|
Dziurawy Kociol www.kociool.fora.pl ---- wszystko o HP
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
blablunek
Gość
|
Wysłany: Pon 20:32, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
w poprzednim poscie ktos juz to przetlumaczyl
: Harry, jesteśmy, wystarczy tam tylko wejść. – powiedział Ron, popychając go do przodu. Harry kręcił się w ziemistym przejściu
ukrytym w korzeniach drzewa.Przejście było wąższe i ciaśniejsze niż ostatnim razem kiedy nim przechodził. Tunel miał niski sufit,
musieli zginać się aby przez niego przejść tak jak cztery lata temu. Teraz nie było innego sposobu jak czołganie się. Harry szedł
pierwszy, jego różdżka oświetlała im drogę, z wyjątkiem napotkania przeszkody ale nic się nie wydarzyło. Poruszali się w ciszy.
Spojrzenie Harry’ego utkwiło w skaczącym płomieniu, pochodzącym z różdżki którą trzymał w pięści. Na końcu tunel wznosił się w
górę i Harry zobaczył odrobinę światła. Hermiona wciągnęła powietrze.
- Peleryna- szepnęła. – Załóżmy pelerynę
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Yoasia
charłak
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:32, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
tłumaczyłam ostatni akapit ale widze że ktos mnie uprzedziła
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Diod
Gość
|
Wysłany: Pon 20:33, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Tak! Wreszcie cały!
|
|
Powrót do góry |
|
|
Yoasia
charłak
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pon 20:37, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
dzięki wielki rudy_lysy !! to ja sie zabieram do czytania miłej lektury wszytskim
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
1/3
charłak
Dołączył: 30 Lip 2007
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: chorzów
|
Wysłany: Pon 20:37, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
poszedlem sie przespac i ise pogobilem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
maksikk
Gość
|
Wysłany: Pon 20:48, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Przeczytalem calego.
Zal troche ;(
|
|
Powrót do góry |
|
|
kaisa
Gość
|
Wysłany: Pon 20:51, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
snape... nie mart sie kochanie jestem z toba
|
|
Powrót do góry |
|
|
harry portier :)
Gość
|
Wysłany: Pon 21:01, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 32
Wiekowa Różdżka
Świat się skończył, więc dlaczego bitwa nie jest wstrzymana, zamek pozostał w cichym przerażeniu i każdy z walczących opuścił ramiona? Umysł Harry`ego był bliski załamania, wirował bez kontroli, niezdolny by uchwycić to co niezrozumiałe, Fred Weasley nie mógł umrzeć, to co udowadniały mu jego zmysły nie mogło być prawdą. Wtedy ciało przeleciało dziurę wysadzoną z boku szkoły i klątwy zaczęły spadać na nich z ciemności uderzając w ścianę za ich głowami
„Na ziemię”! Krzyknął Harry i posłano ku nim jeszcze więcej klątw. Razem z Ronem złapali Hermionę i przyciągnęli ją do podłogi, ale Percy leżał w poprzek ciała Freda by uchronić je od dalszej krzywdy. Harry potrząsnął głową Percy`ego krzycząc „ Chodź, musimy iść dalej”
„Percy” Harry zobaczył strużkę łez spływających po brudnej twarzy Rona, kiedy próbował podnieść i ciągnąć za ramię jego starszego brata, ale Percy się nie poruszył. „Percy, nie możesz już nic dla niego zrobić. Idziemy do - ”
Hermiona krzyknęła i Harry obracając się ni musiał pytać czemu. Ogromny pająk rozmiaru małego samochodu próbował wspiąć się przez wielką dziurę w ścianie. Jeden z pobratymców Aragona dołączył do walki.
Ron i Harry krzyknęli razem, ich zaklęcia zderzyły się i potwór „wybuchł do tyłu”, jego nogi strasznie drgając znikły w ciemności
„Przyprowadził kolegów” Harry krzyknął do pozostałych spoglądając na ścianę zamku przez dziurę wypaloną klątwami. Więcej ogromnych pająków wspinało się po ścianie budynku uwolnione z Zakazanego Lasu, do którego wdarli się Śmierciożercy. Harry rzucił zaklęcie oszałamiające w prowadzącego pająka, a ten stoczył się na pozostałe i wszystkie spadły poza zasięg wzorku. Za chwilę więcej klątw rzucono ponad głową Harry`ego, tak blisko że poczuł jak ich siła dmuchnęła mu we włosy. „Ruszajmy się! TERAZ!”
Popychając razem z Ronem Hermionę przed sobą, Harry zatrzymał się by wziąć ciało Freda pod pachę. Percy gdy zorientował się co robi Harry, przestał przywierać do ciała brata i mu pomógł. Obaj kuląc się przed klątwami ciągnęli Freda ze sobą. Tutaj, powiedział Harry, położyli go w puste miejsce gdzie wcześniej stała zbroja. Nie mógł patrzeć na ciało Freda ani chwili dłużej, więc gdy upewnił się że ciało jest dobrze ukryte, podążył za Ronem i Hermioną. Malfloy i Goyle znikli na końcu korytarza, który był teraz pełen pyłu, leżących kamieni oraz szkła z powybijanych okien, zobaczył wielu ludzi biegających w te i z powrotem. Harry nie wiedział czy byli to wrogowie czy przyjaciele. Gdy minęli róg korytarza Percy wrzasnął : „ROOKWOOD!” i pobiegł w kierunku wysokiego mężczyzny, który gonił paru uczniów.
Harry tutaj! Krzyknęła Hermiona
Pociągnęła Rona zza gobelinu. Wyglądało jakby się przepychali, ale Harry przez chwilę pomyślał, że się znowu przytulali. Okazało się jednak że Hermiona powstrzymuje Rona przed gonieniem Percy`ego
Posłuchaj mnie - Słuchaj Ron!
Chcę pomóc, chcę zabić Śmierciożerców. Jego twarz była wykrzywiona, umazana w kurzu i pyle, trzęsła się ze złości i żalu. Ron tylko my możemy to skończyć! Proszę Ron potrzebujemy węża, musimy zabić węża!- powiedziała Hermiona. Ale Harry wiedział co czuje Ron. Zniszczenie kolejnego Horkruksa nie da mu takiej satysfakcji jak zemsta, on też chciał walczyć, ukarać ludzi którzy zabili Freda. Chciał też znaleźć resztę Weasley`ów, a ponadto upewnić się, upewnić że Ginny nie.. nie mógł pozwolić temu pomysłowi na uformowanie się w jego umyśle. Będziemy walczyć! –powiedziała Hermiona. Musimy zgładzić węża! Nie traćmy z oczu tego co powinniśmy robić ! Tylko my możemy to skończyć! Ona też płakała i ocierała łzy rękawem, ale gdy wzięła parę głębokich oddechów trochę się uspokoiła. Stale trzymając Rona odwróciła się do Harry`ego:
Musisz się dowiedzieć gdzie jest Voldemort, bo wąż jest przy nim, prawda? Zrób to Harry , zajrzyj do jego umysłu! Dlaczego było to takie proste? Jego blizna piekła przez ostatnie kilka godzin, chcąc mu pokazać myśli Voldemorta. Zamknął oczy na prośbę Hermiony i w tej samej chwili krzyki i uderzenia oraz inne odgłosy walki odpłynęły, Harry znalazł się daleko, daleko od tego…
Harry stanął pośrodku bezludnego ale dziwnie znajomego pokoju, papier łuszczył się ze ścian, a okna zablokowane, oprócz jednego. Dźwięk walk Hogwartu był odległy i przytłumiony. Jedno nie zablokowane okno uwalniało odległy blask światła zamku. W środku pokoju było ciemno poza jedyną lampą olejową. Przebierał różdżką między palcami, oglądając i myśląc o pokoju w zamku, pokoju który tylko on znalazł , komnaty do której by odkryć potrzeba sprytu i chytrości. Był pewien, że chłopiec nie znajdzie diademu , ale pupilek Dumbledore`a doszedł dalej niż się spodziewał… za daleko…
Mój panie powiedział zdesperowany i łamiący się głos. Odwrócił się, był to Lucjusz Malfoy siedzący w najciemniejszym kącie. Był poszarpany i dalej nosił ślady kary, którą mu wymierzono po ostatniej ucieczce chłopca. Jedno z jego oczu pozostało zamknięte i obrzmiałe. „Mój panie proszę… mój syn…”
Jeśli twój syn jest martwy to nie jest to moja wina. To on zdecydował się nie dołączyć do mnie, tak jak reszta Ślizgonów. Być może pomaga Harry`emu Potterowi?
Nie, nigdy - wyszeptał Malfoy Musisz w to wierzyć
Nie, nie boisz się Mój panie, że Potter zginie z innych rąk niż twoje? Zapytał Malfoy trzęsącym głosem. Nie byłoby lepiej… przebacz mi… bardziej rozważnie odwołać bitwę, wejść do zamku i odszukać go samodzielnie?
Przestań udawać Lucjuszu. Chcesz żeby bitwa się skończyła, żeby się dowiedzieć co się dzieje z Twoim synem. Nie muszę szukać Pottera. Zanim noc się skończy Potter sam przyjdzie i znajdzie mnie. Voldemort jeszcze raz opuścił wzrok na swoją różdżkę. Trapiło go to… a to co trapi Lorda Voldemorta musi być poprawione.
Idź i ściągnij Snape`a
Snape`a, mój panie?
Snape`a, teraz. Potrzebuję go. Jest usługa którą wymagam od niego. Idź
Przerażony Lucjusz z trudnością opuścił pokój w ciemności. Voldemort dalej stał tam kręcąc szybko różdżką i gapiąc się na nią. To jedyny sposób, Nagini, wyszeptał i rozejrzał się i zobaczył grubego węża teraz zawieszonego w powietrzu, kręcącego się wdzięcznie w zaczarowanej, chronionej przestrzeni która stworzył dla niej. Gwiezdna trwała kula, coś pomiędzy klatką a zbiornikiem. Sapiąc, Harry wrócił myślami i otworzył oczy w tym samym momencie jego uszy zaatakowane zostały przez piski i płacz, grzmoty i uderzenia bitwy.
- Jest we Wrzeszczącej Chacie. Wąż jest z nim, stworzył mu jakąś magiczną ochronę dookoła. Właśnie wysłał Lucjusza Malfoya, żeby ten znalazł Snape`a
- Voldemort siedzi we Wrzeszczącej Chacie? – powtórzyła Hermiona zdziwiona – On nawet... on nawet nie WALCZY?
- On myśli, że nie musi walczyć – powiedział Harry – On myśli, że ja sam do niego przyjdę.
- Ale dlaczego?
- On wie, że znalazłem Horkruksy. Trzyma Nagini przy sobie. Oczywiście muszę iść do niego, by się zbliżyć do celu.
- Racja – powiedział Ron splatając ramiona – Więc nie możesz iść! To jest to czego on chce, czego oczekuje. Ty zostań tu i zajmij się Hermioną a ja pójdę i to załatwię. Harry spojrzał na Rona
- Wy dwoje tu zostańcie, ja pójdę pod Peleryną i będę tak szybko jak...
- Nie – przerwała mu Hermiona – bardziej sensowne będzie jeśli ja wezmę Pelerynę i...”
- Nawet o tym nie myśl! – wrzasnął na nią Ron
Zanim Hermiona zdążyła powiedzieć coś więcej niż „Ron, ja jestem, na tyle zdolna...” gobelin na szczycie schodów na których stali został gwałtownie rozdarty.
- POTTER!
Dwóch zamaskowanych Śmierciożerców stało tam, ale nawet zanim zdążyli w pełni wyciągnąć różdżki Hermiona krzyknęła „Glisseo!”
Schody pod ich stopami zamieniły się w rynnę i ona, Harry i Ron zjechali w dół, nie mogąc kontrolować prędkości, ale na tyle szybko by oszałamiające czary Śmierciożerców nie mogły w nich trafić. Strzelali przez gobelin na środku i upadli na podłogę uderzając w przeciwną ścianę.
- Duro! - Zapłakała Hermiona celując różdżką w Gobelin. Były tam dwa głośne, obrzydliwe [crunches ??] w chwili gdy gobelin zamienił się w kamień a goniący ich Śmierciożercy zgnietli się przed nim.
- Cofnijcie się! – krzyknął Ron,
On, Harry i Hermiona rzucili się naprzeciw drzwi, kiedy dobiegł ich dźwięk galopujących biurek poganianych przez biegnącą Profesor McGonagall. Nie zauważyła ich. Jej włosy opadły a na policzku widniało głębokie cięcie. Gdy skręciła za róg usłyszeli jej krzyk:
- ATAKOWAĆ!
- Harry, załóż Pelerynę – powiedziała Hermiona - Nie przejmuj się nami
Ale on zarzucił Pelerynę na całą trójkę. Nikt nie zobaczyłby ich bezcielesnych nóg poprzez kurz zatykający powietrze, spadające kamienie i migotanie zaklęć. Pobiegli na niższą klatkę schodową i znaleźli się na korytarzu pełnym walczących. Portrety po obydwu stronach walki były zatłoczone przez postacie krzyczące rady i zachęcające do walki w chwili gdy Śmierciożercy zamaskowani i ci bez masek walczyli z uczniami i nauczycielami. Dean wygrał dla siebie różdżkę i pojedynkował się twarzą w twarz z Dołohowem, Parvati z Traversem. Harry, Ron i Hermiona wznieśli jednocześnie swoje różdżki gotowi do uderzenia, ale walczący falowali i byli tak ściśnięci, że było zbyt możliwe by zranić kogoś, kto walczył po ich stronie, gdyby zaczęli rzucać zaklęcia. Stali zamurowani szukając możliwości działania, gdy nagle rozległo się głośne „Wheeee!” i spoglądając w górę Harry zobaczył Irytka warczącego nad nimi, rzucającego Snargaluff w dół na Śmierciożerców, których głowy nagle zostały pochłonięte przez wijące się zielone bulwy przypominające grube robaki.
- ARGH!
Garść [tubers] uderzyła w Pelerynę nad głową Rona; wilgotne zielone korzenie zawisły w powietrzu. Ron próbował je z siebie strząsnąć
- Ktoś niewidzialny tam jest! – krzyknął zamaskowany Śmierciożerca wskazując na nich.
Dean skorzystał z nieuwagi Śmierciożercy i powalił go Zaklęciem Oszałamiającym. Dołohov spróbował się zemścić, ale Parvati rzuciła na niego Klątwe „Body Bind”
- CHODŹMY! – wrzasnął Harry.
On, Ron i Hermiona założyli dokładnie Pelerynę i pobiegli z głowami nisko środkiem, między walczącymi, ślizgając się trochę na rozlanym soku (Snargaluff) na szczyt schodów prowadzących do Sali Wejściowej.
- Jestem Draco Malfoy, Jestem Draco, Jestem po twojej stronie!
Draco był na wyższym pólpiętrze, błagając innego Śmierciożercę. Harry oszołomił Śmieciożercę i poszli dalej. Malfoy rozejrzał się ciesząc się ze swojego zbawienia, a Ron uderzył go spod Peleryny. Malfoy upadł na leżącego Smierciożercę, a jego usta krwawiły, kompletnie otumaniony.
- To już drugi raz ratujemy ci życie tej nocy, dwulicowy bydlaku. - krzyknął Ron
Na schodach i w holu było wielu walczących. Harry wszędzie dookoła widział Śmierciożerców: Yaxley, blisko Drzwi Frontowych walczący z Flitwickiem, tuż za nimi zamaskowany Śmierciożerca pojedynkujący się z Kingsleyem. Uczniowie biegali we wszystkich kierunkach, niektórzy nieśli lub wlekli rannych kolegów. Harry uderzył czarem Oszałamiającym w ukrytego pod maską Śmierciożercę, lecz spudłował. Neville trafił wynurzając się niewiadomo skąd i potrząsając ramionami pełnymi trujących tentaculi, które zaplątały się radośnie wokół najbliższego Śmierciożercy i zaczęły nim obracać.
Harry, Ron i Hermionaszybko dotarli do klatki schodowej. Brzęknęło szkło po ich lewej stronie i klepsydra Slytherina, która zaznaczała punkty Domu rozsypała szmaragdy wszędzie dookoła tak, że ludzie ślizgali się i chwiali gdy przebiegali. Dwa ciała spadły z balkonu na górze, kiedy dotarli na parter. Szara plama, którą Harry wziął za zwierzę biegła na swoich czterech łapach by zanurzyć kły w jednym z tych co spadli.
- NIE!
wrasnęła Hermiona i z ogłuszającym hukiem z jej różdżki Fenrir Greyback odleciał do tyłu od anemicznie walczącego ciała Lavender Brown. Uderzył w marmurową poręcz i próbowal podnieść się z powrotem na nogi. Nagle, z jasnym, biały światłem i trzaskiem spadła na jego głowę kryształowa kula, wgniotła go w ziemię i już się nie poruszył
- Mam więcej! – wrzasnęła Profesor Trelawney sponad poręczy - Więcej, dla każdego kto je chce! Tutaj!
I z ruchem przypominającym serwis tenisowy, rzuciła kolejną ogromną Kryształową kulę ze swojej torby falując różdżką w powietrzu i powodując, że kula pędem poleciał przez hol i runęła za okno. W tym samym momencie, ciężkie frontowe drzwi rozwarły się z hukiem i ogromna liczba wielkich pająków zablokowała im drogę do Sali Wejściowej.
Krzyki przerażenia przecinały powietrze: bojownicy rozpierzchli się, zarówno Śmierciożercy, jak uczniowie i nauczyciele. Czerwone i zielone smugi światła latały w kierunku nadciągających potworów, które drżały i ryczały w bardziej przerażający sposób niż kiedykolwiek.
- Jak się wydostaniemy? – wrzasnął Ron próbując przekrzyczeć tłum
Zanim Harry lub Hermiona spróbowali odpowiedzieć zostali odepchnięci na bok. Przyszedł Hagrid grzmiąc ze szczytu schodów wywijając swoją kwiecistą różową parasolką.
-nie rańcie ich , nie rańcie ich-krzyczał
-Hagrid nie!!-Harry zapomniał o całej reszcie:biegł osłoniety peleryna, biegnac wyginał sie by uniknąc przeklęc rozjasniajacych cały korytarz
-Hagrid wracaj-ale nie był nawet w połowie drogi do Hagrida gdy zobaczył co sie stało:Hagrid zniknał pomiedzy pajakami i z wielkim pędem w wstretny tłoczacy sie ruch wycofywały sie pod atakiem jego uroków, Hagrid pogrzebany w ich srodku
-Hagrid!!-Harry słyszał jak ktos woła jego własne imie nie wiedzia czy to przyjaciel czy wróg, nie obchodziło go to:biegł w dół prosto w ciemna plame, pajaki stłoczyły sie daleko od swej ofiary i on nie mogł zobaczyc czy Hagrid jest cały
-Hagrid!!- He thought he could make out an enormous arm waving from the mdist of the spider swarm ale musiał je najpierw odgonic od niego, jego droga była zatarasowana przez ogromne stopy ktore obracały sie w dół w ciemności i i ziemia na na ktorej stał drżała.Obejrzał sie:olbrzym stał przed nim wysoki na 20 stóp jego głowe zakrywał cień, nothing but its treelike,włochata skóra była oswietlona przez swiatło wydobywajace sie z drzwi zamku.Z okrutnymi płynnymi ruchamirozbił okno masywna piescia i szkoło spadło na Harrego zmuszajac go do wycofania sie i schronienia sie w wejsciu
-O moj..!-krzykneła Hermiona gdy ona i Ron dogonili Harrego i skierowali sie w strone olbrzyma teraz próbujacego chwytac ludzi i wyrzucac ich przez okno
-NIE!!-krzyknał Ron chwytajac reke Hermiony gdy ona wyciagała różdżke-ogłyszysz go i zgniecie połowę zamku...
-HAGGER -nadszedł Grawp rozgladajac sie dookoła katów w zamku.Harry zauwazył ze Grawp był rzeczywiście wzrostu małego olbrzyma.Olbrzymi potwór który próbował rozgnieś ludzi na wyzszym pietrze odwrócił sie i and let out a rorar.Kamienne stopnie drżały kiedy on szedł w kierunku jego mniejszego brata i jego usta były otwarte i ukazywały zólte w połowie połamane zeby i wtedy oni podtrzymujac sie nawzajem zrezygnowali z walki jak lwy
-Uciekajcie-zawołał Harry ;noc był pełna paskudnych wrzasków i wybuchów dochodzacycjh z walki olbrzymów, chwycił wiec reke Hermony i porwał ja chodami w dół na błonia ,zostawiajac Rona w tyle
Harry nie tracił nadziei na odnalezienie i uratowanie Hagrida. Biegł tak szybko, że byli połowę drogi do lasu przed tym jak znowu na krótko się rozproszyli.(ang. they were halfway toward the forest before they were brought up short again) Powietrze wokół nich zamarzało. Harry wziął głęboki oddech, powietrze zamarzło w jego klatce piersiowej. Postacie ruszały się w ciemności, wirujące figury w gęstej czerni, ruszające w wielkiej fali naprzeciw zamku, z zakapturzonymi twarzami oraz rattling oddechami. Ron i Hermiona zbliżyli się do niego jak tylko odgłosy walki za nimi nagle ucichły deadened , ponieważ ciszę, którą mogli przynieść tylko dementorzy osiadała gruntownie podczas nocy(ang. was falling thickly through the night), a Fred nie żył, a Hagrid mógł umierać o ile już nie był martwy.
-Spróbuj Harry! – powiedział głos Hermiony z bardzo daleka – Patronusy, spróbuj Harry!
Podniósł różdżkę, ale stłumiona rozpaczliwość rozprzestrzeniała się wszędzie wokół niego. Ile jeszcze osób zginęło o których on nie wiedział? Czuł tak jakby chociaż połowa jego duszy opuściła jego ciało.
-Spróbuj HARRY! – krzyczała Hermiona.
Setki dementorów nadchodziły, szybując prosto na nich, zbliżając się by wessać rozpacz Harry”ego, co było obietnicą uczty (ang A hundred dementors were advancing, gliding toward them, sucking their way closer to Harry's despair, which was like a promise of a feast). Zobaczył wybuch srebrnego teriera Rona w powietrzu, anemiczne migotającego i gasnącego. Zobaczył wydrę Hermiony obracającą się w powietrzu i tracącą kolor oraz swoją własną różdżkę drżącą w jego dłoni, i już przywitał nadchodzące zapomnienie, obietnicę niczego, bez żadnych uczuć. I wtedy srebrna łania, dzik i lis szybowały nad głowami Haryy’ego, Rona i Hermiony. Dementorzy cofnęli się przed zbliżającymi stworzeniami. Trzy osoby wyszły z ciemności stojąc za nimi z wyciągniętymi różdżkami kontynuowały miotanie patronusami – Luna, Ernie i Seamus.
-Tak jest! – powiedziała Luna zachęcająco, jak gdyby byli z powrotem w Pokoju Życzeń i to był prosty trening zaklęć podczas spotkania G.D. – Tak jest Harry! Pomyśl o czymś szczęśliwym.
-O czymś szczęśliwym? – powiedział, jego głos załamał się.
-Wciąż tu jesteśmy – szepnęła – wciąż walczymy, spróbuj teraz.
Najpierw była srebrna iskra, potem chwiejne światło, a później z ogromnym wysiłkiem jakim go to kosztowało jeleń wyleciał z końca różdżki Harry’ego. Galopował do przodu, teraz dementorzy naprawdę się rozproszyli i natychmiast noc stała się spokojna, ale odgłosy walki stały się głośniejsze.
-Mógłbym chociaż podziękować – powiedział Ron odwracając się do Luny, Erniego i Seamus’a - właśnie uratowaliście…
Z hukiem i trzęsieniem ziemi pojawił się w ciemnościach olbrzym poruszając się chwiejnym krokiem w kierunku lasu, wymachując maczugą powyżej każd**o z nich.
-Uciekajcie! – Harry znowu krzyknął, ale nie musiał tego mówić innym.
Wszyscy rozproszyli się, ani o sekundę za późno, w następnej chwili stworzenie stąpnęło ogromną stopą w dokładnie tym samym miejscu, na którym stali. Harry rozejrzał się. Ron i Hermiona podążali za nim, ale pozostała trójka wróciła do bitwy.
-Zmywajmy się z pola widzenia! – wrzeszczał Ron jak tylko olbrzym ponownie wymachiwał swoją maczugą w teren gdzie wybuchy czerwonego i zielonego światła rozświetlały ciemność.
-Bijąca Wierzba! – powiedział Harry – Biegnij!
Z jakiegoś powodu zamknięty w swoich myślach, zapełniony w małej przestrzeni , w którą nie mógł teraz spojrzeć (ang. Somehow he walled it all up in his mind, crammed it into a small space into which he could not look now). Myśli o Fredzie i Hagridzie, i jego terrorze dla tylu osób, które kochał rozproszyły się wewnątrz i na zewnątrz zamku , wszyscy musieli czekać, ponieważ oni musieli uciekać, dotrzeć do węża i Voldemorta , ponieważ to było, tak jak Hermiona mówi, jedyne rozwiązanie aby to skończyć… Biegł bardzo szybko, w połowie nie wierząc, że może pokonać śmierć, ignorując strumienie światła latające wszędzie nad nim, i słysząc dźwięk fal(?) jeziora uderzających jak morze oraz kołysanie drzew Zakazanego Lasu chociaż noc była bezwietrzna. Przez teren, który wydawał się im zmartwychwstałym po rebelii (ang. through grounds that seemed themselves to have risen in rebellion). Biegł szybciej niż kiedykolwiek w życiu i to on pierwszy zobaczył wielkie drzewo, wierzbę, która chroniła ich sekretu wśród zwykłych ludzi with whiplike bezlitosnymi pnączami.
Dysząc i sapiąc, Harry zwalniał , unikając uderzeń gałęzi wierzby, spoglądając w ciemność w kierunku pnia, próbując zobaczyć pojedynczy węzeł na korze starego drzewa, który może je sparaliżować. Ron i Hermiona dogonili go, Hermiona miała zadyszkę i nie była w stanie nic powiedzieć.
- Jak…jak zamierzamy dostać się do środka? - wydyszał Ron. Nie widzę tego miejsca , ciągle nie mamy Krzywołapa.
- Krzywołap? – wysapała Hermiona, wyginając się . Jesteś czarodziejem ,czyż nie?
- a Taaak. Ron rozejrzał się wkoło, skierował różdżkę na gałąź leżącą na ziemi i powiedział Winguardium Leviosa! Gałąź wzniosła się w powietrze, obróciła się w powietrzu jakby niesiona przez powiew wiatru i wzniosła się dokładnie obok pnia naprzeciw złowrogo chwiejących się gałęzi.
Uderzyła niedaleko korzeni i od razu drzewo uspokoiło się .
- Doskonale – wydyszała Hermiona.
- Czekaj!
Po jednej sekundzie, kiedy trzaski i huk bitwy wypełniły powietrze , Harry zawahał się. Voldemort chciał żeby to zrobił, chciał żeby przyszedł … A jeśli wprowadził Rona i Hermionę w pułapkę? Ale rzeczywistość wydawała się być blisko, okrutna i prosta: jedynym wyjściem było zabicie węża, a wąż był tam gdzie Voldemort, a Voldemort był na końcu tunelu.
Harry, jesteśmy, wystarczy tam tylko wejść. – powiedział Ron, popychając go do przodu. Harry kręcił się w ziemistym przejściu ukrytym w korzeniach drzewa.Przejście było wąższe i ciaśniejsze niż ostatnim razem kiedy nim przechodził. Tunel miał niski sufit, musieli zginać się aby przez niego przejść tak jak cztery lata temu. Teraz nie było innego sposobu jak czołganie się. Harry szedł pierwszy, jego różdżka oświetlała im drogę, z wyjątkiem napotkania przeszkody ale nic się nie wydarzyło. Poruszali się w ciszy. Spojrzenie Harry’ego utkwiło w skaczącym płomieniu, pochodzącym z różdżki którą trzymał w pięści. Na końcu tunel wznosił się w górę i Harry zobaczył odrobinę światła. Hermiona wciągnęła powietrze.
- Peleryna- szepnęła. – Załóżmy pelerynę.
Szukał jej po omacku, a Hermiona wcisnęła mu do ręki pakunek ze śliskim ubraniem. Z trudnością narzucił pelerynę na siebie.
- Szkodliwe-powiedział .Zgasił światło różdżki i kontynuował wędrówkę na czworakach, tak cicho jak to możliwe, wysilając wszystkie zmysły. W każdej chwili spodziewał się odkrycia, usłyszenia zimnego, czystego głosu i zobaczenia blasku zielonego światła i kiedy usłyszał głosy dochodzące z pomieszczenia będącego dokładnie przed nimi. Nieznacznie przytłumiony przez istnienie starej kraty na końcu tunelu.
Ciężko oddychając , Harry podważył brzegi i zauważył małą lukę między kratą ,a ścianą. Pomieszczenie było niewyraźnie oświetlone, ale zdołał zauważyć Nagini, wijącą się i skręcającą jak podwodny wąż, bezpieczną w zaczarowanej gwiaździstej kuli, która unosiła się na wodzie bez podparcia. Mógł zobaczyć brzeg stołu i białą dłoń o długich, białych palcach trzymającą różdżkę.
Wtedy Snape przemówił i Harrego serce szarpnęło: Snape był o cal od miejsca gdzie ten kucał w ukryciu.
- Mój Panie, ich opór się kruszy.
- I to sie dzieje bez Twojej pomocy - powiedział Voldemort jego wysokim i czystym głosem - Wykwalifikowanym czarodziejem jesteś mimo wszystko, Severusie. Nie sądzę, że zrobisz teraz wielką różnicę. Jesteśmy tam prawie... prawie.
- Pozwól mi znaleźć chłoapaka. Przyniosę do ciebie Pottera. Wiem, gdzie go mogę znaleźć, mój Panie. Proszę. - Snape przeszedł obok szczeliny i Harry wycofał się trochę, utrzymując swoje oczy skupione na Nagini, zastanawiając się, czy jest jakies zaklęciem które mogłoby przebić ochronę wokół niej ale nie mogł niczego wymyslić.
Jedno drobne niepowodzenie i mógł zdradzić swoje położenie.
Voldemort podniósł się. Harry mógł go teraz zobaczyć, zobaczyć czerwone oczy, spłaszczoną, bladą i wężowatą twarz świecącą nieznacznie w półmroku.
- Mam problem Severusie – powiedział Voldemort miękko.
- Mój Panie? – odezwał się Snape
Voldemort podniósł ELDER WAND , trzymając ją delikatnie i precyzyjnie jak dyrygent batutę.
- Dlaczego TO nie chce ze mną współpracować, Severusie?
W ciszy Harry wyobraził sobie, że słyszy łagodne syczenie jakby wąż zwijał się i rozwijał, lmogło to być również syczące westchnienie Voldemorta ciągle rozbrzmiewające w powietrzu.
- M..mój Panie? – powiedział Snape obojętnie - Nie rozumiem. Wykonywałeś tą różdżką niewiarygodne czary.
- Nie! – powiedział Voldemort.- Wykonywałem moje zwyczajne czary. To JA jestem niezwykły , ale ta różdżka nie. Ona nie dokonuje cudów, które były obiecane. Nie odczuwam żadnej różnicy pomiędzy tą różdżką i tą ,którą dostarczył mi Olivander lata temu. – Voldemort zadumał się, uspokoił , ale blizna Harry’ego zaczęła pulsować. Ból promieniował od czoła i mógł poczuć narastającą złość powstającą w Voldemorcie.
- Bez różnicy – powiedział Voldemort ponownie.
Snape nie odzywał się. Harry nie mógł zobaczyć jego twarzy.
Obawiał się czy Snape wyczuwa niebezpieczeństwo, próbując znaleźć odpowiednie słowa , aby dodać otuchy swojemu Mistrzowi.
Voldemort zaczął krążyć po pokoju: Harry stracił go z zasięgu wzroku na chwilę kiedy ten poruszał się, mówiąc tym samym umiarkowanym głosem, kiedy ból i gniew wzbierał w Harrym.
-Myślałem długo i ciężko, Severusie…czy wiesz dlaczego wycofałem Cię z bitwy?
Przez chwilę Harry widział twarz Snape’a. Jego oczy były utkwione w zwijającym się wężu w zaczarowanej klatce.
- Nie, Mój Panie, lecz błagam abyś pozwolił mi tam wrócić. Pozwól mi znaleźć Pottera.
- Mówisz jak Lucjusz. Żaden z was nie rozumie Pottera tak jak ja. On nie musi być odnaleziony. Sam do mnie przyjdzie. Znam jego słaby punkt , jego wielką słabość. Nienawidzi patrzeć jak inni padają wkoło, wiedząc ,że to dzieje się przez niego. On chce to powstrzymać bez względu na cenę. On przyjdzie.
- Ale mój panie… może zostać zabity przypadkowo przez kogoś innego.
- Moje instrukcje dla Śmierciożerców były jasne. Pojmać Pottera. Zabić jego przyjaciół - im więcej tym lepiej – ale nie zabijać jego.
- Ale jest coś , o czym chciałbym powiedzieć , Severusie, nie o Harrym Potterze.
Byłeś dla mnie bardzo przydatny. Bardzo przydatny.
- Mój Pan wie, że ja tylko chcę mu służyć. Ale pozwól mi iść i znaleźć chłopca , mój Panie. Pozwól mi go tu dostarczyć. Wiem, że dam radę. – odezwał się Snape.
- Muszę Ci odmówić – powiedział Voldemort i Harry zobaczył czerwony błysk jego oczu, kiedy obracały się ponownie, usłyszał szelest jego peleryny , który był jak syk węża i poczuł zniecierpliwienie Voldemorta w swojej płonącej bliźnie.
- Moje obecne zmartwienie, Severusie to to, co się stanie kiedy w końcu spotkam chłopca.
- Mój Panie, nie może być wątpliwości, z pewnością...
- Ale jest pytanie Severusie. Jest pytanie.
Voldemort zatrzymał się i Harry mógł ponownie zobaczyć wyraźnie jak przesuwał ELDER WAND pomiędzy białymi palcami, wpatrując się w Snape’a.
- Dlaczego obydwie różdżki których używałem zepsuły się kiedy skierowałem je na Harry’ego Pottera.
- Nie mogę odpowiedzieć, mój Panie.
- Nie możesz?!
Harry czuł jakby sztylet furii przeszył jego głowę jak szpikulec: zatykał usta pięścią aby nie krzyczeć z bólu. Zamknął oczy, i nagle był Voldemortem, wpatrywał się z bladą twarz Snapa.
- Moja cisowa różdżka zrobiła wszystko o co ją poprosiłem Severusie, z wyjątkiem zabicia Harrego Pottera. Dwukrotnie mnie zawiodła. Oliver podczas tortur powiedział mi o bliźniaczych rdzeniach, powiedział abym użył innej różdżki. Więc tak uczyniłem, lecz różdżka Lucjusza eksplodowała podczas starcia z Potterem.
-Nie znam powodu dlaczego tak się stało mój Panie- Snake nie patrzył na Voldemorta. Jego czarne oczy ciągle utkwione były w wijącym się wężu, który skrywał się w ochronnej kuli.
- Potrzebowałem trzeciej różdżki Severusie, Najstarszej Różdżki, Różdżki Przeznaczenia, Laska Śmierci. Zabrałem ją jej poprzedniemu właścicielowi. Zabrałem ją z grobu Dumbledora. W tym momencie Snape spjrzał na Voldemorta i jego twarz wyglądała jak maska śmierci.
-Panie, pozwól mi iść do chłopca
- Przez tą całą, długą noc, kiedy jestem na granicy zwycięstwa siedziałem tu - powiedizał VOldemort a jego głos był nieco głośniejszy od szeptu - Zastanawiając sie czemu Elder Wand odbawia być tym czym byc powinno! Odmawia wykonywać moich rozkazów, a legenda głosi że musi słuchać tylko prawnego(w pewnym sensie) władcy...i myśle że już znam odpowiedź..." - Snape sie nie odezwał więć Voldi ciągnoł dalej - Może ty też wiesz dlaczego? Jesteś sprytny i bystry, byłeś dobrym służącym więc wiedz że załuje że to sie musi stać"
-Mój panie..
-Severusie! Elder Wand nie mogła mi służyć bo nie jestem jej prawdziwym władcą.
Ona należy do czarodzieja który zabije poprzedniego władce. Zabiłeś Albusa Dumbledora, więc dopuki żyjesz ona nie może służyć mnie"
-Mój panie!
- NIe ma innego wyjścia Severusie, musze zawładnąc tą różdżką, by zabić Pottera
Voldemort wystrzelił w powietrze z Najstarszej Różdżki. To nic nie zrobiło Snape'owi, który przez kawałek sekundy wydawał się myśleć, że będzie ułaskawiony ale wtedy Voldemorta zamiary były zrozumiałe. Klatka węża falowala w powietrzu i zanim Snape mógł zrobić cokolwiek wiecej oprócz krzyku, zdążyła go oblężać(zamykać? nie wiem co znaczy it had encased him), głowę i ramiona i Voldemort powiedział w języku węży - Zabij.
Był przeraźliwy krzyk. Harry zobaczył jak twarz Snape'a traci kolor, aż całkiem zbielała. Jego czarne oczy poszerzyły się podczas gdy kieł węża przebił jego szyję. Snape nie zdołał odepchnąć zaczarowanej klatki od siebie. Jego kolana ugieły się i upadł na podłogę.
Przykro mi - powiedział zimno Voldemort.
Obrócił się; nie było w nim ani krzty smutku, żadnych wyrzutów sumienia. Nadszedł czas, by opuścić ten pokój i przypuścić atak, z różdżką, która teraz spełni każdy jego rozkaz. Wskazał nią na błyszczącą klatkę trzymającą węża, która uniosła się w górę, powodując, że Snape'a runął bokiem na posadzkę, a krew trysnęła strumieniami z ukłucia na jego szyi. Voldemort przemknął przez pokój, nie zaszczycając go nawet ostatnim, pożegnalnym spojrzeniem, a wielki wąż pomknął za nim w jego potężnej, ochronnej kuli.
Wracając do tunelu oraz do własnych zmysłów, Harry otworzył oczy; z trudem powstrzymał się, by nie wrasnąć. Teraz spoglądał na drobną szczelinę między skrzynią i ścianą, oglądając stopę w czarnym bucie dygotającym na podłodze.
-Harry! - szepnęła z tyłu Hermiona, ale on już wskazał różdżką na skrzynie blokującą mu widok. Ta podniosła się o cal w powietrze i przesunęła się na bok. Tak cicho, jak tylko mógł, zaczął przesuwać się w stronę Snape'a.
Nie wiedział, dlaczego to czyni - dlaczego zbliża się do umierającego człowieka: nie wiedział, co czuje, widząc białą twarz Snape'a i jego palce, próbujące zatamować krwawiącą ranę na szyi. Harry zdjął peleryne-niewidke i spojrzał na człowieka, którego nienawidził. Jego poszerzające się źrenice znalazły Harry'ego, gdy próbował przemówić. Harry pochylił się nad nim, a Snape chwycił za przód jego szaty i pociągnął do siebie.
Potworny zgrzytliwy, bełkączący głos wydobył się z gardła Snape'a.
-Weź...to...Weź...to...
Coś więcej niż krew sączyło się z ciała Snape'a. Srebrzysty błękit, ni to gaz, ni to płyn, trysnął z jego ust, oczu oraz uszu, a Harry wiedział, co to było, ale nie wiedział, co czynić -- pusty flakon, wyczarowany z rozrzedzonego powietrza przez Hermione, został pchnięty do trzęsącej się ręki Harry'ego. Ten podniósł trochę srebrzystej substancji za pomocą różdżki i naniósł ją na butelkę. Gdy flakon był już wypełniony po brzegi, Snape spojrzał na Harry'ego, a kiedy krew przestała sączyć się z jego rany, jego uścisk na szacie Harry'ego rozluźnił się znacznie.
-Spójrz...na....mnie...- wyszemrał. Zielone oczy spotkały czarne - ale po sekundzie - coś w otchłani mrocznej pary oczu Snape'a wydawało się zniknąć, porzucając je w stałym, niezmiennym położeniu - czyste i puste. Ręka trzymająca Harry'ego opadła z łoskotem na podłogę, a Severus Snape zamarł w bezruchu.
i to by bylo na tyle cała książka przetłumaczona vivat
|
|
Powrót do góry |
|
|
jean_dark
charłak
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 34
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Jelenia Góra
|
Wysłany: Pon 21:05, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Było marmurowo-białe i taki spokojne, że kiedy przemówił, to był szok zobaczyć, ze ktoś żyje za tymi obojętnymi oczyma. „Mój Panie, pozwól mi iść do chłopca” „całą tą długą noc kiedy byłem blisko zwycięstwa, siedziałem tu,” powiedział Voldemort, jego głos brzmiał słabiej niż szept, „Zastanawiając, zastanawiając się, dlaczego Najstarsza Różdżka odmówiła być tym czym powinna być, odmówiła posłuszeństwa, jak mówi legenda on musi wypełniać wolę swego prawowitego posiadacza…i myślę, że mam na to odpowiedź.” Snape się nie odezwał. „Być może już o tym wiesz? Jesteś bystrym mężczyzną, mimo wszystko, Severus’ie. Byłeś dobrym i oddanym sługą, żałuje tego co musi się wydarzyć.” „Mój Panie..” „Najstarsza różdżka nie może służyć mi właściwie, Severus’ie, ponieważ nie jestem jej prawdziwym mistrzem. Najstarsza różdżka należy do czarodzieja, który zabił jej poprzedniego właściciela. Ty zabiłeś Labusa Dumbledore’a. Do póki żyjesz, Severus;ie, Najstarsza różdżka nie może być naprawdę moja.” „Mój Panie!” Snape zaprotestował, podnosząc różdżkę. “Nie ma innego wyjścia,” powiedział Voldemort. “Muszę być panem różdżki, Severus’ie. Pan różdżki, dzięki temu ostatecznie zwyciężę Pottera”. Voldemort poruszył powietrze Najstarszą różdżką. Nic się nie stało Snape’owi, który przez ułamek sekundy zdawał się myśleć, że został ułaskawiony: ale wtedy intencje Voldemort’a stały się jasne. Klatka z wężem przepłynęła przez powietrze, i zanim Snake mógł cokolwiek więcej uczynić poza wrzaskiem, został uwięziony, głowa i barki, Voldemort przemówił w wężomowie. „Zabij.” Rozległ się przeraźliwy wrzask. Harry zobaczył twarz Snape’a, tracącą tą odrobinę koloru, która w niej pozostała; Twarz zbielała a jego czarne oczy rozszerzyły się, uścisk węża przebił jego szyję, nie udało mu się odepchnąć zaczarowanej klatki od siebie, jego kolana nie wytrzymały.. upadł na podłoge.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BravePL
mugol
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Hogwart
|
Wysłany: Pon 21:06, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 33
30.07.2007.
Harry klęczał przy Snap'e, po prostu patrząc na niego, dopóki nagle, wysoki i zimny głos nie rozległ się tak blisko niego, że Harry skoczył na równe nogi, zaciskając gwałtownie kolbę w rękach, myśląc, że Voldemort z powrotem wszedł do pokoju.
Głos Voldemorta odbił się od ścian i podłogi i Harry uświadomił sobie, że skierowany był on do Hogwartu i okolic, tak, żeby mieszkańcy Hogsmeade i wszyscy walczący w zamku usłyszeli go tak wyraźnie jakby stał tuż za nim, poczuli jego oddech na swoich szyjach, powiew śmierci.
-Walczyliście – powiedział zimny, wysoki głos – dzielnie. Lord Voldemort wie jak wynagrodzić odwagę.
Jednak ponieśliście ogromne straty. Jeżeli nadal zdecydujecie mi się opierać, umrzecie, jeden po drugim. Nie chcę, żeby to się stało. Każda przelana kropla magicznej krwi jest stratą i marnotrawstwem.
Lord Voldemort jest litościwy. Natychmiast rozkazuję moim siłom wycofać się. Macie jedną godzinę. Zajmijcie się poległymi z należną im godnością. Wyleczcie swoje rany.
Teraz, Harry Potterze, mówię bezpośrednio do ciebie. Wolałeś pozwolić umrzeć swoim przyjaciołom za ciebie niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Poczekam na ciebie jedną godzinę w Zakazanym Lesie. Jeżeli pod koniec tej godziny nie przyjdziesz do mnie i nie poddasz się, bitwa rozpocznie się na nowo. Wtedy sam przystąpię do walki, Harry Potterze, znajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy próbowali cie przede mną ukryć. Jedna godzina.
Zarówno Ron i Hermiona gorączkowo pokręcili głowami patrząc na Harry'ego.
- Nie słuchaj go - powiedział Ron.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała gwałtownie Hermiona - Chodźmy... chodźmy z powrotem do zamku, jeżeli odszedł do Zakazanego Lasu musimy wymyślić nowy plan...
Spojrzała na ciało Snapa'e i pośpieszyła do wyjścia z tunelu. Ron poszedł za nią. Harry podniósł pelerynę niewidkę, po czym spojrzał w dół, na Snape'a. Nie wiedział co czuć, za wyjątkiem szoku ze sposobu w jaki Snape został zabity i powodu z jakiego zostało to zrobione...
Bez słowa wpełzli z powrotem do tunelu. Harry zastanawiał się czy Ronowi i Hermionie wciąż rozbrzmiewa w głowach głos Voldemorta, tak jak jemu.
Wolałeś pozwolić umrzeć swoim przyjaciołom za ciebie niż stanąć ze mną twarzą w twarz. Poczekam na ciebie jedną godzinę w Zakazanym Lesie ... jedna godzina ...
Małe tobołki zdawały się zaśmiecać ziemię przed zamkiem. Do świtu pozostała godzina albo niewiele więcej i wciąż było całkiem ciemno. Ich trójka pośpieszyła w stronę kamiennych schodów. Samotny chodak, rozmiaru małej łódki, leżał porzucony na przeciwko nich. Nie było żadnego innego śladu Grawpa i jego prześladowców.
Zamek był nienaturalnie cichy. Nie było już błysków światła, huków ani krzyków. Posadzka w sali wejściowej była poplamiona krwią. Szmaragdy wciąż były rozsypane po całej podłodze, razem z kawałkami marmuru i roztrzaskanym drewnem. Część poręczy była zniszczona.
- Gdzie są wszyscy? - wyszeptała Hermiona.
Ron poszedł w stronę Wielkiej Sali. Harry stanął w progu. Stoły zniknęły, a sala była zatłoczona. Ci, którzy przeżyli, stali w grupach, podtrzymując się nawzajem. Na podwyższeniu ranni byli leczeni przez Panią Pomfrey i grupę chętnych. Firenzo był wśród rannych; jego bok był zalany krwią, a on sam dygotał i nie mógł wstać.
Martwi leżeli w rzędzie po środku sali. Harry nie mógł zobaczyć ciała Freda, ponieważ otoczyła je jego rodzina. George klęczał przy jego głowie, Pani Weasley leżała w poprzek jego ciała, trzęsąc
się z płaczu, Pan Weasley gładził jej włosy, a po policzkach spływały mu łzy.
Harry, Ron i Hermiona odeszli bez słowa. Harry zobaczył jak Hermiona podchodzi do brudnej Ginny i obejmuje ją. Ron dołączył do Billa, Fleur i Percy'ego, który objął go ramieniem. Kiedy Ginny i Hermiona przysunęły się bliżej do reszty rodziny, Harry wyraźnie zobaczył resztę ciał leżących obok Freda: Remus i Tonks bladzi, nieruchomi, wyglądający tak spokojnie, wydawali się spać pod czarnym, zaczarowanym sufitem.
Wielka Sala zdawała się odpływać, maleć, kurczyć gdy Harry podążał chwiejnie w stronę wyjścia. Nie mógł złapać oddechu. Nie mógł spojrzeć na inne ciała, żeby zobaczyć kto jeszcze za niego umarł. Nie dałby rady dołączyć do Weasleyów, nie mógłby spojrzeć im w oczy, bo gdyby od razu się poddał, Fred mógłby nigdy nie umrzeć...
Odwrócił się i pobiegł w górę marmurowych schodów. Lupin, Tonks... chciałby móc nic nie czuć.... chciały wyrwać sobie serce, swoje wnętrzności, wszystko co w nim krzyczało...
Zamek był kompletnie opustoszały. Nawet duchy zdawały się dołączyć do żałobnego tłumu w Wielkiej Sali. Harry biegł nie zatrzymując się, ściskając kryształową fiolkę pełną ostatnich myśli Snape'a i nie zwolnił zanim nie dobiegł do kamiennego gargulca strzegącego gabinetu Dyrektora.
- Hasło?
- Dumbledore! - powiedział Harry nie zastanawiając się, bo to właśnie jego chciał zobaczyć i ku jego zaskoczeniu gargulec odskoczył, ukazując spiralne schody.
Ale kiedy Harry wpadł do okrągłego gabinetu, zastał zmianę. Portrety, które wisiały dookoła ścian były puste. Ani jeden Dyrektor ani Dyrektorka nie zostali, żeby go zobaczyć. Wyglądało na to, że wszystkie przeszły przez obrazy rozwieszone w zamku, żeby wiedzieć co się dzieje.
Harry bez nadziei spojrzał na opuszczone ramy obrazu Dumbledore'a, który wisiał dokładnie nad krzesłem Dyrektora, po czym odwrócił się do niego plecami. Kamienna Myślodsiewnia leżała w szafce, tam gdzie zawsze: Harry przeniósł ją na biurko i przelał wspomnienia Snape'a w szeroką misę oznaczoną runami na krawędziach. Ucieczka w czyjeś myśli będzie błogosławioną ulgą... nic, nawet to co zostawił Snape, nie mogło być gorsze niż jego własne myśli. Wspomnienia zawirowały, srebrno-białe i dziwne i bez wahania, czując lekkomyślną rezygnację, tak jakby to miało ukoić torturujący go smutek, Harry zanurkował.
Spadł głową w dół w stronę słonecznego światła, jego stopy dotknęły ciepłą ziemię. Kiedy się wyprostował, zobaczył, że jest na prawie opuszczonym placu zabaw. Pojedynczy, wielki komin dominował na horyzoncie. Dwie dziewczynki huśtały się na huśtawkach, a kościsty chłopak obserwował je zza kępy krzaków. Jego włosy były czarne i za długie, a jego ubranie było tak niedopasowane, ze wyglądało, ze specjalnie jest tak ubrany: zbyt krótkie dżinsy, obdarty za duży płaszcz, który mógł należeć do dorosłego mężczyzny, dziwną koszulę wyglądającą jak fartuch.
Harry podszedł bliżej do chłopca. Snape wyglądał na nie więcej niż dziewięć albo dziesięć lat, z ziemistą cerą, mały, żylasty. Na jego szczupłej twarzy widać było jawną chciwość, kiedy obserwował młodszą z dziewczynek, huśtającą się wyżej i wyżej niż jej siostra.
- Lily, nie rób tego! - wrzasnęła starsza starsza z nich.
Ale kiedy huśtawka była najwyżej, dziewczynka pofrunęła w powietrze, dosłownie pofrunęła, prosto ku niebu, głośno się śmiejąc i zamiast połamać się na asfalcie placu zabaw, szybowała jak cyrkowy artysta na trapezie, zostając w powietrzu o wiele za długo i lądując o wiele za lekko.
- Mamusia powiedziała, ci, żebyś tak nie robiła!
Petunia zatrzymała swoją huśtawkę szurając obcasami sandałów po ziemi i robiąc przy tym mnóstwo hałasu, po czym skoczyła na równe nogi opierając ręce na biodrach.
- Mamusia powiedziała, że nie możesz, Lily!
- Ale nic mi nie jest - odpowiedziała Lily, wciąż chichocząc - Tuniu, spójrz tylko. Zobacz co mogę zrobić.
Petunia rozejrzała się dookoła. Plac zabaw był opuszczony, za wyjątkiem nich i, o czym dziewczynki nie wiedziały, Snape'a. Lily podniosła z ziemi kwiatek, który spadł z krzewu, za którym czaił się Snape. Petunia przysunęła się, wyraźnie rozdarta pomiędzy ciekawością a dezaprobatą. Lily poczekała aż Petunia będzie na tyle blisko, żeby mieć dobry widok, po czym wyciągnęła dłoń. Był na niej kwiat, otwierający i zamykający swoje płatki, jak jakaś dziwaczna wielousta ostryga.
- Przestań! - wrzasnęła Petunia.
- To cie nie skrzywdzi - powiedziała Lily, ale zamknęła rękę na kwiecie i rzuciła go z powrotem na ziemię.
- To nie fair! - powiedziała Petunia, ale jej oczy śledziły lot kwiatu na ziemie i spoczęły na nim.
- Jak ty to robisz? - dodała, a w jej głosie wyraźnie zabrzmiała tęsknota.
- To oczywiste, prawda? - Snape nie mógł już się dłużej powstrzymywać i wyskoczył zza krzewów. Petunia wrzasnęła i uciekła w stronę huśtawek, ale Lily, chociaż wyraźnie zaskoczona, została tam gdzie była. Snape wydawał się żałować swojego pojawienia się. Ciemny rumieniec pokrył jego ziemiste policzki kiedy spojrzał na Lily.
- Co jest oczywiste? - zapytała Lily.
Snape był bardzo spięty. Spojrzał szybko na Petunie, chowającą się teraz za huśtawkami, ściszył głos i powiedział:
- Wiem czym jesteś.
- Co masz na myśli?
- Jesteś... jesteś czarownicą - wyszeptał Snape.
Wyglądała na obrażoną.
- To niezbyt grzecznie, tak komuś powiedzieć!
Odwróciła się, zadzierając nos i odmaszerowała w stronę swojej siostry.
- Nie! - powiedział Snape. Teraz był już bardzo czerwony i Harry zastanawiał się dlaczego nie zdjął tego śmiesznie dużego płaszcza, dopóki nie pomyślał, ze pewnie nie chciał pokazać fartucha pod nim. Pobiegł za dziewczynkami, wyglądając jak śmieszny nietoperz, jak swoja starsza wersja.
Siostry uważały na niego, zjednoczone w dezaprobacie, trzymając się słupka jednej huśtawki jak gdyby to było jedyne bezpieczne miejsce.
- Ty jesteś - Snape powiedział do Lily - Ty jesteś czarownicą. Obserwowałem cię przez chwilę. Ale w tym nie ma nic złego. Moja mama też nią jest, a ja jestem czarodziejem.
Śmiech Petuni był jak kubeł zimnej wody.
- Czarodziej! - wrzasnęła. Teraz, kiedy już otrząsnęła się z jego niespodziewanego przybycia, wróciła jej odwaga - Wiem kim ty jesteś. Jesteś chłopakiem tego Snape'a! Żyją na Spinner's End przy rzece - powiedziała Lily i wyraźnie było słychać w jej głosie, że uważa ten adres za niegodny polecenia - Dlaczego nas szpiegujesz?
- Nie szpiegowałem! - powiedział Snape, zapalczywy, nieswój z brudnymi włosami w świetle słońca - Nie szpiegowałem ciebie w każdym razie - dodał złośliwie - ty jesteś Mugolką.
Chociaż Petunia z pewnością nie zrozumiała tego słowa, nie mogła mylić się co do jego tonu.
- Lily, chodź, idziemy stąd! - powiedziała ostro. Lily od razu posłuchała siostry, spoglądając na Snape'a kiedy odchodziła. Stał patrząc na nie kiedy maszerowały w stronę bramy placu zabaw, a Harry, jedyny, który został, żeby go obserwować, rozpoznał gorzkie rozczarowanie i zrozumiał, ze Snape planował ten moment od dawna i że wszystko poszło nie tak...
Otoczenie rozpłynęło się i zanim Harry zdążył się zorientować zmieniło się wokół niego. Teraz stał w małym gąszczu drzew. Mógł zobaczyć skąpaną w słońcu rzekę lśniącą przez pnie. Cienie rzucane przez drzewa robiły chłodny, zielony półmrok. Dwoje dzieci siedziało naprzeciw siebie ze skrzyżowanymi nogami. Snape ściągnął płaszcz, w słabym świetle jego bluzka nie wyglądała juz tak osobliwie.
- ... i Ministerswo może cię ukarać jeżeli będziesz czarować poza szkołą, dostaniesz listy.
- Ale ja czarowałam poza szkołą!
- My możemy. Nie mamy jeszcze różdżek. Pozwalają ci kiedy jesteś jeszcze dzieckiem i nic nie możesz na to poradzić. Ale kiedy masz jedenaście lat - pokiwał poważnie głową - i kiedy zaczynają cię szkolić, wtedy musisz być ostrożna.
Przez chwilę panowała cisza. Lily podniosła gałązkę, zakręciła nią w powietrzu i Harry wiedział, że wyobraża sobie lecące z niej iskry. Następnie upuściła gałąź, nachyliła się ku chłopcu i powiedziała
- To prawda, tak? To nie żart? Petunia mówi, ze mnie okłamujesz. Petunia mówi, że nie ma Hogwartu. To jest prawdziwe czy nie?
- To prawdziwe dla nas - powiedział Snape - nie dla niej. Ale my dostaniemy listy, ty i ja.
- Naprawdę? - wyszeptała Lily.
- Na pewno - powiedział Snape i nawet pomimo jego źle obciętych włosów i dziwnego ubrania, uderzała pewność bijąca z jego dziwnej rozciągniętej postaci. Był całkowicie pewien swojego przeznaczenia.
- I naprawdę przyniesie go sowa? - wyszeptała Lily.
- Normalnie tak - powiedział Snape - ale ty jesteś z rodziny Mugoli, wiec ktoś ze szkoły będzie musiał przyjść i wszystko wytłumaczyć twoim rodzicom.
- To ma jakieś znaczenie? Bycie urodzonym wśród Mugoli?
Snape zawahał się. Jego czarne oczy, pałające w zielonkawej poświacie, przesunęły się po jej bladej twarzy i ciemno rudych włosach.
- Nie - powiedział - To nie ma żadnego znaczenia.
- Dobrze - powiedziała Lily, odprężając się: wyraźnie było widać, że się tego obawiała.
- Masz w sobie mnóstwo magii - powiedział Snape - Widziałem to. Za każdym razem kiedy cie obserwowałem...
Jego głos zanikł; nie słuchała go, tylko wyciągnęła się na pokrytej liśćmi ziemi i patrzyła na baldachim nad nimi. Obserwował ją tak samo zachłannie jak wtedy na placu zabaw.
- Jak tam u ciebie w domu? - zapytała Lily.
Mała zmarszczka pojawiła się między jego oczami.
- W porządku - odpowiedział.
- Nie kłócą się więcej?
- Ależ kłócą się - powiedział Snape. Podniósł pięść pełną liści i rozrzucił je dookoła, niezbyt świadomy tego co robi - Ale nie tak długo i pojadę.
- Twój tata nie lubi magii?
- On niczego nie lubi - odpowiedział Snape.
- Severusie?
Lekki uśmiech pojawił się na jego ustach kiedy powiedziała jego imię.
- Tak?
- Opowiedz mi jeszcze o Dementorach.
- A po co chcesz coś jeszcze o nich wiedzieć?
- Jeżeli użyję magii poza szkołą -
- Nie wydadzą cie za to Dementorom! Dementorzy są tylko dla tych, którzy robią naprawdę złe rzeczy. Oni strzegą czarodziejskiego więzienia, Azkabanu. Ale ty nie pójdziesz do Azkabanu, jesteś zbyt...
Zaczerwienił się i poszarpał więcej liści. Nagle Harry usłyszał lekki szelest i sie odwrócił: Petunia, schowana za drzewem straciła równowagę.
- Tunia! - powiedziała zaskoczona Lily zapraszająco, ale Snape skoczył na równe nogi.
- I kto teraz szpieguje? - krzyknął - Czego chcesz?
Petunia wstrzymała oddech, przestraszona, że dała się złapać. Harry widział, że wysila się, zeby powiedzieć coś, co by go zraniło.
- A co ty nosisz? -powiedziała wskazując na pierś Snape'a - Bluzkę swojej mamy?
Rozległ się huk: konar nad głową Petuni spadł. Lily krzyknęła: konar złapał Petunię za ramię, a ta zachwiała się i wybuchnęła płaczem.
- Tuniu!
Ale Petunia juz uciekała. Lily odwróciła się do Snape'a.
- Ty to zrobiłeś?
- Nie - wyglądał na przestraszonego i
- Zrobiłeś! - zaczęła się od niego odsuwać - Zrobiłeś! Skrzywdziłeś ją!
- Nie - nie, nie zrobiłem tego!
Ale kłamstwo nie przekonało Lily: rzuciła mu ostatnie palące spojrzenie po czym wybiegła z zarośli, za swoja siostrą zostawiając zmieszanego, żałosnego Snape'a...
I otoczenie zmieniło się. Harry rozejrzał się dookoła: stał na peronie dziewięć i trzy czwarte, a , lekko zgarbiony Snape stał tuż obok niego, przy ogromnie do niego podobnej szczupłej kobiecie o ziemistej cerze i cierpkim wyrazie twarzy. Snape przypatrywał się rodzinie stojącej niedaleko. Dwie dziewczynki stały trochę z dala od swoich rodziców. Lil zdawała się błagać swoją siostrę; Harry przysunął się bliżej, żeby posłuchać.
- ... Przykro mi, Tuniu, przykro mi! Posłuchaj - złapała rękę swojej siostry i przytrzymała ją mocno, mimo że Petunia starała się ją wyszarpnąć - Może jak już tam będę - nie, posłuchaj, Tuniu! Może jak już tam będę, to pójdę do Profesora Dumbledore'a i przekonam go, żeby zmienił zamiar!
- Nie - chcę - iść! - powiedziała Petunia i wyszarpnęła rękę z uścisku siostry - Myślisz, ze chcę iść do jakiegoś głupiego zamku i uczyć się jak stać się... stać się...
Jej jasne oczy przesunęły się po peronie, ponad kotami miauczącymi w ramionach właścicieli, ponad sowami, trzepoczącymi się i hukającymi na siebie w klatkach, ponad uczniami, niektórymi już przebranymi w długie, czarne szaty, dźwigającymi kufry na szkarłatną lokomotywę, a innymi witającymi się z łzami szczęścia, po długiej wakacyjnej rozłące.
- myślisz, że chcę być... dziwolągiem?
Oczy Lily wypełniły się łzami. Petuni udało się wyrwać rekę.
- Nie jestem dziwolągiem - powiedziała Lily - To okropna rzecz.
- Tam właśnie idziesz - powiedziała Petunia rozkoszując się tym - Specjalna szkoła dla dziwolągów. Ty i ten chłopak Snape'ów... dziwaki, tym właśnie jesteście. Dobrze, że będziecie oddzieleni od normalnych ludzi. To dla naszego bezpieczeństwa.
Lily zerknęła w stronę swoich rodziców, którzy ze szczerą radością rozglądali się po peronie, wyraźnie rozkoszując się otoczeniem. Wtedy spojrzała z powrotem na siostrę, a jej głos stał się niski i zacięty.
- Nie myślałaś, że to jest szkoła dla dziwaków, kiedy napisałaś do Dyrektora i błagałaś go, żeby Cię zabrał.
Petunia zrobiła się czerwona.
- Błagałam? Nie błagałam!
- Widziałam jego odpowiedź. Była bardzo grzeczna.
- Nie powinnaś była czytać - wyszeptała Petunia - To był mój prywatny... jak mogłaś?
Lily zdradziło szybkie spojrzenie na stojącego niedaleko Snape'a. Petunia nabrała gwałtownie powietrza.
- Ten chłopak to znalazł! Ty i ten chłopak zakradliście się do mojego pokoju!
- Nie... nie zakradliśmy się - teraz Lily się broniła - Severus zobaczył kopertę i nie mógł uwierzyć, że Mugole kontaktują się z Hogwartem, to wszystko! Powiedział, ze na poczcie musi być czarodziej, pracujący pod przykrywką, który dba o to...
- Ostatnio czarodzieje wtrącają się wszędzie! - powiedziała Petunia teraz tak blada jak wcześniej czerwona - Dziwoląg! - rzuciła w stronę siostry i odeszła do rodziców....
Otoczenie znowu się rozpłynęło. Sanpe przeciskał się przez korytarz pociągu pędzącego ze stukotem przez kraj. Przebrał się już w swojego szaty, wykorzystując prawdopodobnie pierwszą okazję, żeby pozbyć się okropnych Mugolskich ubrań. W końcu zatrzymał się przy przedziale, w którym rozmawiała grupa hałaśliwych chłopaków. Na siedzeniu przy oknie siedziała zgarbiona Lily, z nosem przyciśniętym do szyby.
Snape otworzył drzwi przedziału i usiadł na przeciwko Lily. Zerknęła na niego, a potem znowu spojrzała przez okno. Płakała.
- Nie chce z tobą rozmawiać - powiedziała zduszonym głosem.
- Dlaczego nie?
- Tunia mnie nie.... nienawidzi. Bo widzieliśmy ten list od Dumbledore'a.
- I co z tego?
Rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie.
- To, że jest moją siostrą!
- Ona jest tylko... - opamiętał się szybko. Lily, zbyt zajęta ocieraniem łez, tak żeby nikt nie zauważył, nie usłyszała go.
-Ale jedziemy! - powiedział, nie potrafiąc ukryć euforii w głosie - To właśnie to! Jedziemy do Hogwartu!
Pokiwała głową, wycierając oczy i trochę wbrew sobie, lekko się uśmiechnęła.
- Mam nadzieję, że będziesz w Slytherinie. - powiedział Snape ośmielony tym, że się trochę rozpogodziła.
- W Slytherinie?
Jeden z dzielących z nimi przedział chłopaków, który do tej pory nie interesował się Lily i Snapem, rozejrzał się na dźwięk tego słowa. Harry, którego cała uwaga była skupiona na dwójce przy oknie, zobaczył swojego ojca: smukłego, czarnowłosego jak Snape, ale z tą trudną do zdefiniowania aurą kogoś, o kogo zawsze dbano, nawet adorowano go, a której Snapowi na pewno brakowało.
- Kto chce być w Slytherinie? Ja bym pewnie odszedł, a ty? - James zapytał chłopca rozpartego na siedzeniu na przeciwko niego, a zszokowany Harry rozpoznał w nim Syriusza. Syriusz się nie uśmiechnął.
- Cała moja rodzina była w Slytherinie - powiedział.
- O kurczę - powiedział James - a ja myślałem, że jesteś w porządku!
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Może złamię tradycje. Gdzie byś chciał iść gdybyś miał wybór?
James podniósł wyimaginowany miecz.
- Gryffindor, gdzie mieszkają mężni! Jak mój tata.
Snape prychnął lekceważąco. James odwrócił się do niego.
- Masz z tym problem?
- Nie - powiedział Snape, ale jego kpiący uśmiech sugerował coś innego - Jeżeli wolisz być bardziej krzepki niż kumaty...
- A gdzie ty masz nadzieje pójść, przecież nie jesteś ani taki ani taki... - wtrącił się Syriusz.
James wybuchnął śmiechem. Lily wstała, lekko zaczerwieniona i spojrzała na Jamesa i Syriusza z niechęcią.
- Chodź, Severusie, znajdziemy inny przedział.
- Oooooo...
James i Syriusz zaczęli naśladowac jej wyniosły głos; James spróbował podstawić nogę Snape'owi kiedy ten go mijał.
- Do zobaczenia, Snivellusie! - krzyknął i drzwi przedziału się zamknęły...
I otoczenie rozmyło się jeszcze raz...
Harry stał zaraz za Snapem, patrzyli na stoły domów oświetlone świecami, wypełnione rzędami zachwyconych uczniów. Nagle Profesor McGonagall powiedziała
- Evans, Lily!
Patrzył jak jego matka idzie na trzęsących się nogach i siada na rozklekotanym stołku. Profesor McGonagall wsadziła jej na głowe Tiare Przydziału i zaledwie sekundę po tym jak Tiara dotknęła ciemno-rudych włosów, krzyknęła
- Gryffindor!
Harry usłyszał jak Snape cicho jęknął. Lily ściągnęła Tiarę, podała ją Profesor McGonagall, po czym pośpieszyła w stronę rozradowanych Gryfonów. Kiedy szła zerknęła na Snape'a a na jej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Harry zobaczył jak Syriusz przesuwa się, żeby zrobić jej miejsce. Rzuciła mu jedno spojrzenie, rozpoznała go z pociągu, skrzyżowała ramiona i sztywno odwróciła się do niego plecami.
Ceremonia Przydziału trwała nadal. Harry obserował jak Lupin, Pettigrew i jego ojciec dołączają do Lily i Syriusza przy stole Gryfonów. W końcu, kiedy pozostał już tylko tuzin uczniów, Profesor McGonagall wywołała Snape'a.
Harry podszedł z nim do stołka, patrzył jak wkłada Tiarę.
- Slytherin! - wrzasnęła Tiara.
I Severus Snape odszedł na drugi koniec sali, z daleka od Lily, gdzie witali do Ślizgoni, gdzie Lucjusz Malfoy, z odznaką perfekta błyszczącą na jego piersi, poklepał Snape'a po plecach, kiedy ten usiadł obok niego...
I otoczenie się zmieniło...
Lily i Snape szli przez zamkowy dziedziniec, wyraźnie się kłócąc. Harry przyśpieszył, żeby się z nimi zrównać. Kiedy ich dogonił uświadomił sobie, że byli znacznie wyżsi. Wydawało się, że minęło pare lat od Ceremonii Przydziału.
- ... myślałem, że jesteśmy przyjaciołmi? - mówił Snape - Najlepszymi przyjaciółmi?
- Jesteśmy, Sev, ale nie lubie ludzi z, którymi się obracasz. Przykro mi, ale nie znoszę Avery'ego i Mulciber'a. Mulciber! Co ty w nim widzisz, Sev? Jest przerażający! Wiesz co kiedyś chciał zrobić Mary MacDonald?
Lily podeszła do filaru i oparła się o niego, patrząc w górę na szczupłą, ziemistą twarz.
- To nic takiego - powiedział Snape - To tylko zabawa, to wszystko...
- To była Czarna Magia, a ty sądzisz, że to tylko zabawa?
- A co z tym, co robi Potter i jego kumple? - zapytał/zażądał Snape. Zaczerwienił się kiedy to powiedział. Nie potrafił ukryć rozżalenia/wyrzutu.
- A co Potter ma z tym wspólnego? - powiedziała Lily.
- Wałęsają się po nocy. Coś dziwnego jest z Lupinem. Gdzie on chodzi?
- Jest chory. - powiedziała Lily - Mówią, że jest chory...
- Każd**o miesiąca w czasie pełni? - powiedział Snape.
- Znam twoją teorię - powiedziała zimno Lily - Dlaczego masz na ich punkcie taką obsesję? Dlaczego cię obchodzi co robią w nocy?
- Po prostu chce ci pokazać, ze nie są tacy wspaniali jak niektórzy myślą, że są.
Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że się zaczerwieniła.
- Oni chociaż nie używają czarnej magii - zniżyła głos - A ty jesteś bardzo niewdzięczny. Słyszałam co się stało ostatniej nocy. Zakradłeś się do tego tunelu przy Bijącej Wierzbie i James Potter uratował cię przed tym co tam było...
Twarz Snape'a się wykrzywiła i parsknął:
- Uratował? Uratował? Myślisz, ze odgrywał bohatera? Ratował swoją szyję i swojego przyjaciela! Nie będziesz... Nie pozwolę ci...
- Nie pozwolisz mi? Pozwolisz?
Jasno zielone oczy Lily zamieniły się w szparki. Snape natychmiast się wycofał.
- Nie miałem na myśli... Po prostu nie chcę widzieć jak dajesz się ogłupić temu... On cię uwielbia, James Potter cię uwielbia! - zdawało się, że słowa wyrwały mu się wbrew jego woli - Ale on nie jest... Wszyscy myślą... Wielki bohater Quidditcha - rozżalenie i niechęć sprawiły, że mówił coraz bardziej chaotycznie, a brwi Lily wznosiły się wyżej i wyżej.
- Wiem, że James Potter to arogancki łajdak - powiedziała, przerywając mu - Nie musisz mi tego mówić. Ale poczucie humoru Mulciber'a i Avery'ego jest po prostu złe. Złe, Sev. Nie rozumiem jak możesz się z nimi przyjaźnić.
Harry wątpił czy Snape słyszał jej krytykę Mulciber'a i Avery'ego. W momencie, w którym obraziła Jamesa Pottera całe jego ciało się odprężyło i kiedy odchodzili w jego kroku była nowa lekkość...
Otoczenie znowu się rozpłynęło...
Harry patrzył, po raz drugi, jak Snape opuszcza Wielką Salę, po Owutemach (O.W.L.) z Obrony Przed Czarną Magią, patrzył jak odchodzi od zamku i błąka się nieświadomie blisko miejsca pod bukiem gdzie James, Syriusz, Lupin i Pettigrew siedzieli razem. Ale Harry tym razem trzymał się z daleka, bo wiedział co się stanie kiedy James podniesie Severusa w powietrze i zacznie się z niego naigrywać. Widział co się stanie i co zostanie powiedziane i nie miał ochoty słyszeć tego po raz drugi. Obserwował, jak Lily się do nich przyłącza i staje w obronie Snape'a. Z daleka usłyszał jak upokorzony i wściekły wyzywa ją niewybaczalnie: "Szlama".
Otoczenie się zmieniło...
- Przepraszam.
- Nie obchodzi mnie to.
- Przepraszam!
- Oszczędź sobie.
Była noc. Lily, ubrana w koszulę nocną, stała z założonymi rękami przed portretem Grubej Damy, przy wejściu do Wieży Gryffindoru.
- Wyszłam tylko dlatego, że Mary mi powiedziała, że się odgrażałeś, że będziesz tu spać.
- Bo tak było. Zrobiłbym tak. Nigdy nie chciałem nazwać cię Szlamą, po prostu mi się...
- Wymknęło? - w głosie Lily nie było współczucia - Za późno. Usprawiedliwiałam cię latami. Żadne z moich przyjaciół nie mogło zrozumieć dlaczego w ogóle z tobą rozmawiam. Ty i twoi kochani, mali, przyjaciele Śmierciożercy - widzisz, nawet temu nie zaprzeczasz! Nawet nie zaprzeczasz, że chcesz się tym stać! Nie możesz się doczekać, az dołączysz do Sam-Wiesz-Kogo, co nie?
Otworzył usta i zamknął je nie mówiąc ani słowa.
- Nie mogę dłużej udawać. Wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.
- Nie, posłuchaj, nie chciałem..
- Nazwać mnie Szlamą? Ale wszystkich innych, którzy są tacy jak ja, nazywasz, Severusie. Dlaczego miałabym być wyjątkiem?
Chciał coś powiedzieć, ale posłała mu pogardliwe spojrzenie i wspięła się z powrotem przez dziurę w portrecie...
Korytarz się rozmył i następne wspomnienie pojawiło się dopiero po chwili: Harry leciał widząc zmieniające się kształty i kolory, dopóki otoczenie nie zrobiło się z powrotem stałe i nie stanął na szczycie opuszczonego i pogrążonego w ciemnościach wzgórza. Wiatr światał przez korony kilku nagich drzew. Dorosły Snape ciężko dyszał, obracając się w miejscu i mocno ściskając w dłoni różdżkę. Czekał na kogoś lub na coś... jego strach udzielił się Harremu, który, mimo że widział, ze nic nie może mu się stać, obejrzał się przez ramię zastanawiając się na co czeka Snape...
Nagle strumień oślepiającego, postrzępionego światła przeciął powietrze; Harry pomyslał, ze to błyskawica, ale Snape padł na kolana, a różdżka wyleciała mu z ręki.
- Nie zabijaj mnie!
- Nie miałem takiego zamiaru.
Odgłos aportującego się Dumbledore'a zagłuszył wiatr. Stał przed Snape'em, jego szaty łopotały na wietrze, a twarz miał oświetloną światłem rzucanym przez jego różdżkę.
- Więc, Severusie? Jaką wiadomość ma dla mnie Lord Voldemort?
- Nie, nie wiadomość... Jestem tu z własnej woli!
Snape wykręcał sobie ręce: wyglądał jak szalony. Czarne, rzadkie włosy latały mu koło twarzy.
- Ja... ja przychodzę z ostrzeżeniem... nie, z żądaniem... proszę...
Dumbledore machnął różdżką. Chociaż liście i gałęzie nadal się poruszały, w miejscu, w którym stali na przeciw siebie zapanowała cisza.
- Jaką prośbę może mieć do mnie Śmierciożerca?
- Prze...przepowiednia... proroctwo... Trelawney...
- Ah, tak - powiedział Dumbledore - Ile powtórzyłeś Lordowi Voldemortowi?
- Wszystko, wszystko co słyszałem! - powiedział Snape - To dlatego... z tego powodu... on sądzi, że to się odnosi do Lily Evans!
- Przepowiednia nie odnosi się do kobiety. - powiedział Dumbledore - Mówi o chłopcu urodzonym pod koniec lipca...
- Wiesz o co mi chodzi! On myśli, że chodzi o jej syna, chce ją znaleźć... zabić ich wszystkich...
- Jeżeli ona tyle dla ciebie znaczy - powiedział Dumbledore - Lord Voldemort z pewnością ją oszczędzi? Nie możesz prosić o litość dla matki, w zamian za syna?
- Ja... ja go poprosiłem...
- Napełniasz mnie wstrętem - powiedział Dumbledor i Harry nigdy nie słyszał w jego głosie takiej pogardy. Wydawało się, ze Snape się trochę skurczył.
- Nie przejmujesz się więc śmiercią jej męża i dziecka? Mogą umrzeć, jeżeli tylko ty dostaniesz, to co chcesz?
Snape nic nie powiedział i ledwo spojrzał na Dumbledore'a.
- W takim razie ukryj ich wszystkich - zaskrzeczał - Schowaj ją... ich... w bezpiecznym miejscu. Proszę.
- A co dasz mi w zamian, Severusie?
- W... w zamian? - Snape gapił się na Dumbledore'a i przez chwilę Harry sądził, ze zaprotestuje, ale po dłuższej chwili powiedział:
- Wszystko.
Wzgórze rozpłynęło się i Harry stał w gabinecie Dumbledore'a, a coś wydawało przerażający odgłos, jakby zranione zwierzę. Snape zsunął się z krzesła, a Dumbledore stał nad nim z ponurym wyrazem twarzy. Po jakimś czasie, Snape uniósł twarz; wyglądał jak człowiek, który od opuszczenia dzikiego wzgórza przeżył sto lat cierpienia.
- Myślałem... że sprawisz... ze będzie... bezpieczna...
- Ona i James zaufali niewłaściwej osobie. - powiedział Dumbledore - Tak jak ty, Severusie. Czyż nie miałeś nadzieii, że Lord Voldemort ją oszczędzi?
Snape ledwo oddychał.
- Jej synek przeżył - powiedział Dumbledore.
Snape lekko szarpnął głową, jakby chciał się pozbyć wyjątkowo natrętnej muchy.
- Jej syn zyje. Ma jej oczy, dokładnie jej oczy. Jestem pewien, ze pamietasz kształt i kolor oczu Lily Evans?
- NIE! - ryknął - Odeszła... martwa...
- Czy to wyrzuty sumienia, Severusie?
- Chciałbym... chciałbym być martwy...
- I komu by się to przydało? - powiedział zimno Dumbledore - Jeżeli kochałeś Lily Evans, jeżeli naprawdę ją kochałeś, masz tylko jedno wyjście.
Snape'owi, pogrążonemu w cierpieniu, zajęło chwilę zanim dotarły do niego słowa Dumbledore'a.
- Co... co masz na myśli?
- Wiesz jak i dlaczego umarła. Upewnij się, ze jej śmierć nie pójdzie na marne. Pomóż mi ochronić jej syna.
- On nie potrzebuje ochrony. Czarny Pan odszedł...
- Czarny Pan powróci i Harry Potter będzie w ogromnym niebezpieczeństwie kiedy to się stanie.
Zapanowała cisza i Snape powoli odzyskał nad sobą kontrolę, opanował oddech. - w końcu powiedział:
- Bardzo dobrze. Bardzo dobrze. Ale nigdy... nigdy nie powiesz, Dumbledore! To musi pozostać między nami! Obiecaj to! Nie mógłbym znieść... szczególnie syna Pottera... daj mi słowo!
- Moje słowo, Severusie, że nigdy nie ujawnię Twojej najlepszej strony? - Dumbledore westchnął, spoglądając na dół na zażartą, udręczoną twarz Snape'a - Jeśli nalegasz...
Gabinet stracił na ostrości i pojawił się na nowo. Snape chodził w te i z powrotem na przeciwko Dumbledore'a.
- ...niewydarzony, arogancki jak jego ojciec, zdeterminowany w łamaniu zasad, uwielbia być sławny, chce zwrócić na siebie uwagę, impertynencki...
- Widzisz to, co chcesz widzieć, Severusie - powiedział Dumbledore nie podnosząc oczu znad Transmutacji Dzisiaj - Inni nauczyciele twierdzą, że chłopiec jest skromny, lubiany i dość utalentowany. Osobiście uważam, że to ujmujące dziecko.
Dumbledore obrócił stronę i nie patrząc w górę powiedział:
- Pilnuj Quirrell'a, dobrze?
Kolory zawirowały, wszystko ściemniało. Snape i Dumbledore stali niedaleko Holu Wejściowego, podczas gdy ostatni maruderzy wracali z Wielkiego Balu do swoich łozek.
- Więc? - wymamrotał Dumbledore.
- Znak Karkaroffa też stał się wyraźniejszy. Panikuje, boi się kary; wiesz jak bardzo pomógł Ministerstwu po upadku Czarnego Pana - Snape spojrzał z boku na haczykowaty nos Dumbledore'a - Karkaroff zamierza uciec kiedy poczuje Mroczny Znak.
- Zamierza? - powiedział delikatnie Dumbledore, kiedy Fleur i Roger Davies chichocząc przyszli z pola - Chcesz do niego dołączyć?
- Nie - powiedział Snape, nie spuszczając wzroku z cofających się sylwetek Fleur i Rogera Davies'a - Nie jestem tchórzem.
- Nie jesteś - zgodził się Dumbledore - Jesteś znacznie odważniejszy niż Igor Karkaroff. Wiesz czasami się zastanawiam, czy nie zaczynamy Przydziału zbyt wcześnie...
Odszedł zostawiając zaskoczonego Snape'a...
I Harry znowu stał w gabinecie Dyrektora. Była noc. Dumbledore wisiał z jednej strony podobnego do tronu fotela stojacego za biurkiem, najwyraźniej ledwo przytomny. Jego prawa ręka zwisała z fotela, czarna i spalona. Snape mruczał zaklęcia, celując różdżką w jej nadgarstek, kiedy lewą ręką przytrzymywał czarę pełną gęstego, złotego eliksiru, wlewając go w gardło Dumbledore'a. Po paru chwilach Dumbledore zamrugał oczami i je otworzył.
- Dlaczego - powiedział Snape bez wstępu - Dlaczego włożyłeś ten pierścień? Miał na sobie zaklęcie, to pewne, że to sobie uświadomiłeś. Dlaczego go w ogóle dotknąłeś?
Pierścień Marvolo Gaunt'a leżał na biurku przed Dumbledorem. Był pęknięty. Obok leżał miecz Gryffindora.
Dumbledore się skrzywił.
- Byłem... głupcem. Okrutnie skuszonym...
- Skuszonym czym?
Dumbledore nie odpowiedział.
- To istny cud, że udało ci się tu wrócić! - Snape był wściekły - Ten pierścień miał nadzwyczajną moc, możemy mieć jedynie nadzieję, ze to powstrzymamy. Na razie uwięziłem klątwę na jednej ręce...
Dumbledore podniósł swoją poczerniałą, bezużyteczną rękę i zbadał ją, tak jakby miał przed sobą ciekawy okaz.
- Świetnie się spisałeś, Severusie. Jak myślisz ile czasu mi jeszcze zostało?
Ton Dumbledore'a był towarzyski, równie dobrze mógł pytać o pogodę.
Snape zawahał się, po czym powiedział:
- Nie umiem powiedzieć. Może rok. Nie można zatrzymać takiego zaklęcia na zawsze. Rozprzestrzeni się. Ostatecznie, jego siła wzrośnie z czasem.
Dumbledore uśmiechnął się. Wydawało się, ze nie przejął się wiadomością, ze zostało mu mniej niż rok życia.
- Jestem szczęściarzem, ogromnym szczęściarzem, że cię mam Severusie.
- Gdybyś tylko wezwał mnie trochę wcześniej, może zdołałbym zrobić coś więcej, kupić ci więcej czasu! - powiedział Snape gwałtownie. Spojrzał w dół na pęknięty pierścień i miecz. - Myślałeś, że uszkodzenie pierścienia złamie klątwę?
- Coś w tym stylu... Bez wątpienia, bredziłem... - powiedział Dumbledore. Z wysiłkiem wyprostował się na krześle. - Cóż, doprawdy, to ułatwi sprawę.
Snape spojrzał kompletnie zdumiony. Dumbledore się uśmiechnął.
- Mówię o planie Lorda Voldemorta. Żeby biedy chłopak Malfoy'ów mnie zamordował.
Snape usiadł na krześle, które tak często zajmował Harry, na przeciwko biurka Dumbledore'a. Harry wyczuł, że chciałby powiedzieć coś więcej na temat zaklętej ręki Dumbledore'a, ale ten powstrzymał go grzecznie, nie życząc sobie dalszego omawiania tej kwestii.
Skrzywiony Snape powiedział:
- Czarny Pan nie oczekuje, że Draco się powiedzie. To jedynie kara za ostatnie porażki Lucjusza. Powolna tortura dla jego rodziców Draco, którzy będą musieli obserwować jak ich syn ponosi porażkę i za to płaci.
- W skrócie, śmierć wisi nad nim tak samo jak nade mną - powiedział Dumbledore. - Więc, jak sądzę, następcą Draco w przypadku jego porażki jesteś ty?
Krótka przerwa.
- Myślę, że taki jest plan Czarnego Pana.
- Voldemort sądzi, ze w najbliższej przyszłości nie będzie potrzebować szpiega w Hogwarcie?
- Wierzy, że szkoła będzie wkrótce w jego rękach, tak.
- A jeżeli tak się stanie - powiedział Dumbledore - Obiecasz mi, że zrobisz wszystko co w swojej mocy, żeby ochronić uczniów?
Snape skinął sztywno głową.
- Dobrze. A więc. W pierwszej kolejności musisz odkryć co planuje Draco. Przerażony nastoletni chłopiec jest takim samym zagrożeniem dla siebie jak i dla innych. Zaoferuj mu pomoc, radę, powinien ją przyjąć, lubi cię...
- znacznie mniej odkąd jego ojciec wypadł z łask. Draco wini mnie, myśli, że przywłaszczyłem sobie pozycję Lucjusza.
- Nie mniej jednak spróbuj. Jestem zaniepokojony nie tyle o siebie, co o przypadkowe ofiary jego knucia. Ostatecznie jest tylko jeden sposób, żeby uratować go przed gniewem Lorda Voldemorta.
Snape uniósł brwi, a jego ton był sardoniczny, kiedy zapytał:
- Zamierzasz dać mu się zabić?
- Oczywiście, że nie. Ty musisz mnie zabić.
Zapadła długa cisza, przerwana tylko cichym trzaskiem. Fawkes obgryzał kawałek mątwy.
- Mam to zrobić teraz? - głos Snape'a był pełen ironii - A może dać ci pare chwil na ułożenie epitafium?
- Oh, jeszcze nie teraz. - Dumbledore uśmiechnął się - Ośmielę się stwierdzić, że ten moment sam się znajdzie z biegiem czasu. Widząc co dzisiaj się stało - wskazał ususzoną rękę - możemy być pewni, że stanie się to w przeciągu roku.
- Jeżeli nie przejmujesz się śmiercią - powiedział Snape grubiańsko - to dlaczego nie pozwolisz tego zrobić Draco?
- Dusza tego chłopca nie jest jeszcze tak zepsuta - powiedzial Dumbledore - Nie chciał bym, że się przeze mnie zmarnowała.
- A moja dusza, Dumbledore? A ja?
- Ty sam najlepiej wiesz czy uratowanie starego człowieka przed bólem i upokorzeniem skrzywdzi twoją duszę. - powiedział Dumbledore - Proszę cię o tą jedną, wielką przysługę, Severusie, bo to, że umrę jest równie pewne jak to, że Armaty Chudley'a skończą na samym końcu tabeli. Wyznam, że wolę szybki, bezbolesny koniec niż długą, barbarzyńską przygodę z, na przykład, Greyback'iem - słyszałem, że Voldemort go zwerbował? Albo z kochaną Bellatrix, która lubi się bawić jedzeniem zanim je zje.
Mówił to lekkim tonem, ale jego niebieskie oczy przeszywały Snape'a tak samo jak kiedyś często przeszywały Harry'ego, tak jakby mógł zobaczyć jego duszę. W końcu Snape, krótko skinął głową.
Dumbledore wydawał się tym usatysfakcjonowany.
- Dziękuję, Severusie...
Gabinet zniknął, i teraz Snape i Dumbledore spacerowali o zmierzchu po opustoszałych błoniach.
- Co robisz z Potterem? W te wszystkie wieczory, które razem spędzacie? - zapytał Snape gwałtownie.
Dumbledore wyglądał jakby był tym już znużony.
- Dlaczego? Nie próbujesz dać mu jeszcze więcej szlabanów, Severusie? Jeszcze chwila i chłopak będzie spędzać więcej czasu na karach niż na normalnym życiu.
- Jest jak jego ojciec...
- Być może z wyglądu, ale z charakteru bardziej przypomina matkę. Spędzam czas z Harrym, bo muszę z nim omówić pewne sprawy, przekazać mu pewne informacje zanim bedzie za późno.
- Informacje - powtórzył Snape - Ufasz mu... a nie ufasz mnie.
- To nie kwestia zaufania. Mam, jak obaj wiemy, ograniczony czas. To niezbędne informacje, które musze przekazać chłopcu, żeby zrobił to, co ma zrobić.
- A dlaczego też nie mogę ich poznać?
- Wolałbym nie powierzać wszystkich moich sekretów jednej osobie, a już szczególnie nie osobie, która spędza tak dużo czasu z Voldemortem.
- Co robię na twoj rozkaz!
- I robisz to niezywkle dobrze. Nie sądź, że nie doceniam ciągłego niebezpieczeństwa, w jakim się znajdujesz, Severusie. Dajesz Voldemortowi informacje, które wydają mu się wartościowe, a zatajasz te prawdziwie przydatne. Wykonujesz pracę, której nie powierzyłbym nikomu innemu.
- Ale wyznajesz wszystko chłopcu, który jest nie zdolny nauczyć się Oklumencji, który jest mierny w czarowaniu i któru ma bezpośrednie połączenie z umysłem Czarnego Pana!
- Voldemort boi się tego połączenia. - powiedział Dumbledore - Nie tak niedawno, miał próbkę tego, co naprawdę oznacza dla niego dzielenie umysłu z Harrym. Ból, którego nigdy wcześniej nie doświadczył. Nie sprobuje posiąść go jeszcze raz, jestem tego pewien. Nie w ten sposób.
- Nie rozumiem.
- Dusza Lorda Voldemorta, tak okaleczona, nie może znieść bliskiego kontaktu z taką duszą jaka ma Harry. Jak język zamrożonej stali, jak ciało w ogniu...
- Dusze? Mówimy o umysłach!
- W przypadku Harrego i Voldemorta, mówimy o jednym i tym samym.
Dumbledore rozejrzał się, żeby mieć pewność, ze są sami. Byli blisko Zakazanego Lasu, ale nie było śladu nikogo innego koło nich.
- Po tym jak mnie zabijesz, Severusie...
- Odmawiasz mi powiedzenia czegokolwiek, ale dalej oczekujesz, że wyrządzę ci tę drobną przysługę! - warknął Snape i prawdziwa złość pojawiła się na jego szczupłej twarzy - Dużo rzeczy przyjmujesz jak coś pewnego! Może się rozmyślę!
- Dałeś mi swoje słowo, Severusie. A jeżeli już mówimy o przysługach, to myślałem, że zgodziłeś się pilnować naszego młodego przyjaciela Ślizgona?
Snape spojrzał wściekły, zbuntowany. Dumbledore westchnął.
- Przyjdź dzisiaj do mojego gabinetu, Severusie, o jedenastej a nie będziesz mógł narzekać, że nie powierzam ci tajemnic...
Znowu byli w gabinecie Dumbledore'a, za oknami było ciemno. Fawkes siedział cicho, Snape nieruchomo, a Dumbledore chodził dookoła niego, mówiąc.
- Harry nie moze wiedzieć, aż do ostatniej chwili, aż to nie będzie konieczne, bo w innym wypadku jak mógłby znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły, żeby zrobić to co musi być zrobione?
- Ale co musi zrobić?
- To pozostanie pomiędzy mną i Harrym. Teraz, słuchaj uważnie, Severusie. Przyjdzie czas - po mojej śmierci - nie kłóć się, nie przerywaj! Przyjdzie czas kiedy Lord Voldemort zacznie się obawiać o życie swojego węża.
- Nagini? - Snape patrzył zdziwiony.
- Właśnie. Kiedy przyjdzie czas, że Lord Voldemort przestanie wysyłać węża, żeby spełniał jego polecenia, ale zacznie go trzymać bezpiecznie koło siebie, magicznie go chroniąc, to wtedy będzie można bezpiecznie powiedzieć Harry'emu.
- Co mu powiedzieć?
Dumbledore wziął głęboki oddech i zamknął oczy.
- Powiedz mu, ze tej nocy, kiedy Lord Voldemort próbował go zabić, kiedy Lily poświęciła swoje własne życie chroniąc go, Zabójcza Klątwa odbiła się od Voldemorta i fragment jego duszy oderwał się od całości i zatrzasnął się w jedynej żyjącej duszy w całym zawalającym się budynku. Część Lorda Voldemorta żyje w Harrym i to właśnie sprawia, że rozmawia z węzami i daje mu połączenie z umysłem Lorda Voldemorta, którego nigdy nie rozumiał. I dopóki ten fragment duszy, nie przegapiony* przez Voldemorta, pozostaje w nim i jest przez niego chroniony, tak długo Lord Voldemort nie może umrzeć.
Harry miał wrażenie, że ogląda obu mężczyzn z końca długiego tunelu, byli tak daleko, ich głosy dziwnie odbijały się echem w jego uszach.
- Więc chłopak... chłopak musi zginąć? - zapytał Snape, całkiem spokojnie.
- I sam Lord Voldemort musi to zrobić, Severusie. To niezbędne.
Znowu zapadła dłuższa cisza. W końcu Snape powiedział:
- Myślałem... przez te wszystkie lata... że go dla niej chronimy. Dla Lily.
- Chroniliśmy go, bo niezbędne było go wychować, nauczyć i pozwolić, żeby stał się silny - powiedział Dumbledore, ale oczy dalej miał zamknięte - Tymczasem, połączenie między nimi stawało się coraz silniejsze, pasożytnicze. Czasami mialem wrażenie, że on sam to podejrzewa. Jak go znam, zorganizuje wszystko tak, że kiedy wyjdzie na spotkanie ze śmiercią, będzie to oznaczać prawdziwy koniec Voldemorta.
Dumbledore otworzył oczy. Snape wyglądał na przerażonego.
- Trzymałeś go przy życiu tylko po to, żeby mógł umrzeć we właściwym momencie?
- Nie bądź zaszokowany, Severusie. Jak wiele kobiet i mężczyzn oglądałeś jak umierali?
- Ostatnio tylko tych, których nie dałem rady uratować - powiedział Snape. Wstał. - Wykorzystałeś mnie.
- To znaczy?
- Szpiegowałem dla ciebie, kłamałem dla ciebie, dla ciebie stawiałem się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wszytko po to, by, jak przypuszczałem, zachować syna Lily przy życiu. A teraz mi mówisz, ze hodowałeś go jak świnie na rzeź...
- To poruszające, Severusie - powiedział Dumbledore poważnie - W końcu dorosłeś na tyle, żeby się nim przejąć?
- Nim? - krzyknął Snape - Expecto Patronum!
Z końca jego różdżki wypłynęła srebrna łania. Wylądowała na podłodze gabinetu, przeskoczyła raz przez gabinet i wyleciała przez okno. Dumbledore patrzył jak odlatuje. Kiedy jej srebrny blask zniknął w oddali, odwrócił się do Snape'a. Oczy miał pełne łez.
- Po tak długim czasie?
- Zawsze.
I otoczenie odpłynęło. Teraz Harry zobaczył jak Snape rozmawia z portretem Dumbledore'a za biurkiem.
- Musisz podać Voldemortowi dokładną datę opuszczenia przez Harry'ego domu ciotki i wuja.- powiedział Dumbledore - Nie zrobienie tego, wywołałoby podejrzenia, kiedy Voldemort sądzi, że jestes tak dobrze poinformowany. Jednak musisz przemycić pomysł pułapki - to powinno zapewnić Harremu bezpieczeństwo. Spróbuj Skonfudować Mundungusa Fletcher'a. I jeśli będziesz zmuszony wziąć w tym udział, pamiętaj odegrać przekonująco swoją rolę... Liczę, że pozostaniesz prawą ręką Voldemorta tak długo jak to możliwe, albo Hogwart zostanie skazany na łaskę Carrows'ów...
Teraz Snape siedział koło Mundungusa w nieznanej gospodzie. Twarz Mundungusa była interesująco pusta, a Snape'a zmarszczona w napięciu.
- Zasugerujesz Zakonowi Feniksa - mamrotał Snape - żeby zastosowali zmyłkę. Eliksir Wielosokowy. Identyczni Potterowie. To jedyna rzecz, która moze zadziałać. Zapomnisz, że ja ci to zasugerowałem. Przedstawisz to jako swój własny pomysł. Rozumiesz?
- Rozumiem - wymamrotał Mundungus, patrząc bezmyślnie w przestrzeń...
Teraz Harry leciał obok Snape'a na miotle przez przejrzystą, ciemną noc. Towarzyszyli im inni zakapturzeni Śmierciożercy, a przed nimi był Lupin i Harry, którym tak naprawdę był George...
Śmierciożerca wyprzedził Snape'a, podniósł różdżkę, celując nią dokładnie w plecy Lupina...
- Sectumsempra! - krzyknął Snape.
Ale zaklęcie, przeznaczone dla ręki, w której Smierciożerca trzymał różdżkę, nie trafiło celu i uderzyło w Georga...
Następnie Snape klęczał w starej sypialni Syriusza. Łzy spływały po jego zakrzywionym nosie, kiedy czytał stary list Lily. Druga strona zawierała jedynie parę słów:
mógł się kiedykolwiek przyjaźnić z Gellertem Grindelwaldem. Osobiście, myślę, że ma nie po kolei w głowie!
Z wyrazami miłości,
Lily
Snape wziął stronę z podpisem Lily i jej wyrazami miłości i schował ją pod szatę. Następnie przedarł fotografię, zatrzymując część, z której uśmiechała się Lily, a rzucając na podłogę tę pokazującą James'a i Harry'ego...
I nagle Snape znowu stał w gabinecie Dyrektora, kiedy Phineas Nigellus wpadł rozgorączkowany na swój portret.
- Dyrektorze! Zatrzymali się w Lesie Dziekana! (dop. tłum. Forest of Dean, nie wiem jak przetłumaczili to wcześniej) Szlama...
- Nie używaj tego słowa!
- Granger wspomniała nazwę tego miejsca, kiedy otwierała torbę i ją usłyszałem!
- Dobrze. Bardzo dobrze. - krzyknął portret Dumbledore'a za krzesłem Dyrektora - Teraz, Severusie, miecz! Nie zapomnij, że zeby go zdobyć musi sie wykazać męstwem. I nie może wiedzieć, że mu go dałeś! Gdyby Voldemort wszedł w umysł Harrego i zobaczył, że to zrobiłeś....
- Wiem - powiedział Snape zwięźle. Podszedł do portretu Dumbledore'a i odsunął go na bok. Portret odskoczył ujawniając skrytkę, z której wyjął miecz Gryffindora.
- I dalej nie powiesz mi dlaczego jest tak istotne, żebym dał miecz Potterowi? - powiedział Snape, kiedy narzucał pelerynę podróżną na swoje szaty.
- Nie, nie sądzę. - powiedział portret Dumbledore'a - Będzie wiedzieć co z tym zrobić. I Severusie, bądź bardzo ostrożny. Mogą nie przyjąć cię serdecznie po tym nieszczęśliwym wypadku z Georgem Weasley'em...
Snape odwrócił się do drzwi.
- Nie martw się, Dumbledore - powiedział zimno - Mam plan...
I Snape wyszedł z pokoju. Harry wyszedł z Myślodsiewni i moment później leżał na dywanie w tym samym pokoju: Snape mógł co dopiero zamknąć drzwi.
Zmieniony ( 30.07.2007. )
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BravePL
mugol
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Hogwart
|
Wysłany: Pon 21:07, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 34 – Las ponownie.
Nareszcie, prawda. Leżąc z twarzą przyciśniętą do zakurzonego dywanu w gabinecie, gdzie niegdyś uczył się sekretów chwały, Harry zrozumiał w końcu, że nieon miał przetrwać. Jego zadaniem było spokojnie iść ku powitalnym ramionom Śmierci. Po drodze miał zniszczyć resztki ogniw życia Voldemorta, dlatego kiedy ostatecznie frunął poprzez jego ścieżkę i nie używał różdżki do obrony własnej, koniec był jasny, i zadanie, które miało zostać wykonane w Dolinie Godryka zostało ukończone. Żaden nie będzie żył, żaden nie przeżyje.
Poczuł gwałtowne łomotanie serca w jego piersi. Dziwne było to, że ze strachu przed śmiercią, pompowało mocniej, i utrzymywało go przy życiu. Ale będzie musiało się zatrzymać. Uderzenia były policzone. Ile jeszcze będzie miał czasu jak wstanie i ostatni raz przejdzie przez zamek, błonia i do lasu?
Przerażenie spływało po nim jak leżał na podłodze, z tym żałobnym waleniem bębna w środku . Umieranie będzie bolało? Za każdym razem sądził, że właśnie to się dzieje i uciekał. Nigdy naprawdę nie myślał o tym w ten sposób. Jego wola przeżycia zawsze była silniejsza niż jego strach przed śmiercią. Nie przyszło mu do głowy, by podjąć próbę ucieczki, by wyprzedzić Voldemorta. To był koniec, wiedział o tym, i wszystkim co zostawił sobie było umieranie.
Jeśli mógłby tylko umrzeć tej letniej nocy kiedy opuścił Privet Drive, nr 4, ten ostatni raz, kiedy wspaniała różdżka z piórem feniksa mogłaby go ocalić.(?) Jeśli tylko mógłby umrzeć tak jak Hedwiga, tak szybko, żeby nie wiedział, że to się wydarzyło! Albo jeśli mógłby rzucić się przed różdżkę, żeby ocalić kogoś, kogo kochał...Zazdrościł nawet śmierciom jego rodziców. Ten zimno-krwisty marsz do jego własnej destrukcji wymagał różnych rodzajów odwagi. Poczuł, że jego palce lekko dygoczą i starał się to kontrolować, mimo, że nikt nie mógł go zobaczyć; portrety na ścianach były całkowicie puste.
Powoli, bardzo powoli, usiadł, i jak nigdy przedtem poczuł się bardziej żywy i świadomy własnego żyjącego ciała . Dlaczego nigdy nie doceniał jakim cudem był, jego mózg, nerwy i bijące serce? To wszystko przepadnie... albo on będzie zabrany od tego. Jego oddech robił się wolny i głęboki, jego usta i gardło były kompletnie suche, jego oczy także.
Zdrada Dumbledore'a była prawie niczym. Oczywiście to był większy plan: Harry był po prostu zbyt głupi, żeby to zauważyć, dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Nigdy nie podważał włąsnego przypuszczenia, że Dumbledore chciał, żeby żył. Teraz zobaczył, że granica jego życia była zawsze stanowiona przez to, jak długo będzie eliminował wszystkie Horkruksy. Dumbledore powierzył mu zniszczenie ich i posłusznie odcinał więzi łączące nie tylko Voldemorta, ale i jego samego z życiem!Jak czysto, jak elegancko, nie tracąc więcej życ, ale powierzając niebezpieczne zadanie chłopcu, który został już wyznaczony do rzezi, i którego śmierć nie będzie nieszczęściem, tylko kolejnym uderzeniem przeciwko Voldemortowi.
Dumbledore wiedział, że Harry nie wymknie się, że będzie szedł do samego końca, nawet wiedząc, że to miał być jego koniec, ponieważ zadał sobie kłopot, żeby go poznać, prawda? Dumbledore wiedział, tak jak i Voldemort, że Harry nie pozwoli nikomu więcej za niego umrzeć teraz kiedy odkrył, że w jego mocy jest zatrzymanie tego. Obrazy martwych Freda, Lupina i Tonks leżących w Wielkiej Sali powróciły do jego umysłu i przez moment ledwo co oddychał. Śmierć była niecierpliwa...
Ale Dumbledore go przecenił. Zawiódł: wąż przeżył. Jeden Horkruks trzymający Voldemorta przy ziemi pozostał, nawet po tym jak Harry zostanie zabity. Wprawdzie to oznacza dla kogoś łatwiejsze zadanie. Zastanawiał się kto może to zrobić...Ron i Hermiona oczywiście będą wiedzieć co jest potrzebne, aby to zakończyć...Dlatego Dumbledore chciał, żeby powierzył sekret i zaufał dwóm innym osobom...żeby jeśli wypełni swoje prawdziwe przeznaczenie trochę wcześniej, oni mogli to kontynuować...
Jak descz na zimnym oknie, te myśli uderzały o twardą powiechrznię niezaprzeczalnej prawdy, którą było to, że musi umrzeć. Muszę umrzeć. To musi się skończyć. Ron i Hermiona wydawali się być bardzo daleko, w odległym kraju; miał wrażenie, że rozdzielił się z nimi bardzo dawno temu. Nie było żadnych pożegnań i żadnych wyjaśnień, był tego pewien. To była podróż, której nie mogli odbyć razem, a próby, które podjeliby, żeby go zatrzymać marnowałyby cenny czas. Spojrzał w dół na poobijany złoty zegarek, który dostał na siedemnaste urodziny. Minęło prawie pół z wyznaczonej przez Voldemorta godziny na poddanie się.
Wstał. Jego serce uderzało w żebra jak oszalały ptak. Być może wiedziało, że zostało mu mało czasu, może było zdecydowane wybić wszystkie uderzenia życia przed końcem. Nie spojrzał się za siebie gdy zamknął drzwi gabinetu.
Zamek był pusty. Czuł się jak widmo krocząc przez niego sam, jakby właśnie umarł. Ludzie z portretów nadal byli nieobecni w ramach; całe miejsce było niesamowicie spokojne jakby cała pozostała siła napędowa była skoncentrowana w Wielkiej Sali, gdzie wepchnięci byli zmarli i ich krewni.
Harry nałożył pelerynę-niewidkę i szedł przez piętra, aż w końcu przeszedł po marmurowych schodach do sali wejściowej. Możliwe, że jakaś mała część jego miała nadzieję, że ktoś ją wyczuje, że zostanie zobaczona, zatrzymana, ale peleryna była jak zawsze niedostępna, idealna, dlatego przeszedł przez drzwi bardzo łatwo.
Wtedy Neville omal na niego nie wszedł. Był połową pary, która wnosiła ciało z błoni. Harry spojrzał w dół i poczuł kolejny tępy cios w brzuch. Collin Creevey, aczkolwiek nieletni musiał się wymknąć z powrotem tak jak to zrobili Malfoy, Crabbe i Goyle. Był maleńki w śmierci.
Wiesz co? Sam sobie z nim poradzę, Neville. - powiedział Oliver Wood, i zarzucił Collina na ramię strażackim chwytem, po czym zaniósł go do Wielkiej Sali.
Neville na moment oparł się o framugę drzwi i wytarł czoło wierzchem dłoni.Wyglądał jak stary człowiek. Potem znów wyruszył przez schody w ciemność, żeby odnaleźć więcej ciał.
Harry zwrócił jedno spojrzenie na wejście do Wielkiej Sali. Ludzie przemieszali się, próbując pocieszać się nawzajem, pijąc, klękając obok zmarłych, jednak nie mógł dostrzec nikogo z ludzi, których kochał, żadnego śladu Hermiony, Rona, Ginny albo innych Wesleyów, Luny. Czuł, że mógłby oddać cały czas, który mu pozostał za jedno spojrzenie na nich, ale wtedy czy miałby siłę by przestać patrzeć? Tak było lepiej.
Zszedł w ciemność po schodach. Była prawie czwarta nad ranem i śmiertelny spokój błoni sprawiał wrażenie jakby wstrzymywały oddech czekając by zobaczyć czy zrobi to, co musi.
Harry przysunął się do Neville'a, który pochylał się nad kolejnym ciałem.
„Neville”
Rety, Harry prawie zafundowałeś mi zawał serca!
Harry zdjął pelerynę: Pomysł przyszedł do niego znikąd, zrodzony z pragnienia by uczynić wszystko zupełnie jasnym.
Gdzie idziesz, sam? - Zapytał Neville podejrzliwie.
Wszystko to jest częścią planu – powiedział Harry. - Jest coś, co muszę zrobić. Słuchaj...Neville...
Harry! - Neville wyglądał na przerażonego. - Harry, chyba nie myślisz o poddaniu się?
Nie – Harry skłamał z łatwością – Oczywiście, że nie...to jest coś innego. Ale mogę zniknąć z pola widzenia na jakiś czas. Znasz węża Voldemorta. Neville? On ma wielkiego węża...Woła na nią Nagini...
Tak, słyszałem...Co w związku z nim?
Powinien zostać zabity. Ron i Hermiona to wiedzą, ale na wszelki wypadek, gdyby oni...
Okropność tej możliwości dławiła go przez moment, tak, że nie mógł dalej mówić. Ale jeszcze raz zebrał się w sobie: To było najistotniejsze, musi być jak Dumbledore, zachować zimny umysł, upewnić się, że będą inni, żeby to kontynuować.
Dumbledore umarł wiedząc, że troje ludzi nadal wie o Horkruksach; teraz miejsce Harry'ego zajmie Neville. Nadal trzy osoby będą wtajemniczone.
W wypadku, gdyby oni byli zajęci, ty otrzymałeś szansę.
Zabić węża?
Zabić węża. - powtórzył Harry.
W porządku Harry. Z tobą w porządku, prawda?
Nic mi nie jest, dzięki Neville.
Ale Nevill złapał jego nadgarstek, kiedy Harry zaczął iść.
-Wszyscy mamy zamiar nadal walczyć, Harry. Wiesz o tym, prawda?
Tak, ja...
Duszące uczucie sprawiło, że nie był w stanie dokończyć zdania. Nie wyglądało na to, że Neville uznał to za dziwne. Poklepał Harry'ego po ramieniu, puścił go i odszedł szukać więcej ciał.
Harry ponownie nałożył pelerynę i poszedł dalej. Niedaleko poruszał się ktoś inny, zniżając się nad kolejną leżącą twarzą w dół postacią. Był o stopę od niej, kiedy zdał sobie sprawę, że to Ginny.
Zatrzymał się w miejscu. Ginny klęczała przy dziewczynie, która szeptem wzywała swoją matkę.
W porządku – mówiła Ginny – Jest ok..Wydostaniemy cię na zewnątrz.
Ale ja chcę iść do domu – szeptała dziewczyna. - Nie chcę już dłużej walczyć!
Wiem – powiedziała Ginny, jej głos załamał się – Wszystko będzie dobrze.
Fale zimna spływały po skórze Harry'ego. Chciał krzyczeć w noc, chciał, żeby Ginny wiedziała, że był tutaj, chciał by wiedziała dokąd zmierzał.
Chciał zostać zatrzymany, odciągnięty, odesłany z powrotem do domu...
Ale był w domu. Hogwart był pierwszym i najlepszym domem jaki poznał. On, Voldemort i Snape, porzuceni chłopcy, wszyscy znaleźli tutaj dom...
Ginny klęczała przy rannej dziewczynie, ściskając jej rękę. Z wielkim trudem Harry zmusił się do pójścia dalej. Wydawało mu się, że Ginny rozejrzała się wokół, kiedy przechodził, i zastanawiał się czy poczuła jak ktoś przechodził blisko, ale nic nie powiedział i nie spojrzał się za siebie.
Chatka Hagrida wynurzała się z ciemności. Nie było żadnych świateł, żadnego głosu Kła drapiącego w drzwi, jego szczekania na powitanie. Wszystkie te wizyty u Hagrida, błysk miedzianego czajnika na ogniu, kamienne ciastka, olbrzymie larwy, jego wielka, brodata twarz, Ron wymiotujący ślimakami i Hermiona pomagająca mu ocalić Norberta...
Szedł dalej, aż doszedł do skraju lasu i się zatrzymał. Rój dementorów sunął pomiędzy drzewami, mógł poczuć ich chłód, i nie był pewny czy będzie w stanie przejść przez to bezpiecznie. Nie miał wystarczająco dużo siły na Patronusa. Nie był w stanie dłużej kontrolować swojego drżenia.Po tym wszystkim nie było tak łatwo umierać. Każda sekunda jego oddechu, zapach trawy, zimne powietrze na jego twarzy było drogocenne. I pomyśleć, że ludzie mieli długie lata, czas do marnowania, im czas się dłużył, kiedy on kurczliwie trzymał się każdej sekundy. W tym samym czasie pomyślał, że nie będzie zdolny, by iść dalej, ale wiedział, że musi. Długa gra się kończyła, znicz był złapany, nadszedł czas, żeby zostawić powietrze...(?)
Znicz. Jego palce przez moment szperały w woreczku na szyi, po czym wyciągnął go na zewnątrz.
Otwieram się w zamknięciu.
Oddychając szybko i ciężko, spojrzał na niego. Teraz, kiedy pragnął, by czas ruszał się tak wolno, jak to tylko możliwe, on przyspieszył, zrozumienie nadeszło tak szybko, że wydawało się, że go ominęło. To było zamknięcie. To był ten moment.
Przycisnął złoty metal do ust i wyszeptał:„Jestem bliski śmierci”
Metalowa powłoka otworzyła się. Zniżył trzęsącą się dłoń, podniósł pod peleryną różdżkę Draco i powiedział „Lumos”.
Czarny kamień z zygzagowatym pęknięciem przechodzącym przez środek leżał w dwóch połówkach Znicza. Kamień Zmartwychwstania pękł wzdłuż linii symbolizującej Starszą Różdżkę. Trójkąt i okrąg przedstawiające pelerynę i kamień nadal były rozpoznawalne.
Nie musząc myśleć, Harry ponownie zrozumiał. Przywracanie ich z powrotem nie miało znaczenia, ponieważ miał do nich dołączyć. Tak naprawdę to nie on ich przywracał. To oni przyciągali jego.
Zamknął oczy i trzy razy obrócił kamień w dłoni.
Wiedział, że to się wydarzyło, ponieważ usłyszał nieznaczne ruchy wokół siebie sugerujące, że wątłe ciała stanęły na usłanym gałązkami klepisku, które oznaczało krawędź lasu. Otworzył oczy i rozejrzał się.
Nie byli ani duchami, ani prawdziwymi ludźm, był w stanie to dostrzec. Najbardziej przypominali Riddle'a, który uciekł z pamiętnika tak dawno temu, był wspomnieniem, które stało się prawie trwałe.Mniej namacalni niż żyjące ciała, ale bardziej niż duchy, szli w jego stronę. Na wszystkich twarzach malował się ten sam kochający uśmiech.
James był dokładnie tego samego wzrostu co Harry. Miał na sobie ubrania w których umarł, a jego włosy były rozczochrane i nastroszone. Jego okulary były trochę wykrzywione tak jak Pana Wesleya.
Syriusz był wysoki i przystojny, młodszy niż Harry widział go przy życiu. Podskakiwał z lekką gracją, dłońmi w kieszeniach i z szerokim uśmiechem na twarzy.
Lupin również był młodszy, i dużo mniej zmęczony. Jego włosy były gęstsze i ciemniejsze. Wyglądał na zadowolonego z powrotu w znajome miejsce wielu młodzieńczych wędrówek.
Uśmiech Lily był najszerszy ze wszystkich. Odrzuciła do tyłu jej długie włosy i zblizyła się do niego. Jej zielone oczy, zupełnie jak jege badały chciwie jego twarz, jakby nie była w stanie wystarczająco się na niego napatrzeć.
Byłeś taki dzielny.
Nie mógł mówić. Jego oczy delektowały się nią, i wiedział, że chciałby tak stać i patrzeć na nią już zawsze i to by wystarczyło.
Prawie tam jesteś – powiedział James – Bardzo blisko. Jesteśmy...tacy dumni z ciebie.
Czy to boli?
Dziecinne pytanie wypadło z ust Harry'ego zanim mógł je powstrzymać.
Umieranie? Wcale. - powiedział Syriusz – Szybsze i łatwiejsze niż zasypianie.
I on chce, żeby było szybkie. Chce to zakończyć. - powiedział Lupin.
Nie chciałem, żebyście umarli – powiedział Harry. Te słowa przyszły bez jego woli. - Żadne z was. Przepraszam...
Adresował to bardziej do Lupina niż pozostałych, błagając go.
Zaraz po tym, jak urodził się twój syn...Remusie, przykro mi...
Mnie również jest przykro – powiedział Lupin – Przykro dlatego, że nigdy go nie poznam, ale on dowie się, dlaczego umarłem i mam nadzieję, że zrozumie. Próbowałem stworzyć świat, w krótym będzie mógł prowadzić szczęśliwsze życie.
Lodowaty podmuch, który wydawał się emanować z serca lasu, uniósł brwi Harry'ego. Wiedział, że nie powiedzą mu, żeby szedł, dlatego to będzie jego własna decyzja.
Zostaniecie ze mną?
DO samego końca – powiedział James.
Nie będą w stanie was zobaczyć? - zapytał Harry
Jesteśmy częścią Ciebie – powiedział Syriusz – Niewidzialną dla wszystkich innych.
Harry spojrzał na matkę
Zostań blisko mnie – powiedziała cicho.
I ruszył. Chłód dementorów nie opanował go. Przeszedł przez to razem z towarzyszami. Byli dla niego niczym patronusy. Razem maszerowali pomiędzy starymi drzewami, które rosły bardzo blisko siebie, z ich splątanymi gałęziami i korzeniami wijącymi się pod stopami. Harry mocno chwycił pelerynę w ciemności, zapuszczając się coraz głębiej w las, bez żadnego pomysłu, gdzie dokładnie może być Voldemort, ale był pewny, że go znajdzie. Obok niego nie wydając prawie dźwięku szli James, Syriusz, Lupin i Lily, ich obecność była jego odwagą i powodem, dzięki któremu był w stanie stawiać jedną nogę przed drugą.
Jego ciało i umysł czuły się w jakiś sposób rozłączone.. Jego kończyny pracowały bez określonych instrukcji, jakby był tylko pasażerem, a nie kierowcą, w ciele któego był bliski opuszczenia. Zmarli idący obok niego przez las byli bardziej realni niż żywi, którzy zostali w zamku: Ron, Hermiona, Ginny, i wszyscy inni wydawali mu się być duchami, kiedy potykał się i był bliski końca życia, bliski Voldemorta.
Odgłos i szept: Jakieś żyjące stworzenia poruszały się w pobliżu. Harry zatrzymał się pod peleryną, patrząc dookoła, słuchającl Jego matka, ojciec, Lupin i Syriusz również się zatrzymali.
Ktoś tu jest – wydobył się z pobliża szorstki szept – On ma Pelerynę-Niewidkę. Czy to może być...?
Dwie postacie wyłoniły się zza pobliskiego drzewa: Ich różdżki świeciły się i Harry zobaczył Yaxley'a i Dołohowa rozglądających się w ciemności, patrzących dokładnie na miejsce, gdzie stali Harry, jego matka i ojciec, Syriusz i Lupin. Najwidoczniej nie mogli nic dostrzec.
Z pewnością coś słyszałem – powiedział Yaxley – Zwierzę, jak sądzisz?
Ten świr Hagrid trzymał całą masę tego tutaj. - powiedział Dołohow patrząc przez ramię.
Yaxley spojrzał w dół na zegarek.
Czas prawie dobiega końca. Potter miał swoją godzinę. On nie przyjdzie.
Lepiej wracajmy – powiedział Yaxley. - Dowiedzmy się jaki teraz jest plan.
On i Dołohow obrócili się i poszli głębiej w las. Harry podążył za nimi, wiedząc, że zaprowadzą go dokładie tam, gdzie chciał pójść. Zerknął na boki, jego matka uśmiechała się do niego, a ojciec z aprobatą pokiwał głową.
Szli dalej kilka minut, kiedy Harry zobczył światło i Yaxley z Dołohowem weszli na polanę, gdzie- jak Harry wiedział -żył potworny Aragog. Ciągle znajodowały się tam pozostałości po jego sieci, a jego potomkowie zostali pokierowani przez Śmierciożerców, aby walczyć w ich sprawie.
Ogień palił się na środku polany, a jego migoczące światło padało na tłum cichych śmierciożerców. Niektórzy z nich nadal byli zamaskowani i zakapturzeni, inni pokazali swoje twarze. Dwóch gigantów siedziało na obrzeżach grupy rzucając masywne cienie na scenę. Ich twarze były okrutne, jak twardo-ociosany kamień. Harry zobaczył Fenrira mlaszczącego i żującego swoje długie pazury; wielkiego blondyna Rowle'a dotykającego swych krwawiących ust. Zobaczył Lucjusza Malfoya, który wyglądał na pokonanego i przerażonego i Narcyzę, której oczy były zapdanięte i pełne lęku.
Każde oko skupione było na Voldemorcie, który stał z pochyloną głową i z białymi dłońmi złożonymi na Starszej Różdżce. Możliwe, że się modlił, albo liczył po cichu w myślach i Harry stojący w zupełnej ciszy na skraju areny absurdalnie pomyślał o dziecku, które liczyło w grze w chowanego. Za jego głową wirował wielki wąż, Nagini unosząca się w swojej zaczarowanej i lśniącej klatce jak potworna aureola.
Kiedy Dołohow i Yaxley dołączyli do kręgu, Voldemort podniósł wzrok.
Nie ma żadnego znaku od niego, mój Panie – powiedział Dołohow.
Wyraz Voldemorta nie uległ zmianie. Czerwone oczy wydawały się płonąć w świetle ognia. Powoli wziął między swoje długie palce Starszą Różdżkę.
Mój Panie...
Bellatrix przemówiła. Siedziała najbliżej Voldemorta, rozczochrana, z bladą twarzą, ale bez żadnych obrażeń. Voldemort uniósł rękę, aby ją uciszyć, więc nie wypowiedziała już następnego słowa, tylko patrzyła na niego z czcigodną fascynacją.
Myślałem, że przyjdzie – powiedział Voldemort swoim wysokim, czystym głosem, i z oczami w skaczących płomieniach. - Liczyłem na to, że przyjdzie.
Nikt się nie odzywał. Wyglądali na tak samo przerażonych jak Harry, którego serce tłukło się o żebra jakby chciało uciec z ciała, które miał zaraz opuścić. Jego ręce były spocone gdy ściągnął pelerynę-niewidkę i schował ją pod szaty, z różdzką. Nie chciał być kuszony przez walkę.
Byłem wydaje się...w błędzie. - powiedział Voldemort.
Nie byłeś.
Harry powiedział to tak głośno, jak tylko mógł, z całą siłą jaką mógł zebrać. Kamień Zmartwychwstania wyśliznął mu się z bezwładnych palców i kątem oka dostrzegł jak jego rodzice, Syriusz i Lupin zniknęli, kiedy wszedł w światło ognia. W tym momencie poczuł, że nie liczy się nikt oprócz Voldemorta. Było tylko ich dwóch.
Iluzja przepadła tak szybko, jak się pojawiła. Giganci ryczeli, kiedy śmierciożercy podnieśli się razem. Było dużo okrzyków, parsknięć, a nawet śmiechów. Voldemort zesztywniał tak, jak stał, ale jego czerwone oczy odnalazły Harry'ego. Patrzył jak Harry idzie w jego stronę, i nic, poza ogniem nie stoi między nimi.
Wówczas jakiś głos wrzasnął: HARRY! NIE!
Odwrócił się: Hagrid był skrępowany i przwywiązany do pobliskiego drzewa. Jego masywne ciało potrząsało gałęziami nad głową, podczas desperackiej próby uwolnienia się.
NIE! NIE! HARRY, CO TY....?
CISZA! Wrzasnął Rowle, i Hagrid został uciszony przez poruszenie różdżką.
Bellatrix, która wstała na nogi patrzyła raz na Voldemorta, raz na Harry'ego, a jej pierś unosiła się. Jedynymi poruszającymi się rzeczami, były płomienie i wąż zwijający i rozwijający się w błyszczącej klatce tuż za głową Voldemorta.
Harry mógł wyczuć swoją różdżkę przy piersi, ale nawet nie próbował jej wyciągnąć. Wiedział, że wąż był za dobrze chroniony. Wiedział, że jeśli uda mu się wycelować różdżkę w Nagini, trafi go pięćdziesiąt zaklęć.
Harry i Voldemort patrzyli wzajemnie na siebie. Teraz Voldemort przechylił głowę na bok, myśląc o chłopcu stojącym przed nim i bardzo bezradosny uśmiech wykrzywił jego bezwargie usta.
Harry Potter – powiedział bardzo delikatnie. Jego głos mógłby być częścią skwierczącego ognia. - Chłopiec, który przeżył.
Żaden ze śmierciożerców nie poruszył się. Czekali. Wszystko czekało. Hagrid szarpał się, Bellatrix dyszała, a Harry pomyślał o Ginny i jej ognistym spojrzeniu i o czuciu jej ust na jego ustach...
Voldemort podniósł swoją różdżkę. Jego głowa nadal była przechylona w jedną stronę, jak ciekawe dziecko, zastanawiające się co się zdarzy jeśli będzie kontynuować. Harry z powrotem spojrzał w czerwone oczy i z całej siły zapragnął, żeby to wydarzyło się teraz, szybko, kiedy mógł nadal stać, zanim utraci kontrolę, zanim zdradzi swój strach.
Zobaczył ruch ust i błysk zielonego światła. Wszystko zniknęło.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BravePL
mugol
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Hogwart
|
Wysłany: Pon 21:08, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Rozdział 35.
King's Cross
Leżał twarzą ku ziemi, wsłuchany w ciszę. Był całkowicie sam. Nikt nie patrzał. Nikogo innego tam nie było. Nie był do końca pewien, czy on sam tam był.
W dłuższą chwilę potem, a może bez jakiegokolwiek upływu czasu, dotarło do niego, że musi istnieć, musi być czymś więcej niż nieucieleśnioną myślą, ponieważ leżał, z pewnością leżał na jakiejś powierzchni. Zatem miał zmysł dotyku i to coś, na czym leżał, istniało także.
Prawie tak szybko, jak doszedł do tego wniosku, Harry stał się świadomy tego, że był nagi. Był przekonany o swej całkowitej samotności - nie martwiło go to jednak, ale delikatnie ciekawiło. Zastanawiał się, czy tak jak czuje, byłby w stanie widzieć. W chwili, gdy je otworzył, odkrył, że miał oczy.
Leżąc w jasnej mgle, tym niemniej nie była to mgła, której kiedykolwiek wcześniej doświadczył. Jego otoczenie nie było zakryte, przez mgliste opary; właściwie to mgliste opary nie uformowały się jeszcze w otoczenie. Podłoga, na której leżał wydawała się być biała, ani ciepła ani zimna, ale po prostu była, płaskie, czyste coś, na czym można być.
Usiadł. Jego ciało wydawało się nietknięte. Dotknął swojej twarzy. Nie nosił już więcej okularów.
Wtedy hałas dosięgnął go przez nie uformowaną nicość, która go otaczała: małe, miękkie bębnienie, które trzepotało, wymachiwało, i walczyło. To był żałosny hałas, a jednak odrobinkę niestosowny. Miał niemiłe wrażenie, że podsłuchiwał coś ukradkowego, karygodnego.
Po raz pierwszy, chciał być ubrany.
Ledwo, co życzenie uformowało się w jego głowie, a już szaty pojawiły się w niewielkiej odległości. Wziął je i nałożył na siebie. Były miękkie, czyste i ciepłe. To było nadzwyczajne jak się pojawiły, tak po prostu, w chwili, gdy ich zechciał.
Wstał rozglądając się wkoło. Był w jakimś wielkim Pokoju Życzeń? Im dłużej patrzał, tym więcej było do oglądania. Wielki, kopułowaty, szklany dach błyszczał wysoko ponad nim w blasku słońca. Być może był to pałac. Wszystko było wyciszone i spokojne z wyjątkiem tych dziwnych bębniących i skowyczących hałasów, pochodzący z miejsca gdzieś tuż obok we mgle.
Harry obrócił się spokojnie w miejscu a jego otoczenie wydawało się kształtować przed jego oczami. Szeroko otwarta przestrzeń, jasna i czysta, sala o wiele większa niż Wielka Sala z tym jasnym, kopułowatym, szklanym sklepieniem. Była całkiem pusta. Był tam jedyną osobą, z wyjątkiem - Odrzuciło go . Zauważył rzecz, która była źródłem hałasów. Miała kształt małego, nagiego dziecka, zwiniętego na ziemi, jego skóra nieosłonięta i szorstka, obdarta i leżało trzęsące się pod siedzeniem, gdzie ostało zostawione, niechciane, wystawione na widok, walczące o oddech.
Bał się go. Przypuszczał, że było małe i kruche i ranne, nie chciał jednak zbliżyć się do niego. Tym niemniej posuwał się powoli bliżej, gotowy by odskoczyć w każdej chwili. Wkrótce stał na tyle blisko, by je dotknąć, jednakże nie mógł się przemóc by to uczynić. Czuł się jak tchórz. Wiedział, że powinien był je pocieszyć, ale odpychało go.
"Nie możesz pomóc."
Okręcił się wkoło. Albus Dumbledore zmierzał ku niemu, wesoły i wyprostowany, noszący powłóczyste szaty w odcieniu błękitu północy.
"Harry." Rozłożył swoje ramiona szeroko, a jego ręce były obydwie całe i białe i nienaruszone. "Wspaniały chłopcze." "Odważny, odważny człowieku. Przejdźmy się."
Oszołomiony, Harry podążył za Dumbledore’m, który oddalał się wielkimi krokami od miejsca, gdzie obdarte dziecko leżało skowycząc, prowadząc go do dwóch siedzeń, których Harry wcześniej nie zauważył, usytuowanych w pewnej odległości pod tym wysokim, skrzącym się sklepieniem. Dumbledore usiadł na jednym z nich, a Harry opadł na drugie, patrząc na twarz swego starego dyrektora. Długie srebrne włosy Dumbledore'a i broda, przenikliwe błękitne oczy za połówkami okularów, zakrzywiony nos: wszystko było takim, jakim go zapamiętał. Ale jednak...
"Ale ty jesteś martwy," powiedział Harry.
"Ależ oczywiście," powiedział rzeczowo Dumbledore.
"Więc... ja też jestem martwy?"
"Ach," powiedział Dumbledore, uśmiechając się coraz szerzej." To jest pytanie, nieprawdaż? Ogólnie biorąc, drogi chłopcze, myślę że nie."
Patrzeli na siebie, staruszek ciągle był rozpromieniony.
"Nie?" powtórzył Harry.
"Nie" powiedział Dumbledore.
"Ale..." Harry podniósł swą rękę instynktownie w kierunku blizny o kształcie błyskawicy. Wydawało się, że nie ma jej tam. "Ale ja powinienem był umrzeć - nie broniłem się! Pozwoliłem mu zabić mnie!"
"A to," powiedział Dumbledore, "jak sądzę, zmieniło postać rzeczy."
Radość wydawała się emanować z Dumbledore’a jak światło; jak ogień: Harry nigdy nie widział człowieka tak całkowicie, tak ewidentnie usatysfakcjonowanego.
"Wyjaśnij," powiedział Harry.
"Ale ty już wiesz," powiedział Dumbledore. Zakręcił młynka kciukami.
"Pozwoliłem mu zabić mnie," powiedział Harry. "Czyż nie?"
"Ależ tak" powiedział Dumbledore, przytakując głową "No dalej!"
"Tak, więc część jego duszy, która była we mnie..." Dumbledore ciągle przytakiwał głową coraz bardziej entuzjastycznie, zachęcając Harryego dalej, szerokim uśmiechem zachęty na jego twarzy.
"...zginęła?"
"Ależ tak! powiedział Dumbledore. "Tak, zniszczył ją. Twoja dusza jest cała, i całkowicie twoja własna, Harry."
"Ale wtedy..."
Harry zadrżał ponad barkiem, gdzie małe, okaleczone stworzenie drżało pod krzesłem.
"Co to jest, Profesorze?"
"Coś, co jest poza zasięgiem pomocy nas dwojga." powiedział Dumbledore.
"Ale jeśli Voldemort użył Klątwy Uśmiercającej," Harry zaczął ponownie, "a nikt nie umarł tym razem za mnie - jak mogę być żywy?"
"Myślę, że wiesz," powiedział Dumbledore "Cofnij się myślami. Pamiętasz co w swej ignorancji zrobił, w swej chciwości i okrucieństwie."
Harry myślał. Pozwolił swemu spojrzeniu nieść się po otoczeniu. Jeśli to był w rzeczy samej pałac, w którym siedzieli, był dziwny, z krzesłami poustawianymi w małe rzędy i kawałkami poręczy tu i tam, i ciągle, on i Dumbledore i oszołomione stworzenie pod krzesłem byli tam jedynymi istotami. Wtedy odpowiedź z łatwością pojawiła się na jego ustach, bez wysiłku.
"Wziął moją krew," powiedział Harry.
"Dokładnie!" powiedział Dumbledore. "Wziął twoją krew i odbudował za jej pomocą swe żywe ciało! Twoja krew w jego żyłach, Harry, ochrona Lily wewnątrz was dwóch! On [thethered] związał cię z życiem, dopóki sam żyje!"
"Ja żyję... jeśli on żyje? Ale myślałem... myślałem że to miałoby na odwrót! Myślałem, że obydwoje musimy umrzeć? Czy to jest to samo?"
Był rozproszony skowytem i bębnieniem dręczonego stworzenia za nimi i spojrzał w tył na nie jeszcze raz.
"Jesteś pewien, że nie możemy nic zrobić?"
"Żadna pomoc nie jest możliwa."
"Więc wyjaśnij więcej," powiedział Harry a Dumbledore się uśmiechnął.
"Byłeś siódmym Horcrux'em Harry, Horcrux’em, którego nigdy nie zamierzał zrobić. Uczynił swoją duszę tak niestabilną, że rozpadła się na części, gdy dopuścił się tych aktów niewypowiedzianego zła, morderstwa twoich rodziców, usiłowania zabicia dziecka. Ale to, co uciekło z tego pokoju, było czymś mniej niż wiedział. Zostawił coś więcej niż swoje ciało za sobą. Zostawił część siebie zatrzaśniętą w tobie, niedoszłej ofierze, która przetrwała.
"A jego wiedza pozostała żałośnie niepełna, Harry! Tego, czego Voldemort nie cenił, nie fatygował się pojąć. O skrzatach domowych i opowieściach dziecięcych, miłości, lojalności i niewinności Voldemort nic nie wiedział i nic nie rozumiał. Nic. Tego, że wszystkie mają moc wykraczającą poza jego własną, moc poza zasięgiem jakiejkolwiek magii, to prawda, której nigdy uchwycił.
"Wziął twoją krew wierząc, że go wzmocni. Wziął do swego ciała malutką część czaru, który twoja matka złożyła na tobie, gdy za ciebie zmarła. Jego ciało utrzymuje przy życiu jej ofiarę, a dopóki ten czar trwa, tak i ty trwasz i trwa ostatnia nadzieja dla samego Voldemort’a."
Dumbledore uśmiechnął się do Harryego, a Harry patrzał na niego.
"A Pan wiedział? Pan wiedział – od samego początku?"
„Zgadywałem. Ale moje przypuszczenia zazwyczaj były dobre." powiedział radośnie Dumbledore, i siedzieli w ciszy, przez czas, który wydawał się długą chwilą, podczas gdy stworzenie za nimi kontynuowała skowyczenie i bębnienie.
"Jest jeszcze coś,” powiedział Harry. "Jest jeszcze co jest związane z tym. Dlaczego moja różdżka złamała tę, którą pożyczył?"
"Co do tego nie mam pewności."
"Zgadnij więc" powiedział Harry a Dumbledore się zaśmiał.
"Jedno co musisz zrozumieć Harry, to jest to, że ty i Lord Voldemort odbyliście razem podróż do wymiarów magii przedtem nieznanych i niezbadanych. Ale sądzę, że mogło się zdarzyć tak, a jest to bezprecedensowe, i żaden wytwórca różdżek, jak sądzę, nie mógł tego przewidzieć i wyjaśnić Voldemort’owi.
"Nieumyślne, jak wiesz, Lord Voldemort podwoił więź miedzy wami, gdy powrócił do ludzkiej formy. Część jego duszy była ciągle przywiązana do twojej, i myśląc, by się wzmocnić przyjął część ofiary twej matki do wnętrza siebie. Gdyby mógł zrozumieć jak osobista i straszna była moc tej ofiary, prawdopodobnie, nie ośmieliłby się dotknąć twojej krwi. ...Ale gdyby był to w stanie zrozumieć, nie byłby Lordem Voldemort’em, i nie mógłby przenigdy mordować.
"Wzmacniając te podwójne połączenia, związał wasze przeznaczenia ściślej niż kiedykolwiek w historii dwóch czarodziejów było tak mocno połączonych, Voldemort posunął się do zaatakowania ciebie przy pomocy różdżki, która dzieliła rdzeń z twoją. I zdarzyło się teraz coś bardzo dziwnego, jak wiemy. Rdzenie zareagowały w sposób, którego Lord Voldemort, nie wiedząc, że twoja różdżka jest bliźniaczą do jego, nie mógł przewidzieć.
"Był bardziej przestraszony niż ty byłeś tamtej nocy Harry. Zaakceptowałeś, nawet jeśli było to pod przymusem, możliwość śmierci, coś czego Lord Voldemort nigdy nie był w stanie uczynić. Twoja odwaga wygrała, twoja różdżka wzięła górę nad jego. A robiąc to, wydarzyło się coś między tymi różdżkami, coś co stanowiło odbicie więzi między ich panami.
"Uważam że twoja różdżka tej nocy, jakby powiedzieć, wchłonęła w siebie cząstkę mocy i właściwości różdżki Voldemort’a. A więc twoja różdżka rozpoznała go, kiedy ścigał cię, rozpoznała człowieka który był jednocześnie krewnym i śmiertelnym wrogiem i zwróciła część jego własnej magii przeciwko niemu, magii o wiele potężniejszej niż Lucjusza różdżka kiedykolwiek dokonywała. Twoja różdżka zawiera teraz moc twojej ogromnej odwagi i śmiertelnej zręczności Voldemort’a: Jaką szansę ten biedny kijek Lucjusza Malfoy'a miał to znieść?"
"Ale jeśli moja różdżka była tak potężna, jak do tego doszło, że Hermiona była zdolna ją złamać?" zapytał Harry.
"Mój drogi chłopcze, jej niewiarygodne efekty były skierowane tylko wobec Voldemort’a, który manipulował tak nierozważnie najgłębszymi prawami magii. Tylko przeciwko niemu była ta różdżka niespotykanie potężna. W przeciwnym razie była to różdżka jak każda inna.. jakkolwiek, jestem pewien, jedna z dobrych." zakończył Dumbledore życzliwie.
Harry siedział pogrążony w myślach przez dłuższy czas, a być może były to sekundy. Było bardzo trudno, być pewnym, co do takich rzeczy jak czas, tutaj.
"Zabił mnie twoją różdżką"
"Nie powiodło mu się zabicie ciebie moją różdżką." Poprawił Dumbledore Harryego "Sadze, że możemy się zgodzić, że nie jesteś martwy, bądź co bądź oczywiście" dodał, jak gdyby się obawiał, że był nieuprzejmy, "Nie umniejszam twoich cierpień, które, jestem tego, pewien były srogie."
"W tej chwili czuję się jednak wspaniale, bądź co bądź" powiedział Harry, patrząc w dół na swe czyste, nieskazitelne ręce. "Gdzie właściwie jesteśmy?"
"W zasadzie zamierzałem spytać o to ciebie" powiedział Dumbledore, patrząc wkoło. "Twoim zdaniem, gdzie jesteśmy?"
Dopóki Dumbledore nie spytał Harry nie wiedział. Teraz jednak, odkrył, że miał gotową odpowiedź do udzielenia.
"To wygląda," powiedział powoli "Jak stacja King’s Cross. Poza tym, że jest o wiele czystsza i bardziej pusta, i nie ma na tyle daleko, jak mogę dostrzec pociągów'.
"Stacja King's Cross!" chichotał, nie mogąc się powstrzymać, Dumbledore. Wielki Boże, naprawdę?"
"A twoim zdaniem gdzie jesteśmy? spytał chary lekko defensywnie.
"Mój drogi chłopcze, nie mam pojęcia. To jest jak to mówią twoja sztuka."
Harry nie miał pojęcia co to znaczy; Dumbledore doprowadzał go do wściekłości. Błyskał na niego oczami ze złości, wtedy przypomniał sobie o wiele bardziej pilne pytanie, niż to o ich obecne położenie.
"Śmiertelne Relikwie" powiedział, i był zadowolony widząc jak słowa zmazały uśmiech z twarzy Dumbledore’a.
"Ach, tak" powiedział. Wyglądał nawet na trochę zmartwionego.
"A więc?"
Po raz pierwszy odkąd Harry spotkał Dumbledore’a wyglądał on gorzej niż starzec, o wiele gorzej. Wyglądał ulotnie, jak mały chłopiec złapany na rozrabianiu.
"Czy możesz mi wybaczyć?” powiedział "Czy możesz mi wybaczyć, że ci nie zaufałem? Że ci nie powiedziałem? Harry, obawiałem się tylko, że zawiódłbyś tak, jak ja zawiodłem. Lękałem się tylko, że popełniłbyś moje błędy. Błagam cię o przebaczenie Harry. Wiedziałem już od pewnego czasu, że jesteś lepszym człowiekiem."
"O czym ty mówisz?" zapytał Harry, zaskoczony tonem Dumbledore'a, nagłymi łzami w jego oczach.
"Relikwie, Relikwie" mruczał Dumbledore "Marzenie desperata!"
"Ale one są prawdziwe!"
"Prawdziwe i groźne i są przynętą dla głupców," powiedział Dumbledore. "A ja byłem takim głupcem. Ale ty wiesz nieprawdaż? Nie mam już wobec ciebie więcej sekretów. Ty wiesz."
"Co wiem?"
Dumbledore zwrócił całe swe ciało w kierunku Harryego, a łzy ciągle błyszczały w błyskotliwie genialnych oczach.
"Pan śmierci, Harry, pan Śmierci! Czy ostatecznie byłem lepszy niż Voldemort?"
"Oczywiście że byłeś" powiedział Harry. "Oczywiście - jak możesz o to pytać? Nigdy nie zabiłeś, jeśli mogłeś tego uniknąć!"
„Prawda, prawda, a był jak dziecko szukające wsparcia "Mimo to zbyt usilnie dążyłem do przezwyciężenia śmierci Harry."
"Nie w taki sposób, jak on to zrobił" powiedział Harry. Po tym całym zdenerwowaniu na Dumbledore’a, jakże dziwne było siedzieć tutaj, pod wysokim, sklepionym zadaszeniem i bronić Dumbledore’a przed nim samym "Relikwie nie Horcrux’y"
"Relikwie" wymruczał Dumbledore "nie Horcrux’y. Dokładnie."
Nastąpiła przerwa. Stworzenie za nimi skowyczało, ale Harry nie rozglądał się już dłużej.
"Grindelwald szukał ich także?" zapytał.
Dumbledore zamknął swe oczy na chwilę i przytaknął głową.
"To była rzecz, ponad wszystkie inne, która przyciągnęła nas do siebie" powiedział cicho. "Dwóch bystrych, przebiegłych chłopców, dzielących obsesję. Chciał pójść do Doliny Godric’a, co zapewne zgadłeś, z powodu grobu Ignotusa Peverell’a. Chciał przeszukać miejsce gdzie zginął trzeci z braci."
"A więc o prawda?" zapytał Harry "Wszystko? Bracia Peverell -"
"-byli trzema braćmi z opowieści" powiedział Dumbledore, przytakując głową "Ależ oczywiście, tak sądzę. Czy spotkali Śmierć na samotnej drodze... sądzę, że bardziej prawdopodobnie bracia Peverell byli po prostu utalentowani, niebezpieczni czarodzieje, którzy osiągnęli sukces w tworzeniu tych potężnych przedmiotów. Opowieść o nich, jako Regaliach samej Śmierci wydaje się dla mnie być pewną legendą, która mogła zapoczątkować takie kreacje wokół." 376
"Płaszcz jak już wiesz, podróżował przez wieki, z ojca na syna, matki na córkę, wprost do ostatniego żyjącego potomka Ignotusa, który tak jak Ignotus urodził się w wiosce w Dolinie Godric’a.
Dumbledore uśmiechnął się do Harryego.
"Ja?"
"Ty. Zgadłeś. Wiem, czemu Płaszcz był w moim posiadaniu w tę noc, gdy zmarli twoi rodzice. James pokazał mi go kilka dni wcześniej. Wyjaśniał wiele z jego nie wykrytego rozrabiania w szkole! Ledwie uwierzyłem w to, co widziałem. Poprosiłem o pożyczenie go, by go zbadać. Minęło sporo czasu odkąd zrezygnowałem z marzenia o zjednoczeniu Relikwii, ale nie mogłem się oprzeć, nie mogłem nie przyjrzeć się bliżej.. Był to Płaszcz, jakiego wcześniej nie widziałem, niezmiernie stary, idealny pod każdym względem... i wtedy zginął twój ojciec, i ja miałem nareszcie dwie relikwie, wszystkie dla siebie!"
Jego ton był nieznośnie gorzki.
"Płaszcz nie pomógłby im przetrwać, bądź co bądź" Powiedział szybko Harry.
"Voldemort wiedział gdzie byli moja mama i tata. Płaszcz nie uczyniłby ich odpornymi na klątwę"
"prawda" westchnął Dumbledore "Prawda."
Harry czekał, ale Dumbledore nie mówił, więc zachęcił go.
"Tak więc poddałeś się w szukaniu relikwii, gdy wtem ujrzałeś płaszcz?'
"Oh tak," powiedział słabo Dumbledore. Wydawało się, że zmusza się, by napotkać oczy Harryego. "Wiesz, co się stało. Wiesz. Nie możesz pogardzać mną bardziej niż ja sam sobą pogardzam."
"Ale ja Panem nie pogardzam -"
"A więc powinieneś" powiedział Dumbledore. Wziął głęboki oddech. "Znasz sekret słabego zdrowia mojej siostry, co te Mugole zrobiły, czym się stała. Wiesz jak mój biedny ojciec dążył do zemsty, i zapłacił cenę, umierając w Azkabanie. Wiesz jak moja matka poświęciła swe życie opiece nad Arianą.
"Czułem się urażony, Harry".
Dumbledore stwierdził to bez ogródek, zimno. Patrzał teraz ponad czubkiem głowy Harryego w dal.
"Zostałem obdarowany, byłem genialny. Chciałem uciec. Chciałem błyszczeć. Chciałem chwały.
"Nie zrozum mnie źle" powiedział i ból przeszył jego twarz tak, iż wyglądał znowu wiekowo. "Kochałem ich, kochałem rodziców, kochałem brata i siostrę, ale byłem egoistyczny Harry, bardziej egoistyczny niż ty, który jesteś wybitnie bezinteresowną osobą, jaką sobie można wyobrazić.
"Tak wiec, kiedy moja mam zmarła, i został pozostawiony z odpowiedzialnością za skrzywdzoną siostrę i krnąbrnego brata, wróciłem do swej wioski w gniewie i rozgoryczeniu. Uwięziony i niepotrzebny, myślałem! I wtedy oczywiście, on się pojawił...."
Dumbledore spojrzał znowu bezpośrednio w oczy Harryego.
"Grindelwald. Nie jesteś sobie w stanie wyobrazić jak jego pomysły usidliły mnie, Harry, zapaliły się we mnie. Mugole zmuszeni do uległości. Triumfujący czarodzieje. Grindelwald i ja, wspaniali młodzi przywódcy rewolucji.
"Ach miałem kilka skrupułów. Uspokajałem swe sumienie pustymi słowami. To byłoby wszystko dla większego dobra, i każda uczyniona krzywda mogłaby być odpłacona stukrotnie ku pożytkowi czarodziejów. Czy wiedziałem, w głębi swego serca, czym Gellert Grindelwald był? Myślę, że tak, ale przymknąłem oczy. Gdyby plany, które opracowywaliśmy ziściłyby się, wszystkie moje marzenia zostałyby spełnione.
"A jako serce naszych planów, Śmiertelne Relikwie! Jakże one go fascynowały, jakże fascynowały nas obojga! Niepokonana różdżka, broń, która doprowadziłaby nas do potęgi! Kamień Wskrzeszenia - dla niego, bądź co bądź udawałem, że nie wiem, znaczył armię Inferich! Dla mnie, przyznaję, oznaczał powrót moich rodziców, i dźwignięcie całej odpowiedzialności z moich bark.
"A Płaszcz... w jakiś sposób, nie mówiliśmy wiele o Płaszczu, Harry. Obydwoje mogliśmy się ukrywać wystarczająco dobrze bez Płaszcza, prawdziwa magia, która oczywiście w nim jest, to polega na tym, że może być użyty samo dobrze do ochrony i osłony tak innych osób jak i właściciela. Myślałem, że jeśli go kiedykolwiek znajdziemy, mógłby być przydatny do ukrycia Ariany, ale nasze zainteresowanie Płaszczem ograniczało się do tego, że stanowił uzupełnienie trójki, tak jak mówiły legendy, że człowiek, który zjednoczy wszystkie trzy przedmioty byłby prawdziwym panem śmierci, co rozumieliśmy tak, że "byłby niezwyciężony"
„Niezwyciężeni panowie śmierci, Grindelwald i Dumbledore! Dwa miesiące szaleństwa, okrutnych marzeń i zaniedbania jedynych dwóch członków rodzin, którzy mi zostali.
"I wtedy... wiesz co się stało. Rzeczywistość powróciła w postaci mojego ordynarnego, niewykształconego i nieskończenie bardziej wspaniałego brata. Nie chciałem słyszeć prawd, które wykrzykiwał w moim kierunku. Nie chciałem słyszeć, że nie mogę iść naprzód i szukać Relikwii z kruchą i niezrównoważoną siostrą u boku.
"Spór przerodził się w bójkę. Grindelwald stracił kontrolę. To, co zawsze w nim wyczuwałem, ale udawałem, że tego nie ma, przemieniło się okropną istotę. A Ariana... po całej troskliwej opiece i ostrożności mojej mamy... leżała martwa na podłodze."
Dumbledore delikatnie westchnął i zaczął szczerze płakać. Harry sięgnął i był zadowolony odkrywając, że może go dotknąć: uścisnął delikatnie jego ramię i Dumbledore stopniowo odzyskał kontrolę nad sobą."
"Cóż, Grindelwald uciekł, jak każdy mogłem to przewidzieć. Zniknął ze swoimi planami zawładnięcia potęgą i projektami torturowania Mugoli i swymi marzeniami o Relikwiach Śmierci, marzeniami, w których go ośmielałem i w których mu pomagałem. Uciekł, podczas gdy ja zostałem zostawiony, by pochować swoją siostrę i nauczyć się żyć ze swoją winą i z okropnym smutkiem, ceną mojego wstydu.
"Lata minęły. Były o nim plotki. Mówili, że zdobył różdżkę o niezmiernej mocy. Mnie w tym czasie oferowano stanowisko Ministra Magii, nie jeden raz, ale kilka. Naturalnie odmówiłem. Nauczyłem się, że nie może mi zostać powierzona odpowiedzialność za potęgę"
"Ale byłby Pan lepszy, o wiele lepszy, niż Knot czy Scimgeour!" wybuchnął Harry.
"Byłbym?" zapytał ciężko Dumbledore. "Nie jestem taki pewien. Dowiodłem, jako młody człowiek, że potęga była moją słabością i pokusą. To ciekawa rzecz Harry, ale być może ci, którzy są najlepiej dostosowani do posiadania potęgi, są tymi, którzy nie powinni do niej dążyć. Tacy, którzy, jak ty, zostali obarczeni przywództwem i przyjęli płaszcz, ponieważ musieli, odkrywali ku swemu zaskoczeniu, że noszą go dobrze i są w stanie podołać brzemieniu*.
"Byłem bezpieczniejszy w Hogwarcie. Sądzę, że byłem dobrym nauczycielem -"
"Był Pan najlepszy ---"
"--- jesteś bardzo miły Harry. Ale gdy zajmowałem się treningiem młodych czarodziejów, Grindelwald tworzył armię. Mówili, że się mnie bał, i być może tak było, ale mniej, jak sadzę, niż ja się go bałem.
"Ach nie śmierci,” powiedział Dumbledore w odpowiedzi na pytające spojrzenie Harryego. "Nie tego, co mógłby uczynić mi za pomocą magii. Wiedziałem, że nasze szanse są wyrównane, być może, że byłem ociupinkę zręczniejszy. To prawdy się bałem. Widzisz, nigdy nie wiedziałem, który z nas, w ostatniej przerażającej walce rzucił klątwę, która zabiła mą siostrę. Możesz nazwać mnie tchórzliwym: będziesz miał rację Harry. Lękałem się ponad wszystko wiedzy, że to ja sprowadziłem na nią śmierć, nie tylko przez swoją arogancję i głupotę, ale przez to, że faktycznie zadałem ostateczny cios, który zgasił jej życie.
"Sądzę, że to wiedział, sadzę, że wiedział, co mnie przerażało. Opóźniałem spotkanie z nim ostatecznie, byłoby to zbyt haniebne opierać się dłużej. Ludzie umierali a on wydawał się nie do powstrzymania, a ja musiałem zrobić to, co mogłem.
"Cóż, wiesz co stało się potem. Wygrałem pojedynek. Wygrałem różdżkę."
Kolejna cisza. Harry nie spytał, czy Dumbledore dowiedział się, kto uśmiercił Arianę. Nie chciał wiedzieć, co Dumbledore widział, kiedy patrzał w Zwierciadło Erised i dlaczego Dumbledore był pełen zrozumienia dla fascynacji, którą wzbudzało w Harrym.
Siedzieli w ciszy przez długi czas, a skowyczenie stworzenia za nimi ledwie jeszcze przeszkadzało Harryemu.
W końcu powiedział: "Grindelwald próbował zatrzymać Voldemorta, gdy ten zmierzał po różdżkę. On kłamał, udawał, że nigdy jej nie miał."
Dumbledore przytaknął, patrząc w dół na swoje kolana, łzy ciągle błyszczały na zakrzywionym nosie.
"Mówią, że okazał wyrzuty sumienia w późniejszych latach, będąc samemu w swej celi w Nurmengardzie. Mam nadzieję, że to prawda. Mam nadzieję, że poczuł horror i wstyd za to, co uczyniliśmy. Być może to kłamstwo skierowane wobec Voldemorta było próbą poprawy... by uchronić Voldemorta od zabrania Relikwii..."
"...albo od włamania się do twego grobowca?" zaproponował Harry a Dumbledore lekko przetarł oczy.
Po kolejnej krótkiej przerwie Harry powiedział, "próbowałeś użyć Kamienia Wskrzeszenia."
Dumbledore przytaknął.
"Kiedy odkryłem go, po tych wszystkich latach, zakopanego w opuszczonym domu Gaunt'ów --- Relikwię, której najbardziej pożądałem, mimo że w młodości chciałem jej z innych powodów --- Straciłem głowę, Harry. Zapomniałem całkiem, że nie byłem Horcrux’em, że pierścień na pewno nosił klątwę. Podniosłem go i założyłem i przez sekundę wydawało mi się, że ujrzę Arianę i moją mamę i mojego tatę i że powiem im jak bardzo, bardzo mi było przykro...
"Byłem takim głupcem, Harry. Po tylu latach niczego się nie nauczyłem. Byłem niegodny by zjednoczyć Śmiertelne Relikwie, dowiodłem tego wtedy i ponownie, a to był ostateczny dowód."
"Dlaczego?" powiedział Harry. "To było naturalne! Chciałeś ich znowu ujrzeć. Co w tym złego?"
"Może jeden człowiek na milion mógł zjednoczyć Relikwie, Harry. Ja nadawałem się tylko do posiadania najskromniejszej z nich, najmniej nadzwyczajnej. Nadawałem się do posiadania Starszej Różdżki, nie chełpiąc się nią i nie zabijając nią. Było mi dane ją poskromić i użyć, ponieważ wziąłem ją, nie by zyskać, ale by chronić ludzi od niej.
"Ale Płaszcz, wziąłem z czystej ciekawości tak, iż nigdy nie mógł działać dla mnie tak, jak działał dla ciebie, prawdziwego właściciela. Kamień, który chciałem użyć usiłując ściągnąć tych, którzy spoczywali w pokoju, zamiast umożliwić sobie samopoświęcenie, tak jak ty uczyniłeś. Jesteś godnym właścicielem Relikwii."
Dumbledore poklepał dłoń Harryego, a Harry spojrzał na starego człowieka i uśmiechnął się; nie mógł sobie uzmysłowić. Jak mógł pozostać zagniewany teraz na Dumbledore’a?
"Dlaczego musiałeś uczynić to takim trudnym?"
Uśmiech Dumbledore'a był drżący.
"Obawiałem się, że panna Granger cię spowolni, Harry. Myślałem, że twoja gorącą głowa mogłaby zdominować twe dobre serce. Bałem się tego, że jeśli przedstawię ci otwarcie fakty o tych kuszących przedmiotach, mógłbyś zawładnąć Relikwiami tak jak ja to zrobiłem, w złym czasie, ze złych pobudek. Jeśli miałeś położyć ręce na nich, chciałem byś posiadł je bezpiecznie. Jesteś prawdziwym panem śmierci, ponieważ prawdziwy pan nigdy nie szuka ucieczki przed Śmiercią. Akceptuje to, że musi umrzeć i rozumie, że są o wiele, wiele gorsze rzeczy w świecie żywych niż w umieraniu."
"A Voldemort nigdy nie wiedział o relikwiach?"
"Nie sądzę, ponieważ nie rozpoznał Kamienia Wskrzeszenia, który zamienił w Horcrux. Ale nawet jeśliby wiedział o nich Harry, wątpię czy byłby zainteresowany w którymś poza tym pierwszym. Nie uważałby, że potrzebuje Płaszcza, a co do kamienia, kogo by chciał wrócić z martwych? Obawia się nieżywych. Nie kocha."
"Ale spodziewałeś się, że podąży za różdżką?"
"Byłem pewien, że spróbuje od chwili, gdy twoja różdżka pokonała tą Voldemorta na cmentarzu w Little Hangelton. Na początku, obawiał się, że zwyciężyłeś go większą zręcznością. Gdy porwał Ollivander'a odkrył jednak istnienie bliźniaczych rdzeni. Myślał, że to wyjaśnia wszystko. Mimo to pożyczona różdżka nie zdołała uczynić nic przeciwko twojej! Więc Voldemort, zamiast zadać sobie pytanie, co za jakość była w tobie, która uczyniła twą różdżkę silniejszą, jaki talent posiadłeś, którego on nie miał, nastawił się naturalnie na poszukiwanie tej jednej różdżki, która, jak mówią, pokona każdą inną. Dla niego Starsza Różdżka stała się obsesją rywalizującą z obsesją dotyczącą ciebie. Wierzył, że Starsza Różdżka usunie jego ostatnią słabość, uczyni go prawdziwie niezwyciężalnym. Biedny Severus..."
"Jeśli zaplanowałeś swoją śmierć ze Snape’m, chciałeś by skończył ze Starszą Różdżką, czyż nie?"
„Przyznaję, że taki był mój zamiar" powiedział Dumbledore, "ale nie stało się tak, jak chciałem, prawda?"
"Nie" powiedział Harry. "Ten kawałek nie powiódł się.”
Stworzenie za nimi szarpało się i jęczało, a Harry i Dumbledore pozostawali bez słów przez, jak dotąd, najdłuższą chwilę. Uzmysłowienie sobie, co mogłoby się dalej stać stopniowo krzepło w Harrym przez długie minuty, jak miękko padający śnieg.
"Musze wracać, nieprawdaż?"
"To zależy od ciebie."
"Mam wybór?"
"Ależ tak," Dumbledore uśmiechnął się do niego. "Jesteśmy na King's Cross mówisz? Myślę, że jeśli zdecydujesz się nie wracać, będziesz w stanie ... powiedzmy ... załapać się na pociąg."
"A dokąd by mnie zabrał?"
"Dalej." powiedział porostu Dumbledore.
Znowu cisza.
"Voldemort ma Starszą Różdżkę"
"To prawda Voldemort ma Starszą Różdżkę".
"Ale chce Pan żebym wrócił?"
"Sadzę," powiedział Dumbledore, „że jeśli wybierzesz powrót, jest szansa, że może zostać wykończony na dobre. Nie mogę obiecać. Ale wiem to, Harry, że ty możesz się mniej obawiać powrotu tutaj niż on."
Harry spojrzał ponownie na rzecz, która wyglądał na nieosłoniętą, bębniącą i dławiącą się w cieniu poniżej odległego krzesła.
"Nie lituj się nad zmarłym, Harry. Lituj się nad żyjącymi, a przede wszystkim, nad tymi, którzy żyją pozbawieni miłości. Wracając, możesz sprawić, że mniej dusz będzie okaleczonych, mniej rodzin zostanie rozdzielonych. Jeśli to dla ciebie wartościowy cel, wówczas powiedzmy sobie teraz dowidzenia."
Harry pokiwał głową i westchnął. Pozostawienie tego miejsca nie byłoby tak trudne jak wejście do lasu, ale było tu ciepło i świetliście i spokojnie, a on wiedział, że kieruje się z powrotem do bólu i strachu o więcej strat. Wstał a Dumbledore zrobił to samo, i popatrzeli sobie w twarze przez dłuższą chwilę.
"Powiedz mi ostatnią rzecz," powiedział Harry "Czy to jest prawdziwe? Czy to się dzieje w mojej głowie?"
Dumbledore rozpromienił się w jego kierunku, a jego głos brzmiał głośno i silnie w uszach Harryego, mimo że jasna mgła opadała ponownie, zamazując jego postać.
"Oczywiście, że to się dzieje wewnątrz twojej głowy, Harry, ale dlaczegóż na tej ziemi ma to znaczyć, że nie jest to prawdą?"
*”są w stanie podołać brzemieniu” – fragment ten odpowiada, moim zdaniem, metaforze zawartej w zdaniu, lecz nie jest w oryginalnym tekście bezpośrednio zawarty – tylko z niego wynika...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BravePL
mugol
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Hogwart
|
Wysłany: Pon 21:09, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
36. Rysa na planie
Znowu leżał twarzą do ziemi. Nozdrza wypełnił mu zapach lasu. Pod policzkiem czuł twardy, zimny grunt, skroń raniła zawiaska okularów uszkodzonych przez upadek. Każdy centymetr jego ciała krzyczał z bólu, a siniec w miejscu uderzenia Zaklęcia Śmierci przyprawiał go niemal o omdlenie. Leżał bez ruchu w miejscu, w którym upadł, z lewym ramieniem wykręconym w okropny sposób i otwartymi w niemym krzyku ustami. Spodziewał się usłyszeć okrzyki tryumfu i radość z powodu jego śmierci, ale w zamian pospieszne kroki, szepty i pomruki wypełniły przestrzeń.
-Mój Panie… Mój Panie…- Głos Bellatrix brzmiał, jak gdyby mówiła do ukochanego.
Harry nie odważył się otworzyć oczu i swoje opłakane położenie badał za pomocą innych zmysłów. Ciągle czuł różdżkę ukrytą pod szatą szkolną, wciśniętą między jego klatką piersiową i podłożem. W rejonie żołądka czuł obecność ukrytej Peleryny – Niewidki.
-Mój Panie…
-Wystarczy – zabrzmiał głos Voldemorta.
Jeszcze więcej kroków. Jakby kilkanaście osób wycofywało się pospiesznie z tego samego miejsca. Harry, przymuszony koniecznością oceny sytuacji, uchylił nieco powieki. Voldemort wydawał podnosić się na nogi. Niektórzy Śmierciożercy pospiesznie oddalali się od Niego w kierunku tłumu wypełniającego polanę. Bellatrix również trzymała się z tyłu klęcząc za Voldemortem. Harry ponownie zamknął oczy rozważając to, co właśnie zobaczył. Śmierciożercy kupili się dookoła Voldemorta, który, jak się wydawało upadł na ziemię. Coś musiało się wydarzyć w momencie, w którym ugodził Harrego Klątwą Śmierci. Czyżby Voldemort też został ugodzony? Tak to właśnie wyglądało. Obydwaj stracili przytomność i obydwaj teraz równocześnie przychodzili do siebie…
-Panie, pozwól mi
-Nie potrzebuję niczyjej pomocy- odparł chłodno Voldemort, i, chociaż Harry miał zamknięte oczy, niemal zobaczył Bellatrix wycofującą pomocną dłoń. -Chłopak… czy on nie żyje?
Na polanie było cicho, jak makiem zasiał. Chociaż nikt nie zbliżał się do Harry’ego, czuł on na sobie kupione spojrzenia, coraz bardziej przygniatające go do ziemi, do tego stopnia, że bał się drgnąć w jakikolwiek sposób.
-Ty- rzekł Voldemort, głosem budzącym grozę i paroksyzm bólu.
-Sprawdź, czy jeszcze żyje.- Harry nie miał pojęcia, kto zaczął się do niego zbliżać. Jedyne, co mógł uczynić, to leżeć, ze zdradziecko walącym sercem, oczekując na tego, który miał go sprawdzić, choć z drugiej strony wielką ulgę sprawiała mu świadomość, że Voldemort obawia się sam zbliżyć do niego, co świadczyło jasno, że nie wszystko poszło zgodnie z jego planem… Dłonie, bardziej miękko, niż mógł się spodziewać, dotknęły twarzy Harry’ego, uniosły powiekę, by następnie wsunąć się pod szatę w celu wyczucia, czy serce jeszcze bije. Słyszał przyspieszony oddech kobiecy, końce jej długich włosów łaskotały jego twarz. Doskonale zdawał sobie sprawę, że musiała wyczuć tlące się w nim życie.
-Czy Draco żyje? Czy ciągle przebywa w zamku?- Szept był ledwo słyszalny: jej wargi były zaledwie cal od jego ucha, głowę skłoniła tak nisko, że jej długie włosy całkowicie osłoniły twarz Harry’ego przed wzrokiem obserwatorów.
-Tak- wyszeptał w odpowiedzi. Palce jej dłoni kurczowo się zacisnęły, wbijane odruchowo paznokcie zaczęły ranić jego pierś. Po chwili wszystko ustąpiło. Kobieta powstała.
-Nie żyje- orzekła głośno Narcyza Malfoy.
Dopiero teraz tupot stóp i okrzyki radości i tryumfu wypełniły polanę, a jaskrawe czerwone i srebrne fajerwerki, które Harry dostrzegł przez lekko uchylone powieki, rozjaśniły niebo podkreślając uroczystość chwili. W dalszym ciągu udając nieboszczyka, Harry nagle zrozumiał. Narcyza dobrze wiedziała, że jedynym dla niej sposobem do przedostania się do wnętrza Hogwartu, i odnalezienia syna, było wkroczenie razem z armią zdobywców. Już ją nie obchodziło to, czy Voldemort zwyciężył.
-Teraz widzicie- skrzek Voldemorta wzniósł się ponad tumult. -Harry Porter zginął z mojej ręki i nie ma już nikogo na świecie, kto by mi zagrażał! Patrzcie! Crucio!
Harry spodziewał się tego. Jego ciało nie miało być pozostawione w spokoju na leśnym poszyciu; miało zostać zbezczeszczone dla potwierdzenia zwycięstwa Voldemorta. Został uniesiony w powietrze, zebrał w sobie wszystkie siły, żeby pozostać bezwładny, jednak ból, którego się spodziewał nie nadszedł. Został kilkakrotnie wyrzucony w powietrze: okulary spadły mu z nosa, czuł, że różdżka zaczyna wysuwać mu się spod szaty, lecz pozostał bezwładny i kiedy po raz ostatni został rzucony na ziemię, polana odbiła echem piskliwego, szyderczego śmiechu.
-A teraz- oznajmił Voldemort- wkroczymy do zamku i pokażemy im, co zostało z ich bohatera. Kto zajmie się ciałem? Nie... Czekajcie... ”
Nowy paroksyzm śmiechu odbił się głośnym echem i po chwili Harry poczuł drżenie ziemi pod sobą.
-Ty go poniesiesz” rzekł Voldemort- będzie doskonale widoczny na twoich rękach, nieprawdaż? Podnieś swojego małego przyjaciela Hagridzie. I okulary, nie zapomnij mu ich założyć, żeby nie było wątpliwości.
Ktoś wepchnął silnie Harry’emu okulary na oczy, ale ręce, które go uniosły z ziemi były niezmiernie delikatne. Harry czuł drżenie ramion Hagrida wstrząsanych ciągłym szlochem, ogromne łzy spadały nań, gdy Hagrid tulił i kołysał go w swych ramionach, lecz Harry nie śmiał ni słowem, ni gestem dać Hagridowi do zrozumienia, że jeszcze nie wszystko stracone.
-Ruszaj”, rozkazał Voldemort.
Hagrid, potykając się raz po raz, zaczął torować sobie drogę wśród gęsto rosnących drzew Zakazanego Lasu. Gałęzie chwytały i szarpały włosy i szatę Harry’ego, lecz on pozostawał w całkowitym bezruchu, z rozchylonymi ustami i zamkniętymi oczami tak, że w zalegających ciemnościach, pośród otaczających ich Śmierciożerców, pochlipującego z cicha Hagrida, nikt nie był w stanie dostrzec pulsu na odkrytym fragmencie szyi Harry’ego… Dwa Olbrzymy czyniły spustoszenie w lesie wokół idących Śmierciożerców: Harry słyszał do-skonale trzask łamiących się jak zapałki i upadających pod ich naporem drzew; czynili tyle hałasu, że ptaki zrywały się do lotu z żałosnym kwileniem, zagłuszającym nawet nieustający rechot Śmierciożerców. Zwycięska armia maszerowała w kierunku otwartego pola i już po chwili Harry, poprzez błysk jaśniejszego światła w otaczającym mroku, wyczuł, że las zaczął się przerzedzać.
-O, zmory!- Nagły ryk Hagrida omal nie zmusił Harry’ego do otwarcia powiek.-Dobrze wam teraz, wy tchórzliwe chabety? Jesteście szczęśliwi, że Harry Porter n… n… nie żyje…?
Hagrid nie wykrztusił z siebie nic więcej, zalał się natomiast nowym potokiem rzęsistych łez. Harry zaczął się zastanawiać, ilu Centaurów obserwowało ich pochód, ale nie odważył się otworzyć oczu. Niektórzy Śmierciożercy poczęli miotać obelgi w kierunku Centaurów, kiedy już pozostawili ich z tyłu. W chwilę potem Harry poczuł powiew świeżego powietrza i zrozumiał, że dotarli do skraju lasu.
-Stop!
Harry pomyślał, że Hagrid został zmuszony do usłuchania rozkazu Voldemorta, ponieważ lek-ko się zatoczył. W miejscu, w którym stanęli natychmiast otoczył ich chłód, a Harry posłyszał chrapliwy oddech Dementorów patrolujących skraj lasu. Teraz nie byli w stanie go dosięgnąć. Fakt własnego ocalenia wypalił w jego wnętrzu żądzę zemsty na nich, choć Patronus jego ojca strzegł ciągle jego serca. W tym momencie ktoś przeszedł bardzo blisko Harry’ego i Harry dobrze wiedział, że był to Voldemort we własnej osobie, ponieważ po chwili przemówił magicznie wzmocnionym głosem, który wzmocniony echem niszcząc niemalże bębenki w uszach Harry’ego.
-Harry Porter nie żyje. Został zabity w chwili tchórzliwej ucieczki dla ratowania własnego życia w chwili, w której Wy byliście gotowi poświęcić wasze dla niego. Przynosimy Wam oto jego zwłoki na dowód, że Wasz bohater odszedł na zawsze. Bitwa została wygrana. Straciliście połowę Waszych bojowników. Moi Śmierciożercy przewyższają Was liczebnie, a Chłopiec Który Przetrwał został zgładzony. Wasz dalszy opór nie ma sensu. Ktokolwiek będzie się dalej opierał, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie zgładzony wraz ze swoją całą rodziną. Wzywam Was, poddajcie zamek i oddajcie mi pokłon, a zachowacie życie. Wasi bliscy zostaną oszczędzeni, Wasze grzechy pójdą w zapomnienie. Połączcie się ze mną, aby wspólnie zacząć budować nowy świat.
Na przedpolu i w zamku zapadł cisza. Voldemort był tak blisko Harry’ego, że ten znowu nie miał odwagi otworzyć oczu.
-Chodź- rzekł Voldemort.
Harry usłyszał, że ruszył naprzód podobnie, jak zmuszony przez niego do marszu Hagrid. Harry uchylił nieco powieki i spostrzegł Voldemorta kroczącego na przedzie, noszącego na ramionach Wielkiego Węża Nagini uwolnionego ze swej zaklętej klatki. Jednakże Harry nie miał żadnej możliwości wyciągnięcia różdżki ukrytej w fałdach szaty bez zwrócenia uwagi na siebie przez Śmierciożerców otaczających go ze wszystkich stron, kiedy tak maszerowali na tle z wolna jaśniejącego nieba…
-Harry- łkał Hagrid. -O, Harry… Harry…
Harry ponownie zacisnął powieki. Wiedział, że zbliżali się do zamku i wytężał słuch, by ponad odgłosami kroków Śmierciożerców i ich rozradowanymi głosami, móc usłyszeć jakiekolwiek oznaki życia z wewnątrz. „Stop” Śmierciożercy wykonali rozkaz. Harry usłyszał, jak rozwijali się w szereg dokładnie na wprost otwartej w tej chwili bramy szkoły. Niemalże widział, mimo zaciśniętych powiek, rudawą poświatę sączącą się w jego kierunku z auli wejściowej. Czekał. W każdej chwili ludzie, dla których próbował zginąć, mogli go zobaczyć w roli nieboszczyka spoczywającego w ramionach Hagrida.
-NIE!- Okrzyk był naprawdę przerażający, Harry nigdy by nie przypuścił, że prof. McGonagall mogła z siebie wydać taki przejmujący dźwięk. Po chwili usłyszał śmiech innej kobiety w pobliżu i domyślił się, że była to Bellatrix wyszydzająca desperację McGonagall. Jeszcze jeden błyskawiczny rzut oka spod przymkniętych powiek pozwolił mu ujrzeć bramę wypełniającą się coraz większym tłumem ocalonych z bitwy, stających u podnóża schodów oko w oko ze swoimi zwycięzcami, chcących na własne oczy poznać prawdę o śmierci Harry’ego. Zobaczył Voldemorta stojącego opodal, uderzającego lekko jednym, trupio-białym palcem głowę Nagini. Ponownie zamknął oczy.
-Nie!
-Nie!”
-Harry! HARRY!
Głosy Rona, Hermiony i Ginny brzmiały jeszcze bardziej przerażająco, niż McGonagall; Harry nie pragnął niczego więcej, jak odkrzyknąć, jednak powstrzymał się, natomiast ich krzyk był, jak detonator, tłum obrońców zafalował miotając w kierunku napastników przekleństwa i obelgi, aż
-CISZA!- krzyknął Voldemort, rozległ się grzmot i błysk jasnego światła i wszystko ucichło. -To już koniec. Hagrid, złóż go u moich stóp, dokładnie tam, gdzie jego miejsce!”. Harry poczuł, że został ułożony na trawie.
-Widzicie?- ponownie odezwał się Voldemort, a Harry poczuł, że przechadza się w tę i z powrotem obok miejsca, gdzie leżał.
-Harry Porter nie żyje! Czy wreszcie to do was dotarło głupcy? On nie żądał nic innego, jak to byście poświęcili swe życie dla niego!-
-Pokonał cię” wykrzyknął Ron, i urok prysł jak bańka, i obrońcy Hogwartu ponownie poczęli miotać przekleństwa do momentu, aż jeszcze potężniejszy czar rzucony na nich zdusił im głosy w gardłach jeszcze raz.
-Został pokonany, kiedy usiłował tchórzliwie zbiec z pola walki- rzucił Voldemort i dodał z prawdziwą rozkoszą sącząc kłamstwo do ich uszu „pokonany, kiedy próbował ratować swoje parszywe życie.
Nagle Voldemort przerwał: Harry posłyszał odgłosy starcia i krzyki, potem kolejny grzmot i błysk światła, na koniec jęki cierpiących. Uchylił nieznacznie powieki. Ktoś oderwał się samotnie od tłumu i ruszył na Voldemorta. Harry spostrzegł upadającą na ziemię bezbronną sylwetkę i śmiejącego się Voldemorta odrzucającego różdżkę śmiałka na bok.
-A któż to jessst?-odezwał się swoim miękkim, sykliwym głosem. -Kto tak ochoczo zdecydował się zademonstrować, co stanie się z tymi, którzy podejmą walkę w chwili, kiedy bitwa zossstała prze-grana?.
Bellatrix zaniosła się perlistym śmiechem.
-To Neville Longbottom, mój Panie! Chłopiec, który sprawił Carrows’om tak wiele problemów! Syn Aurorów, pamiętasz?
-Ach tak, pamiętam” rzekł Voldemort bacząc uważnie na nieuzbrojonego i bezbronnego Nevill’a usiłującego z trudem podnieść się na nogi, dokładnie pośrodku przestrzeni dzielącej Śmier-ciożerców i ocalałych obrońców Hogwartu.
-Ale ty przecież jesteś czystej krwi, nieprawdaż, mój dziel-ny chłopcze?- spytał Voldemort Neville’a zaciskającego pięści.
-A jeśli nawet?” odparł głośno Neville.
-Dałeś pokaz ducha i odwagi połączony ze szlachetnym urodzeniem. Uczenię z ciebie bardzo wartościowego Śmierciożercy. Potrzebujemy takich, jak ty Neville’u Longbottom.
-najpierw piekło zamarznie, nim przyłączę się do was- odparł Neville. -Armia Dumbledora! wykrzyknął, czemu odpowiedział pomruk aprobaty z tłumu obrońców, którzy ponownie zaczęli się wymykać Czarowi Uciszenia.
-Skoro tak…- rzucił Voldemort, a Harry usłyszał więcej grozy w jego atłasowym głosie, niż w najpotężniejszym zaklęciu.
-Skoro taki jest twój wybór Longbottom, będziemy zmuszeni powrócić do planu ‘a’. Na twą głowę,- powiedział cicho-niech się spełni.
Ciągle obserwując spod przymkniętych powiek, Harry zobaczył, jak Voldemort machnął różdżką. Po chwili od jednego ze strzaskanych okien oderwało się coś, co wyglądało jak zniekształcony ptak, który lecąc w półmroku przysiadł w dłoni Voldemorta. Ten potrząsnął nim trzymając go za czubek i strząsając z niego pył i kurz, wreszcie prezentując zebranym pustą i postrzępioną… Tiarę Przydziału. -W Hogwarcie nie będzie więcej ceremonii przydziału”, rzekł Voldemort.
-Nie będzie Domów. Godło, Tarcza i Barwy mojego szacownego przodka Salazara Slytherin’a będą wspólne dla wszystkich. Czyż nie, Neville’u Longbottom?
Wskazał różdżką na Neville’a, który momentalnie zesztywniał i znieruchomiał, a potem nasadził siłą Tiarę na jego głowę, tak, że jej krawędź znalazła się poniżej jego oczu. Wśród tłumu stojącego pod zamkiem zaczęło się poruszenie, dlatego Śmierciożercy błyskawicznie dobyli swoich różdżek, celując trzymali obrońców Hogwartu na dystans.
-Teraz Neville zademonstruje wszystkim, co stanie się z każdym, będącym na tyle głupim, żeby dalej sprzeciwiać się mojej woli- powiedział Voldemort i uczynił drobny ruch różdżki. Tiara Przy-działu stanęła w płomieniach. Okrzyki grozy przeszyły poranek. Neville płonął przygwożdżony do podłoża, nie mogąc poruszyć się o cal. Harry miał wszystkiego po dziurki w nosie: musiał działać. Od tej chwili, zdarzenia jednocześnie zaczęły się toczyć w zawrotnym tempie. Usłyszeli narastającą wrzawę z odległej części szkoły, jakby setki osób roiły się za niewidocznymi ścianami ciskając czymś w kierunku zamku i wydając z siebie głośne, wojenne okrzyki. W tym samym momencie Grawp przywlókł się zza ściany zamku wrzeszcząc
-HAGGER!
Jego wrzaskom towarzyszyły ryki Olbrzymów Voldemorta: ruszyli oni w kierunku Gwarp’a jak rozjuszone słonie. Ziemia zatrzęsła się. Zadudniły kopyta, ozwały się odgłosy rogów i strzały poczęły gęsto padać między szeregi Śmierciożerców, mieszając je i wprowadzając nieład. Nad szeregi armii Voldemorta wzniosły się okrzyki przerażenia i zaskoczenia. Harry błyskawicznie wyciągnął Pelerynę–Niewidkę, zarzucił na siebie i skoczył na równe nogi. Neville również się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem Neville wyrwał się więzom Zaklęcia Więzów, zrzucił płoną-cą Tiarę i z jej wnętrza wydobył coś srebrzystego, błyszczącego o rubinowej rękojeści. Cięcie srebrzystej klingi nie było słyszalne przez ryk nadciągających tłumów, dźwięki ścierających się Olbrzymów, czy też tętent kopyt Centaurów, a jednak zdawało się przyciągać wzrok wszystkich uczestników bitwy. Jednym precyzyjnym cięciem Neville odciął ogromny łeb węża, który obracając się pod wpływem siły ciosu wzniósł się wysoko w powietrze pobłyskując w świetle płynącym z auli wejściowej. Usta Voldemorta wypełniły się okrzykiem wściekłości, jakiego nikt jeszcze nie słyszał, podczas gdy ciało węża uderzyło bezwładnie o ziemię pod jego stopami. Ukryty pod Peleryną–Niewidką, Harry rzucił Zaklęcie Tarczy między Voldemorta i Neville’a zanim tamten zdążył unieść swoją różdżkę. W tej samej chwili, ponad wrzaski walczących, ryki i grzmoty spod stóp walczących Olbrzymów, w powietrze wzbił się okrzyk Hagrida.
-HARRY!- krzyczał Hagrid-HARRY! GDZIE JEST HARRY?!
Zapanował chaos. Walka rozgorzała na nowo. Nacierające Centaury rozproszyły Śmierciożerców, kto żyw, pierzchał spod ogromnych stóp Olbrzymów, i nagle, nie wiadomo skąd zaczęły napływać posiłki. Harry ujrzał rosnące w oczach wspaniałe, uskrzydlone Centaury krążące wokół głów Olbrzymów Voldemorta, hipogryfa Buckbeak’a wydrapującego im oczy i Gwarpa zawzięcie okładał ich pięściami. Wreszcie spostrzegł czarowników, zarówno obrońców Hogwaru, jak i Śmierciożerców zmuszonych do odwrotu w głąb twierdzy. Harry zaczął rzucać uroki i zaklęcia wkierunku każd**o Śmierciożercy, którego mógł dostrzec, a oni padali jeden po drugim nie mając pojęcia skąd przyszedł atak. Ich ciała zostały stratowane przez uciekający w panice tłum. Ciągle ukryty pod Peleryną–Niewidką, Harry przedostał się do auli wejściowej. Szukał Voldemorta. Ujrzał go po drugiej stronie, miotającego zaklęcia na lewo i prawo w czasie, kiedy z wolna wycofywał się do Wielkiej Auli i wyszczekującego komendy do swoich popleczników, którzy postępowali jego śladem. Harry ponownie rzucił Zaklęcie Tarczy i niedoszłe ofiary Voldemorta, Seamus Fin-nigan i Hannah Abbott rzucili się za nim do Wielkiej Auli i wmieszali się w wir toczącej się tam bitwy. Coraz więcej osób napływało przez główną klatkę schodową. Harry zobaczył Charlie’go We-asley’a wyprzedzającego Horace’go Slughorn’a walczącego w swojej szmaragdowej pidżamie. Wyglądało na to, że wrócili do walki na czele grupy członków rodzin, przyjaciół uczniów Hogwartu, którzy byli w stanie jeszcze walczyć, ramię w ramię ze sprzedawcami i gospodarzami z Hogsmeade. Centaury Ban, Ronan i Magorian wpadły do auli z brzękiem kopyt wysadzając z zawiasów drzwi wiodące do kuchni. Rój Elfów Hogwartu wrzeszczących i wymachujących nożami snycerskimi i tasakami wpadł hurmem do auli wejściowej na czele z Kreacherem przyozdobionym w medalion Regulusa Balcka podskakujący na jego piersiach. Jego głos wzniósł się ponad otaczający zewsząd harmider:
-Walczcie! Walczcie! Walczcie w imię naszego Pana, obrońcy Elfów Hogwartu. Walczcie z Czarnym Panem w imię walecznego Regulusa! Walczcie!
I elfy zaczęły rąbać i siec Śmierciożerców po kostkach i łydkach. Ich drobne twarzyczki wykrzywiały złośliwe grymasy i gdzie tylko Harry spojrzał, widział Śmierciożerców uginających się pod naporem chmary małych postaci, przygważdżanych do ziemi zaklęciami, wyrywających wśród narastającego skowytu strzały z krwawych ran i z nogami przyszpilanymi przez elfy do podłoża, ewentualnie próbujących bezsensownej ucieczki z hordą najeźdźców na karkach. Ale to jeszcze nie był koniec. Harry popędził między pojedynkującymi się postaciami i szamoczącymi się więźniami prosto do Wielkiej Auli. Voldemort znajdował się właśnie w samym centrum walki uderzając i druzgocąc wszystko w swoim zasięgu. Harry nie miał go na czystej pozycji do ataku, ale zbliżał się, ciągle niewidzialny, a Wielka Aula napełniała się coraz bardziej walczącymi. Harry spostrzegł Yaxley’a rzuconego na podłogę przez Georg’a i Lee Jordan, wrzeszczącego Dolohov’a w rękach Flitwick’a, Walden’a Macnair ciśniętego przez całą długość pomieszczenia przez Hagrida i walącego w ścianę naprzeciwko i osuwającego się bez przytomności na podłogę. Kątem oka wyłowił Rona i Neville’a sprowadzających do parteru Fenrira Greybacka, Aberforth oszałamiającego Rookwood oraz Arthura i Percy’ego przygniatających do podłogi Thicknesse, a także Lucjusza i Narcyzę Malfoyów przedzierających się przez tłum w szaleńczym poszukiwaniu syna. Voldemort pojedynkował się właśnie z McGonagall, Slughorn’em i Kingsley’em jednocześnie mając na twarzy maskę zimnej nienawiści, a oni bezradnie przebiegali wśród uników wkoło niego, nie umiejąc z nim skończyć. Bellatrix również ciągle walczyła nieopodal swojego pana pojedynkując się z trzema naraz: Hermioną, Ginny i Luną robiącymi, co w ich mocy by ją pokonać. Lecz Bellatrix dorównywała z łatwością im trzem. Wtem uwagę Harry’ego odwróciło Zaklęcie Śmierci rzucone tak blisko Ginny, że minęło ją dosłownie o cal. Runął na Bellatrix pragnąc skończyć z nią w tej chwili o wiele bardziej, niż z Voldemortem, lecz po kilku krokach do jego uszu doszedł krzyk z boku.
-TYLKO NIE MOJĄ CÓRKĘ, TY SUKO!- Pani Weasley w pełnym biegu odrzuciła pelerynę uwalniając ręce.
Bellatrix odwróciła się na pięcie rycząc ze śmiech na widok nowego przeciwnika.
-Z DROGI!- krzyknęła pani Weasley do trzech dziewcząt i machnięciem różdżki rozpoczęła pojedynek.
Harry obserwował z przerażeniem mieszanym z radością, jak różdżka Molly Weasley śmignęła w ruchu obrotowym i rechot zamarł w gardle Bellatrix Lestrange. Obie różdżki miotały strumienie świateł, podłoga wokół walczących czarownic poczęła pękać z gorąca. Obydwie walczyły, żeby zabić przeciwniczkę.
-Nie!- krzyknęła pani Weasley widząc, że kilku uczniów ruszyło jej z pomocą. -Cofnąć się! Cofnąć się! Ona należy do mnie!”
Wszyscy odsunęli się pod ściany, obserwując walczące postaci, podczas, gdy Voldemort i jego trzech przeciwników, Bellatrix i Molly, a także Harry, niewidzialny i wtłoczony między nich, niepewny, czy ma atakować, czy raczej bronić i to tak, żeby nie ugodzić niewłaściwą osobę.
-Jak myślisz, co się stanie z twoimi bachorami, kiedy cię zabiję?- drwiąco rzekła Bellatrix, równie wściekłam jak jej Pan, igrając sobie najwyraźniej z pląsającymi wokół niej zaklęciami-Kiedy mamusia odejdzie w ten sam sposób, co jej ukochany Freduś?
-Już... nigdy... więcej... nie... tkniesz... naszych... dzieci!- krzyknęła pani Weasley.
Bellatrix znowu wybuchnęła śmiechem, tym samym radosnym śmiechem co jej kuzyn Syriusz przewracając się za kotarą i Harry już wiedział, co miało nastąpić. Zaklęcie Molly minęło wyciągniętą do zaklęcia rękę Bellatrix i ugodziło ją w samą pierś dokładnie nieco powyżej serca. Uśmiech tryumfu zamarł Bellatrix na ustach, oczy wyszły na wierzch. Na krótką chwilę w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. Potem upadła na podłogę, tłum zaryczał, a z ust Voldemorta wydobył się okrzyk grozy. Harry poczuł się, jak w zwolnionym filmie. Ujrzał McGonnagall, Kingsley’a i Slughorn’a odrzucanych do tyłu w nagłym rozbłysku, skręcających się w powietrzu w chwili, kiedy furia Voldemorta, na widok śmierci swojego najlepszego oficera eksplodowała z siłą bomby. Voldemort wzniósł różdżkę i skierował ją w stronę Molly Weasley.
-Protego!” wyrzucił z siebie Harry i Zaklęcie Tarczy wyrosło pośrodku Auli. Voldemort począł rozglądać się dookoła w poszukiwaniu autora zaklęcia, kiedy Harry ostatecznie ściągnął z siebie Pelerynę- Niewidkę. Okrzyki zdumienia, radości, niedowierzania wypełniły Aulę.
-Harry!
-ON ŻYJE!- brzmiało ze wszystkich stron. Nagle zapadła kompletna, pełna trwogi cisza. Tłum zmartwiał z przerażenia na widok wzajemnych spojrzeń Harry’ego i Voldemorta, którzy, jak na komendę zaczęli krążyć wokół siebie.
-Nie potrzebuję nikogo do pomocy- stwierdził Harry na cały głos i w kompletnej ciszy zabrzmiało to, jak dźwięk trąby. -To musi się spełnić. To dotyczy tylko mnie.
Voldemort syknął.
-Potter wcale nie to miał na myśli- rzucił, z szeroko otwartymi, czerwonymi oczami.-To wcale tak nie działa, nieprawdaż? Kim się dzisiaj zasłonisz Potter?
-Nikim- odparł Harry wprost.-Nie ma już Horcrux’ów. Jesteśmy tylko ty i ja. Żaden z nas nie może istnieć, kiedy żyje drugi. Dlatego jeden z nas musi odejść na zawsze…
-Jeden z nas?-szydził Voldemort.
Jego całe ciało przeszło drżenie, a czerwone oczy zaczęły się wpatrywać w Harry’ego z intensywnością szykującego się do ataku węża.
-Masz nadzieję, że to będziesz ty, co, chłoptasiu, który przetrwał przez przypadek i dlatego, że Dumbledore pociągnął za odpowiednie sznurki?
-Sądzisz, że przez przypadek moja matka oddała za mnie życie?- spytał Harry.
Krążyli ciągle wokół siebie zataczając doskonałe koło i utrzymując stałą odległość, jakby związani niewidzialną liną. Harry nie dostrzegał nic, prócz twarzy Voldemorta.
-Przez przypadek zdecydowałem się na bitwę na cmentarzu? Przez przypadek przetrwałem, mimo, że nie broniłem się wcale, i powróciłem w pełni sił do walki?
-Przypadki!-krzyknął Voldemort, ale ciągle nie atakowa: tłum obserwatorów trwał w bezruchu, jak zaczarowany i zdawało się, że w Wielkiej Auli słychać jedynie dwa oddechy. -Przypadki i okazje, z których skwapliwie skorzystałeś chowając się pochlipując za większymi od siebie i pozwalając mi na zabicie ich dla twojej sprawy!
-Dzisiaj nikogo nie zabijesz- odparł Harry krążąc wokół Voldemorta, wpatrując się uważnie w jego oczy-Już nigdy nikogo nie zabijesz. Nie rozumiesz tego? Byłem gotów oddać życie, żeby powstrzymać cię przed skrzywdzeniem innych.
-Ale nie oddałeś!
-Ale byłem gotów, i to się liczy. Uczyniłem to, co moja matka. Oni są zabezpieczeni przed tobą. Nie zauważyłeś, że żadne rzucone przez ciebie zaklęcie nie zadziałało? Nie jesteś w stanie ich dręczyć. Nie możesz ich tknąć. Nie jesteś skłonny do uczenia się na własnych błędach, prawda, Riddle?
-Jak śmiesz?!
-Śmiem- odparł Harry- Wiem o rzeczach, o których ty nie masz zielonego pojęcia, Tomie Riddle. Znam wiele istotnych szczegółów, których ty nie znasz. Chcesz sobie posłuchać, zanim popełnisz kolejny błąd swojego życia?
Voldemort milczał, ale krążył wkoło, a Harry wiedział, że uzyskał nad nim chwilową przewagę i utrzyma go na dystans, dopóki tamten wierzy, że istnieje choćby nikła szansa, że Harry ujawni jego największą tajemnicę…
-Czyżby kolejna ckliwa historyjka?- spytał Voldemort, wykrzywiając twarz w szyderczym gry-masie-Stara śpiewka Dumbledora, miłość, która wszystko, nawet śmierć zwycięży, a która nie wybroniła go przed upadkiem z wieży, jak stara, szmaciana k*kła? Miłość, która nie przeszkodziła mi zdeptać twoją szlamowatą matkę, jak karalucha, Potter i nie wydaje mi się, aby ktoś kochał cię tak mocno, żeby zasłonić cię przed moim atakiem. Co więc powstrzyma cię przed śmiercią, kiedy uderzę?
-Tylko jedno-rzekł Harry i dalej krążyli wokół siebie z wolna, wpatrzeni w siebie i rozdzielni przez ostatnią tajemnicę.
-Skoro to nie miłość uratuje cię tym razem-rzekł Voldemort- to chyba musisz pokładać nadzieje w swojej magicznej mocy, których ja nie posiadam, lub broń potężniejszą niż moja?
-Dokładnie tak- odparł Harry i ujrzał osłupienie, które błyskawicą przemknęło przez wężową twarz Voldemorta. Voldemort zaczął się dziko i ponuro śmiać, co było jeszcze gorsze niż jego wrzaski, a ściany Auli po tysiąckroć odbijały ten śmiech.
-Myślisz, że ty masz więcej sobie więcej magii, niż ja?- powiedział- Niż Ja, Lord Voldemort, który posługuje się magią, o jakiej Dumbledorowi się nawet nie śniło?
-Śniło się śniło- odparł Harry- ale wiedział o tyle więcej od ciebie, żeby powstrzymać się od tego, co ty uczyniłeś.
-Chodzi ci o to, że był słaby- wrzasnął Voldemort-Zbyt słaby, żeby ośmielić się sięgnąć po to, co mogło być jego, a co będzie moje!
-Nie, był bystrzejszy od ciebie- odparował Harry- był lepszym czarownikiem i lepszym człowiekiem.
-Ja doprowadziłem do śmierci Albus’a Dumbledora.
-Tylko sądziłeś, że tak jest- odrzekł Harry-ale jesteś w grubym błędzie.
Po raz pierwszy zamarły pod ścianami tłum poruszył się, kiedy wszyscy westchnęli, jak jeden człowiek.
-Dumbledore nie żyje!- Voldemort cisnął słowa, jakby sądził, że wyrządzą mu krzywdę-Jego szczątki rozkładają się w marmurowym grobowcu w podziemiach zamku. Widziałem je na własne oczy i nikt tego nie zmieni! On nigdy nie wróci!”
-Rzeczywiście, Dumbledore jest martwy- odrzekł Harry spokojnie-ale to nie ty go zgładziłeś. Sam wybrał sposób odejścia ze świata, na długo przed swoją śmiercią i zaaranżował wszystko przy pomocy kogoś, o kim myślałeś, że był twoim wiernym sługą
-A cóż to za bajeczki dla grzecznych dzieci?-powiedział Voldemort. Ciągle nie atakował, choć cały czas nie spuszczał z Harry’ego oka
-Severus Snape nie należał do ciebie” powiedział Harry-Był po stronie Dumbledora od samego początku, kiedy zacząłeś polować na moją matkę. Nigdy ci to nawet przez myśl nie przeszło, bo to są kategorie, których nie jesteś w stanie pojąć. Nigdy nie widziałeś Patronusa Snape’a, prawda Riddle?” Voldemort nic nie odrzekł. Krążyli nadal wokół siebie w niewidzialnym kręgu, jak wilki gotujące się, żeby się nawzajem rozerwać.
-Patronus Snape’a był łanią”, wyjawił Harry-dokładnie taką samą, jak mojej matki, bo Snape kochał moją matkę przez niemal całe życie, jeszcze od czasu, gdy byli dziećmi. Powinieneś być tego świadomy- dodał widząc, jak nozdrza Voldemorta drżą,
-prosił cię, żebyś darował jej życie, prawda?
-Pożądał jej i to wszystko- rzekł drwiąco Voldemort-ale kiedy zginęła, przyznał, że były inne kobiety czystej krwi bardziej jego warte.
-Jasne, że ci tak powiedział- odparł Harry- ale był szpiegiem Dumbledora od momentu, kiedy zacząłeś jej grozić. Działał przeciwko tobie aż do teraz. Dumbledor był już prawie martwy, kiedy Snape z nim skończył!
-To nic nie znaczy!-krzyknął piskliwie Voldemort wsłuchujący się z natężeniem w każde słowo Harry’ego, po czym zarechotał szaleńczym śmiechem-Nie ważne, dla kogo pracował Snape, nieważne jakie zasadzki na mnie szykowali! Zniszczyłem ich, tak jak zniszczyłem twoją matkę, domniemaną miłość życia Snape’a!
-Ale to wszystko ma sens, którego właśnie ty nie jesteś w stanie zrozumieć!.
-Dumbledore próbował trzymać mnie z daleka od różdżki Elder! Pragnął, żeby Snape był prawdziwym panem tej różdżki! Ale ja to dawno przewidziałem i dotarłem do niej, zanim tobie wpadła w ręce, zrozumiałem całą prawdę zanim ty załapałeś o co w tym wszystkim chodzi, zgładziłem Snape’a trzy godziny temu i posiadłem Śmiercionośną Różdżkę, Różdżkę Przeznaczenia. Ostatni plan Dumbledora zawiódł Harry Potterze!
-W rzeczy samej- rzekł Harry-Masz rację. Lecz zanim podniesiesz na mnie rękę, radzę ci, przemyśl to jeszcze… Sprawdź, czy czasem nie masz wyrzutów sumienia, Riddle…
-Co to ma znaczyć?!”
Ze wszystkich rzeczy, które Harry przed nim ujawnił lub, co wydrwił, nic nie wstrząsnęło Voldemortem bardziej niż to. Harry spostrzegł, że źrenice rozszerzyły się tak, że ‘dotknęły’ powiek, a skóra wokół jego oczu zrobiła się jeszcze bledsza.
-To twoja ostatnia szansa- rzekł Harry-to wszystko, co ci pozostało… znam twoją drugą naturę… bądź ludzki… sprawdź… czy nie masz wyrzutów sumienia…
-Jak śmiesz ?- powtórzył Voldemort.
-Śmiem-odparł Harry-bo ostatni plan Dumbledora nie obrócił się przeciwko mnie. Obrócił się przeciwko tobie, Riddle.
Różdżka w ręku Voldemorta silnie drżała, Harry uchwycił różdżkę Draco jeszcze silniej. Wiedział, że decydująca chwila nadeszła.
-Ta różdżka ciągle nie jest tobie w pełni poddana, bo zamordowałeś niewłaściwą osobę. Severus Snape nigdy nie był prawdziwym panem Różdżki Przeznaczenia. Nigdy nie pokonał Dumbledora.
-On zabił !
-Nie dociera do ciebie? Snape nigdy nie pokonał Dumbledora! Wspólnie zaplanowali jego śmierć! Dumbledore pragnął umrzeć jako niepokonany jedyny władca Różdżki Przeznaczenia. Jeżeli wszystko poszło zgodnie z planem, moc różdżki zniknęła wraz ze śmiercią Dumbledora, bo nikt mu jej nie odebrał!
-Lecz w końcu Dumbledore grzecznie ‘oddał’ mi różdżkę”, głos Voldemorta drżał od złośliwej satysfakcji.-Ukradłem tę różdżkę z grobowca. Zabrałem ją wbrew woli jej ostatniego władcy! Jej moc należy do mnie!
-Ciągle nie kapujesz, Riddle. Samo posiadanie różdżki nic nie daje! Trzymanie jej, czy używanie nie powoduje, że rzeczywiście należy do ciebie. Nie słyszałeś Ollivandera? To różdżka wybiera swego władcę… . Różdżka Przeznaczenia rozpoznała swego nowego władcę przed śmiercią Dumbledora, kogoś, kto nigdy nawet jej nie dotknął. Nowy władca zabrał Dumbledorowi różdżkę wbrew jego woli, nie zdając sobie w pełni sprawy z tego, co w rzeczywistości uczynił i jak najniebezpieczniejszy przedmiot na świecie uczynił sobie poddanym… Pierś Voldemorta wznosiła się i opadała szaleńczo, a Harry czuł jak wzbiera w sobie moc do wypowiedzenia zaklęcia i uderzenia różdżką wycelowaną prosto w jego twarz. -Prawdziwym władcą Różdżki Przeznaczenia był Draco Malfoy- Blady strach przemknął błyskawicą po twarzy Voldemorta.
-A jakie to ma znaczenie?-powiedział miękko.-Nawet, jeśli masz rację, Potter, to nie zmienia niczego między nami. Już nie masz różdżki feniksa. Walczymy na umiejętności… i zaraz potem, jak skończę z tobą, zajmę się Draco Malfoy’em…
-Spóźniłeś się- odrzekł Harry- Straciłeś swoją szansę. Ja byłem pierwszy. Dawno temu obezwładniłem Draco. Przejąłem od niego tę różdżkę.
Harry poruszył nieznacznie różdżką trzymaną w ręce i poczuł, że utkwiły w niej spojrzenia wszystkich zgromadzonych w Auli.
-Tak więc wszystko sprowadza się do jednego-wyszeptał Harry-Czy różdżka, którą trzymasz ‘wie’, że jej ostatni właściciel został Rozbrojony? Bo jeśli tak to… Ja jestem prawdziwym Panem Różdżki Przeznaczenia.
Czerwono–złota poświata rozlała się na magicznym nieboskłonie ponad nimi, kiedy pierwsze promienie oślepiającego słońca przedarły się przez krawędź najbliższego okna. Światło uderzyło w ich twarze jednocześnie i Voldemort został zupełnie oślepiony. Harry usłyszał go wykrzykującego piskliwym głosem i celującego różdżką Draco w kierunku sufitu:
-Avada Kedavra!
-Expelliarmus!”
Grzmot przypominał wystrzał armatni i złote płomienie, które wykwitły między nimi, w samym środku okręgu, który zataczali, zaznaczyły miejsce, w którym zaklęcia się zderzyły. Harry spostrzegł zielony strumień napotykający jego własne zaklęcie, wyrzuconą wysoko w powietrze Różdżkę Przeznaczenia, mrok ścierający się z jasnością, różdżkę w powolnym obrotowym ruchu, przypominającym ruch łba Nagini, przemierzającą przestrzeń pod magiczną powałą Auli w kierunku prawowitego władcy, który miał w pełni posiąść jej moc. I Harry z niezawodnym wyczuciem Szukającego uchwycił różdżkę wolną dłonią, podczas, gdy Voldemort padał w tył z rozpostartymi ramionami i wywróconymi do góry szkarłatnymi źrenicami. Tom Riddle uderzył ostatecznie bez życia o podłogę bezwładny i skurczony, z pustymi kredowo-białymi rękami i pustą i nieodgadnioną wężopodobną twarzą. Voldemort nie żył uderzony przez rykoszetujące własne zaklęcie, a Harry stał nad nim trzymając różdżki w obu dłoniach patrząc na zwłoki swego wroga. Nad Aulą zawisła na mgnienie oka chwila grozy i ciszy, a potem wokół Harry’ego uczynił się zgiełk i hałas. kiedy krzyki, wrzaski i ryki tryumfu i radości widzów wypełniły powietrze. Nowe promienie słońca zalały okna Auli i pędziły w kierunku Harry’ego lotem błyskawicy, a jednak to Ron i Hermiona dopadli go pierwsi, to ich ramiona go objęły i to ich okrzyki go ogłuszyły. A potem Ginny, Neville i Luna też tam byli, i wszyscy Weasley’owie z Hagridem, i Kingsley, i McGonagall, i Flitwick, i Spout, i Harry nie mógł zrozumieć nic z tego, co do niego mówili przekrzykując się wzajemnie, nie rozróżniał dłoni, które go próbowały uścisnąć, pociągnąć, przytulić, setki osób cisnących się wokół niego, pragnących dotknąć Chłopca Który Przeżył, dlatego, że nareszcie wszystko się skończyło.Słońce wschodziło miarowo nad Hogwartem i Wielka Aula rozświetliła się żywym blaskiem. Harry stał się ośrodkiem celebracji tryumfu i opłakiwania poległych. Wszyscy pragnęli, żeby pozostał przy nich, ich przywódca i symbol, ich wybawca i przewodnik i to, że nie zaznał odpoczynku od tak długiego czasu, ani to, że tak naprawdę pragnął towarzystwa tylko niektórych, nikomu nie przyszło do głowy. Musiał przemówić do pogrążonych w żałobie, przybijać ‘piątki’, być świadkiem ich łez, przyjmować ich wyraz wdzięczności, wysłuchiwać ciągle nowych, wychodzących z ukrycia, że zaklęć Imperiusem przychodzą z wolna do siebie, że Śmierciożercy uciekają w popłochu lub są chwytani, że uwalnia się właśnie niewinnie uwięzionych z Azkabanu, że Kingsley Shacklebolt został mianowany tymczasowo Ministrem Magii… . Usunięto ciało Voldemorta i złożono je w odległe od Auli komnacie, z daleka od ciał Freda, Tonks, Lupina Colina Creevey’a i pięćdziesięciu innych, którzy oddali życie w walce z nim. McGonagall poustawiała stoły Domów, ale wszyscy i tak siedzieli bez ładu i składu; uczniowie i nauczyciele, duchy i rodzice, elfy i centaury, Florencja leżała odpoczywając w narożniku, Gwarp gapił się przez rozbite okno, a wszyscy napychali sobie jedzeniem pełne śmiechu usta. Po chwili, wyczerpany i zmęczony Harry znalazł się na ławie w sąsiedztwie Luny.
-Jeśli chodziłoby o mnie, to przydałoby się trochę spokoju-powiedziała.
-Niczego więcej nie pragnę- odparł.
-Odwrócę ich uwagę- powiedziała- Użyj swojej Peleryny- I zanim zdążył zareagować, zerwała się na nogi i krzyknęła-Patrzcie, Blibbering Humdinger!- i wskazała na okno.
Wszyscy, którzy to słyszeli, zaczęli się rozglądać intensywnie dookoła. Tymczasem Harry wślizgnął się pod pelerynę i wstał. Teraz mógł bezpiecznie przejść przez Aulę. Wypatrzył Ginny siedzącą dwa stoły dalej, siedziała z głową na ramieniu matki. Nadejdzie czas na rozmowy: godziny, dni może lata. Zobaczył Nevilla, i miecz Gryffindoru leżący przy jego talerzu, otoczonego wianuszkiem zagorzałych zwolenników. Wzdłuż przejścia, którym podążał pomiędzy stołami spostrzegł rodzinę Malfoy’ów trzymających się razem, niepewnych, czy mają prawo tu przebywać, na których wszakże nikt nie zwracał uwagi. Wszędzie, gdzie spojrzał widział połączone na nowo rodziny. Na koniec ujrzał tych, których najbardziej pożądał widzieć.
-To ja- wymamrotał, kucając między nimi-Pójdziecie ze mną?- Natychmiast powstali i we trójkę wyszli z Wielkiej Auli. Brakowało wielkich kawałów schodów, część balustrady przestała istnieć, wszędzie było pełno gruzu i śladów krwi kiedy się wspinali na górę. Gdzieś w oddali słychać było Peeves przemierzającego korytarze i śpiewającego pieśń zwycięstwa własnej kompozycji: Biliśmy się dzielnie, my – Harry’ego plemię, Voldi pokonany, idźmy wszyscy w tany!
-To rzeczywiście daje poczucie zasięgu, grozy i tragizmu sytuacji, no nie?- powiedział Ron, otwierając drzwi i przepuszczając przed sobą Hermionę i Harry’ego. Szczęśliwe uczucia nadejdą, myślał Harry, ale są teraz stłumione przez wyczerpanie i przeszywający ból po stracie Freda, Lupina i Tonks. Najbardziej jednak odczuwał w tej chwili ogromną ulgę i potrzebę snu. Lecz najpierw winien był wyjaśnienie Ronowi i Hermionie, którzy wytrzymali z nim tyle czasu i zasługiwali na szczerość. Skrupulatnie przeanalizował sobie, co widział w Myślodsiewni i co zaszło w Zakazanym Lesie, i żadne z nich nie zdążyło wyrazić szoku i zdumienia, kiedy w końcu dotarli do miejsca, do którego zmierzali, choć żadne z nich nie znało celu podróży.
Jak wtedy, kiedy tu ostatnio był, gargulec stojący na straży wejścia do gabinetu dyrektora był nieco odepchnięty na bok, stał trochę krzywo, jak zamroczony i Harry zastanawiał się, czy będzie jeszcze w stanie rozpoznać hasło.
-Czy możemy wejść na górę?-spytał-Nie ma problemu- zamruczała statua. Wdrapali się na spiralne schody, które z miejsca ruszyły do góry, zupełnie jak winda. Harry otworzył drzwi na szczycie. Miał jedną, przelotną wizję kamiennej Myślodsiewni stojącej na biurku, dokładnie tam, gdzie ją zostawił, a potem rozdzierający uszy hałas spowodował, że zaczął krzyczeć, myśląc o klątwach, powrocie Śmierciożerców i ponownych narodzinach Voldemorta. Ale to był aplauz. Dookoła na ścianach obrazy Dyrektorów i Dyrektorek Hogwartu uczynili mu owację na stojąco; wymachiwali kapeluszami, a niektórzy perukami, niektórzy trzymając się za ręce wyciągnięte poza ramy, tańczący i podrygujący na krzesłach, na których zostali namalowani. Dilys Derwent szlochała bezwstydnie, Dexter Fortescue wymachiwał swoją trąbką słuchową, a Phineas Nigellus przemawiał swoim wysokim, piskliwym głosem:
-I niech wszem i wobec będzie oznajmione, iż Slytherin odegrał swą rolę! Niechże i nasz wkład nie zostanie zapomniany”. Lecz Harry wpatrywał się w postać mężczyzny stojącego na największym portrecie wprost za fotelem dyrektorskim. Łzy spływały spod połówek okularów po policzkach na srebrzystosiwą brodę, duma i wdzięczność emanowały z niego napełniając serce Harry’ego tym samym balsamem, co pieśń feniksa. W końcu Harry wzniósł ręce i postaci na obrazach zamilkły ocierając jasne od łez oczy i czekając w niemym skupieniu na jego słowa. Co prawda jego słowa skierowane były do Dumbledora, niemniej wyrażały należny szacunek dla wszystkich pozostałych. Choć wyczerpany i z przekrwionymi oczami musiał jeszcze jeden raz poprosić o radę.
-To, co było ukryte w zniczu-zaczął- straciłem to w Zakazanym Lesie. Nie wiem dokładnie, w którym miejscu, ale zamierzam udać się tam i to odnaleźć. Czy wyrażacie na to zgodę? -Mój drogi chłopcze, ja wyrażam-odparł Dumbledore, podczas, gdy jego kompani na obrazach trwali w milczeniu kompletnie zaskoczeni i zdezorientowani.
-To mądra i odważna decyzja, dokładnie taka, jakiej się po tobie spodziewałem. Czy jeszcze ktoś, oprócz ciebie może wiedzieć gdzie to zgubiłeś?
-Nikt- odparł Harry i Dumbledore przytaknął z aprobatą- Jednak zamierzam zatrzymać Ignotusa- dodał Harry. Dumbledore się rozpromienił.
-Ależ oczywiście, Harry, jest twój na zawsze, dopóki go nie przekażesz!
-A teraz to- Harry dobył Różdżkę Przeznaczenia, a Ron i Hermiona spojrzeli na nią z takim nabożeństwem, że Harry’emu, mimo, że niemalże słaniał się na nogach, zupełnie się to nie spodobało.
-Nie chcę jej-powiedział Harry.
-Co takiego?-wykrzyknął Ron-Pogięło cię?
-Wiem, że jest potężna- rzekł Harry znużony-Ale moja mi bardziej odpowiadała. Zobaczy-my…
Pogrzebał w torbie na ramieniu i wyciągnął z niej dwie połówki różdżki ciągle połączone delikatnym ściegiem z piórem feniksa. Hermiona stwierdziła przedtem, że w żaden sposób nie można tego naprawić, że uszkodzenia są zbyt poważne. Ale on wiedział, że jeśli to nie pomoże, to rzeczywiście nic innego też nie. Położył złamaną różdżkę na biurku dyrektora, dotknął jej samym końcem Różdżki Przeznaczenia i powiedział
-Reparo.
W momencie zespolenia, z końca różdżki Harry’ego wystrzeliły czerwone iskry. Harry zrozumiał, że mu się udało.
Uniósł swoją różdżkę i poczuł nagłe ciepło przebiegające palce jego dłoni w chwili, kiedy dłoń i różdżka zespoliły się ponownie.
-Odkładam Różdżkę Przeznaczenia-rzekł do Dumbledora obserwującego go z nadzwyczajnym uczuciem podziwu- tam, gdzie jest jej miejsce. Tam pozostanie. Jeśli umrę naturalną śmiercią, jak Ignotus, jej moc zniknie, prawda? Poprzedni właściciel nigdy nie zostanie pokonany. To będzie jej koniec.
Dumbledore przytaknął. Uśmiechnęli się do siebie.
-Jesteś pewny?-spytał Ron. W jego głosie zabrzmiała nutka tęsknoty, kiedy spoglądał na Różdżkę Przeznaczenia.
-Myślę, że Harry ma zupełną rację-stwierdziła Hermiona cicho.
-Ta różdżka przynosi więcej problemów, niż pożytku- powiedział Harry-A szczerze mówiąc- odwrócił się w ich kierunku, myśląc jedynie o swym łożu z baldachimem czekającym na niego w wieży Griffindoru i zastanawiając się, czy Kreacher będzie na tyle uprzejmy, żeby przynieść mu tam kanapkę-miałem już dosyć kłopotów za całe życie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BravePL
mugol
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Hogwart
|
Wysłany: Pon 21:10, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
Epilog
Dziewiętnaście Lat Później
Jesień nastała nagle w tym roku. Ranek pierwszego września szeleścił jak jabłonie, podczas gdy mała rodzinka przeciskała się przez zatłoczoną ulicę, w kierunku wielkiego dworca, opary z rur wydechowych i oddech pieszych iskrzyły się jak pajęczyna w zimnym powietrzu. Dwie duże klatki świergotały na obciążonych wózkach, pchanych przez rodziców; sowy wewnątrz nich zagwizdały niespokojnie, a mała, czerwonowłosa dziewczynka szła bojaźliwie za swoimi braćmi, trzymając się ręki ojca.
"Już niedługo i też będziesz mogła jechać," powiedział jej Harry.
"Ale za dwa lata," wymamrotała Lily. "Chcę jechać teraz!" Przechodnie gapili się z zainteresowaniem na sowy, kiedy rodzina przepychała się w kierunku barierki pomiędzy platformami dziewiątym i dziesiątym, głos Albusa dotarł do Harry'ego ponad otaczającym harmidrem; jego synowie wznowili dyskusję, którą zaczęli w samochodzie.
"Nie będę! Nie będę Ślizgonem!"
"James, daj mu spokój!" powiedziała Ginny.
"Ja tylko powiedziałem, że mógłby być," odpowiedział James, szczerząc się do młodszego brata. "nie ma w tym nic złego. Może przecież trafić do Slytherinu", ale widząc wzrok matki James przerwał. Piątka Potterów zbliżyła się do barierki. Z lekko próżnym spojrzeniem przez ramię na młodszego brata, James wziął wózek od matki i zaczął biec. Chwilę później zniknął.
"Pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu w zeszłym roku," powiedziała Ginny.
"I nie wierz we wszystko, co mówi ci o Hogwarcie," wtrącił Harry. "Twój brat lubi żartować." Ramię przy ramieniu pchnęli drugi wózek naprzód, nabierając prędkości. Gdy dotarli do barierki, Albus wzdrygnął się, ale zderzenie nie nastąpiło. Zamiast tego, rodzina pojawiła się na peronie dziewięć i trzy czwarte, pokrytym przez grubą, białą parę, która pochodziła od szkarłatnego Hogwart Ekspresu. Niewyraźne postacie przedzierały się przez mgłę, w której James już zniknął.
"Gdzie oni są?" zapytał Albus z niepokojem, spoglądając na niewyraźnie sylwetki, które mijali idąc wzdłuż peronu.
"Znajdziemy ich," powiedziała Ginny uspokajająco.
Ale para była gęsta i trudno było rozpoznać czyjeś twarze. Oderwane od ich właścicieli, głosy brzmiały nienaturalnie głośno, Harry'emu wydawało się, że usłyszał Percy'ego omawiającego wyraźnie regulamin dotyczący mioteł i był całkiem zadowolony z pretekstu, aby się nie zatrzymywać i przywitać...
"Myślę, że to oni, Al," powiedziała nagle Ginny.
Czwórka osób wyłoniła się z mgły, stojąca obok ostatniego wagonu. Ich twarze stały się wyraźnie, dopiero, kiedy Harry, Ginny, Lily i Albus podeszli blisko nich.
"Cześć," powiedział Albus, któremu najwyraźniej ulżyło.
Róża, która miała już na sobie nowiutkie szaty Hogwartu, uśmiechnęła się do niego.
"I jak, dobrze zaparkowałeś?" Ron zapytał Harry'ego. "Mi się udało. Hermiona nie wierzyła, że mógłbym zdać mugolski egzamin na prawo jazdy, słyszysz? Myślała, że musiałbym Skonfundować egzaminatora."
"Właśnie, że nie," powiedziała Hermiona ", absolutnie w ciebie wierzyłam."
"Właściwie, to jednak go Skonfundowałem," szepnął Ron do Harry'ego, gdy razem wnosili kufer i sowę Albusa do pociągu. "zapomniałem patrzeć we wsteczne lusterko, ale powiedzmy sobie szczerze, mogę przecież używać do tego Czaru Wykrywania."
Z powrotem na peronie, znaleźli Lily i Hugo, młodszego brata Róży, prowadzących ożywioną rozmowę na temat tego, do jakiego domu trafią kiedy już będą w Hogwarcie.
"Jeżeli nie będziesz w Gryffindorze, wydziedziczymy cię," powiedział Ron, "ale nie stresuj się."
"Ron!"
Lily i Hugo zaśmiali się, ale Albus i Róża wyglądali na przestraszonych.
"Nie mówił serio," powiedziały Hermiona i Ginny, ale Ron nie zwracał już na to uwagi. Chwytając spojrzenie Harry'ego, kiwnął znacząco głową w kierunku miejsca oddalonego o jakieś pięćdziesiąt jardów. Para przerzedziła się na chwilę, stała tam trójka, z wyraźną ulgą na widok przechodzącej mgły.
"Zobacz, kto to."
Draco Malfoy stał tam, razem z jego żoną i synem, w ciemnym płaszczu zapiętym pod szyję. Na włosach miał zakola, które podkreślały nieco jego szpiczasty podbródek. Nowy chłopiec przypominał Draco tak samo, jak Albus przypominał Harry'ego. Draco spostrzegł Harry'ego, Rona, Hermionę i Ginny gapiących się na niego, kiwnął szorstko głową i znów się odwrócił.
"Więc to jest mały Scorpius," powiedział Ron pod nosem. "Upewnij się, że pokonasz go w każdym teście, Różyczko. Dzięki Bogu, że odziedziczyłaś inteligencje po matce."
"Ron, na litość boską," powiedziała Hermiona, w połowie sroga, w połowie rozbawiona. "nie próbuj nastawiać ich przeciw sobie, zanim jeszcze nie zaczęli nawet szkoły!"
"Masz rację, przepraszam," powiedział Ron, ale, nie mogąc sobie inaczej pomóc, dodał, "jednak nie spoufalaj się z nim za bardzo, Różyczko. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył cię, jeżeli wyszłabyś za kogoś czystej krwi."
"Hej!"
James pojawił się ponownie; pozbył się już swojego kufra, sowy i wózka i najwyraźniej przynosił jakieś wieści.
"Teddy jest tutaj," powiedział bez tchu, wskazując w tył ponad swoim ramieniem na falujące chmury pary. "Właśnie się z nim widziałem! I zgadnijcie, co robi? Podrywa Wiktorię!"
Przyglądał się dorosłym, najwyraźniej rozczarowany brakiem reakcji.
"Nasz Teddy! Teddy Lupin! Podrywa naszą Wiktorię! Naszą kuzynkę! Spytałem się Teddy'ego, co on wyprawia --"
"Przeszkodziłeś im?" powiedziała Ginny. "Jesteś jak Ron --"
"-- i on powiedział, że przyszedł ją odprowadzić! I żebym spływał. On ją podrywa!" James dodał, jak gdyby się martwił, że nie wyraził się wystarczająco jasno.
"Och, byłoby cudownie, gdyby się pobrali!" wyszeptała Lily z przejęciem." Teddy stałby się wtedy prawdziwym członkiem naszej rodziny!"
"On już i tak przychodzi do nas na obiad około cztery razy w tygodniu," powiedział Harry "Dlaczego więc nie zaprosić go do mieszkania z nami na stałe i skończyć z tym."
"Super!" powiedział James entuzjastycznie. "nie mam nic przeciwko mieszkaniu z Alem-- Teddy mógłby mieć mój pokój!"
"Nie," powiedział ostro Harry, "ty i Al będziecie dzielić pokój dopiero wtedy, gdy będę chciał zburzyć swój dom."
Sprawdził godzinę na poturbowanym, starym zegarku, który kiedyś należał do Fabiana Prewetta.
"Już prawie jedenasta, lepiej żebyście wsiedli do środka."
"Nie zapomnij uściskać od nas Nevilla!" Powiedziała Ginny do Jamesa, kiedy go przytulała.
"Mamo! Nie mogę uściskać profesora!"
"Ale znasz Nevilla--"
James przewrócił oczami.
"Normalnie tak, ale w szkole jest on Profesorem Longbottom, co nie? Nie mogę wejść na Zielarstwo i go wyściskać..."
Kręcąc głową wobec naiwności jego matki, dał upust uczuciom dając kopniaka Albusowi.
"Do zobaczenia później, Al. Uważaj na testrale."
"Myślałem, że są niewidzialne? Mówiłeś, że są niewidzialne!" Ale James tylko się zaśmiał się, pozwolił się ucałować matce, szybko uścisnął ojca i wskoczył prędko do zapełniającego się pociągu. Widzieli, jak pomachał, a następnie pobiegł sprintem poprzez korytarz, by przyłączyć się do swoich przyjaciół.
"Testralami nie należy się martwić," Harry zapewnił Albusa. "Oni są delikatnymi stworzeniami, nie ma w nich nic przerażającego. Poza tym, nie dotrzesz do szkoły powozem, tylko przypłyniesz w łódce."
Ginny pocałowała Albusa na pożegnanie.
"Do zobaczenia na Gwiazdkę."
"Do widzenia, Al," powiedział Harry, gdy jego syn go uściskał. "nie zapominaj, że Hagrid zaprosił ciebie na herbatkę w następny piątek. Nie zadzieraj z Irytkiem. Nie pojedynkuj się z nikim, dopóki nie nauczysz się jak. I nie pozwól, aby James cię wkręcał."
"A jeśli będę w Slytherinie?" Szept był przeznaczony tylko dla jego ojca i Harry wiedział, że tylko moment odjazdu mógł zmusić Albusa do ujawnienia, jak bardzo i szczerze się tego obawiał.
Harry przykucnął, aby twarz Albusa znalazła się nieznacznie nad jego własną. Jako jedyny z trójki dzieci Harry'ego, Albus odziedziczył oczy po Lily.
"Albusie Severusie," Harry powiedział cicho, tak, że nikt oprócz Ginny nie mógł tego usłyszeć, a ona była wystarczająco uprzejma, by udać, że macha do Róży, która była już w pociągu, "zostałeś nazwany na cześć dwóch dyrektorów Hogwartu. Jeden z nich był Ślizgonem i najprawdopodobniej był najdzielniejszym człowiekiem, jakiego znałem."
"No, ale powiedz--"
"--wtedy Dom Slytherina zyska doskonałego ucznia, nieprawdaż? To nie ma dla nas znaczenia, Al. Jeśli to ma ci pomóc, wiedz, że będziesz mógł wybrać pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem. Tiara Przydziału bierze pod uwagę twój wybór."
"Naprawdę?"
"Zrobiła tak w moim przypadku," powiedział Harry.
Nigdy nie mówił o tym żadnemu ze swoich dzieci i widział zdumienie na twarzy Albusa, gdy to powiedział. Ale teraz drzwi trzaskały wzdłuż szkarłatnego pociągu, zamazane rysy rodziców pchały się do pożegnalnych buziaków i ostatnich rad. Albus skoczył do wagonu i Ginny zamknęła za nim drzwi. Uczniowie wychylali się z okien najbliższych im. Ogromna liczba twarzy, zarówno w pociągu, jak i przed, wydawała się zwracać ku Harry'emu.
"Dlaczego oni wszyscy się gapią?" dopytywał się Albus, kiedy on i Róża również wyciągnęli szyję by popatrzeć na innych wokoło.
"Nie martw się tym," powiedział Ron. "To przeze mnie, jestem niezmiernie sławny."
Albus, Róża, Hugo i Lily zaśmiali się. Pociąg zaczął jechać i Harry szedł obok niego, obserwując chudą twarz jego synka, już rozpromienioną z podniecenia. Harry nie przestawał uśmiechał się i machać ręką, chociaż to było trochę bolesne, patrząc, jak jego syn oddala się od niego...
Ostatni ślad pary rozpłynął się w powietrzu jesieni. Pociąg zakręcił za rogiem. Ręka Harry nadal była uniesiona pożegnalnie.
"Nic mu nie będzie," mruknęła Ginny.
Gdy Harry na nią spojrzał opuścił rękę z roztargnieniem i dotknął blizny w kształcie błyskawicy na swoim czole.
"Wiem, że nie." blizna nie bolała Harry’ego od dziewiętnastu lat. Wszystko było w porządku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
BravePL
mugol
Dołączył: 27 Lip 2007
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Hogwart
|
Wysłany: Pon 21:11, 30 Lip 2007 Temat postu: |
|
|
No to chyba wszystko.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|