śmierciożercą.
- Jeszcze żyję - powiedział chłopiec ostrożnie. - I może pan powiedzieć temu... - przerwał, aby spojrzeć na jego lewe przedramię. - ... może pan donieść, że mam zamiar taki pozostać.
Wyraz twarzy Pembroke'a się nie zmienił, ale mężczyzna zesztywniał na tyle, aby Harry uświadczył się w przekonaniu, że jego przesłanie zostało prawidłowo zrozumiane.
Remus zrobił krok w ich stronę.
- Wystarczy tych pytań na dzisiaj.
- A pan jest...? - zainteresował się Pembroke nie racząc nawet ukryć pogardy.
- Przyjacielem - odpowiedział Harry, zanim Remus zdążył się odezwać.
- Tak jak i my - dodał George, kładąc Pembroke'owi uprzejmie rękę na ramieniu.
- I tak się składa, że to nasz sklep - uzupełnił Fred, robiąc to samo co jego brat, tylko z drugiej strony.
- A chociaż wiemy, że klient ma zawsze rację... - kontynuował George, odciągając mężczyznę od Harry'ego i prowadząc go do drzwi.
- ...pan niczego u nas nie kupił, więc czas ruszać w drogę - dokończył Fred. Dodarli właśnie do drzwi i wypchnęli go tak mocno, że z trudnością powstrzymał się przed tym, by nie lec jak długi na ulicy.
- I nie wracać - pożegnał go George uprzejmie, zamykając drzwi przed nosem wściekłego mężczyzny.
- A to dupek! - zagrzmiał Fred.
- Tata powiedział nam co stało się u twojego wujostwa - wyjaśnił George z niezwykłą jak na niego powagą. - Wiemy, że będzie ci lepiej z Remusem.
- Ale gdybyś czegoś potrzebował... - powiedział Fred tym samym tonem.
- ...czegokolwiek... - wtrącił drugi z bliźniaków.
- ...daj nam znać. Mówimy poważnie - dokończył Fred.
- Po prostu uważajcie na siebie, dobrze? - Harry uśmiechnął się do nich.
Tamci dwaj tylko wyszczerzyli zęby.
- Nie martw się o nas, Harry - powiedział Fred.
- Taa... jesteśmy ekspertami w uważaniu na siebie - zgodził się z nim George.
* * *
Harry i Remus wrócili na Grimmauld Place późnym popołudniem. Zgodnie z danym słowem, po opuszczeniu sklepu Remus zabrał go na największy deser lodowy jaki mógł zaoferować Florian Fortescue, a Harry prawie dostał mdłości, chociaż zjadł jedynie połowę porcji. Chłopiec poszedł na górę aby spakować resztę swoich rzeczy do kufra, kiedy Remus zawołał go na dół.
- Harry, mógłbyś mi pomóc przez chwilę w bibliotece?
- Już idę - odpowiedział i zbiegł po schodach. - Co mam zrobić?
- Niespodzianka!
Harry zamarł wpół kroku. Pokój był pełny uśmiechniętych i oklaskujących go ludzi. Byli tam państwo Weasley z Ronem i Ginny, a Fred i George stali obok Hermiony. Była tam też Tonks, był Moody i inni członkowie Zakonu - niektórych prawie nie znał. Hermiona i Ron odłączyli się od tłumu i podeszli do niego.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Harry - powiedziała Hermiona i mocno go przytuliła.
- Co to wszystko znaczy? - to było wszystko na co zdobył się Harry, kiedy już odzyskał głos.
- To jest przyjęcie-niespodzianka, durniu! A co myślałeś? - Ron klepał go po ramieniu. - Chodź, mamy prezenty i ciastka i inne żarcie.
Harry pozwoli się wciągnąć do pokoju, gdzie okazało się, że Ron miał rację. Były tam góry jedzenia i cudowne ciasteczka, zrobione przez panią Weasley. I więcej prezentów niż Harry dostał przez całe swoje życie. Ale najlepsze było mieć swoich przyjaciół blisko siebie. Te urodziny okazały się bez wątpienia najlepszymi w życiu Harry'ego.
KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO
ROZDZIAŁ DRUGI: ZACZYNA SIĘ SZKOŁA
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany: Wto 22:46, 15 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 2: ZACZYNA SIĘ SZKOŁA
Następne kilka tygodni minęło całkiem spokojnie - a przynajmniej na tyle spokojnie, na ile było to możliwe na Grimmauld Place. Członkowie Zakonu pojawiali się i znikali o najdziwniejszych porach dnia i nocy, ale Harry nawet nie próbował podsłuchiwać pod drzwiami biblioteki. Od śmierci Syriusza chłopak stracił ochotę na poznawanie jakichkolwiek sekretów, które starano się przed nim ukryć. Po prostu przestały go obchodzić. Poza tym, powtarzające się nocne wizje mówiły mu więcej niż kiedykolwiek chciał się dowiedzieć.
Większość czasu spędzał w swoim pokoju na nauce, a kiedy zaczynało go to nudzić - albo gdy tylko doskwierała mu samotność - schodził na dół, gdzie Remus lub ktoś inny z Zakonu zawsze był gotowy do pogawędki. Każdy za wyjątkiem Snape'a, oczywiście. Snape'a, który pojawiał się tam irytująco często, ale który poza kilkoma wściekłymi spojrzeniami całkowicie ignorował Harry'ego - co temu ostatniemu zupełnie odpowiadało.
W ostatnim tygodniu sierpnia na Grimmauld Place przyjechali Ron, Ginny i Hermiona, co wprawiło Harry'ego w dużo lepszy humor. Nie widział się z przyjaciółmi od przyjęcia urodzinowego, a chociaż często do siebie pisali, Harry naprawdę za nimi tęsknił. Ale był też przygnębiony, bo nadal nikomu nie powiedział ani o szczegółach swojej rozmowy z Dumbledore'em z końca zeszłego roku ani o treści zasłyszanej przepowiedni. Świadomość, że musi zabić Voldemorta lub zginąć z jego ręki bardzo mu ciążyła i tym bardziej nie miał ochoty martwić tym również przyjaciół. Ponadto czuł się niezręcznie, kiedy mówił o swoich wizjach. Wspomniał oczywiście wymijająco, że nadal je ma, ale nie wyjawił jak koszmarne ostatnio się stały. Zamiast tego odepchnął od siebie troski i postanowił dobrze się bawić przez resztę wakacji w obecności swoich przyjaciół.
Aż wreszcie nadszedł dla nich czas powrotu do Hogwartu, a Remus ostrzegł ich belferskim tonem, że powinni się spakować odpowiednio wcześniej - co też zrobili. A przynajmniej tak im się wydawało. Jakkolwiek i tak pozostało im wiele rzeczy do pozałatwiania na ostatnią chwilę, przez co okazało się, że wszyscy byli spóźnieni.
- Czy was czworo chce się spóźnić na pociąg? - zawołał Remus doprowadzony prawie do rozpaczy. - Ron, Harry, chcę tu widzieć wasze kufry natychmiast! Hermiono, czy mogłabyś, proszę, przyjść i odczepić Krzywołapa od zasłon w bibliotece? Musimy już iść!
Harry, Ron, Hermiona i Ginny zeszli ze schodów przy akompaniamencie szurania walizek i ciężkich kroków. Szalonooki Moody, Tonks i Mundungus Fletcher czekali już na dole razem z Remusem, aby towarzyszyć im w drodze na peron, a oni zgromadzili wreszcie bagaże, zwierzęta i rzeczy osobiste, które jakoś przegapili poprzedniego wieczora.
Podróż na stację przebiegła bez zakłóceń i niedługo później stanęli na peronie dziewięć i trzy czwarte. Wszyscy czworo weszli do pociągu, aby pomachać na pożegnanie Remusowi i reszcie, kiedy pociąg odjeżdżał ze stacji. Większość przedziałów okazała się już oczywiście pozajmowana, ale w połowie pociągu natknęli się na Neville'a i Lunę Lovegood, którzy mieli cały przedział dla siebie. Harry domyślił się trafnie, dlaczego nikt inny nie dzielił z nimi przestrzeni - Mimbulus Nimbletonia Neville'a rozrosła się już tak bardzo, że zajmowała całe jedno siedzenie, a ponadto roślina cała się chwiała i wyginała, przez co Harry odnosił nieprzyjemne wrażenie, że kwiatek na niego patrzy.
- Cześć Neville! Cześć Luna! Możemy się dosiąść? - zapytała Ginny, wciskając się do przedziału.
- Och, cześć! Wejdźcie - zaprosił ich Neville i cała czwórka władowała się do środka. Harry usiadł najdalej od roślinki Neville'a i zauważył, że Ron i Hermiona postąpili tak samo. Jedynie Ginny najwyraźniej nie zwracała na to uwagi.
Zaczęli dzielić się wrażeniami z wakacji, ale Harry prawie się nie odzywał. Nie chciał mówić o ataku na Privet Drive. Wreszcie rozmowa zeszła na tematy szkolne i Ron powiedział:
- Mam nadzieję, że w tym roku będzie jakiś przyzwoity nauczyciel Obrony.
- Powinien być. Nazywa się Comyn Ryan - oświadczyła Luna. - Sam skończył kiedyś Hogwart, ale większość ostatniego dwudziestolecia spędził na podróżach po kontynencie.
- Skąd to wiesz? - zainteresowała się Hermiona.
- Mój tata słyszał o tym od jednego ze wspólników, kiedy byliśmy w zeszłym miesiącu w Szwecji. Mój tata czasami pracuje z Ryanem.
- Oj, to jeszcze nic nie znaczy - wytknął Ron, ale Ginny kopnęła go w goleń.
- Jestem pewna, że da sobie radę - powiedziała dziewczyna.
- Jeśli chodził do Hogwartu to może wiesz, z którego był domu? - zapytał Lunę Neville.
- Ze Slytherinu. - Luna nie podniosła nawet wzroku znad Żonglera.
- Chyba żartujesz! - wykrzyknął Ron. - Ślizgoński nauczyciel Obrony? Czy Dumbledore zwariował??
- Cóż, na pewno nie będzie gorszy niż Umbridge - zauważyła Hermiona.
- Nie, ale będzie tak samo podły jak Snape. I to akurat wtedy, gdy udało mi się nareszcie uwolnić od tego dupka!
- Nie wygląda na to, żeby Dumbledore miał jakiś wybór - stwierdziła Ginny. - Przecież nikt nie chce tej posady.
- Jasne, ale można by pomyśleć, że teraz, kiedy Sam-Wiesz-Kto wrócił, ktoś przyzwoity mógłby się mimo wszystko zainteresować! - zaprotestował Ron.
- On może być dobry - odważyła się Hermiona.
- Jasne, a ja pewnego dnia odziedziczę milion galeonów - roześmiał się Ron.
* * *
Po przybyciu do Hogwartu, wsiedli do powozów ciągniętych przez testrale, aby udać się na Ceremonię Przydziału. Tam Tiara ponownie ostrzegła ich o potrzebie zjednoczenia pomiędzy czterema Domami i zaczęła się ceremonia. Następnie Dumbledore wstał, aby osobiście przywitać uczniów.
- Nadeszły dla nas ciężkie czasy i nie ma sensu udawać, że w otaczającym nas świecie niebezpieczeństwo nie istnieje. Zapewniam was jednak, że tu, w Hogwarcie, nic wam nie zagraża. I oczywiście nasz nowy nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią zrobi co w jego mocy, aby przygotować was do konfrontacji z niebezpieczeństwem, kiedy opuścicie już mury tej szkoły. Z wielką przyjemnością mam zaszczyt przedstawić profesora Comyna Ryana.
Przystojny mężczyzna - w wieku co najwyżej pięćdziesięciu lat - ukłonił się z wdziękiem najpierw Dumbledore'owi, a potem zebranym uczniom. Miał na sobie ciemną, dopasowaną szatę z zielono-srebrnym ślizgońskim szalem wokół szyi, a jego niebieskie oczy lekko skrzyły się radością. Harry musiał przyznać, że na pierwszy rzut oka niczego nie można było mu zarzucić. Ponadto Snape na niego zezował, co było dobrym znakiem.
Kiedy uprzejme oklaski ucichły, dyrektor kontynuował:
- Z pewnością przekonacie się, że profesor Ryan jest wyjątkowo kompetentny i mam nadzieję, że skorzystacie z jego umiejętności. A teraz, czas jeść.
Półmiski natychmiast wypełniły się potrawami i uczniowie zaczęli prowadzić ze sobą typowe rozmowy, a kiedy uczta dobiegła końca wszyscy udali się do swoich dormitoriów. Tej nocy - jak każdej innej - Harry znalazł czas, aby poćwiczyć oklumencję. I chociaż ani przez chwilę nie wierzył, że utrzyma to na dystans jego wizje, to zdawało mu się, że sypia lepiej jeśli ćwiczył.
* * *
Kiedy następnego dnia uczniowie zabrali się przy śniadaniu podeszła do nich McGonagall, aby rozdzielić im plany lekcji na najbliższy semestr.
- Potter, w lecie zdaje się nie otrzymałeś pełnej listy książek - powiedziała nauczycielka podając mu dołączony do planu lekcji drugi pergamin. - Tu masz prawidłową.
Harry spojrzał na listę i od razu coś mu się przewróciło w żołądku.
- Mamy nowy podręcznik do Eliksirów? - obrzucił wzrokiem długi spis składników eliksirów. - Ale ja nie mam żadnej z tych rzeczy!
- Też tak pomyślałam - pocieszyła go jego opiekunka domu. - Tu jest książka - wyczarowała podręcznik i podała mu go. - A ingrediencje kazałam ci przysłać z Hogsmeade. Oczywiście nie przeczytałeś tego podręcznika, więc sugeruję żebyś dziś spędził każdą wolną chwilę z nosem w książce.
McGonagall odeszła pozostawiając Harry'ego wpatrującego się ponuro w Zaawansowane Eliksiry, Ainsworta Brewstera.
- Nie odrobiłeś żadnego zadania domowego? - zapytała zbulwersowana Hermiona.
- A było jakieś? - skrzywił się na nią Harry.
- Założę się, że to sprawka Snape'a - zauważył Ron. - On cię tak załatwił, to jasne jak słońce.
- Tak jakbym tego nie wiedział - wycedził Harry. - Kiedy mamy pierwszą lekcję eliksirów?
- Jutro rano - poinformowała Hermiona.
- No, to przynajmniej mam chociaż trochę czasu. A dzisiaj co mamy pierwsze?
- Sprawdźmy - Hermiona spojrzała na swój rozkład i zamarła. - Podwójną Obronę ze Ślizgonami?!
- Co?!?! - wykrzyknął Ron po raz pierwszy spoglądając na swój własny plan. - To musi być jakaś pomyłka!
- Tak tu jest napisane - powtórzyła Hermiona.
- Świetnie, bo chcę się przekonać jaki jest Ryan - Harry popatrzył na stół nauczycielski, gdzie nauczyciel Obrony gawędził z profesor Sprout.
- Jasne, ale Obrona ze Ślizgonami?! - narzekał Ron. - To będzie gorsze niż mieć z nimi Eliskiry!
- Nieprawda - powiedział Harry dziwnie spokojnie, spoglądając teraz na stół Ślizgonów, a w szczególności na Malfoya. - Walczyliśmy już ze Śmierciożercami. Możemy się obronić przed wszystkim, czym nas zaatakują.
- Dobra, może masz rację - zgodził się Ron, ale nie wyglądał na przekonanego.
Gryfoni szybko zjedli śniadanie, dzięki czemu przybyli do klasy Obrony przed Ślizgonami. Ale wreszcie obie grupy uczniów usiadły po przeciwnych stronach i patrzyły na siebie wilkiem w oczekiwaniu na Ryana. Nie trwało długo, a niechęć sięgnęła zenitu.
- I jak Potter? - zadrwił Malfoy. - Miałeś przyjemne lato? Jak tam twoi mugole?
- Świetnie. Jestem pewny, że czujesz się zawiedziony.
- Nie zawsze tak będzie. Wypadki chodzą po ludziach.
Harry poczuł jak skręcają mu się wnętrzności, ale nie zmienił wyrazu twarzy.
- A jeśli nie, to twój tata się tym zajmie, co? Już dwa razy sknocił robotę, próbując mnie zabić. Voldemort musi być zachwycony.
- To ja cię zabiję, Potter - Malfoy pobladł z wściekłości.
Harry się uśmiechnął.
- Nie zabijesz, ale chcę zobaczyć jak będziesz próbował. Już nie mogę się doczekać. Nie miałem okazji porzucać w kogoś klątwami od czasu twojego taty. Ciekawe czy też jesteś tak nieudolny w pojedynkach jak on.
Malfoy zerwał się na równe nogi i skierował w Harry'ego różdżkę, ale ten był szybszy i już mierzył swoją w piersi blondyna. Reszta Gryfonów i Ślizgonów natychmiast stanęła naprzeciwko siebie w pełnej gotowości bojowej.
- Ach, jak dobrze mieć klasę pełną zapału do pracy - powiedział Ryan głosem pełnym uznania, kiedy wkroczył do sali. - Odłóżcie jednak różdżki - dodał idąc pomiędzy uczniami, którzy nadal w siebie mierzyli. Kiedy dotarł do katedry, przysiadł na skraju biurka zacierając z entuzjazmem ręce, a jego oczy lśniły wesoło.
- I czegóż to już nauczyliśmy się dzisiaj? - zapytał.
Uczniowie spojrzeli na siebie zmieszani, chociaż część nadal miała podniesione różdżki.
- Nikt nie wie? Dobrze. Otóż nie należy dać się sprowokować! To jest najważniejsza rzecz, której macie nauczyć się w tej klasie. Panie Malfoy, jako że dał się pan sprowokować panu Potterowi, odejmuję Slytherinowi pięć punktów.
- Co? - oburzenie Malfoya prawie dorównywało jego zaskoczeniu.
- Każdy, kto pozwoli się w tej klasie sprowokować starci punkty. Jednak nie musi się pan martwić, panie Mafloy. Nie będzie pan jedynym. A teraz proszę usiąść i zaczynamy.
Uczniowie pozajmowali miejsca.
- Jestem pewny, że zastanawiacie się, dlaczego wybrałem podwójne lekcje w tym roku - zaczął Ryan. - Jak dotąd nauczyliście się już wielu zaklęć i przeciwzaklęć. Ponadto wasze oba domy, z tego czy innego powodu, są szczególnie zaawansowane, a niektórzy z was walczyli już nawet z dorosłymi czarodziejami. Dlatego uczenie was większej ilości zaklęć nie podniesie znacząco waszych umiejętności. Jednak pojedynki wygrywa się na podstawie tego, których zaklęć używamy, a nie ich ilości. Zwycięzcę określa się tutaj. - Ryan popukał się w skroń. - Pojedynki wygrywa się inteligencją. Dlatego samokontrola jest pierwszą i prawdopodobnie najważniejszą umiejętnością, której musicie się nauczyć. Kiedy pozwolicie złości lub jakiemukolwiek innemu uczuciu wpłynąć na waszą ocenę sytuacji, wtedy pozwolicie przeciwnikowi zdobyć nad wami przewagę. A jeśli wasze obie grupy nauczą się nie reagować na wzajemne zaczepki, wtedy będziecie mieć więcej samokontroli niż większość czarodziejów. I na koniec, jestem tu aby nauczyć was jak bronić się przed Czarną Magią. Nie obchodzi mnie kim są wasi rodzice, ile macie pieniędzy albo z którego domu jesteście. Nie obchodzi mnie także komu jesteście lojalni poza tą szkołą. Będę was oceniał jedynie według waszych wyników ma lekcjach i wszystkich będę traktował jednakowo. Nie robię tego z altruizmu. Robię to dlatego, że przez lata odkryłem, iż oddawanie się małostkowym uprzedzeniom jest najszybszą drogą do niedocenienia przeciwnika. Ludzie, którzy tak postępują są głupcami, a głupcy zawsze w końcu przegrywają. Zróbcie sobie przysługę i nie bądźcie jednymi z nich. A teraz proszę zabrać swoje rzeczy i za mną.
I Ryan wyprowadził zdumionych uczniów z zamku nad jezioro.
- Co o nim myślicie? - zapytał Neville idąc obok Harry'ego i Rona.
- Nie wiem - odpowiedział Ron. - Na pewno nie tego się spodziewałem, ale nikt, kto odbiera punkty Malfoyowi nie może być całkiem zły.
- Jeśli zamierza zająć się psychologią pojedynków to jego lekcje mogą być fascynujące - zapewniła podekscytowana Hermiona. - Czytałam o tym...
- A ja chcę, żeby nauczył nas jak skutecznie się pojedynkować - przerwał jej Harry. - Jesteśmy na wojnie i nie interesuje mnie teoria.
Dotarli wreszcie nad jezioro i Ryan klasnął w dłonie, aby przyciągnąć ich uwagę.
- Od dzisiaj tutaj będziemy się spotykali, bez względu na pogodę. Każdy z was wybiera dla siebie przeciwnika z innego domu i zaczniemy ćwiczyć pojedynki. Dziś tylko rzucanie uroków i żadnych zaklęć. Chcę tylko zobaczyć jak sobie radzicie. Rozejdziecie się po łące żeby nie trafiać w sąsiadów. Panie Malfoy, panie Potter, gdybyście mogli przez chwilę przestać zabijać się wzrokiem, chciałbym wam uzmysłowić, że nie życzę sobie, aby ktoś skończył w skrzydle szpitalnym. Nie w pierwszym dniu mojego nauczania, żeby nie powiedzieć na mojej pierwszej lekcji. W rezultacie, jeśli którykolwiek z was użyje czegoś bardziej śmiertelnego niż upiorogacek, straci pięćdziesiąt punktów i będzie miał szlaban przez tydzień. Czy wyrażam się jasno, panowie?
Harry i Malfoy spojrzeli na siebie groźnie, ale skinęli głowami.
- To dotyczy również reszty klasy - sprecyzował Ryan. - Zaczynajmy.
Po chwili każda para pojedynkowała się zaciekle dopóki jeden z walczących nie został unieszkodliwiony, co zazwyczaj zajmowało tylko kilka minut. Gdy wszystkie pojedynki się skończyły, Ryan sam cofnął najgorsze efekty uroków, a wszyscy wymienili się partnerami i walki zaczęły się od nowa. Po pewnym czasie uczniowie, którzy nie mogli już walczyć stali tylko i patrzyli. A gdy wreszcie Ryan poprosił o zaniechanie pojedynków okazało się, że każdy oprócz Harry'ego, odczuł na sobie przynajmniej jeden urok. I chociaż nauczyciel dał sobie z nimi doskonale radę, a wszyscy nadal byli brudni i zmęczeni, to większość z nich miała doskonałe humory.
Ryan zakończył lekcję, a obie klasy udały się z powrotem do zamku. Nikt się nie znieważał po drodze, bo godzina pojedynków chwilowo wyeliminowała potrzebę słownych utarczek. Weszli wreszcie do Sali Wejściowej i oczywiście od razu natknęli się na profesora Snape'a. Ten zlustrował ich wzrokiem i skrzywił się.
- Co wam się, na Merlina, stało?
- Lekcja Obrony, proszę pana - wyjaśniła Pansy Parkinson. - Pojedynkowaliśmy się nad jeziorem.
Snape przyjrzał im się ponownie z dezaprobatą.
- Natychmiast macie się doprowadzić do porządku, wszyscy. Nie możecie tak iść na lunch.
Wymamrotali swoją zgodę i Gryfoni oddzielili się od Ślizgonów, aby pójść do Wieży.
- Panie Potter - Snape zatrzymał zimno Harry'ego. - Jak to się stało, że nie jest pan w stanie nieładu, tak jak reszta klasy?
Harry spojrzał mu w oczy.
- Wygrałem wszystkie swoje pojedynki, proszę pana - powiedział nie spuszczając z niego wzroku i rzucając mu ciche wyzwanie, aby spróbował się do czegoś przyczepić.
Najwyraźniej Snape nie mógł niczego takiego znaleźć, bo powiedział tylko:
- Rozumiem.
I odwracając się odszedł.
Szóstoklasiści, wykąpani i przebrani, wrócili do Wielkiej Sali, a tam czekał już na nich lunch. Kiedy siadali do stołu dołączyła do nich Ginny.
- Jak tam Obrona? Ryan jest tak zły jak Snape?
- Pytanie! - powiedział Harry.
- Jest kapitalny! - wykrzyknął Ron. - Myślę, że to najlepszy nauczyciel Obrony jakiego kiedykolwiek mieliśmy.
- Gada o nim jak nakręcony odkąd lekcja się skończyła - Harry westchnął. - Dopiero przy jedzeniu się zamknął.
- Ale to Ślizgon - odparła Ginny.
- Jednak nie zachowuje się jak Ślizgon - entuzjazmował się Ron. - A przynajmniej nie tak jak ci, których dotąd poznałem. On i Snape są jak dzień i noc. On nawet zabrał Malfoyowi punkty!
- Widzę, że może zostać twoim ulubionym nauczycielem - zdziwiła się Ginny.
- Mówię poważnie. Poczekaj tylko, a zobaczysz.
* * *
We wtorek rano szóstoklasiści mieli Eliksiry, a Harry dałby wszystko, aby móc zrezygnować z tych lekcji, tak jak zrobił to Ron. Snape był ostatnią osobą, z którą chciał spędzać czas, ale potrzebował tych owutemów, jeśli chciał zostać aurorem i dlatego po śniadaniu razem z Hermioną udał się do lochów.
Chłopiec zauważył, że tym razem byli tam nie tylko Gryfoni i Ślizgoni - tak jak przez poprzednie pięć lat - ale również Krukoni i Puchoni. Był tam też Malfoy, ale na szczęście bez Crabbe'a i Goyle'a.
Snape wszedł do klasy nagle - jak zawsze - i idąc między ławkami zaczął mówić:
- Za rok o tej porze zostanie was połowa, bo toleruję lichą pracę i lenistwo u młodszych uczniów tylko dlatego, że nie mam innego wyboru. Nie będę tego znosił w waszym przypadku. Oddalę stąd każdego, kto nie będzie wkładał w naukę całego poświęcenia. Jeśli nie jesteście na to gotowi, drzwi są tam.
Nikt się nie poruszył. Nikt nawet nie oddychał.
- Nie? Zaczynajmy więc. - Snape ruszył powoli przejściem pomiędzy ławkami. - Dzisiaj będziemy robić Eliksir Pieprzowy - powiedział. - Znajdziecie instrukcje na czterdziestej trzeciej stronie podręcznika. Otwórzcie książki i zaczynajcie.
Harry zaczął kartkować swój podręcznik, ale Snape położył na nim swoją dłoń.
- Nie pan, panie Potter - zadrwił nauczyciel. - Powiedziano mi, że ma pan aspiracje na aurora, dlatego przygotowałem specjalną lekcję, która jest bardziej stosowna dla pana przyszłych wysiłków.
Snape uśmiechnął się z wyższością i - wyciągając z przepastnych kieszeni swojej szaty fiolkę jakiejś fioletowej cieczy - zwrócił się do reszty klasy.
- To jest Eliksir Cruciatus, o którym powinniście już kiedyś czytać - powiedział.
Harry oczywiście nie czytał, ale miał nadzieję, że to nie będzie miało znaczenia.
- Eliskir ten w żadnym wypadku nie jest tak intensywny jak zaklęcie Cruciatus, ale najważniejszą rolą tej trucizny jest wywołanie długotrwałego bólu, który nasila się, aż ofiara, nie mogąc go dłużej znieść, traci przytomność. Antidotum jest stosunkowo proste do uwarzenia i przeciętny czwartoklasista mógłby je bez problemu przygotować w normalnych warunkach, ale dla aurora warunki rzadko kiedy są normalne.
Harry przełknął ciężko, bo już doskonale wiedział, do czego zmierza Snape.
- To oczywiste, że auror musi znać się na Eliksirach w zakresie obrony własnej, bo zazwyczaj szybciej można uwarzyć eliksir niż go kupić. Szczególnie, kiedy eliksir musi być świeży, co naturalnie jest wymagane w przypadku trucizny Cruciatus. W wielu przypadkach życie aurora zależy od jego biegłości w przygotowywaniu odtrutek, a zatem... - Snape poświęcił teraz całą swoją uwagę Harry'emu. - zobaczymy jak poradzi pan sobie w stresowej sytuacji. Trucizna Cruciatus ma dość powolne działanie, a jej efekty nie osłabiają przynajmniej przez godzinę. Tyle czasu ma pan na wytworzenie antidotum.
Harry patrzył na nauczyciela buntowniczo.
- Nie zamierzam tego wypić!
Snape wytrzymał jego spojrzenie i powiedział całkiem spokojnie.
- Wypijesz, albo więcej nie postawisz stopy w tej klasie.
I to by było na tyle - chłopak musiał wypić truciznę, albo stracić wszelką nadzieję na zostanie aurorem. W obu przypadkach Snape już był zwycięzcą. Jakże Harry w tym momencie nienawidził tego człowieka. Rzucając nauczycielowi ostatnie, wściekłe spojrzenie, chłopiec sięgnął po fiolkę i wychylił całą zawartość.
Na tym się jednak nie skończyło. Snape znowu uśmiechnął się pod nosem i odwrócił się do Hermiony, która siedziała obok Harry'ego i patrzyła na niego z przerażeniem na twarzy.
- Dzisiaj, panno Granger, usiądzie pani na końcu klasy. Nie chcę, aby pana Pottera coś rozpraszało.
- Ale panie profesorze... - zaczęła protestować Hermiona.
- My możemy czekać jak długo zechcecie - Snape nadal uśmiechał się paskudnie.
Harry spojrzał desperacko na dziewczynę i potrząsnął ostrzegawczo głową. Już teraz czuł efekty działania trucizny i miał jasną świadomość każdej mijającej sekundy. Hermiona zrozumiała - spojrzała na niego przepraszająco, zebrała książki i poszła na koniec klasy.
- Teraz, panie Potter, może pan zaczynać.
Snape odwrócił się od Harry'ego z szyderczym uśmiechem, a Harry zabrał się do przygotowywania antidotum. Eliksir rzeczywiście był prosty, chociaż powolny w przygotowaniu, ale wymagał idealnego wyczucia czasu pomiędzy dodawaniem kolejnych składników. Harry pracował tak szybko jak pozwalał przepis, bo wiedział, że walczy z czasem.
Niestety, wbrew twierdzeniu Snape'a o powolnym działaniu tej trucizny, zaczęła ona działać prawie natychmiast. Harry znosił już różne rodzaje bólu, a ten nie był gorszy od większości z nich - przynajmniej na razie. Był jednak uporczywy i równomiernie narastał.
Coś, co zaczęło się jako tępe uczucie w żołądku, szybko przekształciło się w skurcze sięgające aż po piersi. Ostry spazm wstrząsnął jego ramionami i Harry z trudem złapał powietrze. Próbował skoncentrować się na warzeniu eliksiru, ale niezbyt mu to wychodziło. Nie potrafił się skupić ani nawet myśleć. Wiedział, że antidotum nie było trudne, ale jednocześnie wiedział, że nie robi tego prawidłowo. Otarł wierzchem dłoni pot z czoła.
- Jakiś problem, Potter? - usłyszał pełne samozadowolenia mruknięcie Snape'a przy swoim uchu. Harry zacisnął zęby, ale nic nie powiedział. - Najwyraźniej coś jest nie w porządku - kontynuował Snape, zaglądając z pogardą w kociołek chłopca. Wyciągnął z szaty inną fiolkę i pokazał ją Harry'emu. - Powinno być zielone i przezroczyste, a nie żółte. Naprawdę Potter, a wydawałoby się, że nawet ty mógłbyś dać sobie z tym radę.
- A mi się wydaje, że nawet od aurorów nie wymaga się przygotowywania eliksirów, których nigdy wcześniej nie warzyli. A już na pewno nie wtedy, kiedy zostali otruci - zripostował Harry, bo szczególnie ostry ból przeszył jego brzuch.
- Wymówki nie utrzymają cię przy życiu - zaszydził Snape.
- Będziesz już cicho! - warknął Harry.
- Coś ty powiedział? - spytał miękko, ale głucho Snape.
Harry odwrócił się twarzą do nauczyciela. Zbyt wiele bezsennych nocy wypełnionych koszmarnymi wizjami zmusiło go do przekroczenia tej granicy, a nienawiść i ból przyćmiły każdą myśl o szacunku.
- Powiedziałem zamknij się.
Cała klasa gapiła się na niego wstrząśnięta.
- Potter, twoja niekompetencja dorównuje twemu brakowi poważania - Snape zmrużył oczy ze złością. - Najwyraźniej nie nadajesz się do tej klasy.
- A ty się nie nadajesz, aby uczyć w tej klasie! Co za maniak truje własnych studentów?!
- Zamierzałem dać ci antidotum, bo widocznie nie jesteś w stanie sam go przygotować! Ale być może wolisz na własnej skórze doświadczyć konsekwencji swojej nieudolności.
Na te słowa Harry rzucił się na fiolkę w dłoni nauczyciela, ale ten cofnął rękę. Chłopiec jednak był szybszy i udało mu się ją złapać. Snape natomiast był oczywiście silniejszy i utrzymał ją w dłoni. Wściekły, Harry szarpną tak mocno jak potrafił i fiolka przeleciała przez klasę, roztrzaskując się o kamienną podłogę.
Przez chwilę panowała absolutna cisza.
- To, panie Potter... - powiedział powoli Snape. - było niewiarygodnie głupie - nauczyciel przeniósł wzrok ze zniszczonego eliksiru na resztę uczniów, którzy wpatrywali się w niego i Harry'ego z różnym stopniem oszołomionego niedowierzania.
- Wracajcie do pracy, wszyscy - warknął Snape, łapiąc Harry'ego za ramię i wlokąc go do drzwi. - Jeśli zajdzie tu coś niepożądanego podczas mojej nieobecności, cała klasa dostanie szlaban! - spojrzał po raz ostatni na uczniów i wypchnął chłopca na korytarz.
- Tylko same problemy przez ciebie, Potter! - narzekał Snape kiedy targał go korytarzem.
- To nie jest moja wina! Sam pan postanowił mnie otruć!
- To nie ma nic do rzeczy. Problem w tym, co teraz z tobą zrobić?
- Proszę dać mi antidotum, a potem mogę mieć szlaban przez całą noc!
Snape zatrzymał się i pchnął Harry'ego na ścianę wbijając w niego wściekłe spojrzenie.
- Nie ma więcej antidotum, Potter! I nie ma czasu na przygotowanie takowego. Trucizna zacznie działać wcześniej niż za godzinę.
Harry wpatrywał się w Snape'a nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. On nie mówi poważnie - myślał zdesperowany.
Uwagę Snape'a przykuły jakieś drzwi, koło których stali.
- Pokaż mi swoją różdżkę - powiedział nagle nauczyciel.
Harry posłuchał go odruchowo, wyciągając różdżkę z kieszeni, a Snape wyrwał mu ją z dłoni i ukrył zgrabnie w swojej szacie.
- Oddawaj! - wrzasnął Harry z oburzeniem.
- Wierz mi Potter, nie będziesz jej potrzebował. - Snape odciągnął Harry'ego od ściany, otworzył drzwi i wepchnął chłopca do małego pokoju, który okazał się schowkiem na miotły.
- Co pan robi? - zapytał Harry niepewnie.
- Zostaniesz tu - odpowiedział Snape odsuwając się, aby zamknąć drzwi.
I chociaż teraz Harry czuł już wręcz niewyobrażalny ból, to jego wyćwiczone przez lata treningów reakcje pozwoliły mu zerwać się, zablokować drzwi i złapać Snape'a za ramię.
- Nie może mnie pan tu zostawić!
- W takim stanie jest to dla ciebie najwłaściwsze miejsce. Nie mam zamiaru prowadzić cię do skrzydła szpitalnego, a nawet gdybym tam z tobą poszedł, Madam Pomfrey i tak nic dla ciebie nie może zrobić.
Mężczyzna odepchnął Harry'ego, który wylądował na kilku mopach i jednym wiadrze. Drzwi się zatrzasnęły i Harry usłyszał jak Snape rzuca zaklęcie zamykające.
- Proszę poczekać! - krzyknął Harry i przylgnął do drzwi. - Profesorze, proszę! Nie zostawiaj mnie tu! Nie możesz tego zrobić!
- Potter, przestań się wydzierać! - zawołał Snape z rozdrażnieniem, a w chwilę później chłopiec usłyszał jak profesor rzuca czar dźwiękoszczelny i ogarnęła go grobowa cisza.
Harry osunął się na podłogę i oparł o ścianę, całkowicie oszołomiony. Wiedział, że Mistrz Eliksirów go nienawidzi, ale nie wierzył, że nawet Snape był tak okrutny, aby zostawić go tu samego, w całkowitych ciemnościach, aby umarł. Ostry ból przeciął mu wnętrzności i Harry opadł na bok. Każdy mięsień jego ciała był napięty do granic wytrzymałości i chłopiec zastanawiał się, ile zdoła jeszcze wytrzymać zanim straci przytomność. Przycisnął czoło do zimnej podłogi, szukając choć odrobiny wytchnienia. Nie mógł powstrzymać jęku i był teraz wdzięczny, że nikt go nie usłyszy, kiedy będzie umierał w tych mękach.
Tak, już nigdy nie będzie musiał się martwić Voldemortem, ani wizjami, których nie potrafił kontrolować... I być może niedługo spotka Syriusza i swoich rodziców... A poza tym, czyż Dumbledore sam nie powiedział, że śmierć to tylko następna wielka przygoda?
Jednak żadna z tych myśli nie odpędziła lodowatego strachu, który trzymał go za serce.
Harry zacisnął zęby z bólu, który przekształcał się powoli w katusze nie do wytrzymania, ale chłopiec wiedział, że ten ból kiedyś się skończy. Sam Snape powiedział, że została mu mniej niż godzina. Mimo to Harry'emu wydawało się, że czas przestał płynąć kiedy rzucał się coraz bardziej gwałtownie w tej ograniczonej przestrzeni, prawie nie zwracając uwagi na miotły i wiadra, które przewracał. Jego szata była już wygnieciona i przepocona, ale nie potrafił myśleć na tyle jasno, aby ją zdjąć. Zdawał sobie sprawę, że krzyczy, ale nie dbał o to.
I nie bał się już śmierci - teraz wyglądał jej z nadzieją. Aż wreszcie jego walka się skończyła. Przestał się szarpać i rzucać, bo ból był tak wielki, że stracił przytomność.
* * *
- Potter, obudź się!
Harry poczuł, że ktoś nim potrząsa więc otworzył oczy - obok niego klęczał Snape.
- Nie możesz tu leżeć przez cały dzień. Wstawaj!
Harry wpatrywał się w niego, zastanawiając się czy takie dziwne wizje zawsze towarzyszą umieraniu.
- Potter, słyszysz mnie?
Harry skinął głową nadal przekonany, że to musi być sen. Snape westchnął ciężko i złapał go za ramiona, aby pomóc mu usiąść. Przyzwyczajony do ciemności schowka, Harry zamrugał gwałtownie, bo oślepiło go jasne światło dochodzące z korytarza za drzwiami. Wszystko go bolało, co mogło jedynie oznaczać, że jeszcze żył, chociaż tamten okropny ból już ustał.
- Zrobił pan więcej antidotum? - zapytał.
- Nie, Potter - Snape popatrzył na niego z dezaprobatą. - Powiedziałem ci, że nie było na to czasu.
- Więc dlaczego jeszcze żyję?
- Co?
- Dlaczego nadal żyję?
Harry widział jak irytacja Snape'a przekształca się w przerażone zrozumienie.
- Potter, czy ty nigdy nie odrabiasz prac domowych? Mikstura Cruciatus nie jest trująca! Używa się jej do tortur, a nie do zabijania. Nie myślałeś chyba, że zostawiłem cię tu abyś umarł?
Harry nie odpowiedział. Nie musiał.
- Tyle razy uratowałem twoje nędzne życie... - Snape potrząsnął głową ze wstrętem. - a ty nadal spodziewasz się, że zabiję cię przy pierwszej nadarzającej się okazji?
- Dziś mnie pan otruł i zamknął w schowku! Co miałem sobie pomyśleć? To chyba oczywiste, że torturowanie mnie nie wzbudza we mnie zaufania.
- Nie miałem zamiaru pozwolić na to, aby to zaszło aż tak daleko!
- Nie. Tylko na tyle, aby mnie przed wszystkimi poniżyć! - wyrzucił z siebie rozgoryczony Harry. - Na tyle, aby mieć powód wyrzucenia mnie ze swoich lekcji! Jak długo miał pan zamiar czekać z podaniem mi antidotum, profesorze? Chciał mnie pan zmusić, abym o to błagał? Wolałbym umrzeć niż to zrobić!
Obaj patrzyli teraz na siebie z wściekłością. Wreszcie Harry odezwał się pierwszy.
- Co z moją różdżką? Dlaczego mi ją pan zabrał?
- Żebyś jej nie złamał, kiedy się rzucałeś - Snape wyciągnął różdżkę z kieszeni swojej szaty i pchnął ją w kierunku chłopaka. - Mnie jest niepotrzebna. Jako że najwyraźniej nie odrobiłeś zadania domowego, uważam, że w pełni zasłużyłeś na to co cię dziś spotkało. A teraz wyjdź.
Harry nie potrzebował innej zachęty. Wylazł ze schowka i ruszył w stronę schodów, ale Snape go zatrzymał.
- Potter!
Harry odwrócił się aby ujrzeć Mistrza Eliksirów, mierzącego go chłodno wzrokiem. Jednak dopiero jego słowa zmroziły go do szpiku kości.
- Jeśli kiedyś zdecyduję się ciebie zabić, ty nawet się nie zorientujesz - po tych słowach Snape odwrócił się i wyszedł.
- Harry! - zawołała Hermiona, kiedy chłopak wszedł do Wielkiej Sali na lunch i dołączył do reszty Gryfonów przy stole. - Gdzie byłeś? Poszłam do Madam Pomfrey, ale powiedziała, że cię nie widziała.
- Hermiona powiedziała nam, co zrobił Snape - poinformował go Ron. - Uważam, że ten dupek zasłużył na to, aby go wylali. Albo przynajmniej zmusili do wypicia, któregoś z jego własnych eliksirów.
- Dokąd cię zabrał? - zapytała Hermiona.
- Zamknął mnie w schowku na miotły przy swoim gabinecie - poinformował ją rzeczowo Harry.
Ron zadławił się sokiem dyniowym, opluwając cały stół.
- Co zrobił?!
Harry westchnął.
- Zabrał mi różdżkę, zamknął mnie w schowku i rzucił zaklęcie blokujące dźwięk, aby nikt mnie nie usłyszał.
Ron i Hermiona gapili się na niego bez słowa, aż wreszcie Ron zacisnął szczęki i zrywając się z krzesła spiorunował wzrokiem stół grona pedagogicznego, gdzie teraz siedział Snape. Hermiona złapała go za rękaw.
- Ron, siadaj! - syknęła.
- Zabiję go.
- Nie zrobisz tego. Nie bądź śmieszny!
- Ależ zrobię! Tym razem nie ujdzie mu to na sucho! Mam dość tego, że on traktuje Harry'ego i każdego, kogo tylko zechce jak śmieci!
- Ja też tego nie lubię, Ron! - zapewnił Harry. - Ale Hermiona ma rację. Nie możesz go zabić w środku Wielkiej Sali. Nie wygłupiaj się! Wywaliliby cię, a Snape byłby zachwycony.
Ron usiadł, chociaż nadal miał wypieki na twarzy i oddychał z trudem.
- Przysięgam, że pewnego dnia go zabiję.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Śro 0:17, 16 Lip 2008 Temat postu: |
|
|
ROZDZIAŁ 3: OKLUMENCJA I LEGILIMENCJA
Harry nie miał większych problemów z unikaniem Snape'a przez następne kilka dni. Mistrz Eliksirów najwyraźniej wycofał się do lochów, by leczyć zranioną dumę, ale chłopak był przekonany, że planuje zemstę. Płodna wyobraźnia Harry'ego podsuwała mu obrazy mnóstwa wyszukanych bolesnych i upokarzających przeżyć, jakich w najbliższym czasie dozna ze strony nauczyciela. Co gorsza, teraz prawie cała szkoła mówiła tylko o ich pojedynku - więc za każdym razem, kiedy ktoś zatrzymywał się, aby mu pogratulować, Harry coraz bardziej upadał na duchu.
We wtorek rano chłopak - już całkiem zrezygnowany - postanowił stawić czoło przeznaczeniu i zastanawiał się jedynie czy wyląduje w skrzydle szpitalnym, czy też stanie się jedynie pośmiewiskiem całej szkoły, kiedy ten poranek dobiegnie końca. Zajął swoje miejsce w klasie, ale był jeszcze bardziej zatrwożony niż zazwyczaj.
- Dziś będziecie robić eliksir skrzepiający krew - powiedział Snape bez zbędnych wstępów, gdy wszedł do klasy. - Niezbędne składniki znajdziecie na swoich stołach, a receptura jest w podręczniku. Zaczynajcie.
Nie zaszczycił Harry'ego nawet spojrzeniem i całkowicie zignorował jego obecność. Harry miał żarliwą nadzieję, że tak będzie do końca lekcji. Zgarbił się nad kociołkiem i zaczął przygotowywać eliksir, starając się być tak niepozornym jak to tylko możliwe. Pracował w ciszy razem z resztą klasy i już prawie zaczynał się odprężać, kiedy zauważył, że coś jest nie tak. Jego mikstura miała ten sam krwisty kolor, co wywary kolegów, ale wrzała odrobinę za mocno. Harry przystawił ogień, a eliksir zabulgotał energicznie i jego kociołek - bez ostrzeżenia - eksplodował.
Płyn ochlapał wszystko i wszystkich, którzy nie zdążyli się schować, a najbardziej poszkodowany był Harry. Chłopiec stał oszołomiony i przemoczony do suchej nitki czerwoną cieczą, która skapywała z niego na książki, stół i podłogę.
- Ach, Potter, Potter... - zakpił Snape, kiedy dokonał oględzin katastrofy. - Wygląda na to, że dziś jesteś równie niekompetentny z eliksirów, jak zawsze. Dwadzieścia punktów od Gryffindoru i szlaban.
Harry nie odpowiedział. Blady jak trup wpatrywał się w zrujnowany eliksir, ale widział coś całkiem innego.
Właściciel księgarni był stary i słabowity, ale nie okazał strachu, kiedy Śmierciożercy wywlekli go z łóżka na zapleczu, a Harry pełzł pomiędzy półkami i obserwował. Wyłapał ze strzępów rozmów, że mężczyzna w jakiś sposób zbuntował się przeciwko Voldemortowi i miał zostać ukarany. Harry patrzył z odrazą na to jak mężczyzna jest torturowany a jego sklep niszczony. Wreszcie Śmierciożercy wypchnęli go na zewnątrz i przykuli łańcuchami do ściany.
Jeden ze Śmierciożerców zrobił krok w stronę starca i Harry rozpoznał głos Bellatrix Lestrange.
- Będziesz ostrzeżeniem dla wszystkich, którzy chcą sprzeciwić się Czarnemu Panu.
Skierowała na niego różdżkę i wypowiedziała nieznane Harry'emu zaklęcie. Dziesiątki cienkich, metalowych ostrzy wystrzeliło z jej różdżki i poleciało ku starcowi. Jedne drapały jego odsłoniętą skórę, a inne wbijały się w ubranie, aby je z niego zedrzeć. Mężczyzna jęczał i wił się z bólu, ale nie trwało długo kiedy już cały pokryty był cięciami. Ostrza nie zważały na nic. Harry smagnął językiem i prawie poczuł smak krwi w ustach. Krew kapała na kamienny chodnik... najpierw powoli, a potem miarowo - niczym krople deszczu z - teraz już martwego - ciała mężczyzny... kap, kap, kap...
- Potter? Potter!
Harry zamrugał i podniósł wzrok na Snape'a. Ich spojrzenia się spotkały w momencie, kiedy Harry poczuł mdłości. Nie potrafił oddychać i wiedział, że musi stamtąd wyjść. Minął Snape'a bez słowa i pobiegł do drzwi.
- Potter, wracaj tu!
Ale Harry nie zważał na ten rozkaz. Otworzył na oścież drzwi i wypadł na opustoszały, zimny korytarz. Oparł się o ścianę i przycisnął spocone dłonie do kamieni, wdychając głęboko chłodne, wilgotne powietrze. Zamknął oczy, czekając aż serce przestanie mu walić jak młotem, a wspomnienie krwi i śmierci zblednie.
- Potter, natychmiast wyjaśnij co z tobą! - zażądał Snape.
- Profesorze, ja... przepraszam. Niedobrze mi... naprawdę - Harry jąkał się przekonany, że teraz bez trudu mógłby zwymiotować na Snape'a, jeśli ten będzie chciał dowodu, ale nauczyciel przyglądał mu się z uwagą, ale wyglądał na przekonanego.
- Natychmiast idź do szpitala, żeby Madame Pomfrey cię mogła obejrzeć.
- Tak, proszę pana - Harry odepchnął się od ściany i lekko się zataczając ruszył korytarzem. Nie poszedł jednak do pielęgniarki. Wiedział, że nie dałby rady wytłumaczyć jej, co mu dolega. Zamiast tego skierował się do swojego dormitorium, gdzie zwinął się w kłębek na łóżku i pozostał w tej pozycji, dopóki nie przestał się trząść.
Nie poszedł też na Zaklęcia, aby nie dawać reszcie klasy powodów do podejrzeń - wiedział aż za dobrze, że i tak nie potrafiłby się skupić na lekcji. I tak pewnie już plotkowali o jego spektakularnej ucieczce z eliksirów. Zamiast tego spędził ten czas na nauce. Wreszcie drzwi się nie otworzyły i wszedł Ron.
- Tu jesteś! - powiedział. - Co ci się stało?
- Zrobiło mi się niedobrze. Musiałem się na chwilę położyć.
Ron się nachmurzył. Najwidoczniej nie uwierzył w to kłamstwo i zastanawiał się czy kontynuować ten temat.
- Dobra, masz zamiar zejść na lunch? Hermiona się o ciebie zamartwia, chyba wiesz.
Harry'ego ogarnęło poczucie winy. Nie zamierzał martwić swoich przyjaciół.
- Jasne, że idę - oświadczył i ruszył za Ronem do pokoju wspólnego, gdzie czekała Hermiona.
- Harry, wszystko w porządku? - zapytała zatroskana.
- Mam się dobrze - Harry rozejrzał się i zauważył, że wszyscy na nich patrzą. - Zrobiło mi się słabo, ale już mi lepiej - wyjaśnił.
- Świetnie, bo odkryłam dlaczego twój eliksir eksplodował - poinformowała go dziewczyna. - Ktoś dodał mielonego rogu dwurożca do winorośli na twoim stole.
- Niech zgadnę - rozeźlił się Ron. - Snape.
- Nie da się tego udowodnić... - przyznała Hermiona. - ale nie potrafię wyobrazić sobie nikogo innego. Chyba chciał wyrównać z tobą rachunki za sobotę.
- To nieważne - przerwał im zmęczony Harry. - Jeśli to wszystko, na co go stać, to powinienem czuć się szczęśliwy. Chodźmy na ten lunch.
W Wielkiej Sali Harry starał się utrzymywać radosną minę, podczas gdy Ron i Hermiona udawali, że wierzą w jego zapewnienia o dolegliwościach żołądkowych.
- Idziemy do biblioteki - powiedział wreszcie Ron. - Idziesz z nami?
Harry zawahał się. W innych okolicznościach byłby szczęśliwy mogąc do nich dołączyć i zapomnieć na chwilę o swoich problemach, ale teraz oboje - Ron i Hermiona - patrzyli na niego ze źle maskowaną troską.
- Nie, mam coś do zrobienia przed lekcją z Hagridem - Harry wstał. - Idźcie sami, dołączę do was później - uśmiechnął się i wyszedł z Sali pewnym krokiem, jakby doskonale wiedział dokąd idzie.
* * *
W bibliotece było cicho. Ron i Hermiona siedzieli obłożeni książkami, ale żadne z nich nie myślało o nauce.
- Ron, musisz z nim porozmawiać - nalegała Hermiona odsuwając od siebie pracę domową z Zaklęć.
- Próbowałem - sfrustrował się Ron. - Wiesz o tym!
- On nie może ciągle opuszczać lekcji i zasypiać w ciągu dnia. Obleje wszystkie przedmioty.
- Uważam, że oblanie egzaminów jest teraz jego najmniejszym problemem.
- Tym bardziej powinien coś z tym zrobić.
- Panno Granger, panie Weasley - Snape pojawił się obok nich nie wiadomo skąd. - Biblioteka służy do nauki, a nie do pogawędek. Prefekci mają świecić przykładem. Chyba powinniście pójść ze mną.
- Ale my się uczymy! - zaprotestowała Hermiona.
Snape spiorunował ją wzrokiem, ucinając jej protesty.
- Powiedziałem: za mną.
Oboje zebrali swoje książki i podążyli za nim. Snape zaprowadził ich do sąsiedniej - pustej - klasy. Przygotowali się na szlaban, stratę punktów i zwyczajowe zniewagi, ale Snape zamknął drzwi i odwrócił się do nich, a jego słowa zaskoczyły ich całkowicie.
- Co się stało Potterowi?
- Co? - zachłysnął się Ron.
- Nie dysponuję nieograniczonym czasem, Weasley, więc postaraj się zwracać uwagę. Zapytałem, co się stało Potterowi.
- Eee, nic, proszę pana - odpowiedział Ron niezbyt przekonująco i odchrząknął. - To znaczy, jest odrobinę roztargniony, oczywiście. I ma tego teraz trochę na głowie... Sam-Wiesz-Kto i w ogóle. A odkąd Syriusz, wie pan... to on jest trochę na dnie.
Wyraz twarzy Snape'a się nie zmienił, ale jego głos był tak samo groźny jak cichy.
- Uważasz mnie za idiotę?
- Nie, proszę pana! Oczywiście, że nie - Ron potrząsnął głową.
- Dobrze. Co innego zdrzemnąć się na Historii Magii, albo zasnąć na Transmutacji. Myśli Pottera zazwyczaj są nie tam gdzie trzeba. Ale on ledwie potrafi skoncentrować się na Zaklęciach, że nie wspomnę o Eliksirach. Na pewno nie umknęło to twojej uwadze, panno Granger... - dodał przenosząc wzrok na Hermionę - jako że to właśnie ty powstrzymujesz jego temperament na moich lekcjach. Jego stanu nie można już określać wyrażeniami 'odrobinę roztargniony' czy 'trochę na dnie'. Podczas gdy jest mi absolutnie obojętne czy Potter obleje wszystkie swoje egzaminy, to jednak jeśli chodzi o tracenie przytomności w mojej klasie bez żadnego wyraźnego powodu, czuję się zobowiązany do zainteresowania się jego stanem.
Ron spojrzał na Hermionę.
- On prawie stracił przytomność? Nie powiedziałaś mi, że było aż tak źle.
Hermiona posłała mu ostrzegające spojrzenie.
- Zrobiło mu się słabo, to wszystko. Nie czuł się dobrze.
- Panno Granger, w tej szkole to ja jestem Mistrzem Eliksirów i stwierdzenie, że jestem obeznany z symptomami mdłości to mało powiedziane. Pan Potter nie był chory, był w szoku i ja chcę wiedzieć dlaczego.
Ron i Hermiona patrzyli na siebie z obawą, ale żadne się nie odezwało.
- Jeśli wolicie, to mogę go zwolnić z moich lekcji.
- Nie! - krzyknęli oboje jednocześnie, a Hermiona kontynuowała. - Harry musi chodzić na Eliksiry! Proszę!
- W takim razie odpowiedzcie na moje pytanie.
Hermiona zagryzła wargi.
- Obiecaliśmy, że nie powiemy - wyszeptała żałośnie.
- Co?
Ron westchnął.
- Zmusił nas, abyśmy nikomu nie mówili.
Snape wpatrywał się w nich przez chwilę, aż wreszcie wykrzywił się z pogardą.
- Dobrze, jestem przekonany, że wasza lojalność będzie chwalona na jego pogrzebie, chociaż myślałem, że jego dobro jest dla was ważniejsze niż jakieś dziecinne obietnice. Najwyraźniej Potter tak samo nie ma szczęścia do przyjaciół, jak do wrogów.
Oboje pobladli. Patrzyli na Snape'a szeroko otwartymi oczami, aż wreszcie Ron się przełamał.
- To jego sny - zaczął. - Chociaż przypuszczam, że są bardziej wizjami.
- Wie pan o nich? - zapytała Snape'a Hermiona.
- Poniekąd.
- Harry zawsze miał koszmary i problemy z bolącą go blizną - kontynuował Ron. - Ale ten rok jest gorszy niż którykolwiek inny. Harry budzi się z krzykiem prawie co noc. Czasami w ogóle nie sypia. Przez ostatnie kilka tygodni Neville, Dean, Seamus i ja czuwaliśmy na zmianę, tak by tego nie zauważył, żeby mieć go na oku. Czasami czeka, aż wydaje mu się, że już śpimy i schodzi do pokoju wspólnego, gdzie siedzi całą noc wpatrując się w wygaszony kominek.
- Nie chce nam powiedzieć, o czym śni, bez względu na to ile razy go pytamy - przerwała mu Hermiona. - Powtarza tylko żebyśmy się nie martwili i że da sobie radę. Błagaliśmy go, aby poszedł do profesora Dumbledore'a, ale nie chciał. Mówi, że nikt mu nie może pomóc - dziewczyna zawahała się. - Profesorze, wiem że nie jesteście ze sobą w dobrych stosunkach, ale jeśli to możliwe proszę mu pomóc.
- Panno Granger, nie wiem czego trzeba panu Potterowi... - powiedział Snape poważnie. - Ale możecie być spokojni, że otrzyma wszelką pomoc, jaką ta szkoła może zaoferować. Teraz jakkolwiek, uważam że czas poinformować o tym dyrektora. Za mną.
Ron i Hermiona skinęli głowami i wyszli za Snape'em z klasy.
* * *
Harry był niesamowicie znużony. Opieka nad Magicznymi Stworzeniami z Hagridem zawsze była wyczerpująca, ale obecnie uczyli się o Drażniakiach, a niekończący się potok zniewag płynący z ust stworzeń, którymi się zajmowali przekraczał wytrzymałość nerwów Harry'ego w jego obecnym stanie ducha. Był bardziej skłonny udusić tę fretkopodobną kreaturę, niż ją karmić.
Ponadto nie rozmawiał z Ronem i Hermioną od lunchu, bo o mało nie spóźnili się na lekcje, a Harry nie czekał na nich po ich skończeniu. Nie był w nastroju do rozmowy - niczego nie pragnął bardziej od rzucenia się na łóżko i pozostania tam przynajmniej do obiadu.
- Nie tak szybko, skarbie - Gruba Dama zatrzymała go, kiedy pojawił się przed wejściem do Wieży. - Dyrektor chce cię widzieć.
- Dlaczego? - zapytał szybko.
- A skąd mam to wiedzieć? Ale to zdaje się pilne, więc się pośpiesz.
Harry westchnął, bo nagłe wezwanie do dyrektora nie wróżyło niczego dobrego, ale przynajmniej nie wezwano go w środku lekcji. Wrzucił więc książki przez dziurę do środka i skierował się do gabinetu Dumbledore'a.
- Harry Potter do dyrektora - zaanonsowała go chimera pilnująca drzwi. Jej oczy rozbłysły na chwilę i drzwi się otworzyły ukazując znajome ruchome schody. Harry wszedł na nie i z trudem powstrzymał się przed złapaniem za poręcz, kiedy ruszyły w górę.
Dumbledore siedział za biurkiem, ale wstał, aby przywitać gościa.
- Ach Harry, dziękuję, że przyszedłeś. Mam nadzieję, że to nie był zbyt wielki kłopot.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział chłopak, wyraźnie widząc zmartwienie dyrektora pomimo jego ciepłego tonu.
- Wspaniale, usiądź. Chciałbyś dropsa?
- Nie, dziękuję proszę pana. Czy coś się stało?
- Profesor Snape poinformował mnie, że opuściłeś jego klasę dość pospiesznie dzisiejszego dnia - zaczął łagodnie Dumbledore.
Harry już praktycznie zapomniał o swojej dzisiejszej panice, ale oczywiście Snape nie mógł przepuścić okazji, aby się na niego nie poskarżyć dyrektorowi. Mimo to odczuł ulgę - najwyraźniej nie wezwano go tu dlatego, że ktoś umarł.
- Po prostu źle się poczułem, proszę pana - skłamał gładko. - Chyba zjadłem coś na śniadanie, ale już mi lepiej.
- Profesor Snape był przekonany, że to nie była zwykła dolegliwość, Harry.
- Profesor się pomylił - odpowiedział zimno chłopak. - Poza tym, to nie jest jego sprawa.
- Dopóki jesteś w Hogwarcie obowiązkiem naszych nauczycieli jest nie tylko nauczanie was, ale i dbanie o wasze dobro.
- Nie wydaje mi się, aby profesor Snape był osobą zajmującą się moim dobrem.
- On nie jest jedynym z naszej kadry, kto ostatnio wyraził swoją obawę o ciebie - Dumbledore odczekał chwilę, ale Harry milczał. Kiedy ponownie przemówił w jego głosie udało się wychwycić rozczarowanie. - Miałem nadzieję, że mógłbyś mi na tyle zaufać, aby porozmawiać ze mną otwarcie, Harry. Ale jeśli jest ktoś inny, z kim chciałbyś pomówić, wystarczy powiedzieć.
- Ufam panu, profesorze - oświadczył Harry. - I nie, nie ma nikogo innego, z kim wolałbym porozmawiać. Naprawdę, nie ma o czym mówić.
- Prawda, Harry.
Chłopak westchnął.
- To tylko moje sny... Są częstsze i... nie spałem ostatnio dobrze.
- A co stało się na eliksirach?
Harry zawahał się, ale Dumbledore wpatrywał się w niego w skupieniu.
- Robiliśmy roztwór zakrzepiający krew - Harry poczuł, że zaschło mu w gardle. - Mój eliksir eksplodował i to mi przypomniało... - odwrócił wzrok, czując jak skręcają mu się wnętrzności na samo wspomnienie. W chwilę później Dumbledore stał obok niego, trzymając go za ramiona.
- Jak często masz te wizje?
- Przynajmniej raz w tygodniu - Harry wiedział, że teraz już nie ma sensu kłamać. - Czasami częściej. Są gorsze niż w zeszłym roku, bardziej intensywne, a od lata coraz bardziej wyraźne. Naprawdę próbowałem stosować techniki, których nauczył mnie profesor Snape, aby je zablokować, ale to nie pomaga... - potrząsnął głową. - Chyba nie robię tego prawidłowo. Nie bardzo uważałem na to, co mi mówił w zeszłym roku. Za bardzo chciałem wiedzieć, co się dzieje i nigdy tak naprawdę nie starałem się ich zablokować. Ale po tym jak Syriusz... - Harry przezwyciężył się aby mówić dalej. - Nie chcę tego, ale naprawdę nie wiem jak to zatrzymać - dokończył z desperacją.
Dumbledore zamyślił się na chwilę.
- Jak myślisz, czy Voldemort jest świadomy tego co ci się dzieje? Wierzysz, że celowo wysyła ci te wizje?
Harry rozważał przez chwilę jego słowa, ale potrząsnął głową.
- Nie wydaje mi się. Czytałem w Proroku Codziennym o niektórych rzeczach, które widziałem, więc wiem, że są prawdziwe i nie są takie jak... jak w zeszłym roku.
Dumbledore skinął głową, ale jego następne słowa spowodowały, że Harry cały zesztywniał.
- Chcę, żebyś podjął na nowo naukę oklumencji, Harry. Te wizje sprawiają ci więcej bólu niż mogłem przypuszczać. Musisz nauczyć się kontrolować swoje połączenie z Voldemortem, bo inaczej ono cię zniszczy.
Harry zawahał się. Wiedział, że dyrektor ma rację, bo noce, kiedy budził się zlany potem i przerażony tym co widział, zdarzały się coraz częściej. Mimo to...
- Kto mnie będzie uczył? - zapytał niezdolny usunąć obawę ze swojego głosu.
Dumbledore zdecydował się zignorować jego zażenowanie i powiedział:
- Uważam, że najlepiej będzie jeśli wznowisz lekcje z profesorem Snape'em.
- Ale powiedział pan, że to był błąd kazać Snape'owi mnie uczyć! - zaprotestował Harry. - Że sam pan powinien to zrobić!
- I powinienem był, Harry, ale nie zrobiłem. A teraz, ze względu na to co stało się w zeszłym roku wierzę, że nie ma dla ciebie innej możliwości, jak uczyć się od niego.
- Co stało się w zeszłym roku? - spytał Harry, czując ogarniający go żal i smutek. - Ma pan na myśli śmierć Syriusza?
- Mam na myśli wszystko, co wynikło z twoich lekcji z profesorem Snape'em.
- Ale czego on może mnie nauczyć, czego pan nie może?
- Powiedzmy, że wyniesiesz więcej z lekcji z nim, niż ja mógłbym ci dać. A to, czego się nauczysz jest dla ciebie konieczne.
- Czego się nauczę?
- Tego nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego nie? - westchnął Harry z frustracją.
- Niektórych rzeczy nie można powiedzieć. Muszą zostać odnalezione. Proszę, zaufaj mi w tym wypadku i uwierz, kiedy mówię, że to jest sprawą najwyższej wagi.
Harry zgarbił się na krześle.
- Jeśli pan tak mówi, profesorze. Ale myślę, że to strata czasu. Niczego się nie nauczyłem od profesora Snape'a w zeszłym roku.
- A spodziewałeś się tego? - zapytał łagodnie Dumbledore.
- Co pan ma na myśli? - zmarszczył brwi Harry.
- Harry, właśnie przyznałeś, że nigdy nie próbowałeś uczyć się od niego oklumencji, a nawet najlepszy nauczyciel niczego nie zdziała, jeśli mu na to nie pozwolisz. Jestem pewny, że nie robiłbyś większych postępów, gdybym to ja cię uczył zamiast profesora Snape'a. I nawet gdyby on nie porzucił waszych lekcji, rezultat byłby ten sam.
Dumbledore mówił łagodnie i bez oskarżającego tonu, ale jego słowa były dla Harry'ego jak uderzenia. Rezultat byłby ten sam. Syriusz. Nie, to nie była jego wina. Gdyby Snape nie przerwał ich lekcji... Ale nawet ta znajoma wymówka była nieprzekonująca. Czy kilka tygodni lekcji więcej zrobiłoby jakąś różnicę? Poczuł ucisk w gardle, kiedy uświadomił sobie, że odpowiedź brzmi: nie.
- To co się stało, nie jest twoją winą - powiedział miękko Dumbledore. - Ale tak jak nie wolno ci obwiniać siebie, nie wolno ci obwiniać też profesora Snape'a. Bezsensowne urazy dotyczące wydumanych błędów prowadzą jedynie do zgorzknienia i żalu. Jeśli niczego innego się nie nauczyłeś od swojego Mistrza Eliksirów, to miałem nadzieję, że przynajmniej tego jednego tak.
Harry skinął głową.
- Powiedz mi, chłopcze. Jak tam treningi Quidditcha?
Harry zamrugał zdziwiony tą nagłą zmianą tematu.
- Eee, dobrze, proszę pana.
- Słyszałem, że panna Bell idzie w ślady pana Wooda i panny Johnson jako surowa i wymagająca kapitan drużyny.
- To mało powiedziane - Harry przewrócił oczami.
- Myślisz, że za dużo wymaga?
- Ależ nie - zaprotestował chłopak z westchnieniem. - Ona ma rację i ja prawdopodobnie robiłbym to samo. Musimy poświęcić wszystko na treningach, jeśli chcemy być dobrze przygotowani do rozgrywek. To niezbędne, nawet jeśli czasami jesteśmy dla niej nieprzyjemni.
- Święta racja, Harry. I z pewnością jesteś wystarczająco mądry, aby zrozumieć, że ta zasada nie obowiązuje jedynie w Quidditchu. Jesteśmy na wojnie i musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy, aby dobrze się przygotować na konfrontację z Voldemortem i jego poplecznikami. Nawet jeśli to będzie oznaczało stawienie czoła nieprzyjemnym sytuacjom czy niemiłym osobom.
- Takim jak profesor Snape?
- Być może. W czasie treningu kto bardziej ci pomaga: zawodnik, który pozwala ci się pokonać bez walki, czy ten, który robi wszystko abyś odniósł porażkę?
- Rozumiem co pan chce powiedzieć. Profesor Snape będzie dla mnie bardziej surowy niż byłby dla mnie pan. Mimo to uważam, że po tym, co się wydarzyło w ostatnim roku, on nie będzie chciał mnie już uczyć.
- Możesz się jeszcze zdziwić, Harry. Uważam, że on był prawdziwie zaniepokojony tym, co stało się dziś rano.
Harry nachmurzył się, nadal nieprzekonany. Nie potrafił sobie wyobrazić Snape'a obawiającego się o niego.
- A jeśli on odmówi? Będzie mnie pan uczył?
- Tak, ale powtarzam jeszcze raz, że to jest ostateczność i nie powinno do tego dojść. Jestem całkowicie pewny, że uda ci się go przekonać, aby podjął się tych lekcji.
- Ja?! Myślałem, że to pan go zapyta.
- Nie, Harry. To będzie bardziej skuteczne, jeśli przyjdzie od ciebie.
- Ale on nawet ze mną nie rozmawia!
- Sugeruję więc, żebyś ty zaczął.
- Ale profesorze...
- Harry, stawiłeś czoło Lordowi Voldemortowi. Na pewno dasz radę profesorowi Snape'owi.
* * *
Harry wrócił do Wieży Gryffindoru pogrążony w czarnych myślach. Wspaniale! Jakby tego było mało, muszę iść do Snape'a i błagać go, aby znowu uczył mnie oklumencji - myślał wściekły. Dumbledore mógł sobie uważać, że Snape się o niego martwi, ale Harry wiedział lepiej. Nawet jeśli się zgodzi znowu go uczyć, to tylko dlatego, aby jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie.
Harry przeszedł przez dziurę za portretem i opadł na krzesło obok kominka gdzie uczyła się Hermiona z Ronem. Oboje spojrzeli na niego z troską, ale tym razem Harry się nie przejął.
- Nienawidzę Snape'a! - wyrzucił z siebie.
Dwójka jego przyjaciół wymieniła szybkie spojrzenie.
- Co się stało? - zapytała Hermiona.
Harry wstał i podszedł do ognia.
- Polazł do Dumbledore'a i nagadał mu o porannych lekcjach. Przypuszczam, że musiał wspomnieć, jak to się o mnie martwi, bo teraz Dumbledore chce abym znowu się od niego uczył oklumencji!
- No, to nie jest znowu taki zły pomysł - Ron wyraził nieśmiało swoje zdanie. - Nie sypiasz ostatnio dobrze i przez większość czasu chodzisz jak oszołomiony. Musisz coś z tym zrobić, kolego.
- Nie wydaje mi się, żeby Snape poszedł do Dumbledore'a ze złośliwości - tłumaczyła Hermiona. - Myślę... to znaczy, naprawdę wyglądasz ostatnio okropnie, a rano, kiedy wyszedłeś... on chyba naprawdę był zmartwiony.
Harry zatrzymał się i spiorunował ich wzrokiem z irytacją. Oczekiwał od nich wzburzenia i współczucia, a nie przemawiania mu do rozsądku.
- A więc wy też uważacie, że to dobry pomysł? - zapytał gniewnie.
- Uważam... - Ron ściszył głos. - że te wizje cię wykończą, jeśli czegoś z tym nie zrobisz.
- I twoim zdaniem Snape mi pomoże?!
- No, on przynajmniej podchodzi do tego poważnie. Czego nie można powiedzieć o tobie - odparował Ron.
- Skąd możecie to wiedzieć? - Harry zmrużył podejrzliwie oczy.
Ron i Hermiona wymienili raczej zmieszane spojrzenia.
- On nie jest głupi, Harry - zauważyła Hermiona. - Wiedział, że nie było ci tylko niedobrze dziś rano. Wywołał nas nawet z biblioteki i pytał o ciebie.
- Powiedzieliście Snape'owi?! - oburzył się Harry.
- Nie mieliśmy wyboru! - zerwał się Ron i stanął przed nim. - Mógł cię wyrzucić z zajęć, gdybyśmy tego nie zrobili!
- Cieszę się, że to zrobiliśmy - Hermiona też wstała. - Już dłużej tego nie wytrzymam. Ty też. Potrzebujesz pomocy.
- Nie od Snape'a!
- Ale Dumbledore myśli inaczej - zauważył Ron.
- Dumbledore nie wie wszystkiego. On też się myli!
- Tak jak ty - ucięła Hermiona. - Gdybyś kogokolwiek słuchał w zeszłym roku i próbował się nauczyć oklumencji, to mógłbyś teraz spać w nocy zamiast na lekcji. Może prawie byś nie zemdlał dziś na eliksirach. Też nie wiesz wszystkiego, Harry. Więc przestań być tak arogancji i uparty. Nie obchodzi mnie jak bardzo nienawidzisz Snape'a. Jeśli może ci pomóc, to mu na to pozwolisz i koniec dyskusji!
W Pokoju Wspólnym zapadła całkowita cisza - wszyscy się na nich gapili - nawet Ron stał z otwartymi ustami. Harry pobladł i odwrócił wzrok, kiedy Hermiona nadal buntowniczo się w niego wpatrywała.
- Cóż, jeśli wszyscy zgadzają się co do tego, co dla mnie najlepsze przypuszczam, że nie mam wyboru. - Harry odwrócił się na pięcie i wymaszerował przez dziurę w ścianie.
Idąc do gabinetu Snape'a czuł jak jego nastrój pogarsza się z każdym krokiem. Zatrzymał się przed drzwiami i wziął głęboki oddech. Przypomniał mu się smok, któremu musiał stawić czoło w czasie Turnieju Trójmagicznego przed trzema laty, ale potrząsnął głową. To śmieszne - pomyślał. - Snape jednak jest gorszy.
Wreszcie zapukał szybko w drzwi, chcąc zdążyć zanim nerwy go zawiodą i usłyszał zirytowane: "Proszę wejść". Biorąc jeszcze jeden głęboki wdech otworzył drzwi i wszedł do gabinetu. Snape sprawdzał prace. Spojrzał znad jednej z nich, a jego kwaśna mina jeszcze bardziej się wykrzywiła.
- Potter, co tu do diabła robisz?
- Muszę z panem porozmawiać, profesorze.
- Jeśli masz jakieś pytania, jest na to czas na lekcji. Teraz jestem zajęty - skupił spojrzenie na leżącym przed nim pergaminie.
- Nie chodzi mi o Eliksiry - Harry zawahał się, ale brnął dalej. - Potrzebuję lekcji oklumencji.
Snape podniósł wzrok i odchylił się na krześle, wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu.
- Czyżby, panie Potter? - powiedział spokojnie. - A ile bezsennych nocy zajęło ci dojście do takiego wniosku? Albo przekonało cię to, że dziś o mało nie zemdlałeś na lekcji?
Harry zacisnął szczęki, czując ogarniającą go wściekłość, ale kiedy przemówił jego głos był prawie tak spokojny jak głos Snape'a.
- Profesor Dumbledore nalegał abym zaczął brać te lekcje po tym, jak pan się poskarżył na moje wyjście z klasy. Więc będzie mnie pan uczył, czy nie?
- Dlaczego miałbym to zrobić? - Snape pochylił się do przodu. - Jak dotąd wykazywałeś jedynie nonszalancję w obliczu tych wizji. Szczerze wątpię, że jesteś w stanie nauczyć się oklumencji, Potter. To wymaga zaangażowania. A to jest coś, czego nie potrafię sobie u ciebie wyobrazić jeśli chodzi o uczenie się.
- Mam więc powiedzieć dyrektorowi, że pan odmawia, tak?
- Gdybym choć przez chwilę uważał, że mówisz poważnie...
- Myśli pan, że byłbym tutaj, gdybym nie mówił? - warknął Harry, przerywając mu. - Proszę posłuchać - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Potrzebuję pana pomocy, dobrze?
- Czyżby? - Snape uśmiechnął się lekko, wyraźnie delektując się upokorzeniem Harry'ego.
Przez chwilę Harry poważnie rozważał rzucenie jakiejś klątwy, która starłaby ten uśmiech zadowolenia z twarzy Snape'a, ale on chyba wyczytał to z jego spojrzenia, bo wstał i zwrócił się do chłopca.
- Powiem ci coś, Potter. W tej sytuacji i biorąc pod uwagę twoją katastrofalną porażkę z zeszłego roku, sam porozmawiam z dyrektorem o tobie. Jestem pewny, że zdołam go przekonać, aby to on przejął twój trening - Snape uśmiechnął się pobłażliwie.
Jasne, że to zrobisz - pomyślał Harry. - Nie chcesz mnie uczyć, więc zwalisz mnie Dumbledore'owi na głowę i będziesz udawał, że robisz mi przysługę.
- Właściwie, proszę pana, ja już rozmawiałem z dyrektorem i on powiedział, że będzie mnie uczył jeśli pan mi odmówi.
Snape zmarszczył brwi.
- Jeśli Dumbledore już się zgodził cię szkolić, to czemu tu jesteś?
- Chcę, żeby to pan mnie uczył.
Snape zamrugał.
- Słucham? - powiedział, a zdumienie obdarło to słowo z jego zwykłego sarkazmu.
Mam cię! - pomyślał Harry i uśmiechnął się.
- Powiedziałem, że chcę, aby to pan mnie uczył, zamiast profesora Dumbledore'a.
Snape nadal się nie poruszył, jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał. Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. Powtórzył ten proces jeszcze raz, ale wreszcie wybuchnął:
- Dlaczego?!
- Dlatego, że mnie pan nienawidzi - Harry oparł się o biurko i spojrzał na niego z czystą odrazą. - Tak bardzo jak Voldemort, a może nawet bardziej. Jeśli mam nauczyć się jak się przed nim obronić, to potrzebuję nauczyciela, na którego mogę liczyć, że będzie tak samo okrutny i sadystyczny jak on! - prawie wypluł mu te słowa w twarz, ale mimo że nadal dźwięczały mu w uszach, nie wierzył, że rzeczywiście je powiedział. Był przekonany, że posunął się za daleko. Wyraz twarzy Snape'a był całkowicie nieczytelny, ale kiedy się odezwał był spokojny.
- Rozumiem.
Tym razem Harry zamrugał z zaskoczenia. Usta Snape'a zadrgały, jakby powstrzymywał się aby się nie roześmiać, ale po chwili opanował się i wrócił jego drwiący uśmieszek wyższości. Harry nie był już pewny, czy mu się nie przywidziało.
- Masz całkowitą rację, Potter - kontynuował Snape przeciągając głoski. - Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz to pobłażliwość dyrektora. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się po tobie aż takich spostrzeżeń, ale jak przypuszczam, kiedyś musi być ten pierwszy raz.
- Czy to znaczy, że pan się zgadza?
- Tak, panie Potter, będę cię szkolił pod dwoma warunkami. Po pierwsze, masz wkładać w te lekcje sto procent wysiłku. Jeśli będę miał choć najmniejsze podejrzenie, że nie dajesz z siebie wszystkiego, natychmiast kończę, zrozumiałeś?
Harry skinął głową. Naturalnie, że miał zamiar tym razem dać z siebie wszystko!
- Po drugie - kontynuował Snape. - Nie wolno ci używać imienia Czarnego Pana w mojej obecności.
Sceptycyzm Harry'ego musiał się uwidocznić na jego twarzy, bo teraz głos Snape'a był surowy i nieugięty.
- Do jakichkolwiek wniosków może prowadzić cię twoja młodociana brawura, ja mam swoje powody. Albo to uszanujesz, albo nasza umowa się tu kończy.
- Nie będę nazywał go Sam-Wiesz-Kim i naprawdę nie wydaje mi się, abym potrafił zmusić się do nazywania go "Czarnym Panem" z powagą na twarzy - oznajmił Harry.
- Nic mnie to nie obchodzi jak go chcesz nazywać jeśli to tylko nie jest jego prawdziwe imię - zniecierpliwił się Snape. - Jestem pewny, że twój lekceważący umysł coś wymyśli.
- Dobrze - ustąpił Harry. - Pomyślę nad tym.
- Świetnie. Wróć tu dziś o siódmej wieczorem. Zobaczymy, co zapamiętałeś z moich wysiłków z zeszłego roku. I nie spóźnij się.
Snape wrócił do prac leżących na jego biurku, a Harry zrozumiał, iż to oznacza, że może iść, więc ruszył z powrotem do pokoju wspólnego Gryfonów.
* * *
Severus Snape chodził po swoim gabinecie tam i z powrotem. Przeklęty Albus Dumbledore! - myślał rozeźlony. - Czy ja nigdy nie nauczę się, że tego człowieka nie należy nie doceniać?
Potter rozpaczliwie potrzebował lekcji oklumencji - Snape zrozumiał to w momencie, kiedy spojrzał w jego przerażone oczy i ujrzał krwawe wspomnienie śmierci. Całą resztę poranka spędził na wypytywaniu kolegów o chłopca. "Tak, Potter zachowywał się ostatnio dziwnie." "Tak, był zmęczony, zdenerwowany i roztargniony." mówili, ale nikt nie wyglądał na rzeczywiście zaniepokojonego.
Czy Czarny Pan musi najpierw opętać jego duszę, aby ktokolwiek zauważył, że coś jest z nim nie w porządku - rozmyślał zjadliwie Snape. - Dlaczego zawsze na mnie spada opieka nad tym bachorem?
Kiedy wywlekał Weasleya i Granger z biblioteki, chciał tylko uzyskać potwierdzenie, ale mimo że takiej odpowiedzi się spodziewał, ich wyznanie go zmroziło. Był zaszokowany, że przyjaciele Pottera pozwolili zajść sprawom aż tak daleko. Przecież Granger była aż nazbyt inteligentna, aby nie domyślić się co się działo. Ale Potter oczywiście kłamał im prosto w oczy mówiąc, że wszystko w porządku - jak zwykle pewny siebie, umiejętnie wykorzystywał swoje zdolności do zbywania wszelkich problemów.
Snape prychnął i usiadł na krześle. Zabrał tę dwójkę do dyrektora, gdzie oni grzecznie powtórzyli mu swoją wstrząsającą historię. Dumbledore - po wysłuchaniu jej w skupieniu - zapewnił ich, że wszystko będzie dobrze i pozwolił im odejść. Dopiero kiedy zostali sami ze Snape'em skierował rozmowę na temat oklumencji. Snape spodziewał się takiego obrotu sprawy i myślał, że jest na tę rozmowę przygotowany. Mylił się.
- Severusie - zaczął Dumbledore. - To jasne, że lekcje oklumencji Harry'ego nie są jedynie opcją, ale koniecznością.
- Najwyraźniej - zgodził się Snape. - Powiedziałbym nawet, że sprawą priorytetową jest upewnienie się, że on na pewno będzie robił postępy.
- Co sugerujesz?
- Jako że w zeszłym roku moje wysiłki były bezowocne wierzę, że najlepszym wyjściem będzie jeśli ty przejmiesz jego szkolenie.
- Nie powinieneś być dla siebie tak surowy, Severusie. Uważam, że to Harry poniósł porażkę w zeszłym roku, nie ty.
- Niemniej jednak, nie byliśmy zdolni do nawiązania jakiegokolwiek porozumienia. Z pewnością dla chłopca byłoby najlepiej gdyby szkolił go ktoś, z kim będzie mógł pracować.
Dumbledore uśmiechnął się lekko, a jego oczy zabłysły.
- Miło widzieć, jak się o niego troszczysz, Severusie - powiedział bez cienia sarkazmu. - Tak się składa, że zgadzam się z tobą. Najlepiej będzie kiedy Harry sam zadecyduje od kogo chce się uczyć. Zakładając, że ci to odpowiada?
Snape oczywiście entuzjastycznie się zgodził - przekonany, że Potter raczej wypije antidotum przygotowane przez jakiegoś Ślizgona z czwartej klasy, niż spędzi ze swoim nauczycielem eliksirów przynajmniej jedną sekundę dłużej niż to było konieczne. A tu co? Chłopak stanął przed nim i stwierdził - wbrew zdrowemu rozsądkowi - że to z nim - Snape'em - chce kontynuować naukę oklumencji. Klinicznie czysta nienawiść, którą wyrażały jego oczy jedynie dopełniła absurdu tej sytuacji. Snape musiał użyć całej siły woli, aby się nie roześmiać. Gdyby była jakakolwiek możliwość odmowy, wykorzystałby ją bez wahania. Jednak dał słowo Dumbledore'owi i nie miał zamiaru go złamać.
Ale przynajmniej tym razem nie miał wątpliwości, że Potter był szczery. Nie dojrzał ani cienia zawodu w jego spojrzeniu, kiedy zgodził się go uczyć. Albus oczywiście wykonał kawał dobrej roboty przekonując chłopca. Snape nie wątpił, że to sprawka dyrektora, chociaż nie potrafił pojąć, czemu aż tak bardzo mu zależało, aby to właśnie on go uczył. Na pewno nie była to jego - teraz już powszechnie znana - słabość do chłopca.
Poza tym, to właśnie Snape, a nie kto inny brał na siebie całe ryzyko decydując się go uczyć. Im bardziej zbliży się z Potterem, tym większe prawdopodobieństwo, że Czarny Pan znajdzie jakieś niepożądane wspomnienie w umyśle chłopca, kiedy zechce w nim poszperać. Snape aż za dobrze wiedział, co go wtedy czekało.
Ale o to nikt się nie troszczy - pomyślał gorzko. - Wszystko, co ma znaczenie, to sławetny Potter!
Pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.
- Czego?! - warknął zanim zorientował się, że to pewnie Potter przyszedł na umówioną lekcję.
Minęła bardzo długa chwila, w czasie której Snape zdążył dojść do wniosku, że osoba zza drzwi już uciekła, ale wreszcie drzwi się otworzyły i rzeczywiście do środka wsunęła się rozczochrana głowa Pottera. Ku zadowoleniu Snape'a chłopak naprawdę wyglądał na gotowego do ucieczki.
- Profesorze? - spytał Harry z wahaniem.
- Najwyższy czas - warknął Snape.
- Powiedział pan o siódmej - zaprotestował Harry wchodząc do gabinetu i zamykając za sobą drzwi. - Właśnie minęła siódma.
A jednak nie aż tak bojaźliwy - pomyślał Snape.
- Lepiej więc zaczynajmy, bo nie mam zamiaru tracić dla ciebie całej nocy.
* * *
Harry - spięty do granic możliwości - stanął przed Snape'em po drugiej stronie jego biurka. Teraz kiedy definitywnie zadecydował znowu podjąć naukę oklumencji z Mistrzem Eliksirów, postanowił że naprawdę będzie się starał obronić przed umysłowymi atakami ze jego strony. Naprawdę ćwiczył, chociaż to najwyraźniej nie powstrzymywało jego wizji. Harry martwił się, że może po prostu nie być zdolnym do zablokowania ich, ale odpędził tę myśl, kiedy Snape się odezwał.
- Dobrze Potter. Zaczniemy powoli - podniósł różdżkę. - Legilimens.
Harry przygotował się na napływ wspomnień, ale nic się nie stało. Przez chwilę patrzyli na siebie ze Snape'em, aż wreszcie Mistrz Eliksirów odchrząknął.
- W porządku, może nie aż tak powoli - powiedział. Zmarszczył brwi, skoncentrował się i powtórzył: - Legilimens.
Tym razem wspomnienia nadciągnęły, ale zimna determinacja Harry'ego momentalnie je odepchnęła.
Nie!
Nie wiedział czy powiedział to głośno, czy tylko krzyknął w myślach, ale efekt był natychmiastowy. Snape szarpnął się, jakby Harry go uderzył i potknął się o biurko. W tym samym momencie obrazy zniknęły z umysłu Harry'ego, a Snape wyprostował się i zmrużył oczy oceniając przez chwilę swojego przeciwnika.
- Dobrze więc - powiedział jakby do siebie. Podniósł różdżkę po raz trzeci i wbił wzrok w Harry'ego, który prawie fizycznie wyczuwał jego skupienie. - Legilimens!
Wspomnienia uderzyły w Harry'ego jak fala powodziowa i zmiotły go w przeszłość.
Dudley gonił go przez park razem ze swoim gangiem, a Harry czuł, że zaraz serce wyskoczy mu z piersi... Było przyjęcie z okazji ósmych urodzin Dudleya, a Harry leżał w schowku i słuchał jak jego kuzyn wraz z przyjaciółmi otwiera prezenty i delektuje się ciastkami.
Przestań! pomyślał zrozpaczony Harry. Nigdy nie będę w stanie walczyć z Voldemortem, jeśli nie potrafię pokonać Snape'a. Strach i złość na swoją własną słabość połączyły się w rozgrzaną do czerwoności furię na to naruszenie własnego umysłu.
- Dość!
Harry poczuł przypływ mocy i zachłysnął się, kiedy wspomnienia nagle ustały.
Pierwszym faktem, który zauważył było, że klęczy na ziemi i okropnie się trzęsie. Drugim faktem, który zauważył było, że Snape leży na podłodze po drugiej stronie pokoju i nie rusza się.
Harry'ego ogarnęła panika i rzucił się przez pokój tam, gdzie leżał jego nauczyciel - najwyraźniej nieprzytomny. Och, nie! Harry'emu zaschło w gardle.
- Profesorze? - zapytał, sięgając niepewnie do ramienia mężczyzny. Z ulgą usłyszał lekki jęk, kiedy Snape się poruszył.
- Dobrze się pan czuje? - zaczął chłopak, ale przerwał, kiedy Snape wbił w niego mordercze spojrzenie.
- Przepraszam, proszę pana. Nie chciałem...
- Nawet nie próbowałeś! - warknął Snape.
- Co?
- Myślałem, że jesteś po prostu leniwy i nieudolny... - Snape usiadł ostrożnie. - ale teraz widzę, że byłem zbyt wielkoduszny w swoich ocenach. Powiedz mi, Potter, jak długo miałeś zamiar marnować mój czas? Nie miałeś niczego lepszego do roboty?
Harry patrzył skonsternowany na Snape'a nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi. Spojrzał mimowolnie na drzwi, zastanawiając się czy nie powinien aby wezwać Madam Pomfrey. Snape uchwycił to spojrzenie i uśmiechnął się drwiąco.
- Nie, Potter. Nie zwariowałem, chociaż jeśli ktoś kiedyś mnie doprowadzi do tego stanu, to będziesz to ty - wstał i poprawił szatę. - Więc powiedz mi, jak to się stało, że po miesiącach braku postępów, nagle rozwinąłeś w sobie takie wyczucie oklumencji?
- Wcale nie! - Harry był zaskoczony. - Mam na myśli... że ćwiczyłem tak jak pan mnie nauczył w zeszłym roku, ale to nie pomaga. Wizje są jeszcze częstsze niż były, a ja już nie wiem jak je powstrzymać.
Snape nachmurzył się i zamyślił na chwilę, aż wreszcie chyba doszedł do jakiegoś wniosku, bo powiedział:
- Muszę zbadać głębiej twój umysł abym mógł zobaczyć te wizje.
- Dlaczego? - spytał Harry nerwowo.
- Na tyle na ile mi wiadomo, Czarny Pan nie wie o twojej obecności w jego umyśle w ostatnim czasie. Pytanie dlaczego? Jeśli będę widział to, co ty widzisz może to rzuci światło na tę tajemnicę.
- Dobrze - zgodził się niechętnie Harry.
- Dotychczas używałem niebezpośredniej formy legilimencji - kontynuował Snape. - To co proponuję jest głębszą i bardziej zamierzoną penetracją. To nie będzie przyjemne, ale jest niezbędne i muszę podkreślić, że tym razem nie możesz walczyć przeciwko mnie. Im bardziej będziesz potrafił otworzyć dla mnie swój umysł, tym łatwiejsze to będzie dla nas obu. Rozumiesz?
Harry skinął głową raczej bezwiednie, bo wcale mu się nie podobała perspektywa Snape'a grzebiącego mu w umyśle.
- Usiądź, Potter. - Snape nie podniósł tym razem różdżki, ale wbił wzrok w Harry'ego. - Teraz spójrz na mnie i pamiętaj, że próbuję znaleźć najbardziej drastyczne wspomnienia, jakie masz od Czarnego Pana.
Harry nie potrafił myśleć o żadnej z ostatnich wizji jak o niedrastycznej. Kiedy tylko to przemknęło mu przez myśl, zatopił się w jednym ze wspomnień.
Dom, przed którym stał ogarnęły płomienie, a nad nim - na nocnym niebie - widniał Mroczny Znak.
Nie, proszę, nie to! - pomyślał Harry. Wiedział jak ta wizja się kończy. Nadal miał koszmary o matce i córce leżących bez życia u jego stóp. - Proszę, nie. Proszę!
Harry podniósł różdżkę i skierował ją na dziecko. Matka krzyczała, a jego własny bezgłośny jęk udręki rozdzierał mu serce.
Harry poczuł, że coś go wyrywa z tego wspomnienia i znalazł się z powrotem w gabinecie Snape'a. Podpierał się rękami, klęcząc na kolanach i trzęsąc się gwałtownie. Zacisnął powieki, próbując powstrzymać łzy cisnące się mu do oczu.
- Potter! - chłopak jeszcze nigdy nie słyszał w głosie Snape'a tego... czego właściwie? Zaszokowania? Harry skulił się w duchu. Było wystarczająco źle, gdy Ron i Hermiona rzucali mu zmartwione spojrzenia kiedy myśleli, że na nich nie patrzy. Wszyscy, którzy wiedzieli o jego wizjach - a było ich na szczęście niewielu - patrzyli na niego z litością albo z obawą, a mimo to nikt z nich nie wiedział w pełni czego on doświadcza. Ale Snape właśnie posiadł informacje o najgorszej z tych wizji z pierwszej ręki.
Harry zebrał się w sobie na tyle na ile zdołał i spojrzał w górę na swojego nauczyciela. Snape był nachmurzony, ale grozy, którą chłopak spodziewał się zobaczyć, nie było na jego twarzy. Za to jego profesor patrzył na niego twardo, prawie z gniewem.
- Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś?
- Nie myślałem, że ktoś może mi pomóc.
- Potter - Snape potrząsnął głową z obrzydzeniem. - W pełni zasługujesz na nieszczęścia, które cię spotykają. Zaczekaj tu - odwrócił się i zniknął za bocznymi drzwiami.
Harry podciągnął kolana pod brodę i zapatrzył się przed siebie. Pięć minut później Snape wrócił niosąc ze sobą czarę. Wyciągnął ją w kierunku Harry'ego i powiedział:
- Masz, wypij to. Powinno pomóc.
- Co to jest? - zapytał Harry, biorąc od niego puchar.
- Moja własna receptura. Wypij to. - To zdecydowanie był rozkaz.
Harry'emu również niezbyt podobała się perspektywa wypicia czegokolwiek, co podałby mu Snape, a już na pewno nie jakiegoś bliżej nieokreślonego eliksiru. Niestety nie był w pozycji, w której mógł odmówić. Decydując jednak, że to raczej mało prawdopodobne, aby Snape chciał go otruć we własnym gabinecie, Harry zebrał się w sobie i wypił całą zawartość.
Efekt był natychmiastowy. Wspomnienia odpłynęły wraz z uciskiem w żołądku i przestał się trząść. Nie był jeszcze całkiem sobą, ale przynajmniej mógł jasno myśleć.
Snape skrzywił się widząc zaskoczenie na twarzy chłopca.
- A czego się spodziewałeś? - zapytał tonem, który jednoznacznie wskazywał, że doskonale zna odpowiedź.
Harry jednak nie miał zamiaru tego przyznawać, więc tylko sprecyzował:
- To jest niesamowite! Co to jest?
- Coś, co trzymam pod ręką - wyjaśnił Snape. - Niestety powinno być używane rozważnie. Nie można tego zażywać za często.
- Och - mruknął rozczarowany Harry.
- Nie martw się, Potter. Jestem pewny, że możemy pozbyć się tych wizji.
- Jak?
- Poprzez ćwiczenia, rzecz jasna - oświadczył Snape lekceważąco.
Harry poczuł, że zalewa go fala złości.
- Ja ćwiczyłem! - zaprotestował. - Co robię źle?!
- Nie powiedziałem, że robisz coś źle, Potter. Po prostu musisz się bardziej kontrolować. Czarny Pan nie wie o tym, że bywasz w jego umyśle, więc nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa. Cierpliwości.
- Cierpliwości?! - Harry zerwał się na równe nogi. - Czy ma pan pojęcie jak to jest widzieć jego oczami? Jak to jest iść do łóżka wiedząc, że ujrzę potworności za każdym razem gorsze niż poprzednio? - Harry wiedział, że nie powinien na niego wrzeszczeć, ale nie potrafił się powstrzymać. - Pan może pozwolić sobie na luksus cierpliwości, profesorze, ale ja nie! - zakończył, oczekując, że Snape zaraz znowu go wyrzuci za drzwi, ale on tylko mierzył go spokojnie wzrokiem.
- To nie ty ich zabiłeś - powiedział wreszcie Snape. - On to zrobił. Jeśli chcesz kogoś obwiniać, obwiniaj jego, a nie siebie.
Harry patrzył na niego oniemiały. Otworzył usta, żeby wyjaśnić, że oczywiście nie on ich zabił. I nie obwiniał siebie. To jasne, że winny był Voldemort! Ale... nie potrafił tego powiedzieć, bo Snape miał rację. Harry czuł się jak morderca. Nieważne, że to Voldemort trzymał różdżkę - to Harry wypowiedział te słowa. To Harry czuł wzbierającą w nim siłę i... częścią świadomości rozkoszował się tym uczuciem.
Nigdy wcześniej nie przyznał tego przed sobą - ukrywał te wizje przed wszystkimi, nawet przed przyjaciółmi, więc nikt nie mógł widzieć jego wstydu i poczucia winy. Ale teraz już nie mógł się tego wypierać. Snape wiedział.
Nie mogąc tego dłużej znieść, Harry wybiegł z gabinetu, nie oglądając się za siebie. Ledwo zauważył, że Snape nawet nie próbował go zatrzymać.
* * *
Snape kroczył korytarzem, zmierzając do gabinetu dyrektora. Było już późno, jednak co chwilę natykał się na jakichś uczniów. Wszyscy schodzili mu z drogi, ale nie zwracał na nich uwagi - był zbyt zatopiony w myślach. Całą złość i urazę zastąpiła troska. Tak, sytuacja Pottera była poważniejsza niż mu się wydawało. Dotarł wreszcie przed drzwi gabinetu i powiedział hasło: "pączek z dżemem". Ruchome schody bez wahania zawiozły go do królestwa Dumbledore'a. Snape wcale się nie zdziwił, kiedy ujrzał go za biurkiem. Nie tracił czasu na wstępy.
- Nie mogę tego zrobić, Albus. Chłopak potrzebuje więcej pomocy, niż ja mogę mu dać.
- Severusie, jak dobrze, że wpadłeś. Właśnie miałem do ciebie iść w sprawie tych jego lekcji. Usiądź. Może dropsa?
- Nie, dziękuję - uciął Snape, odmawiając tak słodyczy jak zaoferowanego krzesła. - Nie wystarczy mu oklumencja. Potter musi nauczyć się również legilimencji. I to szybko!
- Masz rację. Też tak uważam - zgodził się Dumbledore.
- Więc czemu go do mnie wysłałeś? - zirytował się Snape.
- Zgodziliśmy się, że Harry sam sobie wybierze jednego z nas, jeśli dobrze pamiętam.
- Nie udawaj, że nie miałeś żadnego wpływu na to, jaka będzie jego decyzja. Nie jestem aż tak głupi!
- A dlaczego uważasz ten wybór za nieważny? Czyżby dlatego, że będzie musiał nauczyć się legilimencji? Jesteś tak samo zdolny go tego nauczyć jak ja.
- Nie uważam, że moje wspomnienia są odpowiednim podłożem treningowym dla szesnastoletniego chłopca. Z pewnością nie potrzebuje nowych doznań, o których będzie mógł mieć koszmary.
- A ja wierzę, że ten młody człowiek doskonale sobie poradzi z twoimi wspomnieniami, Severusie.
- Nie chcę go w swoim umyśle!
- Zdaję sobie z tego sprawę - uciął ostro Dumbledore - Ale tu nie chodzi o to, czego ty chcesz. Chodzi o to, co jest konieczne.
- Uświadamiasz sobie ryzyko?
- Tak.
- Ale to naturalnie nie ma znaczenia - stwierdził gorzko Snape.
- Oczywiście, że ma znacznie! - Dumbledore wstał. - Ale mam na głowie więcej zmartwień niż ty i Harry. Zakon, Ministerstwo, sprawy za granicą, o których w większości wiem tylko ja. Czy naprawdę chcesz ułatwić Voldemortowi dostęp do moich wspomnień?
Snape westchnął ciężko i opadł na krzesło, które stało obok niego.
- Nie, oczywiście, że nie - przyznał pokonany.
Dumbledore okrążył biurko i położył mu rękę na ramieniu.
- Severusie, nigdy z własnej woli nie naraziłbym cię na niebezpieczeństwo ani nie lekceważył twoich uczuć, jeśli nie byłoby to absolutnie konieczne. Jesteś jedynym, kto może to zrobić. Mam nadzieję, że ty kiedyś też uznasz, że nie jest to ciężar.
- To bez znaczenia. Przecierpiałem gorsze rzeczy niż Potter. Jeśli tego wymagasz, będę go uczył.
* * *
Harry zgrabnie uchylił się od odpowiedzi na pytania Rona i Hermiony o jego pierwszą lekcję oklumencji i od razu poszedł do łóżka. Nie zamierzał spać, ale musiał być bardziej zmęczony niż mu się wydawało, bo od razu zapadł w sen. Ale tym razem - po raz pierwszy od miesięcy - nie niepokoiły go żadne koszmary ani wizje i obudził się niezwykle wypoczęty. Zastanawiał się czy zawdzięcza to eliksirowi Snape'a.
Niestety myśli o Snape'ie przekształciły jego dobry humor w trwogę. Wczoraj dwa razy uciekł z jego gabinetu i był przekonany, że Mistrz Eliksirów nie był z tego powodu zadowolony. Harry skrzywił się. Po prostu będzie musiał go przeprosić i mieć nadzieję, że Snape za bardzo na niego nie nawrzeszczy. Ubrał się więc i ruszył na śniadanie z Ronem i resztą chłopaków z szóstej klasy.
- Wszystko w porządku, Harry? Dobrze się spało? - zapytał Seamus.
- Jasne. Czuję się świetnie - odpowiedział Harry szczerze.
- Dobrze - podchwycił Ron entuzjastycznie. - Mamy Obronę dziś rano. Nie mogę się już doczekać co nam przygotował Ryan.
- No, nie wiem - stwierdził Dean. - Jak dla mnie to on czasami za bardzo filozofuje.
- Nasze poglądy na temat Czarnej Magii są tak samo ważne jak zaklęcia, które pozwalają nam się przed nią obronić - powiedziała Hermiona, kiedy razem z Ginny do nich dołączyły. - Łatwo zostać zmanipulowanym, kiedy nie jest się czujnym.
- Też tak sądzę - zgodził się Dean, ale nie zabrzmiało to przekonywująco.
Harry uśmiechnął się, ale mina mu zrzedła, kiedy spojrzał na schody. Tam - niczym jakieś mroczne widmo - stał Snape. Harry miał dość nieprzyjemne podejrzenie, że czekał właśnie na niego. Upewnił się, że miał rację kiedy ich spojrzenia się spotkały i nauczyciel podniósł jedną brew ze zniecierpliwieniem.
- Wszystko dobrze, Harry? - spytał Neville, patrząc nerwowo na Snape'a.
- Jasne, idźcie już. Dogonię was - odpowiedział Harry. Mentalnie przygotował się na przeprosiny i poszedł w stronę oczekującego Snape'a, ale ten odezwał się pierwszy.
- Widzimy się dziś wieczorem, Potter. Nie spóźnij się - oznajmił i odszedł, zanim Harry miał szansę potwierdzić spotkanie. Chłopak wpatrywał się w jego plecy dopóki mężczyzna nie zniknął za zakrętem korytarza.
- Tak, proszę pana - mruknął do siebie.
* * *
- Jesteś na moim kursie owutemów i nie możemy użyć zajęć wyrównawczych jako wymówki dla twoich lekcji ze mną - zaczął Snape, kiedy Harry zjawił się w jego gabinecie. - A nawet ja nie mogę dawać ci szlabanu cztery razy w tygodniu.
- Cztery razy w tygodniu?!
- Tak, Potter. Spodziewam się ciebie tutaj cztery razy w tygodniu: poniedziałek, środa, piątek i sobota. I nie planuj niczego na czas po tych lekcjach. Możesz nie mieć siły na robienie czegokolwiek.
Harry wpatrywał się w swojego profesora przerażony na samą myśl kiedy znajdzie czas na odrabianie zadań domowych.
- Zapewniam Potter, że też nie mam ochoty tego robić, ale czeka cię dużo pracy i - jak czuję - mamy na to niewiele czasu.
- Tak, proszę pana.
- To jednakże nie rozwiązuje problemu, jak wytłumaczysz te lekcje.
- A co pan myśli o dodatkowych zadaniach z eliksirów? - Harry też się już dziś nad tym zastanawiał.
- Nawet panna Granger nie dostaje ode mnie ekstra projektów zaliczeniowych, Potter. Nikt nie uwierzy, że ty je dostajesz.
- Nie projekty zaliczeniowe, tylko dodatkowe prace, żebym nadążał za klasą. Wszyscy wiedzą, że i tak jest pan rozczarowany moimi postępami i nie chce mnie tam - wyjaśnił Harry nie do końca potrafiąc pozbyć się goryczy z głosu. - Dodatkowe zadania mogą być dla pana sposobem, żeby mnie zmusić do rezygnacji z tych owutemów.
- Naiwne. Ale nie pomyślałem o tym - skwitował kwaśno Snape. - Bardzo dobrze, a więc dodatkowe zadania z eliksirów. A teraz - kontynuował - co do twoich lekcji. Rozmawiałem z dyrektorem i zgodził się ze mną, że oklumencja nie wystarczy, aby powstrzymać wizje, które cię nękają.
- Dlaczego nie, proszę pana? - zapytał Harry, marszcząc brwi. - Myślałam, że to miało zablokować Vol... jego przed węszeniem w moim umyśle.
- I blokuje, ale niestety nie uniemożliwia tobie wścibiania nosa w jego umysł.
- Co?! - Harry poczuł się jakby w żyłach popłynął mu lód, kiedy zrozumiał, co powiedział Snape.
- Potter, nawet nie mam zamiaru udawać, że rozumiem to wyjątkowe powiązanie pomiędzy umysłem Czarnego Pana a twoim, ale wiem, że nie wysyła ci tych wizji celowo, ani w ogóle o nich nie wie. Dlatego uważam, że to nie on je inicjuje.
- Myśli pan, że ja to robię? - Harry'ego zaczęła ogarniać złość. - Uważa pan, że chcę to oglądać?
- Nie, ale moim zdaniem wasza więź jest prawie automatyczna, a w czasie snu twój niezdyscyplinowany umysł nie jest w stanie tego kontrolować. Pomyśl o tym, co wiesz o legilimencji, Potter. W pierwszym rzędzie używa się jej do przeglądania myśli innych ludzi i jest najbardziej skuteczna, kiedy ofiara odczuwa bardzo silne emocje.
Zaniepokojony Harry wcisnął się mocniej w krzesło.
- Ale co jeszcze mogę zrobić, profesorze? Jeśli już używam legilimencji, to po co mam się jej uczyć?
- Oklumencja blokuje innych przed wchodzeniem w twój umysł lub oglądaniem określonych myśli. Legilimencja jest sztuką kontrolowania własnego umysłu tak dalece, że można wejść w cudzy. Z tych dwóch, legilimencja jest trudniejsza do nauki i bardziej niebezpieczna. Normalnie, jedynie dorosły i w pełni wykształcony czarodziej może podjąć szkolenie. To ściśle kontrolowane przez Ministerstwo.
- Czy oni wiedzą, że zamierza mnie pan uczyć?
- Jestem pewny, że profesor Dumbledore mógłby uzyskać zgodę gdyby tego zapragnął - powiedział Snape wymijająco. - Ale twoje szkolenie nie powinno być powszechnie omawiane. Mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Nie chcecie, żeby on się dowiedział.
- Dokładnie.
Harry skinął głową.
- Więc do mam robić?
- Wstań i wyciągnij różdżkę.
Harry zrobił jak mu kazano i stanął przed Snape'em po drugiej stronie biurka.
- Teraz musisz się skupić na potrzebie poznania moich myśli.
- Mam czytać w pana myślach?!
- Oczywiście, Potter - odpowiedział rozdrażniony Snape. - A widzisz tu kogoś innego? Wierz mi, że nie jestem bardziej szczęśliwy od ciebie.
Harry wziął głęboki oddech.
- Dobrze - powiedział tak rzeczowo, jak tylko potrafił.
- Zanim zaczniemy powinieneś wiedzieć, że oczekuję od ciebie absolutnej dyskrecji. Jeśli komukolwiek piśniesz chociaż słowo o tym, co zobaczysz w tym pokoju gorzko tego pożałujesz.
- Nie musi mi pan grozić, profesorze - oświadczył Harry. - Nikomu nie powiem o pana wspomnieniach. Obiecuję.
- Bardzo dobrze - zgodził się Snape. - Pamiętasz jak w zeszłym roku użyłeś zaklęcia tarczy, aby się obronić i ujrzałeś moje myśli?
- Tak, proszę pana.
- Zaczniemy tak samo, żebyś mógł się przyzwyczaić do wrażenia, które będzie towarzyszyło oglądaniu cudzych wspomnień. Rzucę na ciebie Legilimens. A ty, zamiast mnie odepchnąć, użyjesz Protego, aby odwrócić zaklęcie, tak jak to zrobiłeś wtedy. Staraj się zrelaksować i sięgaj jedynie umysłem, a nie zaklęciami.
Harry skinął głową i Snape podniósł różdżkę.
- Legilimens!
Sześcioletnich Harry płakał na materacach w schowku pod schodami. Było bardzo ciemno i był przerażony... Dziesięcioletni Harry ścierał kurz z gzymsu kominka, kiedy Dudley wbiegł do pokoju i uderzył w stół przy drzwiach zrzucając na podłogę wazę z kwiatkami. Dudley przeniósł wzrok z rozbitego szkła na Harry'ego i uśmiechnął się złośliwie. "- Mamo - krzyknął. - Harry stłukł wazon!"
- Protego! - powiedział Harry.
Wspomnienia się rozmyły i stawały się coraz bardziej przezroczyste. Zastąpiły je inne - które nie należały do Harry'ego. Te wspomnienia trudniej było śledzić, bo chłopak nie miał żadnego doświadczenia. Nie wiedział też kim byli ci ludzie, chociaż mógł się tego domyślać.
Ciemnowłosa kobieta leżała na łóżku i szlochała, a mały chłopiec - nie starszy niż pięć lat - patrzył na nią w ciszy, stojąc w drzwiach... Chłopiec, w którym Harry rozpoznał Snape'a, teraz stał na cmentarzu. Ubrany był w szkolne szaty i nie mógł mieć więcej niż jedenaście lat. Pochylił się i położył mały bukiet kwiatów na grobie pod jego stopami. Harry przeczytał nagrobek "Helen Snape. 1938 - 1968". Snape patrzył na grób jeszcze przez chwilę, po czym odwrócił się i wspiął do oczekującego powozu... Była zima w Hogwarcie i błonia były pokryte śniegiem. Snape wlókł się przez wielkie zaspy do szklarni z resztą swojej klasy. Nie wyglądał na starszego od swojego poprzedniego wcielenia. Nagle wielka, mokra śnieżka uderzyła go z tyłu prosto w kark. Odwrócił się, by spojrzeć, kto to zrobił i druga uderzyła go w twarz. Winnymi okazali się dwaj chłopcy w tym samym wieku co Snape. Jednego z nich Harry wziął za siebie. Roześmiali się i pobiegli do zamku.
Obrazy rozmyły się i Harry uświadomił sobie, że patrzy na swojego nauczyciela, który kręcił głową.
- Musisz się odprężyć, Potter. Jesteś zbyt spięty.
- Tak, proszę pana - Harry wziął głęboki oddech.
- Spróbujmy jeszcze raz - Snape podniósł ponownie różdżkę.
- Ta kobieta, która umarła... to była pana matka? - zapytał Harry, zanim zdążył pomyśleć.
Snape zawahał się.
- Tak, Potter. Umarła, kiedy miałem siedem lat. A teraz skoncentruj się i próbujemy jeszcze raz.
KONIEC ROZDZIAŁU TRZECIEGO
ROZDZIAŁ CZWARTY: MIŁOŚĆ I NIENAWIŚĆ
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|